Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

Truskawkopodobnych owoców koloru najmroczniejszych myśli z sokiem w barwie czystej prawdy było niewiele. Ze smutkiem stwierdziłam, że nie starczy ich na skuteczne zatrucie Abelarda. Zresztą, kiedy Maltoza w końcu sobie przypomniała, jak matka opisywała jej te rośliny i że kiedyś się już z nimi spotkała, okazało się, że pomimo swoich zabójczych właściwości, owe owoce nie są jeszcze wystarczająco dojrzałe. Co najwyżej wywołają jakąś biegunkę.

– To czemu wyrwałaś mi ją z ręki? – zapytałam z wyrzutem Maltozę, kiedy mi oznajmiła, że prawdopodobnie wcale bym od nich nie umarła.

– Bo nie wiedziałam, czy już są dojrzałe. – Wzruszyła ramionami i dalej zbierała owoce.

W sumie nie rozumiałam, po co. Przecież skoro nie da się nimi nikogo otruć, to zbieranie ich traci sens.

– Przecież czarniejsze nie będą – zażartowałam.

Taak... moje poczucie humoru nie wszystkim przypadało do gustu, ale czasem nie potrafiłam się powstrzymać. Tak jak w tym wypadku.

– Ale to nie po kolorze skórki się poznaje tylko po zapachu – odrzekła tonem, jakim tłumaczy się rzeczy małym dzieciom.

Aha. Zdaje się, że ta dziewczynka już mnie poznała na tyle, żeby czuć się przy mnie swobodnie i już nie analizowała czy dane słowa lub ton mnie urażą. Chyba już przyjęła do wiadomości, że nie zamierzam jej porzucić.

– To jak pachną, kiedy są dojrzałe? – zapytałam, mrużąc oczy.

Może zazwyczaj nie byłam jakoś bardzo zainteresowana otaczającą mnie roślinnością – zwłaszcza że w Warszawie właściwie trudno ją znaleźć, szczególnie w centrum, poza tym zawsze mogłam zapytać babci, która znała wszystkie nazwy kwiatów, ich właściwości i miejsca występowania. Jednak dzisiejsze wydarzenia uświadomiły mi, że w tym świecie nie wolno poprzestać na laurach i trzeba mieć dużo większą, niż podstawową wiedzę. Tutaj każda potencjalnie spotkana roślina mogła być zabójczą bronią lub ocalić życie. Chciałam więc dowiedzieć się wszystkiego, co mogłam, od tej profesorki trucizn.

– Lepiej, żebyś nigdy się nie dowiedziała – stwierdziła.

Zrobiłam niezadowoloną minę. Czułam się, jak dziecko, któremu wciąż powtarzają, że nie musi czegoś wiedzieć, bo jest jeszcze za młode. A ja już przecież skończyłam szesnaście lat! i na dodatek miałam na zawsze zamieszkać w tym miejscu! Niby dlaczego ta dziewczynka powinna mi dawkować wiedzę o świecie, w jakim się teraz razem znajdowałyśmy?

– No ale przecież właśnie lepiej, żebym wiedziała, bo wtedy będę pewna, kiedy już nie można ich jeść! – Mimo moich starań, nie zdołałam ukryć oburzenia. Moje policzki samoistnie się wydęły.

Taak. Teraz to już sama czułam, że zachowuję się jak dziecko. Sama nie wiem, dlaczego tak było. Może tak właśnie działała na mnie rozłąka z Angelą? Miałam nadzieję, że w końcu mi przejdzie. Nie chciałam zrazić do siebie Maltozy, ale nie zawsze dawałam radę zapanować nad swoim porywczym i czasami nawet z deka agresywnym charakterem. Nawet jakbym bardzo chciała, nie było to takie łatwe.

Maltoza popatrzyła na mnie z niesmakiem. Musiałam głupio wyglądać z wydętymi policzkami – prawdopodobnie jak mała, czerwona rybka ze stawu. Aczkolwiek wolałam myśleć o sobie jak o złotej rybce. Takiej, która rodzi się czarna jak noc, aby potem stać się istotą, którą wszyscy uwielbiają, bo spełnia życzenia. Ale najlepiej by było, abym spełniała swoje własne. Na przykład, żeby Abelard tak bardzo się nie czepiał.

Ale w sumie... jakby tak pomyśleć, to złote rybki muszą być bardzo nieszczęśliwymi stworzeniami. Bo każdy, kto na nie patrzy, nie widzi ich prawdziwego charakteru, nie wnika w ich samopoczucie, tylko myśli sobie: "Och, to ta, co MUSi spełnić MOJE trzy życzenia. No więc tak, moja pierwsza zachcianka to..." i tu zostaje wyliczone coś pożytecznego. Albo i nie. W zależności od stopnia inteligencji danej osoby. A potem ci ludzie odchodzą i nie oglądają się za siebie. Nie myślą: "A co jeśli moje życzenia wyczerpały tę piękną istotę i teraz potrzebna jej moja pomoc, aby móc odzyskać siły?" albo "Ta rybka jest najlepszym, co w swoim życiu spotkałem. Należy jej się mój wieczny szacunek." tylko idą i cieszą się tym, co dostali. A te najlepsze pływaki świata zostają tam, same i samotne, bo nikt nie chce ich dla nich samych tylko dla swoich korzyści. i potem już tylko żałują, że stały się złote, bo kiedy były jeszcze czarne, nikt nie zwracał na nie uwagi i wtedy wiodły zwykłe, przewidywalne życie. Albo może właśnie niezwykłe, bo nie musiały spełniać cudzych zachcianek i nie czuły się wykorzystywane?

– Zapach dojrzałej tandary...

Nagle Maltoza wyrwała mnie z zamyślenia. Popatrzyłam na nią, nic nie rozumiejąc.

– Czego? Sztandary? Jakie znowu sztandary? Wojsko idzie? i to ono ma jakiś zapach? – weszłam jej w słowo, rozglądając się nerwowo.

– Nie przerywaj mi – powiedziała z lekka już zdenerwowana, a ja stałam osłupiała i gapiłam się na nią, jak na pociąg jadący na mnie z niewyobrażalnie wysoką prędkością.

Chyba jakimś cudem udało mi się zirytować osobę, która jako jedna z niewielu zawsze była miła. Ale co ja mogłam? Nie zawsze nadążałam za tym, co mówi. Zwłaszcza – a może tylko wtedy – gdy w trakcie jej wywodu moje myśli odpływały hen daleko... aż do złotych rybek.

– TAN–DA–RY, tandary. – powiedziała Maltoza, wyraźnie wymawiając każdą głoskę, abym na pewno dobrze usłyszała. – Tak się nazywa ten owoc, który ty nazywasz czarną truskawką.

Omiotłam nieprzytomnym spojrzeniem miejsce, w którym się znajdowaliśmy i wokół mnie rzeczywiście rosły jakieś truska... yyy... tandary. Chyba.

– Jego zapach jest niemal nie do odparcia i tylko najsilniejsi psychicznie są w stanie powstrzymać jego wpływ. Ci, którym się udało, nie potrafią przyrównać go do niczego innego.

W szoku wsłuchiwałam się w słowa Maltozy. Teraz już wiedziałam przynajmniej, o czym mówi. Bo ja ją wcześniej zapytałam, kiedy te tru... tandary będą dojrzałe.

– Czekaj... co? Mało kto jest w stanie się im oprzeć? – zapytałam z niedowierzaniem. Teraz już rozumiałam jej komentarz, że lepiej, żebym się nie dowiedziała. Ten zapach zapewne w chwilę zmusiłby mnie do zjedzenia tandary, a tym samym popełnienia samobójstwa. Chociaż, czy śmierć przez przypadek można nazwać mianem samobójstwa?

Ech... było jeszcze tyle rzeczy, których nie wiedziałam o tym świecie; tyle tu niebezpieczeństw czyhało na moje życie. Zdaje się, że jakakolwiek Maltoza by nie była, zawsze będzie najcenniejszym, i chyba jedynym, źródłem mojej wiedzy o tej krainie. No, może oprócz książek mojej rodzonej babci. Tyle że w tej chwili nie miałam ich przy sobie, więc nie mogłam z nich skorzystać i chociażby dlatego powinnam spędzać jak najwięcej czasu z Maltozą, jako moim źródłem informacji. No i była też małym, bezbronnym dzieckiem. Potrzebowała mojej opieki.

Bardzo lubiłam Maltozę, wręcz ją uwielbiałam. Była śliczną, a zarazem bardzo mądrą i bystrą dziewczynką. Wiedziałam, że kiedyś wyrośnie na wspaniałą kobietę. Niepokoiło mnie tylko jedno. Mimo że znałam ją już kilka ładnych dni, wciąż nie wiedziałam, z jakiej dokładnie rasy pochodziła, a w tym Ampelium na pewno dało się wyróżnić jeszcze kilka oprócz tych, które już znałam. No i trochę przerażały mnie jej moce. To, że nic oprócz ognia nie było w stanie jej zabić, to może i bardzo przydatna cecha, ale reakcja LDA i Abelarda na nią niepokoiła mnie niezmiernie. No i ta uwaga czarnowłosej elfki po tym, jak uratowaliśmy Angelę, że Maltoza mogła ją zabić tylko jednym machnięciem ręki... Nie podobało mi się to wszystko. Ale nie chciałam też pytać o to samej Maltozy, w końcu ona też dużo przeszła i może mówienie o tym nie należałoby do najprzyjemniejszych czynności w jej życiu.

Gdy wyzbierałyśmy już wszystkie owoce, postanowiłyśmy wrócić do obozu. Wtedy właśnie natknęłyśmy się na LDA.

– Gdzie wyście były? – zapytała wzburzona. Zupełnie jej nie rozumiałam. W końcu odeszłyśmy tylko kilka kroków od miejsca, w którym zbierała drwa, więc nawet za bardzo nie musiała nas szukać. – i co wy w ogóle tam macie? – Wyszarpnęła mi z ręki owoce i podniosła wyżej do światła. – Czy ty wiesz, co to jest? – zadała mi pytanie, wpatrując się we mnie podejrzliwie.

– Noo... – zaczęłam niepewnie. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób ją okłamać. Nie wiem... to nie było u mnie normalne, przecież nigdy nie zapominałam języka w gębie, więc dlaczego teraz?

– A ty? – Teraz to Maltozę wzięła w ogień pytań.

Widocznie stwierdziła, że ja nie mogłam wiedzieć, co to jest. No i w jakimś stopniu miała rację. Przecież jeszcze niedawno nawet nie byłam świadoma, co biorę do ust.

– Na pewno wiedziałaś – stwierdziła LDA, nie czekając nawet na odpowiedź. – Pewnie chciałaś ją otruć, prawda? W końcu to najprawdopodobniej tym zajmowała się twoja matka w świecie ludzi? – oskarżyła ją od razu, nie dając nikomu dojść do słowa. – Widzisz? – Teraz zwróciła się do mnie, chwytając małą za ramię. – Takim jak ona nie można ufać. Lepiej od razu ją zabić – wysyczała.

Stałam i wpatrywałam się w nią z niedowierzaniem. Co ona przed chwilą powiedziała? Czy ona chciała... zabić moją kochaną Maltozę? Po moim trupie!

Zresztą, niby jak zabić kogoś, kogo zabić się nie da?

– Zamknij się! – wykrzyknęłam w stronę LDA i wyszarpnęłam od niej małą, przytulając ją do mojego boku. – Nie pozwolę ci jej zabić! Poza tym ja dobrze wiem, co to jest i to właśnie ona uratowała mi życie, wytrącając ten owoc z ręki. A zebraliśmy je po to... aby móc je zniszczyć. Żeby nikt, kto się na nie natknie, niechcący od nich nie umarł – wysapałam, wymyślając na poczekaniu jakiekolwiek usprawiedliwienie dla naszego działania.

LDA obrzuciła mnie spojrzeniem mówiącym, że i tak mi nie wierzy, po czym zwróciła swój wzrok na Maltozę.

– Obserwuję cię, pamiętaj – powiedziała, po czym jeszcze raz obrzuciła nas nieprzychylnym spojrzeniem, odwróciła się na pięcie i odeszła.

A my chcąc nie chcąc, podążyłyśmy za nią w kierunku obozu.

– To... ten... jak w ogóle znalazłaś się w świecie ludzi? – przerwałam przedłużającą się ciszę, chcąc jednocześnie zaspokoić moją ciekawość.

– Mama mnie tam zabrała, kiedy byłam mała. Nie wiem w sumie dlaczego. Może uciekała przed swoimi siostrami? Może życie tutaj jej nie odpowiadało? – zastanawiała się na głos dziewczynka, a ja razem z nią.

– Twoja mama miała siostry? Pewnie tworzyły zgraną paczkę, prawda? – zapytałam, nie chcąc, aby dziewczynka zamknęła się wraz ze swoimi myślami, nie dając mi tym samym dotrzeć do niej. Rozmyślanie o zmarłych nie było, a raczej nie mogło być miłą czynnością, ale wspominanie ich życia czasem działało leczniczo dla duszy. Zwłaszcza jeśli to radosne wspomnienia.

Dziewczynka spojrzała na mnie swoimi przenikliwymi oczyma. Wyraźnie widziałam, że naprawdę zastanawia się nad odpowiedzią na pytania. Miałam nadzieję, że jej nimi nie uraziłam.

– Widzisz... nasza rasa nie jest taka jak wasza – zaczęła ostrożnie Maltoza, a ja zastrzygłam uszami.

Może w końcu dowiem się, kim tak właściwie jest?

– Przede wszystkim nie występuje u nas płeć męska – powiedziała, a mnie zatkało.

– Ja-ak-to nie występuje płeć męska? – zapytałam, jąkając się. – To jak wy się rozmnażacie?

– No i tu właśnie dochodzimy do najważniejszego. Widzisz, jesteśmy praktycznie niezniszczalne, więc co roku rodzi się nas tylko cztery. Jedna w równonoc wiosenną, druga w czasie przesilenia letniego, trzecia w równonoc jesienną i czwarta w czasie przesilenia zimowego. Taka jedna czwórka jest nazywana siostrami, ale tak właściwie, każda z nas ma inną opiekunkę, tak zwaną matkę. Widzisz, bardzo trudno jest wychować kogoś o takich mocach jak my, jedna osoba nie poradziłaby sobie z wychowaniem czwórki dziewcząt i to jeszcze praktycznie w tym samym wieku.

– W sumie racja. Nawet ludzie mają czasem problem z wychowaniem własnych dzieci. A co dopiero, jakby miały śmiercionośne moce. Zapewne już dawno by wszyscy wymarli. Ale to jeszcze nie wyjaśnia, skąd się bierzecie – powiedziałam, próbując ogarnąć umysłem wszystkie nowe wiadomości, jakie mi właśnie dostarczyła dziewczynka.

– Opiekunką zostaje się w wieku dwudziestych urodzin. Wtedy właśnie jest się na tyle dorosłym, żeby móc zacząć opiekę nad kolejnym pokoleniem. Teoretycznie można zostać też później opiekunem, ale to zdarza się niezmiernie rzadko. Tylko wtedy, gdy ta, która powinna zostać nową opiekunką, nie dożywa swoich dwudziestych urodzin. Jest wybierana wtedy inna osoba, która już odchowała swoje dziecko. Ale ci, którzy dostaną taką matkę, mają jeszcze gorzej, bowiem z wiekiem coraz bardziej tracimy cierpliwość. No ale też więcej się nauczą, prawda?

– Chyba tak – powiedziałam. Tylko tyle potrafiłam wykrztusić. Mój mózg nie nadążał. To wszystko było... dosyć skomplikowane. Nawet jak na mój umysł.

– No więc, w dwudzieste urodziny, równo o północy, bo wtedy właśnie jest najciemniej, każda z nas staje w miejscu, w którym się urodziła, i wszystkie dorosłe demony – albo przynajmniej te, które zechciały na tę uroczystość zjechać – zbierają się i rzucają w nią oluminem. Wtedy powstaje takie niebieskie światełko i z mroku pojawia się dziecko.

– Och. Zdaje się, że to bardzo... zawiły proces – zdołałam z siebie wykrztusić.

– Może trochę. – Wzruszyła ramionami Maltoza i pobiegła w kierunku Keala.

Dopiero teraz zauważyłam, że już od jakiegoś czasu stoimy niedaleko obozu. Rozejrzałam się dokoła i poszłam w ślady dziewczynki. Usiadłam razem z nimi koło ogniska, które musieli rozpalić, jak nas nie było i zapatrzyłam się w niebo.

Z mojego miejsca, prawie nie przebijało się żadne światło słoneczne. Ale to nie tylko dlatego, że słońce prawie już całkiem zeszło z nieboskłonu. Korony drzew rosły tak gęsto, że chyba nawet w najbardziej słoneczne dni tu i tak byłoby ciemnawo.

Znowu zaczęłam się martwić o moją siostrę. Wcześniej o niej nie myślałam, bo całą moją uwagę zajęła Maltoza i poznawanie nowych roślin. A teraz zalał mnie napływ myśli.

A może to jednak pułapka? Może nie powinnam była jej pozwolić iść tam samej? Biorąc pod uwagę, że ta śliczna dziewczynka siedząca koło mnie, miała podobno zabójcze moce, może tamta, która zabrała Angelę, też mogła machnięciem ręki ją zabić?? Może chciała zrobić jej krzywdę?

No ale chyba wtedy nie miałaby nic przeciwko towarzystwu Maltozy, prawda? W końcu wtedy musiałyby pochodzić z jednej rasy, a z tego, co mówiła, jej gatunek wydawał się dosyć zżyty ze sobą. No i na pewno nie było ich za dużo.

W sumie ciekawe, czy może mi coś grozić ze strony tej słodkiej istotki. Jak na razie, nie zrobiła nic, co mogłoby wskazywać na jej zabójcze moce, ale nie uszło też mojej uwadze, że wcale nie zdradziła mi, jak się nazywa rasa, do której należała.

Kiedy tak siedziałam i wpatrywałam się w ogień, tuż obok mnie usiadł Keal, a ja dopiero teraz zorientowałam się, że Maltoza musiała gdzieś zniknąć, bowiem nie było jej z nami przy ognisku. Już zaczęłam się rozglądać wokół, żeby namierzyć, gdzie dokładnie podziała się ta słodka istotka, lecz pogodynka, jakby wiedząc, w którą stronę powędrowały moje myśli, położył mi rękę na ramieniu.

– Nic jej nie będzie. Poszła tylko do jednego z namiotów po coś do jedzenia – powiedział i tak samo jak ja, zaczął wpatrywać się w ogień. – Wiesz, przy Abelardzie nie można mi tego mówić, ale skoro go tutaj nie ma... – zaczął, a ja, wiedząc, że każde jego słowo jest na wagę złota, zwróciłam swój wzrok na niego, chcąc się w pełni skupić na jego wypowiedzi – bardzo się cieszę, że Maltoza jest z nami. Co prawda, może jest trochę niebezpieczna, ale wiem, że cię uwielbia i nigdy świadomie nie zrobi nic, co mogłoby ci zaszkodzić – powiedział i obdarzył mnie przeszywającym spojrzeniem swoich niebieskich oczu.

Siedziałam obok niego, rozważając jego słowa, kiedy zauważyłam jakieś zamieszanie. Już chciałam wstać i zobaczyć, co się dzieje, czy to przypadkiem nie Abelard lub LDA nie zaczęli znowu się znęcać nad dziewczynką, ale Keal jednym machnięciem ręki usadził mnie w miejscu.

– Jeśli będzie chciała, to weźmie ich w cugle, nie masz co się tak o nią martwić. Wbrew pozorom to bardzo inteligentne dziecko i zdaje się, że jej matka jeszcze przed śmiercią zdołała ją nauczyć panować nad mocą. Także, nie bój się tak o nią. To demon. Na pewno sobie poradzi – powiedział, po czym wstał i odszedł w kierunku namiotów.

Dopiero po chwili dotarł do mnie sens jego słów. Maltoza była... demonem? Jednak nie mogłam się nad tym dłużej zastanowić, bowiem właśnie w tej chwili zauważyłam, jak zbliża się do nas Angela. Szybko dopadłam do niej, przytuliłam mocno i nie pytając o nic, pociągnęłam ją dalej, tak, aby nikt nie mógł nas podsłuchać, a jednocześnie na tyle blisko, żeby mieć przed oczyma poświatę z ogniska i móc bezpiecznie do nich wrócić.

Stanęłam naprzeciwko Angeli i wpatrywałam się w jej nic nierozumiejącą minę, po czym wypaliłam:

– Maltoza jest demonem – powiedziałam i czekałam na reakcję blondynki, ale ona tylko popatrzyła na mnie lekko zdziwiona i wzruszyła ramionami.

– No i? Niech sobie będzie, kim chce. Mnie to nie przeszkadza – powiedziała. Musiałam zrobić jakąś głupią minę, bo zmarszczyła brwi. – A tobie tak?

– Nie wiem jak ciebie, ale mnie wychowywano w przekonaniu, że demony to najgorsze istoty na świecie i przekonują ludzi do zła!

– i co z tego? – zapytała, chyba wcale nie rozumiejąc, o co się tak pieklę. – Nie wiem, czy zauważyłaś, ale świat ludzi i elfów wyraźnie się różnią. i to, co mówią ludzie, wcale nie musi być prawdą. Oni inaczej postrzegają rzeczywistość. Poza tym, według nich demony to faceci. A Maltoza jakoś nie bardzo przypomina chłopca, zauważyłaś?

Chcąc nie chcąc, musiałam jej przyznać rację. Poza tym, jakby chciała, to pewnie już by mnie uśmierciła, no nie? Więc skoro jeszcze żyję... muszę jej zaufać.

– Ja mam tu większy problem – szepnęła Angela, a ja dopiero teraz zauważyłam, że wyglądała na naprawdę zmartwioną. – Zabiłam całą rasę motylków – powiedziała.

Stałam i wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Jak to? Zabiła wszystkie motylki Ampelium? Ale tak za jednym zamachem? O co jej chodziło do licha?

Angela westchnęła i spuściła głowę w dół, więc podeszłam do niej i przytuliłam.

– Może... opowiesz mi dokładnie, co się stało, bo jakoś nie bardzo rozumiem, o czym mówisz? – powiedziałam, a Angela po chwili milczenia streściła mi, co się działo w lesie, kiedy ja tutaj zbierałam trujące tandary.

Jej opowieść zaniepokoiła i mnie, ale i tak nie wiedziałyśmy, co z tym fantem zrobić. Więc po prostu, postanowiłam, że nie powinnyśmy się tym na razie przejmować i spróbowałam jakoś rozweselić Angelę. Może nie do końca mi się udało, ale kiedy kładliśmy się spać, już przynajmniej nie była taka zmartwiona.

Kiedy się obudziłam, kolejny raz zamiast w lesie, znalazłam się w wodnym gabinecie Udens. Nic tu się nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty. Wszystko wyglądało tak samo. i znowu nie mogłam się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia napierania na mnie wody.

Niebieskowłosa elfka siedziała za swoim masywnym, dębowym stołem i wpatrywała się we mnie nienawistnym spojrzeniem swoich fioletowych oczu. Aż przeszedł mnie dreszcz od tego wzroku, ale nie dałam nic po sobie poznać, tylko usiadłam naprzeciw niej w fotelu i czekałam, aż w końcu powie mi, dlaczego mnie do siebie wezwała.

Kiedy minęło już kilka ładnych chwil, a ona dalej się nie odezwała, rozparłam się wygodniej, rozluźniłam się i przestałam w nią tak wyczekująco wpatrywać. Zamiast tego swój wzrok skupiłam na tych wszystkich przedmiotach, które elfka miała w swoim gabinecie. Próbowałam odczytać tytuły ksiąg, które znajdowały się za jej plecami w biblioteczce, ale jako że nie poznałam jeszcze wszystkich rodzajów zapisów, niekoniecznie mi to wychodziło. Jednak w końcu udało mi się wynaleźć jedną jedyną książkę, której litery były mi znajome i właśnie miałam zamiar odczytać napis... ale nie zdążyłam. Elfka w końcu zaczęła mówić, kompletnie wytrącając mnie z koncentracji.

Hah, mówić. Nie, to nie miało nic wspólnego z mową... Ba, to nawet nie stało koło wrzasku. To był po prostu wybuch jak ten grzybek po bombie atomowej. Tak się rozniósł echem po wszystkich ścianach. i nawet muszelkowy żyrandol zatrząsł się od tej eksplozji głosu.

– Jak śmiałaś wziąć ze sobą to dziecko?! Czemu nie zostawiłaś go tam, w swoim świecie?! Czy ty wiesz, co zrobiłaś?!

Wydobywała z siebie wrzaski z prędkością karabinu maszynowego, a ja siedziałam i wpatrywałam się w nią jak w obrazek. Nie wiedziałam nawet, że ktoś tak potrafi.

Elfka wstała gwałtownie z siedziska i z całą mocą uderzyła w biurko, aż księgi, które przeglądała wcześniej, podskoczyły. Potem zaczęła się przechadzać, albo raczej szybko maszerować po całym pomieszczeniu, ciągnąć się za włosy, tak, że prawie całkiem je sobie wyrwała.

No tak. Mam dziwny wpływ na ludzi. Kiedy mnie widzą – wariują. A może właśnie wzywają mnie po to, aby móc wariować, a potem zrzucają winę na mnie? Kto wie?

– Ja wiedziałam, że z tobą jest coś nie tak. Potrafisz sprowadzać na nas tylko kłopoty! Jak ja mogłam ci zaufać?! Wprowadzasz tu jakiegoś demona, który równie dobrze może roznieść to wszystko w pył i jeszcze...

– Hola, hola, wypraszam sobie! – Krzyczała i krzyczała, a mnie się nudziło, więc postanowiłam jej przerwać. No bo serio, miałam ciekawsze rzeczy do roboty niż wysłuchiwanie jej wrzasków. Na przykład wyspanie się przed dalszą podróżą. Sprawdzenie, czy Maltoza jeszcze żyje, czy może przypadkiem LDA i Abelard nie postanowili jej zabić... – Po pierwsze, zaufałaś mi właśnie dlatego, że się nią zaopiekowałam. Po drugie, Maltoza nie robi nic złego. Jest tylko dzieckiem! i zauważ, że jakby chciała, to ona i jej krewni już dawno to wszystko by roznieśli, jeśli by tylko mieli taki zamiar, a skoro jeszcze tego nie zrobili, to nie rozumiem, dlaczego wciąż im nie ufasz?

Udens w końcu się zatrzymała i spojrzała na mnie sceptycznie. Zastygła w bezruchu, a ja się zaczęłam zastanawiać, jak mam się wydostać z tego pomieszczenia do miejsca, w którym zazwyczaj byłam w trakcie snu. Niestety, zanim zdążyłam cokolwiek wymyślić, kobieta się ocknęła i znowu zaczęła mówić jednak tym razem już spokojniej.

– Chyba masz rację. Przyjaciół trzeba trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Dobrze zrobiłaś, że ją przygarnęłaś – powiedziała, a mnie zatkało.

Nie no, ta kobieta jest zmienna jak... kobieta. Czy tam elfka.

– Hah – zaśmiałam się z własnych myśli, a Udens posłała mi groźne spojrzenie. Ups, zapomniałam, jaka ona jest drażliwa. – No ten, przypomniałam sobie taki jeden żart o kocie i pustyni – spróbowałam usprawiedliwić swoje parsknięcie śmiechem, ale widocznie już jej to nie przeszkadzało, bo zupełnie zbagatelizowała moje słowa i machnęła ręką. Zapewne miała mnie już dość.

– Idź już – powiedziała tylko.

No, żeby to jeszcze było takie proste, pomyślałam, to już dawno bym się stąd wyniosła.

– i pamiętaj. – Niebieskowłosa elfka pogroziła mi palcem przed nosem, nachylając się nade mną.

– Masz się zaopiekować tą małą. Ale jeśli się okaże, że jednak nie jest do nas przyjaźnie nastawiona i tylko chce wybadać grunt, aby potem wiedzieć, gdzie trzeba zaatakować, to wiedz, że ty zginiesz jako pierwsza i to z mojej ręki – zagroziła, po czym wyprostowała się i przeszła na drugą stronę biurka.

Normalna to ona nie jest – zdążyłam tylko pomyśleć, kiedy zauważyłam, jak kobieta strzyknęła palcami, a mnie otulił mrok nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro