Rozdział 16
Almáriel Angela Lirryns
Z trudem otworzyłam oczy, żeby od razu je zamknąć pod wpływem ostrego światła. Mój umysł nijak nie chciał przypomnieć mi, co się stało. Czułam tylko wszechobecne zmęczenie. Miałam ochotę znowu odpłynąć w niebyt, ale jakaś część mnie uparcie twierdziła, że muszę otworzyć oczy. Natychmiast. Teraz. Już.
Niechętnie podporządkowałam się temu wewnętrznemu rozkazowi i podjęłam kolejną próbę przyjrzenia się okolicy. Blask znowu sprawił, że zmrużyłam powieki, ale dzielnie starałam się przyzwyczaić moje oczy do światła. Po chwili obraz przestał mi się rozmazywać przed oczami, a patrzenie sprawiać ból.
Siedziałam, a właściwie półleżałam, oparta o jakieś drzewo na leśnej polanie. Przez plątaninę liści i gałęzi przebijały się promienie słoneczne, które jeszcze przed chwilą mocno mnie raziły. Do moich uszu docierał śpiew ptaków. Okolica wydawała się jakaś nadzwyczaj spokojna.
W tym momencie mój umysł zarejestrował czyjąś obecność. Po drugiej stronie polany siedziały cztery elfy, a nieopodal pasły się konie. Aż dziwne, że ich wcześniej nie dostrzegłam.
W tym momencie wszystkie wspomnienia powróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Ucieczka, Wrota Światów, patrol króla, Keal, kule ognia, ból...
Keal! Musiałam natychmiast sprawdzić, co się z nim stało i jak się czuje!
Zerwałam się na równe nogi i automatycznie pociemniało mi przed oczami. Oparłam się o drzewo, bo inaczej najpewniej znowu wylądowałbym na ziemi albo straciła przytomność. Stałam tak chwilę, głęboko oddychając i starając się przyzwyczaić do wirującego wokół mnie podłoża.
Nagle zorientowałam się, że ci czterej zbrojni, zamiast stać spokojnie w grupie i rozmawiać, czy co tam robili przed moją pobudką, teraz się we mnie wpatrują. Jednocześnie poczułam ciężką rękę na moim ramieniu.
– Chyba nie planujesz się nigdzie wybierać, nieprawdaż? – Nade mną stał dowódca tego małego oddziału i wpatrywał się we mnie przenikliwym spojrzeniem, które sprawiało, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
– Gdzie jest Keal? Ten elf, który mi towarzyszył. Muszę się z nim natychmiast widzieć – powiedziałam do niego, starając się, żeby mój głos brzmiał pewnie i żeby nie było w nim słychać strachu.
– Obawiam się, że to niemożliwe, chyba że potrafisz porozumiewać się z duchami. Do tego czasu raczej już dawno się wykrwawił. – Na ustach elfa zagościł jakby uśmieszek satysfakcji, a ja starałam się pojąć sens jego słów.
Duchami... Wykrwawił... Keal...
Czyli, że oni go tam zostawili... Nie żyje...
Mój otępiały umysł miał problemy z przyjęciem tego do wiadomości. Przecież nie mogło go po prostu zabraknąć. Nie w tym momencie.
Momentalnie uderzyły we mnie wyrzuty sumienia. To wszystko była moja wina! Keal zginął w mojej obronie. A ja jeszcze zmarnowałam jego śmierć, dając się złapać. Umarł na darmo... Potrzebowałam całej siły woli, żeby się nie rozpłakać.
To wszystko by się nie wydarzyło, jakbyś słuchała i nie uciekała...
Głos, który ostatnio udało mi się zredukować do niesłyszalnego szeptu, znowu dał o sobie znać.
Gdybyś nie chciała wracać po siostrę i opuścić elfy w potrzebie, Keal teraz by żył.
Stałam tak chwilę, starając się zepchnąć te myśli na tył głowy. Nie, nie, to nie była moja wina. To nie ja go zabiłam! To ludzie króla to zrobili! To na nich spoczywa odpowiedzialność!
Zacisnęłam pięści. Pożałują tego. Już oni tego pożałują.
Wyobraziłam sobie, jak stojący nade mną elf, ginie trafiony kulą ognia. Wyjątkowo spodobała mi się ta wizja. Chciałam zobaczyć śmierć istot, które przyczyniły się do tego, że Keal już nie żył.
Spojrzałam na dowódcę zwiadu szaroniebieskimi oczami pełnymi nienawiści. Przywołałam ogień. Chciałam zobaczyć, jak świat płonie.
Minęła dobra chwila, ale nie stało się nic. W powietrze nie wzbiła się nawet iskra, nie mówiąc już o kuli ognia albo pożarze. Zbaraniałam zupełnie i stałam tak z zaciśniętymi pięściami, nie wiedząc, co poszło nie tak.
– Obawiam się, że coś zgubiłaś – odezwał się elf, jakby czytając mi w myślach. Wyciągnął rękę, w której trzymał amulet ognia, połączony z moim medalionem, pozwalającym mi stawać się niewidzialną. – Bez tego wydajesz się jakoś mniej niebezpieczna – dodał, zabierając mi moją własność sprzed nosa i poszedł do swoich towarzyszy, zostawiając mnie samą, ale ciągle czułam, że byłam obserwowana.
Osunęłam się na ziemię pod drzewem i ukryłam twarz w dłoniach. Wszystko mi się posypało. Relacje z siostrą, a nawet sam z nią kontakt. Ucieczka okazała się jedną wielką porażką. Przez nią i moje widzimisię zginął Keal. A na dodatek jeszcze straciłam medalion.
Nawet nie chodziło o to, że jedna jego połowa była atrybutem władzy i miałam go przy sobie, od kiedy tylko pamiętam. Nie chodziło też o umiejętności, które dzięki niemu zyskałam. Najbardziej bolało mnie to, że zawiodłam zaufanie Ugunsa, który mi powierzył swoją część dziedzictwa. Jak się o tym dowie... Nie, nawet nie chciałam sobie tego wyobrażać. Powiedzenie, że byłby zdenerwowany, to mniej więcej takie niedopowiedzenie, jak stwierdzenie, że druga wojna światowa była niewielkim konfliktem zbrojnym.
Sama jesteś sobie winna... Było nie opuszczać oazy.
Nie wiem, ile czasu przesiedziałam tak skulona i obwiniająca się o wszystko, zanim zdecydowałam się, aby powiedzieć o tym, co się stało Ugunsowi. Mimo wszystko chyba jednak byłam mu to winna. Nawet jeśli miałam przy tym zginąć.
No dobrze, raz się żyje. Co będzie, to będzie – pomyślałam i zaczęłam przygotowywać się do podróży w głąb siebie. Moc czasu była jedyną, której nie mogli mi zabrać. Chciałam jak najszybciej mieć to za sobą. Usiadłam wygodniej pod drzewem, aby tracąc przytomność, nie uderzyć się w głowę. Zamknęłam oczy i skupiłam się na obrazie Ugunsa w moim umyśle.
Kiedy je otworzyłam, przede mną rozpościerała się zielona puszcza. Z zaskoczeniem zauważyłam, że tym razem potrzebowałam tylko jednej próby, aby się tu znaleźć. Jeśli miałam szukać jakichś plusów w mojej sytuacji, to chyba jedynym był właśnie fakt, że ostatnio czas stawał mi się coraz bardziej posłuszny, a przynajmniej nie mdlałam niespodziewanie, aby zobaczyć jakąś wizję, którą chciał mi przekazać mój umysł.
Rozejrzałam się wokoło, ale nie dostrzegłam nigdzie Ugunsa ani jego siostry. Troszkę zdezorientowana takim obrotem sprawy, podniosłam się z ziemi.
Jedynym żywym organizmem w zasięgu wzroku był czarno-biały motylek. Usiadł on na mojej dłoni, kiedy wyciągnęłam ją w jego stronę. Dopiero wtedy dostrzegłam, że miejscami z pozoru śnieżne plamy przechodzą w jasną zieleń. Takiego ubarwienia motyla nie widziałam jeszcze nigdy, ale skoro byłam w innym świecie, to może kolory owadów też się różniły? Nie powinno mnie to jakoś specjalnie dziwić, skoro spotkałam tu już zaskakujące rzeczy rodem z bajek, jednak motyl i tak przyciągał moją uwagę, mimo że jego istnienie nie było bardziej nadzwyczajne, niż na przykład istnienie elfów.
Po chwili owad wzbił się w powietrze i momentalnie dołączyło do niego całe mnóstwo jego pobratymców, formując się w kształt ludzkiej sylwetki. Kształt, który po chwili stał się kobietą o kruczoczarnych włosach do ramion. Przede mną stała Augsne.
Przypatrywałam się jej zdezorientowana sposobem, w jaki się tu pojawiła, zanim przypomniałam sobie słowa Ugunsa, że kobieta uwielbia wywierać wrażenie. Zdecydowanie tym razem również jej się to udało.
– Nie wspominałam, że umiem przenosić swoją świadomość w motyla i go kontrolować? – zapytała, widząc moją minę.
Chyba motyle, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego na głos. Mogłaby to przyjąć jako krytykę albo nieprzychylność z mojej strony i wtedy na pewno by mi nie pomogła.
– No jakoś mi umknęło – odparłam i przypomniałam sobie, że nie przybyłam tu oglądać pokazu umiejętności kobiety. – Jest Uguns?
– Jestem, coś się stało? – Zza pleców dobiegł mnie głos jej brata.
Momentalnie podbiegłam i wtuliłam się w niego, z trudem panując nad urywanym szlochem. Wszystkie wydarzenia z kilku ostatnich dni wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Okazał się jakoś dziwnie oczyszczający. Momentalnie zrobiło mi się lżej, jakby zeszło ze mnie całe napięcie.
Uguns zaczął gładzić mnie po włosach. Kiedy podniosłam na niego zapłakane oczy, zauważyłam, że posłał siostrze pytające spojrzenie. Augsne bez słów przekazała mu, że nie wie, co się stało.
Starając się przerwać chlipanie, zdałam mężczyźnie relacje z kilku ostatnich dni. Cierpliwie mnie wysłuchał i nie przerywał, dopóki nie skończyłam mówić, ale jego twarz robiła się z każdym słowem coraz bardziej zmartwiona.
– Cii, już wszystko dobrze – powiedział tylko, kiedy zamilkłam i przytulił mnie jeszcze mocniej do swojej piersi.
Nie krzyczał na mnie, nie obwiniał. Stał tylko bez słowa i gładził mnie po włosach. Wiele to dla mnie znaczyło. Spodziewałam się zgoła innej reakcji, ale teraz przynajmniej wiedziałam, że on jak nikt inny nie będzie mnie oskarżał i obwiniał, tylko wysłucha.
– Nie jesteś zły? – Odważyłam się w końcu zapytać cicho, ocierając łzy dłonią.
– To nie twoja wina. Przecież nie mogłaś tego przewidzieć – odparł spokojnie. – Lepiej pomyślmy, co z tym zrobić dalej...
– Życia Kealowi nie zwrócę... – rzekłam i znowu musiałam walczyć ze łzami napływającymi mi do oczu.
– Ale możesz sprawić, by nie poszło na marne. Pogódź się z siostrą. Odzyskaj medalion.
– Tylko jak? – zapytałam w przestrzeń. Powiedzieć było łatwo, ale moja chęć porozmawiania z Aną, tylko ściągnęła na mnie większe kłopoty i śmierć.
– Myślę, że na to pierwsze możemy coś poradzić – wtrąciła się Augsne, która do tej pory obserwowała nas w milczeniu.
Spojrzałam na nią z nieukrywanym zaskoczeniem.
– Pamiętasz, jak wspominałam, że możemy się porozumiewać tylko ze spokrewnionymi z nami osobami? – kontynuowała, a ja przytaknęłam, nie wiedząc, do czego zmierza. – Twoja siostra też jest naszą rodziną.
Otworzyłam i zamknęła usta, starając się przetworzyć tę informację. Była taka oczywista, ale oczywiście wcześniej na to nie wpadłam.
– Jesteś genialna – powiedział Uguns i uśmiechnął się do siostry, a ona odpowiedziała mu tym samym.
– Czyli możecie ją tu sprowadzić? – zapytałam niepewnie, patrząc to na jedno to na drugie.
– Teoretycznie tak, ale w praktyce nigdy nie próbowałam – odrzekła kobieta. – Z tobą jest łatwiej nawiązać kontakt, bo dysponujesz mocą czasu.
– Czyli może wam się nie udać? – Iskierka nadziei, która zapewne pojawiła się przed chwilą w moich oczach, automatycznie przygasła.
– Cóż... Jest ryzyko, że jeśli nie będzie spała, to straci przytomność i zrobi sobie krzywdę – odparł za nią brat. – Ale oboje znamy osobę, która już to robiła i zmniejszyłaby na to szanse.
– Kto to taki? – zapytałam od razu. Nie mogłam czekać. Kiedy znowu odzyskałam nadzieję, musiałam działać, bo każda cząstka mnie aż się do tego rwała.
– Vejs – odpowiedziała tym razem Augsne. – I tak się składa, że jest naszym najmłodszym bratem.
Popatrzyłam na nich, pozwalając sobie na odrobinę optymizmu. Może jeszcze nie wszystko było stracone, a moja sytuacja, choć zła, to jednak nie bez wyjścia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro