Rozdział 15
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Zbita z tropu stałam przez kilka długich minut i z niedowierzaniem oraz lekkim strachem wpatrywałam się w postać przede mną. Nie miałam pojęcia, co powinnam jej odpowiedzieć. Do tej pory nikt, kogo znałam, nie czepiał się tego, że noszę się całkiem inaczej niż cała reszta świata. Przynajmniej w mojej ostatniej szkole się to nie zdarzyło. Nie rozumiałam więc, dlaczego teraz przypadkowa osoba, którą widzę pierwszy raz w życiu, zwraca na to uwagę.
Dziewczyna nie powinna była mi zadawać takiego pytania. To było niedorzeczne! Biec za kimś kilka kilometrów tylko po to, aby zapytać się o tak przyziemną rzecz. Może osoby pochodzące z Ampelium były przyzwyczajone do łamania konwenansów, ale bez przesady! Brak jednego kolczyka u kogokolwiek nie powinien powodować takich zachowań!
O ile ona w ogóle pochodziła z Ampelium. Równie dobrze mogło się okazać, że istnieje jeszcze inny świat, całkiem niepodobny do tych dwóch, które już prawie poznałam. W sumie nie zdziwiłabym się tym zanadto. Biorąc pod uwagę, ile mało prawdopodobnych rzeczy się ostatnio wydarzyło, chyba już nic nie byłoby mnie w stanie zdziwić.
Przez chwilę rozmyślałam nad najlepszym wyjściem z tej sytuacji, a było ich kilka. Mogłam na przykład odpowiedzieć na to głupie pytanie i zobaczyć, jak dalej rozwinie się sytuacja. Ewentualnie od razu wziąć nogi za pas i stamtąd uciec. Teoretycznie też mogłam użyć swojej magii i obezwładnić nieznajomą, a potem jak gdyby nigdy nic udać się do domu. Tyle że... żadna z tych propozycji nie przypadła mi do gustu. Owszem, najlepiej byłoby użyć mocy lodu i ją zamrozić, ale co jeśli była nieszkodliwa i niepotrzebnie bym ją zabiła? Albo, gdyby losowy przechodzień zobaczył, co zrobiłam? Wtedy byłabym w o wiele gorszych tarapatach.
A jeśli jednak była niebezpieczna? Czy ktoś o takim ubiorze może być nieszkodliwy? Wyglądała trochę, jakby dopiero co uciekła z psychiatryka. I w sumie właśnie tak się zachowywała, biorąc pod uwagę, jakie pytanie mi zadała. A wtedy, nawet jeśli teraz nie miała złych zamiarów, to w każdej chwili mogła zamienić się w jakąś straszną bestię. W końcu bez powodu jej tam nie wsadzili. Nieszkodliwych osób nie zamyka się w psychiatryku.
Oczywiście mógł to być również jakiś elf, posłany za mną, aby mnie zaprowadzić do stryja Gritsa. To chyba byłoby bardziej prawdopodobne, bowiem istota stojąca przede mną bardziej przypominała elfa niż człowieka, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jej uszy i fakt, że nosiła przy sobie noże przypasane do spodni. Jednak jej ubiór wyraźnie świadczył o jej niedołężności umysłowej. Co do tego nie było najmniejszych wątpliwości.
Stwierdziłam, że jednak najlepiej będzie przeprowadzić tę rozmowę na stopie przyjacielskiej. Co nie znaczyło, że całkowicie się zrelaksowałam. O nie, wręcz przeciwnie. Owszem, włożyłam ręce do kieszeni w nonszalanckim geście, ale w głowie już miałam rozrysowany plan działania, a w ukrytej dłoni zaczęłam formować kulkę lodu, żeby w razie czego móc jej użyć. Miałam nadzieję, że pod wpływem stresu moje zdolności aktorskie nie ucierpią i nieznajoma przyjmie moje zachowanie za normalne.
– Widzisz, kochaniutka – zaczęłam z udawanym spokojem, uśmiechając się przyjacielsko – to, że coś jest ogólnie przyjęte, nie znaczy jeszcze, że trzeba się tego trzymać. Poza tym istnieje nawet takie powiedzenie: "Zasady są po to, aby je łamać". Słyszałaś kiedyś coś takiego? – zapytałam, unosząc lekko brwi.
Kobieta w odpowiedzi tylko pokręciła głową, a ja leciutko się spięłam. Miałam nadzieję, że to była odpowiedź na moje pytanie, a nie oznajmienie, że nie spodobały jej się moje słowa i zaraz mnie zabije tymi swoimi nożykami. Wzięłam głęboki wdech, przyjmując, że to było to pierwsze. Moja wyobraźnia nie pozwalała mi bowiem nawet podążać w nieodpowiednim kierunku i kreować sposób, w jaki nieznajoma mnie zabije. Szybko więc odnalazłam odpowiednie słowa do kontynuowania mojej paplaniny mającej zdekoncentrować dziewczynę na tyle, żeby zapomniała, że ma mnie zabić.
– Poza tym, skoro ty nosisz bransoletkę tylko na jednym nadgarstku, mimo że masz dwa, to dlaczego ja miałabym nosić kolczyki w obu uszach? Tak samo twoje tatuaże – kiwnęłam głową w ich stronę – masz je na obu ramionach, ale nie są one identyczne, prawda? A czy ktoś się ciebie kiedyś pytał, dlaczego tak jest?
Znowu odpowiedziała mi przeczącym ruchem głowy. Wydała mi się trochę zbyt małomówna jak na osobę, która nie boi się zagadać do nieznajomej osoby, ba, nawet goni ją przez kilka ulic, aby zapytać o zwykły kolczyk. Zdecydowanie było z nią coś nie tak.
– No właśnie. W takim razie i ty nie powinnaś pytać mnie, o to, dlaczego – podkreśliłam, przyjmując, że atak jest najlepszą obroną – swoje własne uszy ozdabiam tylko jednym kolczykiem. Czy to jasne?
Dziewczyna jakby z rozmysłem wpatrywała się we mnie przez chwilę, a ja zastanawiałam się, czy właśnie teraz nadszedł ten długo oczekiwany moment, kiedy się na mnie rzuci i zabije. Już napięłam wszystkie mięśnie i gotowałam się do ucieczki, kiedy nagle w uliczkę, w której się ukrywaliśmy, wbiegły jakieś dwie osoby. Po dokładnym przyjrzeniu się im, z zaskoczeniem odkryłam, że to moi dawni znajomi, ci, co tak perfidnie wrzucili Angelę od rzeki! A już myślałam, że nic mnie już nie zdziwi. A jednak. Najwidoczniej nie byłam aż tak doświadczona, jak mi się wydawało jeszcze przed chwilą.
Przybycie tej dwójki trochę mnie zdenerwowało, co widocznie musiało odmalować się na mojej twarzy, bo nieznajoma uważnie przypatrywała się to im to mi. Na jej obliczu odbiło się zdziwienie, ale szybko zniknęło, jak ręką odjął. Widocznie zrozumiała, że znam obu gostków i niekoniecznie darzę ich sympatią, bo całkiem odwróciła się w ich stronę i obdarzyła nieprzychylnym spojrzeniem.
– A wy tu czego? – zapytała ich, jednak oni nijak nie zareagowali na jej nieprzychylny ton. A może go zignorowali? W każdym razie podeszli jeszcze bliżej nas i kompletnie nie zwracając uwagi na kobietę stojącą przede mną, zwrócili się do mnie.
– O, nasza słodka Angela! Co ty tu robisz? Sama? Bez swojej wojowniczej przyjaciółeczki? – zapytał Irek z cwaniackim uśmiechem na ustach.
Skrzywiłam się z niesmakiem. Ja wiem, że wraz z Angelą byłyśmy jednojajowymi, prawie identycznymi bliźniaczkami. Jednak biorąc pod uwagę, w jakiej się właśnie sytuacji znaleźliśmy, chyba powinni wiedzieć, którą bliźniaczką jestem. W końcu, jakby nie było, moja siostra unikała takich sytuacji jak ta. Po pierwsze, wątpię, czy zgubiłaby się w tych uliczkach. Po drugie, ona nie uciekałaby na deskorolce byle dalej przed siebie, tylko zapewne wróciłaby do domu. No i najważniejsze. Ona zapewne w ogóle o tej porze nie wyszłaby z domu. Moja siostra była dużo rozsądniejsza niż ja, nigdy nie doprowadziłaby do takiej sytuacji jak ta.
Obdarzyłam chłopaka spojrzeniem, mówiącym "jesteś żałosny". Widocznie nie odczytał jego znaczenie dobrze, bo przybliżył się do mnie jeszcze bliżej. Gość chyba nie zauważył, że akurat w tym zaułku nie ma żadnej rzeki i musieliby mnie nieść dobrych parę kilometrów. Głupol.
– Co, nie boisz się nas? – wyszeptał z wyczuwalną w głosie złośliwością. – A ja myślę, że jednak powinnaś. Pamiętasz, jak się to skończyło, kiedy ostatnio chojrakowałaś?
Przestraszyłam się go. A raczej przestraszyłabym się, gdybym nie znała swoich mocy. W sumie to nawet stwierdziłabym, że to on powinien się bać mnie. Wiedziałam jednak, że mogę ich użyć tylko w ostateczności, więc stałam spokojnie i wpatrywałam się w niego nic niewidzącym spojrzeniem. Chyba się tego nie spodziewał, bo troszkę się ode mnie odsunął, dając mi tym samym lepszy widok na nieznajomą i drugiego chłopaka, w tym właśnie momencie zmierzającego ku nam.
– Irek, nie po to tu przyszliśmy, pamiętasz? – powiedział do chłopaka, i szarpnął go za ramię, przez co ten był zmuszony zrobić jeszcze parę kroków w tył. Potem sam zajął jego miejsce. – Widzieliśmy, jak ta tutaj – tu wskazał ręką za siebie, pokazując na dziewczynę – cię goniła, więc stwierdziliśmy, że może ci coś grozić. Dlatego tu jesteśmy. Nie chcemy, żeby coś ci się stało.
Posłałam mu zdumione spojrzenie. Czy on serio myślał, że mu uwierzę? Przecież to przez nich Angela ostatnio trafiła do wody. Dlaczego zatem teraz chcieliby mi pomóc?
– Wiem, że nam nie wierzysz – powiedział spokojnie Gabryś, odpychając jeszcze dalej ode mnie swojego szalonego kumpla. – Ale wtedy, kiedy to się wydarzyło... my nie chcieliśmy. A potem, kiedy wpadłaś do rzeki, strasznie się wystraszyliśmy, że jeśli utonęłaś, to możemy trafić do więzienia, więc szybko uciekliśmy. Przez pewien czas działała na nas adrenalina. Gdy w końcu zorientowaliśmy się, co się stało... Boże, jaki byłem przerażony. Myślałem, że obie umarłyście, gdy następnego dnia nie zjawiłyście się w szkole! Jezu, ile ja się strachu najadłem.
– Dobra, Gabi, zamknij się – przerwał mu Irek. – Ale się z ciebie mazgaj zrobił. Ja tam się nie przejąłem. Ty tu prawie w gacie robiłeś ze strachu, a one se pojechały do Gdańska i tam zaszyły. No, ale w końcu dopadłem choć jedną z was – powiedział chłopak, przybliżając się ku naszej dwójce. Nie powiem, troszkę się zaniepokoiłam, ale chyba jeszcze bardziej nieznajoma, bo odepchnęła obojga ode mnie.
– Dobra chłopaki, dosyć. Pogadaliście, powiedzieliście, co leży wam na sercu, teraz wynocha. Mam tu jeszcze z nią coś do załatwienia, a wy mi przeszkodziliście. Idźcie już sobie – powiedziała, odpędzając ich od siebie jak muchy.
– Okay, ale najpierw niech Angela potwierdzi, że wszystko jest okay. Nie chcemy, aby coś jej się stało – powiedział Gabi i założywszy ręce na piersi, stanął przy mnie niczym rasowy ochroniarz, na co jego kumpel tylko zrobił dziwną minę.
– Wszystko jest dobrze, możecie iść – powiedziałam, przewracając oczami. Jednak Gabi posłał mi niedowierzające spojrzenie, więc powtórzyłam jeszcze raz, tym razem z większym przekonaniem. – Serio, wszystko jest ok. Nic mi nie będzie, to tylko dawna znajoma.
– Trochę dziwna ta twoja znajoma, ale jak chcesz. Żeby potem nie było na mnie – burknął, ale posłusznie się oddalił, a ja westchnęłam z ulgą.
– A! I nie jestem Angela, tylko Aniela, tłumoku! – zawołałam za nim, na co lekko zbladł. Z przyjemnością posłałam mu szeroki uśmiech, przypominający trochę ten Jokera, mając nadzieję, że dzięki temu nie będzie chciał mieć więcej ze mną do czynienia.
A potem sobie przypomniałam, przed kim chcieli mnie ci dwaj obronić, przez co natychmiast z powrotem napięłam wszystkie mięśnie, aby jak najlepiej przygotować się na atak.
Dziewczyna podeszła do mnie bliżej, a ja zaczęłam śledzić jej każdy najmniejszy ruch, aby mieć pewność, że nie sięgnie do jednego ze swoich noży. Znowu przywołałam w myślach lód. Tak na wszelki wypadek.
Między nami dało się wyczuć napięcie. Ba, jestem pewna, że gdyby wyjęła ten swój mieczyk, mogłaby je nawet pociachać na kawałki. Zauważyłam, że wpatruje się we mnie intensywnie i już zamierzała coś powiedzieć, kiedy do naszych uszu dobiegło ciche pochlipywanie. Od razu się zdekoncentrowałam, zresztą moja nieznajoma chyba też, bo posłaliśmy sobie nawzajem zdziwione spojrzenia i rozejrzełyśmy się wokół w poszukiwaniu źródła dźwięku.
Mój wzrok padł na kontenery stojące w najdalszej części zaułku. Zdawało mi się, jakby to właśnie stamtąd dobiegał hałas. Spojrzałam na swoją niechcianą towarzyszkę i posłałam jej ostre spojrzenie, które miało mniej więcej znaczyć "ubezpieczaj mi tyły, ale nie waż się mnie zabić, bo znajdę cię nawet w piekle i zamorduję. Urwę ci głowę brudnymi paznokciami, przez co wda się zakażenie i umrzesz". Potem powoli przesunęłam się ku pojemnikom na śmieci i ostrożnie zza nich wyjrzałam. Ku mojemu zdziwieniu, siedziała tam na oko sześcioletnia, śliczna zapłakana dziewczynka. Znaczy... pewnie byłaby śliczna, gdyby nie to, że brud otaczał całą jej twarz oraz osiadł na ubraniach, niszcząc tym samym efekt. Dodatkowo jej długie włosy były okropnie splątane, tworząc niemal gniazdo na jej głowie. Jedynie jej oczy były krystalicznie czyste i spozierały na mnie swoją piękną niczym burzowe niebo szarością, jakby prosząc, abym nie robiła im nic złego.
Posłałam dziewczynce uspokajające spojrzenie, po czym odwróciłam się ku mojej towarzyszce, mówiąc jej spojrzeniem, że ma się zachowywać. Ta w odpowiedzi tylko przewróciła oczami, jakby chciała powiedzieć, że nie czas teraz na to, ale ja nie miałam zamiaru ustąpić. Nie w takiej sprawie.
Kucnęłam naprzeciw dziecka, tak, aby mój wzrok znalazł się na wysokości jej twarzy. Kiedy nasze oczy wreszcie się spotkały, postarałam się pokazać jej spojrzeniem, że nic jej nie zrobię, że jest bezpieczna.
Ostrożnie wyciągnęłam ku niej dłoń. Dziewczynka niepewnie podała mi swoją, na co tylko posłałam jej uspokajający uśmiech. Pomogłam jej wstać i nie spuszczając jej z oczu, wyprowadziłam zza tych śmierdzących kontenerów.
Moja towarzyszka, kiedy tylko spojrzała na moje znalezisko, prychnęła pod nosem i wykrzywiła twarz w grymasie, mówiącym "co ty masz niby zamiar zrobić z TYM CZYMŚ?"
– Nie skończyłyśmy jeszcze rozmawiać.
W odpowiedzi zmrużyłam oczy, chcąc jej pokazać, że nie czas teraz na to, choć najchętniej bym jej wykrzyknęła w twarz, że przecież nie to miała zamiar robić, tylko mnie zabić. Dobrze, że z tego zrezygnowałam, bo jeszcze bardziej wystraszyłabym istotkę przytulającą się do mojej prawej nogi. Pogłaskałam ją po główce w uspokajającym geście i zwróciłam się do mojego wroga.
– Myślę, że nasza rozmowa może poczekać. Najpierw musimy temu stworzonku odnaleźć dom – powiedziałam, po czym odwróciłam się ku dziewczynce. – Skąd się właściwie tu wzięłaś?
Ta tylko popatrzyła na mnie swoimi wielkimi oczami, jakby nie wiedziała, czy wolno jej w ogóle mówić, na co westchnęłam znużona. To był trudny dzień; już dawno temu zrobiło się ciemno, a nade mną wisiała jeszcze konfrontacja z nieznajomą, a ta tutaj nie chciała ze mną współpracować. Co miałam zrobić?
– Okay – powiedziałam po dłuższym namyśle. – Zdaje się, że dziś już jesteśmy wystarczająco zmęczone. Dzisiaj zabiorę cię do siebie i u mnie przenocujesz, a jutro poszukamy ci domu albo odprowadzę cię do pogotowia opiekuńczego, dobrze skarbie? – zwróciłam się pieszczotliwie do kruszynki przyklejonej do mojej nogi, lecz i tym razem nie otrzymałam od niej żadnej odpowiedzi. Dziewczynka tylko podniosła ku górze swoje piękne szare oczęta i spoglądała na mnie ufnie. Zastanawiałam się, czy w ogóle rozumie, co do niej mówię, czy wystarcza jej tylko mój ton głosu. Chociaż nie od dziś wiadomo, że dzieci najlepiej znają się ludziach i wiedzą, komu mogą zaufać.
Za to nieznajoma najwidoczniej nie była zbytnio zadowolona z tego, co powiedziałam. Spojrzała na mnie spod byka i wzięła się pod boki.
– Przypominam ci, że ze mną też masz coś jeszcze do załatwienia – powiedziała.
– Ja? Nie wiem, co ty sobie ubzdurałaś – odparłam, udając głupią. W sumie to, co powiedziałam, było prawdą. Nie znam jej, więc niby jak mogłam się z nią umówić na cokolwiek? Niedoczekanie.
Wyminęłam ją i trzymając za rączkę dziewczynkę, ruszyłam szybkim krokiem ku swojemu miejscu zamieszkania. Chciałam tam dotrzeć jak najszybciej, aby móc zająć się należycie małą. Zresztą, ciekawe skąd ona się tu wzięła? I dlaczego była tu sama? Gdzie podziali się jej rodzice?
Te pytania kołatały mi się po głowie, a ja nijak nie mogłam znaleźć na nie odpowiedzi. I nie zanosiło się, abym w najbliższym czasie je znalazła.
Nagle poczułam szarpnięcie za ramię. Oczywiście, zgodnie z oczekiwaniami mojego napastnika, odwróciłam się ku niemu, jednocześnie wypuszczając malutką dłoń dziewczynki. Ta wtuliła się w moje kolana, kiedy ja przywołałam w myślach zamieć śnieżną. Jednak okazało się, że to nikt inny jak nieznajoma.
Westchnęłam głęboko i założyłam ręce na ramionach, posyłając jej nieprzychylne spojrzenie.
– Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – zapytałam. Miałam już dość niewiedzy. No i chciałam uchronić tę bezbronną istotkę wtulającą się w moje nogi od widoku walki, wiedząc, że młoda zapewne już i tak widziała zbyt wiele złego w swoim krótkim życiu.
– Ludgarda Dekalina Aerilyn Lirryns, najemniczka, do usług Waszej Królewskiej Mości – powiedziała, z wyraźnym szyderstwem w głosie, jednocześnie kłaniając mi się w pas. – Przybyłam, aby zabrać panią z powrotem do Am... – zacięła się, kiedy posłałam jej złe spojrzenie, wskazując jednocześnie na dziewczynkę – ... tam, gdzie wasze, o pani, miejsce. Czy uczynicie mi ten zaszczyt i dobrowolnie pójdziecie tam ze mną? Zapewne wszyscy już od dawna z niecierpliwością na panią czekają. – Znowu się ukłoniła, kończąc swoją wypowiedź, na co tylko uniosłam swoją prawą brew, wyrażając tym samym swoje niedowierzanie względem jej zachowania, którym wyraźnie kpiła z mojego pochodzenia.
W odpowiedzi dostałam jadowite spojrzenie. Najwyraźniej za mną nie przepadała, czego zupełnie nie rozumiałam. Przecież nawet się nie znałyśmy. Może skoro miała takie samo nazwisko jak ja, była jakąś moją daleką kuzynką? Może uważała, że to ona powinna odziedziczyć tron, a nie ja i moja siostra bliźniaczka? W sumie ciekawe, które miejsce zajmowała w kolejce po koronę, zanim się pojawiłyśmy i dlaczego tak nietypowo, jak na królewski ród, się nosiła.
Na myśl o Angeli prawie zachłysnęłam się powietrzem. Czy to możliwe, że to ona wysłała tu tę przybłędę, aby mnie sprowadzić z powrotem? Nie, to nie mogło być prawdą. Przecież wyraźnie powiedziała, że mam sobie stamtąd iść i już potem wylądowałam w rzece, tu, w Polsce.
A może ja wcale nie przeszłam przez bramę? Może to rzeczywiście Angela mnie przeniosła, wykorzystując moce z jakiejś magicznej księgi, o której mi nic nie powiedziała? To w sumie było możliwe. Tylko właściwe czemu miałaby chcieć się mnie pozbyć?
Na pewno nie mogło to być przez tę głupią kłótnię. Choć oczywiście, moja głupota mogła ją trochę irytować, ale żeby zaraz przenieść mnie do innego świata?
A może to chodziło o władzę? Skoro nie powiedziano nam, która z nas jest starsza, to może zwyczajnie tego nie wiedzieli i Angela stwierdziła, że nie chce dzielić władzy z takim przygłupem jak ja i mnie odesłała. Tylko że ja wcale nie chciałam rządzić. Gdyby tylko zechciała, oddałabym jej władzę dobrowolnie. W ogóle się do tego nie nadawałam i właściwie od początku niekoniecznie nawet chciałam przebywać w tamtym świecie. Jedyne co mnie tam trzymało, to właśnie moja siostra, więc jeśli już by kogoś po mnie wysłała, to tylko po to, aby mnie zabić. Więc zatem, skoro to nie ona przysłała tą... Ludgardę, to kto to zrobił?
Skoro nie istniał dowód, żeby to była moja siostra, nie zamierzałam z nią iść. Nie chciałam ponownie zaufać nieodpowiedniej osobie, a ten, kto ją przysłał, na pewno nie mógł mieć dobrych powodów. Pewnie chciała mnie do czegoś wykorzystać albo zabić. Choć w sumie to trochę bez sensu, szybciej by było, gdyby ta dziewczyna zabiła mnie na miejscu, a nie wlokła do Ampelium.
– Nigdzie z tobą nie pójdę – powiedziałam więc stanowczo, po czym odwróciłam się na pięcie, jednocześnie biorąc w ramiona dziewczynkę. Chciałam jak najszybciej stamtąd uciec, a krótkie nóżki mojej nowej towarzyszki na pewno by tego nie ułatwiły. Jednak, kiedy się po nią schylałam, nagle zakręciło mi się w głowie i upadłam na kolana. Jeszcze tylko zdążyłam odepchnąć od siebie dziewczynkę, po to, aby jej nie rozgnieść i całkiem osunęłam się na ziemię, a tuż po chwili moje oczy zasnuła mgła. Nastała ciemność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro