Rozdział 22
Almáriel Angela Lirryns
Obudziło mnie szarpnięcie za ramię. Momentalnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Mój śpiący umysł potrzebował chwili, żeby zorientować się, że byłam w namiocie z moją siostrą, złotowłosą dziewczynką i Kealem.
Keal... Szybko sprawdziłam, czy wszystko z nim w porządku i kiedy zobaczyłam, że oddycha głęboko przez sen, odetchnęłam z ulgą.
W tym momencie mój śpiący mózg załapał, że coś przecież mnie dotknęło. Rozejrzałam się niepewnie i dostrzegłam, że Ana daje mi znak, żebym się nie odzywała i wskazuje na wyjście z namiotu.
Zamrugałam, zastanawiając się, co ona takiego może chcieć od płachty materiału. Raczej nic nam przecież z jej strony nie zagrażało, bo Erniti obiecał ustalić warty.
Olśniło mnie, dopiero kiedy Aniela zaczęła się wygrzebywać spod płaszcza i ubierać pospiesznie. Szybko poszłam w jej ślady, rozumiejąc już, że chce najpewniej pogadać na osobności, a tu mogłybyśmy obudzić dziewczynkę i Keala.
Po cichu wyszłyśmy z namiotu. Ostatni raz jeszcze spojrzałam na śpiącego elfa i upewniłam się, że wszystko z nim w porządku. Po jego prawie śmiertelnym w skutkach wypadku miałam jakąś obsesję. Ciągle przyłapywałam się na zerkaniu na niego, jakby wciąż nie dowierzając, że jednak żyje. Ana chyba w tym czasie rozejrzała się po obozowisku, bo odciągnęła mnie w cień namiotu i przyłożyła palec do ust, dając mi znak, żebym zachowała milczenie.
– Chyba nas nie zauważyła – odezwała się po kilku minutach ciszy, kiedy już zaczynałam podejrzewać, że mi tu zasnęła z otwartymi oczyma i że będę musiała ją wnieść do środka lub przytaszczyć tu koc czy coś.
– Kto nas nie zauważył? – zapytałam również szeptem.
– LDA. Zdaje się, że teraz jej kolej pilnować obozu. Pewnie spodziewała się bardziej zagrożenia z zewnątrz niż z wnętrza obozu – odparła, patrząc znacząco w kierunku miejsca, w którym najpewniej spodziewała się dostrzec kobietę.
– Ahaaa... A tak właściwie to, po co się chowamy? – zadałam kolejne pytanie, a Aniela wywróciła oczami, jakby odpowiedź była tak oczywista, że nie powinnam pytać.
– Żeby porozmawiać na osobności – odpowiedziała jednak łaskawie po chwili.
– Aha... A o czym?
Moja bliźniaczka posłała mi kolejne znaczące spojrzenie, jakby sprawdzała, czy przypadkiem słońce mi wczoraj nie zaszkodziło. Musiałam ją rozczarować, bo czułam się całkiem dobrze, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia.
– O tym, co zrobimy dalej – odparła, kiedy się upewniła, że jednak wszystko było ze mną w porządku.
– A co ty takiego chcesz robić? Abelard przecież wczoraj zadecydował, że wracamy do oazy...
– A co z pierścieniami? – przerwała mi, chyba trochę głośniej niż planowała, bo od razu spojrzała w stronę drugiego namiotu i zaczęła wypatrywać, czy LDA nas nie dostrzegła. Zaraz dała mi znak, że wszystko jest w porządku i mogę odpowiedzieć.
– Po prawdzie to oni nie wiedzą, że Augsne przekazała mi informacje o pierścieniu – odparłam niepewnie.
– A ta jej cała siostrzyczka od wody stwierdziła dziś, że jednak przekaże mi swój amulet, bo zaopiekowałam się Maltozą.
Otworzyłam usta z zamiarem zadania tysiąca pytań, ale Aniela pokręciła tylko głową i kontynuowała, uniemożliwiając mi to.
– Inna sprawa, że powiedziała coś w stylu zagadki o jeziorze, które jest odbiciem duszy, czy coś i wcale nie mam pojęcia, gdzie go szukać. No i jeśli Abelard dowie się, że coś o nim wiem, to znowu nas rozdzieli, a tego wolałabym uniknąć...
Przytaknęłam jej głową. Dopiero co się odnalazłyśmy i też nie miałam ochoty znowu rozstawać się z siostrą, bo trzeba znaleźć jakieś głupie amulety.
– i tak pomyślałam, że może lepiej nie jedźmy teraz do Andreth... – wymawiając imię elfki, Ana się skrzywiła – ...mi się oberwie za wskakiwanie do przejścia, a tobie za ucieczkę. Im więcej czasu minie, tym bardziej jej złość zmaleje, nie? A jeśli przywieziemy pierścienie, to na nich skupi całą swoją uwagę.
– To ma sens – powiedziałam, już wiedząc, do czego zmierza. – Chcesz, żebym powiedziała im o amulecie od Augnse i żebyśmy po niego pojechały, a jak już go znajdziemy, to dopiero poinformujesz ich o wodzie.
– Dokładnie. – Aniela uśmiechnęła się szeroko, słysząc moje słowa. – Wtedy nas nie rozdzielą – oznajmiła triumfalnie.
– No raczej nie, ale będę musiała wytłumaczyć Abelardowi, gdzie mamy jechać, a w sumie to sama nie wiem...
– Coś do rana wymyślisz – zbyła moje obawy Aniela i znowu starała się przeniknąć wzrokiem ciemność za moim plecami. – To jak? Wchodzisz w to?
Przytaknęłam w odpowiedzi głową, a mojej bliźniaczce chyba w zupełności to wystarczyło.
– Okej... LDA gdzieś poszła – stwierdziła, rozejrzawszy się uprzednio. – Może uda nam się niepostrzeżenie wrócić do namiotu.
Znowu automatycznie skinęłam głową i przetarłam zamykające się oczy. Przez sekundę nawet chciałam ochrzanić moją siostrę, że nie poczekała z tą rozmową do rana, bo zdecydowanie jedyne, na co miałam teraz ochotę to sen, a nie jakieś nocne manewry, ale w końcu przypomniałam sobie, że przecież rano nie mogłybyśmy porozmawiać na osobności. Moje kojarzenie faktów w tej chwili pozostawiało wiele do życzenia. Aniela zdawała się funkcjonować dużo lepiej, jakby te kilka godzin snu z przerwą na wizję, w zupełności jej wystarczyło, co było dla mnie totalnie nie do pojęcia.
Ana pociągnęła mnie za rękę do namiotu i już po chwili, jak gdyby nigdy nic, ułożyłyśmy się do snu. Starałam się jeszcze przemyśleć, w jaki sposób powiedzieć Abelardowi, że wiem, gdzie jest amulet oraz jednocześnie i tak nie mam pojęcia, w którym kierunku to może być, ale zanim doszłam do jakichś wniosków, zapadłam w sen.
Wydawało mi się, że od momentu, kiedy zamknęłam oczy, do tego, gdy poczułam, że ktoś szarpie mnie za ramię, minęło maksymalnie kilka minut. Rozchyliłam niepewnie powieki i dostrzegłam przyglądająca mi się Anę.
– Nie mogłam cię dobudzić! Abelard już chce jechać, a miałaś z nim porozmawiać! – powiedziała z wyrzutem.
– Jakbyś mi nie kazała wstawać w nocy, to może bym nie zaspała – odburknęłam cicho i zwalczyłam pokusę przykrycia się kocem po czubek głowy. – Dobra, już wstaję, już wstaję – dodałam, widząc w oczach siostry, że zaraz i tak zmusi mnie do tego siłą.
Chyba usatysfakcjonowała ją ta odpowiedź, bo zniknęła zaraz na zewnątrz, a ja niechętnie ubrałam się i poszłam poszukać Abelarda.
Na dworze LDA szykowała jakiś posiłek, co mnie trochę zdziwiło, bo nie spodziewałam się jej zobaczyć przy tak przyziemnej czynności. Nie wyglądała na taką, co z własnej woli szykuje innym śniadania. Podczas wczorajszych wieczornych rozmów przy ognisku, dowiedziałam się, że właściwe to była naszą krewną i którąś tam osobą w kolejce do tronu. Nie powinna zachowywać się choć troszkę poważniej, jak na arystokratkę przystało?
Zauważyłam, że Keal za to zajmował się składaniem drugiego namiotu. Moje oczy zwęziły się do małych szparek, kiedy się temu przyglądałam z podejrzliwością. Ktoś inny się mógł się za to zabrać, bo on przecież wczoraj lewie siedział i nie powinien się przemęczać!
Rozejrzałam się pośpiesznie i dostrzegłam, że moja siostra pomagała złotowłosej dziewczynce się pakować, więc ona odpadała. Erniti za to dyskutował o czymś z Abelardem przy koniach, a to z nimi właśnie miałam porozmawiać odnośnie amuletu.
Cicho westchnęłam i ruszyłam w ich kierunku.
– Dlaczego Keal składa namiot? Nie wolno mu się męczyć – powiedziałam od razu na wstępie, robiąc gniewną minę. – Nawet tego nie umiesz dopilnować? – zwróciłam się z wyrzutem do naszego samozwańczego przywódcy.
– Sam się zgłosił do pomocy. Czuje się już znacznie lepiej – wyjaśnił beztrosko Erniti, a ja przyglądałam się im jeszcze przez chwilę podejrzliwym wzrokiem, ale zaraz dałam spokój. Musiałam powiedzieć im o pierścieniu, zanim Aniela na serio się zdenerwuje.
– Nie wracamy do Andreth – zaczęłam dość niefortunnie.
– A niby dlaczego mamy nie wracać? – odparł od razu Abelard pretensjonalnym tonem.
– Nie wracamy teraz – sprecyzowałam. – Miałam sen o pierścieniu ziemi i myślę, że i tak kazałaby nam się po niego udać, więc tylko nadkładalibyśmy drogi.
– Nie idziemy po żaden amulet – rzekł twardo jasnowłosy elf, przyczepiając do siodła jakieś pakunki. – W okolicy kręci się dużo patroli króla, o czym już powinnaś doskonale wiedzieć. Poza tym i tak nie mamy wystarczającej obstawy.
– Oj nie przesadzaj – wtrącił się Erniti. – Almáriel ma trochę racji. Twoja matka i tak każe nam po niego wyruszyć, a tak zaoszczędzimy czas. No i przecież na pewno nie chce się pchać do stolicy, więc spokojnie zapewnimy bliźniaczkom bezpieczeństwo. Mogą nas w końcu śledzić i tylko doprowadzilibyśmy ich do oazy. W sensie wiesz, może kogoś zostawili, żeby za nami podążał. Kto może to odgadnąć. – Wzruszył ramionami na podkreślenie swoich słów.
Podziękowałam czarnowłosemu elfowi w myślach. Mogłam przewidzieć, że Abelard zawsze będzie chciał przecież zrobić coś innego, niż ja zaproponuję. Dowódca się znalazł. A własnej, przybranej siostry upilnować nie umie.
– To gdzie ten amulet jest? – Abelard przyjrzał mi się uważnie, chyba analizując, czy może się zgodzić. i czy mu przypadkiem nie ściemniam.
Niezbyt wiedziałam, co mam mu na to odpowiedzieć. W końcu sama nie miałam pojęcia, gdzie dokładnie znajduje się pierścień.
– Macie jakąś mapę? – zapytałam niepewnie, a Erniti momentalnie jedną zorganizował i rozwinął przed nami na ziemi.
Przyjrzałam się jej uważnie, licząc na to, że gdzieś może zobaczę napis wielkie drzewo, ale niestety nic takiego tam nie widniało. Za to moją uwagę zwróciło sporych rozmiarów jezioro na wschodzie Ampelium, szumnie podpisane jako jezioro dusz. Z czymś mi się to skojarzyło, ale odepchnęłam tę myśl na dalszy plan. Nie teraz.
– Czego dokładnie szukasz? – zniecierpliwił się zaraz Abelard, a ja posłałam mu niechętne spojrzenie i zaczęłam poszukiwać w głowie jeszcze czegoś charakterystycznego.
– Puszczy. Potrzebuje puszczy – odparłam po chwili, mając nadzieję, że co drugi las w Ampelium nie jest zarośniętą plątaniną zieleni.
– Aldasne? – zapytał mnie Erniti, wskazując jakiś punkt na północnym-zachodzie. – Innej chyba nie mamy.
– Pewnie tak – odparłam, oddychając w duchu z ulgą.
– Dobra, niech będzie. Pojedziemy po ten cały amulet, bo to tylko ze trzy dni drogi stąd – zgodził się wspaniałomyślnie nasz dowódca.
– Świetnie – odparłam z wymuszonym uśmiechem, mając nadzieję, że jedziemy w dobre miejsce.
Ana zauważyła, że skończyłam rozmowę i posłała mi pytające spojrzenie, więc zaraz dałam jej znak, kiwając potwierdzająco głową, że wszystko załatwiłam, tak jak chciała i poszłam pomagać Kealowi z tymi namiotami. Elf potwierdził, że to on sam się zgłosił do pomocy i że czuje się już dużo lepiej. Kolejny raz odetchnęłam z ulgą, widząc, że faktycznie już czuje się w miarę dobrze i mogłam przestać się martwić, że zaraz postanowi jednak umrzeć.
Kolejne trzy dni minęły mi bardzo szybko i zlały się jakby w jeden. Każdego ranka składaliśmy namioty, jedliśmy coś i uparcie jechaliśmy na zachód, zatrzymując się w ciągu dnia na liczne postoje, na które nalegałam ze względu na Keala. Nie chciałam, żeby znowu poczuł się gorzej.
Dużo wtedy rozmawiałam z Aną i w końcu opowiedziałyśmy sobie ze szczegółami, co się działo podczas naszej rozłąki.
Dodatkowo Aniela pilnowała Maltozy, do której dziwnym trafem większość była uprzedzona. LDA na każdym kroku krytykowała dziewczynkę, Abelard przyglądał jej się podejrzliwie, a Erniti po prostu ignorował, bo chyba nawet nie znał, tak jak zresztą i ja, jej śpiewnego języka. Tylko Keal odnosił się do niej życzliwie, a ja starałam się sprawić, żeby czuła się z nami choć trochę lepiej, ale to było trudne zadanie, biorąc pod uwagę, że Ana musiała robić cały czas za mojego tłumacza.
Kilka razy myślałam nawet, czy nie zostawić komuś małej pod opieką i nie ciągnąć jej z nami dalej, ale Ana przywiązała się do niej i koniec końców nic takiego nie zaproponowałam.
Jedynym, co odróżniało od siebie kolejne dni podróży, to zmieniający się krajobraz. Im dalej jechaliśmy na zachód, tym tereny stawały się bardziej zalesione, ale nadal nie była to puszcza z mojego snu. W porównaniu do drzew w okolicach Wrót Wody, te przynajmniej miały w większości naturalne kolory liści, a to już coś.
Dopiero około południa czwartego dnia drogi ścieżka, już i tak wąska, nagle się urwała w plątaninie zieleni. Erniti zeskoczył z siodła i oznajmił, że dalej raczej nie pojedziemy, bo trzeba by było wycinać i torować sobie drogę wśród bujnej roślinności.
– i co? Tyle drogi na darmo? – zareagował od razu gniewem Abelard, a ja miałam ochotę gdzieś zniknąć mu z pola rażenia, bo w końcu to przeze mnie tu przyjechaliśmy.
Nie udało mi się to jednak, bo jasnowłosy elf pochwycił moje spojrzenie.
– Co dokładnie widziałaś w tym całym śnie? W którą stronę teraz? – zapytał już spokojniejszym tonem, uważnie mi się przyglądając.
– Ogólnie to ja... – Urwałam w pół słowa i zamrugałam z zaskoczenia. Przetarłam oczy i spojrzałam jeszcze raz za plecy elfa, mając nadzieję, że to był faktycznie tylko wynik niewyspania się, ale nie. Ona dalej tam była.
– Ty też to widziałaś...? – zapytała mnie cicho Ana, a ja skinęłam niepewnie głową.
Zaraz wszyscy podążyli za naszym wzrokiem i wpatrywali się jak zahipnotyzowani w dziewczynkę o jasnobrązowych, kręconych włosach i intensywnie zielonych oczach. Mogłam sobie dać rękę uciąć, że przed chwilą znajdował się tam tylko brązowo-zielony motyl.
Istotka w tym czasie zgrabnie wyszła na ścieżkę i uśmiechnęła się przyjaźnie, a w jej policzkach zrobiły się urocze dołeczki. Teraz mogłam zauważyć, że była ubrana w zwiewną sukienkę na ramiączkach pod kolor oczu, która sięgała jej do kolan.
– Cześć? – zwróciła się do nas dziewczynka, ale wszyscy byli zbyt zaskoczeni, żeby jej odpowiedzieć. – Jestem Blanka – dodała, kiedy nasze milczenie niebezpiecznie się przedłużało.
– Ty jesteś motylem... Więc wy naprawdę istniejecie... – powiedział ni to do siebie, ni to do dziewczynki Keal, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Zgadza się – potwierdziła. – Nie możecie jechać dalej. Ona nie może znaleźć się na naszej ziemi. – Ton głosu Blanki momentalnie stał się poważniejszy, a uśmiech zbladł.
– Ona? Jaka ona? – zapytał Abelard, jakby nagle wybudził się z transu, a dziewczynka wskazała na Maltozę, której spojrzenie srebrnych oczu aktualnie ciskało pioruny.
– Czego wy wszyscy od niej chcecie! – wybuchła nagle Ana. – To tylko małe dziecko!
Położyłam jej rękę na ramieniu, starając się ją uspokoić.
– W porządku – zwróciłam się do motyla. – Tylko ja muszę iść dalej. Czy moi towarzysze mogą tu zostać?
Na ustach Blanki znowu zagościł przyjazny uśmiech i skinęła potwierdzająco głową, a jej loki zafalowały przy tym geście.
– Wykluczone. Nigdzie sama nie pójdziesz – zaprotestował od razu Abelard, ale nie miałam zamiaru go słuchać, choć sama nie byłam pewna, czy to dobry pomysł.
– To od początku była tylko moja misja – przypomniałam mu, mając nadzieję, że to go uciszy na dobre. – Jakbym długo nie wracała, to pójdziesz mnie szukać – zwróciłam się po cichu do siostry. – Augsne też potrafi się zmieniać w motyla. To musi mieć coś wspólnego.
– Uważaj na siebie – powiedziała mi na odchodne, uważnie patrząc w oczy, zanim chwyciłam Blankę za rękę i zanurzyłam się w puszczy. Serce biło mi jak oszalałe, ale nie mogłam się już wycofać.
Kiedy się odwróciłam, zauważyłam jeszcze, że Erniti zeskoczył z konia i chciał pójść za mną, ale Keal go powstrzymał, mówiąc coś do niego. Słów już jednak nie dosłyszałam. Po chwili otaczała nas tylko zieleń roślin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro