Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Almáriel Angela Lirryns

Przez ostatnie dwa dni moje zachowanie zmieniało się jak w kalejdoskopie. Najpierw byłam wściekła. Na Anę, że wyjawiła naszą tajemnicę Kealowi, na siebie, że nic z tym nie mogłam zrobić, na nas obie, że nie powiedziałyśmy mu wcześniej normalnie, tylko bawiłyśmy się w tajemnice, których nie potrafiłyśmy nawet utrzymać. Choć większość powodów zdawała się całkiem irracjonalna, to wcale nie zmieniło mojego nastawienia. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że stało się i nic z tym już nie zrobię.

Po pierwszej fali złości na Anielę nadszedł moment, w którym obwiniałam się o wszystko i płakałam u Ernitiego w ramionach, z czego teraz było mi tak głupio, że nie miałam pojęcia, jak spojrzeć mu w oczy. Zdecydowanie nie lubiłam pokazywać swoich słabości.

Później nastał moment, w którym byłam gotowa zwiać do przejścia, odnaleźć siostrę i ją przepraszać. Nawet natarczywy głos w mojej głowie nie miał w tej kwestii nic do powiedzenia. Przecież nie chciałam jej zranić, a na pewno nie miałam ochoty, żeby zniknęła na stałe z mojego życia. Powinna o tym wiedzieć.

Niestety Abelard chyba zdał sobie z tego sprawę i już niedługo po mym wybuchu płaczu, wsadził mnie na konia i zaczęliśmy wracać w stronę oazy. Starałam się jak najbardziej opóźnić pochód, ale z każdą chwilą oddalałam się od miejsca, które dawało mi możliwość powrotu do domu.

Wieczorem za to znowu powróciła złość. Już nie chciałam się godzić, bo przecież miałam rację! Ona zachowała się głupio i lekkomyślnie, a nie ja. Na wszelki wypadek starałam się nie myśleć, jakbym postąpiła w jej sytuacji. Ale co by się nie wydarzyło, znalazłabym przecież lepsze wyjście.

Koniec końców mogłam wczoraj nawet jej wybaczyć, jeśli by mnie przeprosiła i przyznała się do błędu. W końcu byłyśmy siostrami, to byłabym w stanie wspaniałomyślnie zapomnieć ten jeden, bezmyślny wybryk. Postanowiłam jednak, że sama nie wyciągnę ręki na zgodę i miałam zamiar tego się trzymać.

A dziś od rana było mi wszystko jedno. Ogarnęła mnie totalna obojętność. Nie interesowało mnie już, co się dzieje z Amaldą, ani kiedy dotrzemy na miejsce. Najchętniej patrzyłabym się gdzieś w przestrzeń, nie myśląc o niczym konkretnym, a na pewno nie o tym, co się wczoraj stało.

Istny wir emocji, niczym buty rozrzucane w szale gniewu przez moje młodsze kuzynki, gdy rodzice nie pozwolili im wyjść na dwór w deszczowy dzień w samych białych rajstopkach. Albo po prostu byłam niestabilna psychicznie. Zresztą, co to za różnica.

Przemieszczaliśmy się już drugi dzień konno. Podobno wieczorem mieliśmy dotrzeć do Annaslime – oazy Andreth ukrytej na pustyni. Przynajmniej jednego byłam pewna – wcale nie miałam ochoty tam wracać. To miejsce przypominało mi Anę. Moment, kiedy dowiedziałyśmy się, że jesteśmy siostrami, kolejne wspólne chwile między treningami, wolny dzień i spotkanie Yam oraz Ciquala...

Chciałam uciec w drugą stronę, jak najdalej od oazy, wspomnień i najchętniej samej siebie, ale kiedy koło południa zatrzymaliśmy się na postój, posłusznie zeskoczyłam z końskiego grzbietu i usiadłam na ziemi. Abelard i tak nie pozwoliłby mi na ucieczkę, więc czy był sens próbować?

Z odrętwienia wybudziła mnie dopiero Wilhelmina i zapach jedzenia, które niosła.

– Musisz coś zjeść – zarządziła, przyglądając mi się krytycznie. To spojrzenie tak bardzo do niej nie pasowało, że aż uśmiechnęłam się nieznacznie.

Uświadomiłam sobie, że faktycznie zgłodniałam. Przez ostatnie dwa dni jadłam bardzo mało i to tylko wtedy, gdy akurat ktoś mnie do tego zmusił lub patrzył, czy na pewno konsumuję to, co przypadło mi w udziale. Chyba pierwszy raz w życiu zjadłam posiłek bez krzywienia się i wybrzydzania. Cóż... Bycie niejadkiem najwyraźniej staje się nieistotne, gdy człowiek jest naprawdę głodny – pomyślałam, żując swoją porcję.

Wilha wydawała się usatysfakcjonowana, bo pokazała komuś podniesiony kciuk w górę. Ledwie zarejestrowałam ten gest, bo znowu powróciłam do stanu, w którym było mi wszystko jedno, co się dalej stanie ze mną i moją siostrą. Chyba nawet lądowanie kosmitów przy miejscu naszego postoju nie wzbudziłoby we mnie większego zainteresowania. Jedyne czego chciałam, to święty spokój, ale to akurat nie miało mi być dane.

Nie, nie chodziło tu nawet o wpatrujących się we mnie z zatroskaniem elfów. Do tego zdążyłam się już od wczoraj przyzwyczaić. Stało się coś o wiele gorszego, a mianowicie Abelard podszedł do mnie i powiedział, że musimy poważnie porozmawiać. Już nawet nieistotne było, że takie zdanie zwiastuje nudną pogadankę na jakiś temat. Gorzej, że miał ją wygłosić przybrany brat mojej bliźniaczki, a to było zwiastunem tego, że albo usnę, starając się udawać, że oczywiście interesuje mnie jego wywód i zamierzam się do jego zaleceń dostosować. Albo najprawdopodobniej powiem mu, żeby spadał na drzewo, a to drugie może się dla mnie nie najlepiej skończyć – pomyślałam. Choć nie powiem, to drugie rozwiązanie brzmiało bardziej kusząco.

Tak więc jasnowłosy elf odciągnął mnie kawałek od reszty ekipy i zaczął gadać. Zarejestrowałam, że inni i tak przyglądali nam się z uwagą, najpewniej chcąc i tak wszystko usłyszeć i zobaczyć, w co rozwinie się sytuacja.

– Nie możesz się tak zachowywać – zaczął, patrząc na mnie z powagą. – Amaldzie nic nie grozi. Jest nawet bezpieczniejsza w swoim świecie niż ty tutaj. Jak tylko wrócimy, moja matka wyśle kogoś po nią, zresztą już wysłałem turiona, więc może nawet już to zrobiła...

– Masz rodzeństwo? – przerwałam mu zniecierpliwionym tonem. Wcale nie miałam ochoty go słuchać.

Zerknął na mnie wyraźnie zbity z tropu. Chyba nie spodziewał się takiego pytania.

– Rodzonego nie, ale...

– A więc nie możesz mieć pojęcia, co czuję – rzekłam, nie dając mu dokończyć. – A teraz byłabym wdzięczna, gdybyś zostawił mnie w świętym spokoju.

Niestety elf nie dostosował się do mojej prośby. Nie wyglądał, jakby zamierzał sobie pójść. Czy naprawdę tak dużo wymagałam?

– Amalda jest też moją siostrą... – zaczął spokojnym tonem, ale widziałam, że powoli traci cierpliwość.

– Siostrą? Tylko przybraną i to po to, żeby Andreth miała ją na oku – odparłam gorzkim tonem. – Po prostu robiłeś za ochroniarza królewny, a nie jej brata!

Po reakcji Abelarda wiedziałam, że przesadziłam. Zamarł i wpatrywał się we mnie, jakbym go spoliczkowała. Nie miałam zamiaru się jednak wycofywać; już za daleko zabrnęłam. Spojrzałam mu więc hardo w twarz i ani przez chwilę nie przerwałam kontaktu wzrokowego. W końcu powiedziałam prawdę.

– Jeśli myślisz, że cokolwiek o mnie wiesz, to się grubo, dziecko, mylisz – odparł powoli i dobitnie cedząc słowa. – Traktuję Amaldę jak siostrę. Czy przestałaś kochać swoich braci, bo nie łączą was więzy krwi?

Spuściłam wzrok, nie mając pojęcia, co mu odpowiedzieć. Przecież jasne, że Jaś i Jędrek nadal byli dla mnie ważni, ale to przecież nie to samo! Znałam ich od urodzenia, a nie ktoś nasłał mnie, żeby ich pilnować. Przecież tych sytuacji nie dało się ot tak porównać. A może się właśnie dało...?

– Nie mam pojęcia, o co się pokłóciłyście, ale tak złej nie widziałem jej nigdy – kontynuował, powoli i dobitnie wypowiadając kolejne słowa. Najprawdopodobniej uznał, że nie doczeka się ode mnie odpowiedzi. – Przez twoje głupie humorki ona teraz jest daleko. Przez ciebie los całego Ampelium wisi na włosku. Przez ciebie zagraża jej potencjalne niebezpieczeństwo. A ty jesteś tylko w stanie ryczeć lub wyniośle czekać, aż inni rozwiążą za ciebie problemy. Czas w końcu dorosnąć, Almáriel. Musisz wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, jeśli kiedykolwiek mam cię uznać za moją królową.

Po tych słowach odszedł do reszty, zostawiając mnie samą i osłupiałą. Odprowadziłam go wzrokiem, poważnie zastanawiając się nad jego słowami. Zdecydowanie zabolało, ale chyba byliśmy kwita, skoro ja też go wcześniej zaatakowałam. Sama zawiniłam, doprowadzając go to takiego stanu. Mogłam posłusznie wysłuchać jego wywodu i się nie wtrącać.

Choć nie chciałam się przyznać, to czułam gdzieś wewnętrznie, że miał rację. Że gdyby nie ja, to wszyscy byliby szczęśliwi i zadowoleni z życia. Może Ana właśnie teraz świetnie się beze mnie bawi? W końcu nie musi się przejmować jakimiś tajemnicami, ratowaniem Ampelium oraz głupimi siostrami. Na pewno nie chciała mnie znać i tu wracać.

Jak przez mgłę dotarła do mnie rozmowa Abelarda z Ernitim, w której ten pierwszy tłumaczył czarnowłosemu elfowi, żeby najlepiej zostawił mnie w świętym spokoju, bo tego właśnie chcę. Postanowił zatrzymać się też tutaj na resztę dnia i nocy. Za obie te wypowiedzi byłam mu wdzięczna. Nie miałam siły z nikim już rozmawiać ani nigdzie jechać, nie wspominając o tym, że nadal nie chciałam wracać do oazy, bo to wymagałoby zmierzenia się z odpowiedzialnością.

Pomyślałam, że najlepiej dla wszystkich byłoby, jakbym zniknęła, ale na to nie mogłam sobie pozwolić. Raz, że zdradziłabym tym samym swoją umiejętność, a właśnie o to pokłóciłam się z Aną. Chyba by mnie rozszarpała, jakby usłyszała, że po tym wszystkim ot tak sobie korzystam z mocy, a jej robię za to wyrzuty. I to nie tylko przy Kealu i Ernitim, a przy wszystkich.

Dwa, że skoro sama wpakowałam się w taką sytuację, to teraz musiałam się jakoś z niej sama wyplątać i nie zawieść pokładanych we mnie nadziei. Miałam przecież elfom pomóc, a nie zostać problemem i ciężarem. "Jeśli mam cię uznać za swoją królową...". Wcale nie chciałam nią być. To ostatnie, o czym bym marzyła.

Jesteś tu potrzebna... – zaczął głos, ale nie dałam mu dokończyć.

– Nie jestem! – wykrzyknęłam, nie zważając, że wyjdę na wariatkę. W końcu i tak już nią byłam. Głos posłusznie zamilkł, a ja się rozpłakałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro