Rozdział 39
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Byłyśmy najbardziej poszukiwanymi w tym świecie nastolatkami, albo właściwie jedynymi ludźmi, którzy się tu znajdowali, i weszliśmy do wioski, w której każda napotkana osoba mogła być dla nas potencjalnym zagrożenie. Co więc miałyśmy zrobić, aby się nie wyróżniać? Żeby nikt nie zgadł, że to my jesteśmy tymi królewnami, których poszukuje Girts i nie doniósł mu o tym? Jak miałyśmy się zabezpieczyć? Przecież to było właściwie niemożliwe do osiągnięcia. Tego po prostu nie dało się zrobić.
Samo przedostanie się do wioski, stanowiło problem. Powinniśmy wejść tam, pozostając niezauważeni, ale niby jak wtopić się w tło, jeśli nie dość, że od ładnych kilku tygodni wędrowaliśmy, więc nasza odzież wyglądała cokolwiek na lekko sfatygowaną i trochę więcej niż krztynę zakurzoną, to jeszcze wszyscy podróżnicy należeli do wysokiego rodu, który zazwyczaj do tego typu wiosek nie zaglądał?
Jednym słowem mówiąc, nasze pojawienie się byłoby nie lada sensacją, jeśli nie przeprowadzilibyśmy tego w odpowiedni sposób.
Najpierw więc postanowiliśmy zrobić coś z naszą odzieżą. Oczywiście, z moją nie było problemu; w końcu zafundowałam sobie kąpiel, przechodząc przez rzekę, ale moi towarzysze mieli trochę gorzej. Dlatego znaleźliśmy niewielki strumyk niedaleko wioski, w której każdy po kolei się dokładnie mył i prał swoją odzież, a Angela szybko nas później osuszała za pomocą swojego ognia. Gdy w końcu wszystko było już gotowe, mogliśmy podjąć wędrówkę. Przynajmniej nikt nie zwróciłby uwagi na nasz ubiór. Pozostała jedna kwestia, ale wolałam się nad nią nie zastanawiać zbyt długo, bo to spowodowałoby tylko ból głowy, a raczej nic mądrego i tak bym nie wymyśliła. Miałam tylko nadzieję, że jakoś uda mi się wykorzystać moje umiejętności aktorskie i nikt mnie nie będzie podejrzewał, że jestem powszechnie poszukiwaną Amaldą Anielą Lirryns, bratanicą króla.
Tuż przed wejściem LDA kazała nam się zatrzymać, co oczywiście nie spotkało się z pozytywną reakcją Abelarda.
– Nie traćmy czasu na głupoty. Musimy jak najszybciej znaleźć odpowiednie miejsce do przenocowania. Potem będziemy myśleć co dalej – stwierdził.
LDA w odpowiedzi przewróciła oczami.
Oho – pomyślałam. Panna dobrze wychowana królewna nabyła nieodpowiednie dla zajmowanego stanowiska umiejętności. Dobrze wychowana królewska przedstawicielka nie powinna przewracać oczami. Chciałam to nawet powiedzieć na głos, ale nie odważyłam się. Nie było mi na rękę powtórne wysłuchiwanie tyrady Abelarda o tym, że starszym i mądrzejszym się nie przeszkadza. Choć w sumie... ciekawe jak LDA zareagowałaby na moje stwierdzenie.
– Ciekawe jak wygląda zawstydzony elf? – Mimowolnie z moich ust wyszło pytanie, które nigdy nie powinno wyjść na światło dzienne.
Na szczęście nikt nie usłyszał mojego komentarza. No może z wyjątkiem mojej siostry, która posłała mi rozbawione spojrzenie.
– No wiesz, jeśli teraz nie omówimy kilku ważnych rzeczy, możemy nawet nie dożyć do "znalezienia odpowiedniego miejsca do przenocowania" – zironizowała LDA.
No nie powiem, coraz bardziej zadziwia mnie ta elfka. Ironia również nie była cechą godną rodziny królewskiej.
A jednocześnie podziwiałam ją, że odważyła się poruszyć tę ważną kwestię. Postanowiłam już pójść na żywioł, lecz jeśli miałam być szczera, do tej pory wszelkie improwizacje sceniczne nie wychodziły mi zbyt dobrze, więc jakiekolwiek wskazówki od LDA przyjęłabym naprawdę chętnie.
Abelard westchnął i spojrzał na swojego wiernego towarzysza. Ten wyraźnie przytaknął na słowa LDA i coś mu powiedział; niestety nie usłyszałam, co dokładnie.
– Dobra, mów. – Machnął ręką na LDA.
Dziewczyna mu przytaknęła, jakby dziękując, że oddał jej głos.
O, wróciła do siebie – pomyślałam z rozbawieniem.
– Właściwie niczym się nie różnimy od elfów niskiego rodu, jeśli chodzi o cechy fizyczne. Jednakże oni zazwyczaj nie podróżują na koniach, bo ich na to niekoniecznie stać. Zwłaszcza w takiej grupie. Myślę więc, że najlepiej będzie, jeśli się rozdzielimy. – W tym momencie Abelard chciał zaprotestować, ale ona uniosła dłoń, uciszając go.
Widziałam, że było mu to nie w smak, ale chyba nic nie mógł z tym zrobić, w końcu sam pozwolił jej mówić, nie mógł więc teraz tego zabronić. Zacisnął więc tylko usta w hamowanej złości.
– Poza tym właściwie nie zdarza się, żeby elfy niskiego rodu miały bliźniaków. Jeśli tylko Amalda i Almáriel weszłyby ramię w ramię do wioski, od razu zwróciłyby uwagę wszystkich. No i najważniejsze, nikt nie będzie nas posądzał o bycie nami, jeśli tylko nie będziemy się zachowywać jak my.
– A niby jak my mamy to zrobić, co? – zapytał Erniti, który dotąd w milczeniu wykonywał wszystkie zlecone mu zadania. Zachowywał się tak, odkąd te dziwne owoce przestały działać, jakieś kilka godzin temu. Gdyby nie to, że to nie były narkotyki, powiedziałabym, że miał zjazd, bo zachowywał się niesamowicie cicho, jak na niego. A na mnie to już nawet nie dał rady spojrzeć. Może po prostu czuł się bardzo zażenowany całą tą sytuacją?
– Po pierwsze, nie wywyższać się ani nie być naburmuszonym – powiedziała, posyłając Abelardowi karcące spojrzenie. – Może oni nie żyją w luksusach, jednak starają się czerpać jak najwięcej szczęścia z każdego dnia. Jeśliby zobaczyli całą grupę poważnych ludzi, od razu mieliby jakieś podejrzenia.
– Okay, nie ma sprawy. – Wzruszyłam ramionami. – Jestem dobrą aktorką, będę umiała uśmiechać się przez cały czas pobytu tam – stwierdziłam.
LDA się zaśmiała.
– To nie o to chodzi. Ty bardziej zachowujesz się jak człowiek niż jak elf, więc będziesz jeszcze bardziej zwracała uwagę – stwierdziła. – Dlatego to takie ważne, żeby inni choć trochę przypominali mieszkańców albo chociaż innych niskiego rodu.
– To się nie uda. Nie ma szans. – Jak zwykle Abelard dobitnie wyjawił, co o tym wszystkim myśli. – A nawet jeśli udałoby się nam wszystkich zmylić, to gdy będziemy uchodzić za niskich, nie uda nam się wymusić na nich, żeby nas przenocowali – powiedział.
– Nocleg możemy zdobyć w inny sposób. – Tym razem głos zabrał Keal. Było to tym dziwniejsze, że zazwyczaj nie brał udziału w naradach, tylko pozwalał, żeby wszystko działo się swoim własnym torem. No, chyba że Angela patrzyła na niego błagalnie. Wtedy jej pomagał. Hm... to chyba jakaś specjalna moc mojej siostry – przeszło mi przez myśl.
– Niby w jaki? – Abelard obdarzył go spojrzeniem wyrażającym niedowierzanie. Jakby nic, co mogło przyjść do głowy Kealowi, nie było nawet warte rozważenia.
– Chyba właśnie tego typu zachowania powinniśmy unikać, będąc w wiosce – szepnęłam do Angeli, licząc na to, że nikt inny mnie nie usłyszał.
Niestety, sądząc po tym, że Abelard spojrzał na mnie z góry, i do niego musiały dotrzeć moje słowa.
– W tej wiosce na stałe mieszka para sidhe – ciemnowidzka i jasnowidz. Tak czy siak, warto ich odwiedzić – stwierdził Keal. – Właściwie, to właśnie u nich warto byłoby się schronić. Znam ich; na pewno nam pomogą.
– Niby dlaczego para sidhe miałaby nam pomóc? – Abelard jak zawsze był do wszystkiego sceptycznie nastawiony.
Keal westchnął i pokręcił znużony głową. Widocznie jemu też już znudziło się ciągłe wysłuchiwanie uwag naszego dowódcy.
– Dustine i Cyan – powiedział tylko i spojrzał wyczekująco na Abelarda.
Temu jakby oczy rozbłysły. Widocznie te dwa imiona, które dla mnie i najwidoczniej też dla Angeli i Ernitiego nic nie znaczyły – patrząc na ich miny – dla całej reszty towarzystwa były idealnym argumentem do przyjęcia propozycji pogodynki.
– Świetnie! – LDA klasnęła w dłonie. – Więc już mamy zapewniony nocleg. Czas jeszcze tylko znaleźć dla nas idealne przebrania.
Tym razem ja obdarzyłam ją sceptycznym spojrzeniem. Niby skąd ona weźmie potrzebne nam kostiumy?
– Dobra, w kogo mam nas przemienić? – Do moich uszu doszło westchnięcie Clete.
Obdarzyłam go zdumionym spojrzeniem i popatrzyłam na siostrę. Ona chyba też nie miała pojęcia, o co tutaj chodziło.
LDA za to dokładnie wiedziała, o czym mówił, bo postawiła mnie przed sobą, tuż obok Keala i Ernitiego.
– Plan jest taki, żebyś wziął ze sobą Abelarda i Angelę oraz zmienił wasz wygląd na zwykłych elfów niskiego rodu. Macie wejść do wioski za tamtymi – wskazała ręką jakąś parę; dziewczyna wygląda na praczkę, a chłopak na rolnika – i wtopić się w ich tło. Chyba najlepiej będzie, jeśli przemienisz wasze ubrania na podobne do ich i trochę zmienisz rysy twarzy, bo Abelard i ty jesteście zbyt rozpoznawalni, a młoda za bardzo przypomina człowieka. – Kiwnęła głową w stronę Angeli. – A ja, Keal i Erniti nie jesteśmy tak znani, więc będziemy mogli się przemknąć do miejsca przeznaczenia bez twojej zdolności kamuflażu.
– Chyba śnisz! – krzyknął Abelard. – Nie mogę zostawić królewny bez opieki. – Wskazał na mnie ręką. – Poza tym, akurat ty jesteś dużo bardziej rozpoznawalna niż ja! Jesteś dla nas większym zagrożeniem niż któreś z nas! – Teraz kiwnął dłonią na siebie i Clete.
LDA w odpowiedzi tylko przewróciła oczami, czym jeszcze bardziej rozsierdziła mojego przybranego brata. Na szczęście, zanim zdążył wybuchnąć, wtrącił się Clete.
– Zgadzam się z Abelardem. To nie jest najlepsze rozwiązanie – stwierdził tylko.
– To, że jestem tak bardzo rozpoznawalna, jest w tej chwili właściwie atutem. – LDA westchnęła, jakby piąty raz tłumaczyła coś niesfornemu dziecku. – Wszyscy wiedzą, że jestem z rodziny królewskiej, czyli że stoję po stronie króla i nie odważyłabym się otwarcie wystąpić przeciw niemu – powiedziała, a ja chcąc nie chcąc, musiałam przyznać jej rację.
Jej wypowiedź miała jakiś sens. Nikt nie posądziłby jej o sprzymierzenie się z przeciwnikami króla, bo była jego bliską kuzynką, siostrą stryjeczną jego ojca, choć właściwie równie dobrze mogli ją uważać za jego siostrę, bo praktycznie wychowywali się razem w pałacu i różnica wieku między nimi wynosiła ile...? Może dwadzieścia lat różnicy? To niewiele, jeśli chodzi o elfy wysokiego rodu.
– Poza tym – mówiła dalej LDA – jestem też znana jako najemniczka. – Wskazała ręką na swój ciemny strój i przytroczone do pasa, oraz w ogólnie różnych dziwnych miejscach, noże. – Nikt nie będzie uważał, że moja obecność tutaj jest nietypowa. Mogę więc też wziąć ze sobą Amaldę, oni będą uważali, że to moja nowa pracodawczyni. A Keal i Erniti mogą iść we dwójkę, nie są tu znani, nawet jeśli ktoś zauważy, że są z wysokiego rodu, to pewnie pomyślą, że przyszli właśnie do ciemnowidzki i jasnowidza.
– Zapomniałaś o najważniejszym – wysyczał w jej stronę Abelard. – Nawet jakbyśmy się nie wiem, jak dobrze zakamuflowali i tak nie mamy, co zrobić końmi. – Założył ręce na ramiona i wpatrywał się w elfkę z kpiącym uśmieszkiem.
– A od czego mamy tu ciebie? – LDA nie dała się przestraszyć i odpowiedziała mu z równie drwiącą miną. – Chyba pan "pszczelarz" będzie umiał zmusić konie do ukrycia się na kilka dni? – zapytała z ironią i naśladując gest mojego brata, również założyła ręce na piersi i zaczęła się w niego wpatrywać z nienawiścią. Widocznie nie miała ochoty wysłuchiwać jego kolejnych wymówek.
– To bez sensu. Jeśli umówię się z nimi w ustalonym miejscu o ustalonej porze, a potem zmienię plany? I co, będziemy tu chodzić i szukać ich po całym lesie, tak? Nie ma mowy, musi być inne wyjście. – Abelard się nie poddawał.
– A mi się podoba ten pomysł. – Tym razem głos zabrała Angela. – Zresztą, niekoniecznie musisz się umawiać z nimi na ustalony czas. Wystarczy, że powiesz im, że mają się ukryć w lesie i obserwować okolicę, a jeśli cię wyczują, to mają się ujawnić – powiedziała.
Wymieniłyśmy się spojrzeniami. Po samej jej minie widziałam, że ona też chciała już skończyć tę całą kłótnię i móc się w końcu znaleźć w miejscu, w którym choć trochę moglibyśmy odpocząć. Podziękowałam jej za to skinieniem głowy.
– Ja też jestem za – stwierdziłam.
– Chyba już ustaliliśmy, że kto jak kto, ale wy akurat nie macie prawa głosu? – Abelard znowu nie mógł się powstrzymać przed wtrąceniem swoich trzech groszy.
Nie podobało mi się to i dałam temu wyraz, marszcząc brwi w niedowierzaniu.
– Ale dlaczego? Przecież to nie ma najmniejszego sensu... – Chciałam zaprzeczyć jego słowom, ale Angela pokręciła głową, dając mi znak, że to nie ma sensu i tej potyczki nie wygram. Abelard miał zdecydowanie na to za podły nastrój. W sumie ciekawe, co niby wywołało w nim ten paskudny humor.
– LDA dobrze to przemyślała. Myślę, że się nam powiedzie.
Na szczęście Kealowi nie mógł zarzucić, że się nie zna, więc tylko zacisnął szczęki i mordował go wzrokiem. Posłałam pogodynce wdzięczne spojrzenie, dziękując, że poparł czarnowłosą najemniczkę.
– Mnie też się ten pomysł podoba – powiedział Clete, zadziwiające tym samym nie tylko mnie, ale też samego Abelarda.
Mój były brat widocznie był niezadowolony z takiego obrotu sprawy, dlatego niechętnie, aczkolwiek jakby z przyjaznym nastawieniem podszedł do Ernitiego i położył na jego ramieniu dłoń. Było to tym dziwniejsze, że oni nigdy nie pałali do siebie sympatią, a przez ostatnią dobę Abelard ledwie znosił obecność uzdrowiciela u mojego boku.
– A ty co o tym sądzisz, Eri? – zapytał go.
Erniti z wyraźnym trudem przełknął ślinę. Widać było, że intensywnie myśli, czy zgodzić się z Abelardem i choć przez chwilę mieć w nim "przyjaciela", czy poprzeć LDA i mieć z nim jeszcze bardziej na pieńku. W końcu przemówił, wyraźnie przerażony ciężarem decyzji, która spadła na niego, bo gdyby tylko zgodził się z naszym dowódcą, ten nawet mając tylko jednego sojusznika, przeforsowałby zmianę pomysłu.
– Nie mamy za wiele czasu, a propozycja LDA jest... dobra. Nie przewiduję, żeby coś miało się nie udać – powiedział.
W końcu nie jesteś wróżbitą, więc nawet nie masz, jak tego przewidzieć – chciałam wtrącić z ironią, ale na szczęście jakoś się powstrzymałam. Lepiej było nie zaogniać bardziej tej całej sytuacji, bo jeszcze doszłoby do bójki, a wtedy na pewno zwrócilibyśmy na siebie uwagę miejscowych.
– Owszem, może nie być lekko – ciągnął dalej Erniti – jednak, jeśli tylko wszystko zrobimy zgodnie z jej instrukcjami, nie powinniśmy wzbudzać podejrzeń.
– Dobrze. – Abelardowi nie spodobała się ta decyzja, ale nie śmiał występować przeciwko wszystkim. Wiedział, że by z nami przegrał. – W takim razie idziemy. Ale jeśli tylko coś im się stanie, to ty będziesz odpowiadać przed Andreth, rozumiemy się? – pogroził LDA palcem.
Najemniczka tylko pokiwała na znak zgody i jakby w ogóle nie przejmując się słowami, które wypowiedział w jej stronę mój brat, pokazała tylko, co kto ma robić i gdzie się spotkamy, po czym chwyciła mnie za rękę i poprowadziła do chaty Dustine i Cyana.
Przemknęłyśmy szybko kilkoma mniej uczęszczanymi uliczkami i jedną z główniejszych, po czym stanęłyśmy przed okrągłymi zielonymi drzwiami prowadzącymi do krytego strzechą drewnianego domku.
Nie wiem, dlaczego, ale od razu na widok tych drzwi pomyślałam o Bilbo Bagginsie, ale szybko odtrąciłam myśl o tym, czy w Ampelium mieszkają hobbici, bo w tym momencie nie powinnam się była tak oddalać myślami.
Moja towarzyszka zapukała trzy razy, odczekała chwilę i znowu zapukała, tym razem dwa razy. Drzwi otworzyła nam kobieta o niebieskiej twarzy i szarych włosach z kolorowymi pasemkami. Przyjrzała się nam ostrożnie, rozejrzała na ulicy, zrobiła krok w tył i gestem zaprosiła do środka. LDA skinęła jej głową i przepuściła mnie w drzwiach.
– Zaraz przyjdą nasi towarzysze. Znają hasło – rzuciła, nie patrząc na kobietę i poprowadziła mnie do sąsiedniego pomieszczenia.
– Postaraj się nie patrzeć jej w oczy; to ją drażni. I nie zadawać za dużo pytań. Zdaj się na swój umysł, on zna odpowiedź, ale musisz pozwolić mu ją odnaleźć – szepnęła mi na ucho, po czym usiadła po turecku na drewnianej podłodze i zaczęła wpatrywać się w przestrzeń.
Zaskoczona jej nietypowym zachowaniem zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu. Ono też nie należało do zwyczajnych. Po pierwsze, nie dało się w nim znaleźć ani jednego mebla. Po drugie, o ile drewniane deski leżące na podłodze były idealnie gładkie, to ściany, zrobione z tego samego surowca, pełne różnych podobizn i wyżłobień, jakby ktoś urządził na ścianie pracownie dla przyszłych artystów stolarzy.
Sufit mieli zaokrąglony, tak jakby kopulasty, ale biorąc pod uwagę fakt, że z zewnątrz dom nie wyglądał, jakby znajdowała się w nim kopuła, było to mało prawdopodobne. Stwierdziłam więc, że to tylko złudzenie optyczne.
Nie odważyłam się jednak podejść do ścian i obejrzeć z bliska wyżłobionych w nich arcydzieł. Poza tym już po chwili do pokoju zawitali kolejni moi towarzysze. Erniti i Keal również się nie odzywali, odkąd weszli. Usiedli naprzeciwko mnie oraz LDA i tak samo jak ona zaczęli wpatrywać się w przestrzeń.
Nie podobało mi się ich zachowanie. Coś było zdecydowanie nie tak. Ale skoro LDA nie pozwoliła mi się odzywać, nie śmiałam łamać jej zakazu. Wiedziałam, że mogłoby się to źle skończyć i to nie tylko dla mnie. Czekałam więc w spokoju na resztę naszej grupy, kiedy dobiegło mnie znowu pukanie w drzwi. Już po chwili do pokoju weszła Angela ze swoją obstawą, tylko wyglądała trochę inaczej.
Jej podróżna odzież zniknęła, a zastąpiła ją niebieska lniana sukienka. Dotąd raczej owalna twarz się zaokrągliła. Włosy miała zaplecione w jakieś dziwne warkoczyki, a w nich różowe kwiatki, kilka listków i gałązek. A jej uszy były bardziej spiczaste niż zazwyczaj. Wyglądała jak... elfka. Tylko taka z niskiego rodu, bo tylko oni woleli nosić lniane ubrania. Zresztą, jej towarzysze też różnili się trochę od osób, które widziałam tuż przed wejściem do wioski.
Kiedy cała trójka weszła do pomieszczenia, Clete otworzył szeroko oczy i zamrugał kilka razy, a już po chwili tuż koło mnie siedziała moja siostra w swoim prawdziwym wcieleniu. Jej towarzysze też do nas dołączyli. Tyle że... o ile moja siostra wpatrywała się we wszystko dookoła z zachwytem i niepokojem jednocześnie, tyle jej kompani, tak jak i moi, również patrzyli w przestrzeń.
Spojrzałyśmy na siebie z Angelą. Ona chyba też niekoniecznie wiedziała, co się tutaj działo, więc pytała mnie wzrokiem, czy może ja coś ogarniam. Odpowiedziałam jej tylko wzruszeniem ramion i kiwnięciem głowy. Niby skąd miałabym wiedzieć?
W końcu, po jakiejś pół godzinie, do pokoju wkroczył mężczyzna; dałabym mu jakieś pięćdziesiąt lat, ale biorąc pod uwagę, że raczej nie był człowiekiem, równie dobrze mógłby mieć i z pięćset. Chociaż... na elfa też mi nie wyglądał. Po pierwsze wcale nie miał spiczastych uszu. Za to jego lekko obwisłe policzki, jak i cała twarz, były różowe. I to nie jakieś lekko różowawe, jak u osoby, która się zawstydziła, tylko bardziej koloru koralowego. Co jeszcze dziwniejsze, włosy miał ciemnoniebieskie, zresztą tak samo jak usta. Tylko jego oczy przybrały kolor miodowy. Mogłabym powiedzieć, że był przeciwieństwem kobiety, która otworzyła nam drzwi.
Usiadł między mną a moją siostrą, a reszta naszych towarzyszy dosiadła się do nas, tworząc koło. Już nie patrzyli się w przestrzeń, tylko wszędzie, byleby nie na różowoskórego osobnika.
Ten tylko wyciągnął do nas tacę, której do tej pory nie zauważyłam w jego rękach, zbyt zajęta przyglądaniem się jego nietypowemu wyglądowi. Każdemu z nas podał miskę z jakąś potrawką i kiwnął głową, żebyśmy jedli.
Wszyscy naraz zaczęli jeść i nie podnosili oczu znad swoich talerzy, tylko ja i Angela co jakiś czas ciekawie zerkałyśmy to na siebie, to na naszego gospodarza. Gdy skończyliśmy, oddaliśmy talerze mężczyźnie, który zaraz je wszystkie gdzieś wyniósł. Dopiero gdy wrócił wraz z niebieskoskórą kobietą, po raz pierwszy, odkąd tu weszłam, ktoś przemówił.
– Możecie się tu przespać – powiedziała siwowłosa istota, kiwając głową na podłogę, na której siedzieliśmy.
LDA jak na zawołanie wstała i wyjęła z podłogi rozkładany materac i koc, po czym podała mi go, żebym się rozłożyła z tym pod ścianą. Reszta elfów poszła w jej ślady i już po chwili pod jedną ze ścian były rozłożone siedem materacy, a my gotowaliśmy się do snu. Widocznie dzisiaj już nikt nie miał zamiaru przemówić, a my mieliśmy zacząć wypełniać główny cel, dla którego tu przyszliśmy. Odpoczynek.
Jak tylko się położyłam, od razu usnęłam, widocznie naprawdę byłam nieźle zmęczona. I nie przeszkadzało mi nawet to, że usypiając, słyszałam jakąś skoczną melodię.
Kiedy się obudziłam, cała reszta gotowała się już do drogi i wyraźnie czekała, aż się obudzę i będziemy mogli wyruszyć. Co prawda nie wiedziałam, która jest już godzina, ale wolałam się nie kłócić o to, że mnie wcześniej nie zbudzili. Po pierwsze, byłoby to niemożliwe, biorąc pod uwagę zakaz używania strun głosowych, a po drugie, naprawdę potrzebowałam snu, aby móc się zregenerować.
Więc jak tylko wstałam, uporządkowałam swoje posłanie, schowałam je w skrzyni pod podłogą i również przygotowałam się do podróży. Kiedy skończyłam, do pomieszczenia weszła ta przedziwna parka i się przed nami ukłoniła.
– To był zaszczyt was gościć. Królewny zawsze będą tu mile widziane – powiedziała kobieta.
– Czy możemy zrobić dla was coś jeszcze? – zapytał jej partner.
Spojrzałam niepewnie na siostrę. Niby co oni jeszcze mogliby dla nas zrobić? – Chciałam zapytać, ale nie wiedziałam, czy w tej chwili akurat nie obowiązuje przypadkiem zakaz odzywania się. Wzruszyłam więc tylko ramionami.
LDA przepchnęła się między mną a moją siostrą.
– Dustine, Cyanie, dziewczęta chciałyby prosić o przepowiednię – powiedziała, kłaniając się przed nimi, po czym nachyliła się ku mnie. – Teraz spójrzcie im w oczy – szepnęła mi i Angeli.
Zerknęłam niepewnie na swoją bliźniaczkę, podnosząc jedną brew. Ta w odpowiedzi wzruszyła ramionami i odwróciła się ku gospodarzom, patrząc w oczy kobiecie. Ja za to spojrzałam na mężczyznę.
– Nie każdy mrok złem wypełniony – powiedział, a jego oczy rozbłysły jasnym światłem.
– Nie każde światło lśni w dobra imieniu. – Tym razem odezwała się kobieta, a z jej tęczówek wypływał mrok.
– Wasz wróg przyjacielem. Krwi twojej godność zwróci. – Cyane, jak nazwała go LDA, mówił dalej.
– A wasz przyjaciel wrogiem. Śmierć. Śmierć niebawem bliźnie ręce sparzy – dokończyła Dustine.
– Życie gorąc serc zwróci twoim oczom.
– Uważaj, unikaj.
– Zaufaj, przybądź.
– Przyszłość sądna* – powiedzieli oboje i przerwali kontakt wzrokowy ze mną i Angelą, zamykając oczy.
Wymieniłam się spojrzeniami z Angelą. Ona chyba tak samo jak ja niekoniecznie wiedziała, o co mogło tu chodzić. Dla mnie ich słowa, czy tam przepowiednia, nie miała żadnego sensu. Gdybym mogła ich słowa spisać i trochę nad nimi podumać, to może..., ale to i tak nie byłoby takie proste. Przecież każde ich słowo czy wypowiedź można by zinterpretować na kilka sposobów.
– Musimy iść. – LDA przerwała mi rozmyślania i popchnęła w stronę wyjścia. – Ponoć w wiosce pojawiła się straż królewska. Powinniśmy ruszyć, zanim ktoś połączy fakty i przyzna, że widział tu wczoraj podejrzaną siódemkę elfów.
– Dziękujemy za gościnę. – Zdążyłam tylko powiedzieć, zanim zostałam brutalnie wypchnięta na ulicę.
Przez chwilę szliśmy całą paczką główną ulicą, przy której stała chata, będąca do tej pory naszą przystanią, a potem skręciliśmy w jakieś boczne, węższe alejki. Nie chcieliśmy się rzucać w oczy, a jako że patrol króla był w wiosce, nie mieliśmy nawet czasu wymyślić odpowiedniej strategii. Przynajmniej tak sobie tłumaczyłam fakt, że o ile szukając Dustine i Cyana zachowaliśmy maksimum ostrożności, teraz przestaliśmy na minimum, zakładając tylko kaptury na głowy i unikając trasy, którą zazwyczaj chodziły patrole.
Przeszliśmy niezauważeni ładnych kilka przecznic, ale żeby wyjść, musieliśmy na powrót skierować się ku najbardziej uczęszczanej ulicy, bo tylko tak mogliśmy wyjść na drogę prowadzącą ku lasowi i dalej, ku oazie.
Clete próbował nas przemienić. Jako kameleon mógł zmieniać siebie i otaczające go osoby w inne, tak, aby pozostawały niezauważone. Nie potrafił jednak uprawiać tej magii na więcej niż dwóch osobach naraz, więc tylko Angela i Abelard dostali nowe osobowości, on, jako najbardziej rozpoznawalnym zbuntowanym, jako syn Andreth, a ja i Angela jako jedyne tu bliźniaczki, byłyśmy zbyt charakterystyczne, więc gdybyśmy pozostały sobą, od razu ktoś by się zorientował.
Będąc na głównej drodze, nasza grupa się rozciągnęła. Gdybyśmy szli ramię w ramię całą zgrają, na pewno ktoś zwróciłby na nas uwagę.
Wmieszaliśmy się więc w tłum, łącząc się w pary. Ja oczywiście szłam z LDA. i pewnie nawet udałoby nam się niepostrzeżenie dotrzeć do miejsca spotkania, w którym miały na nas czekać konie, gdyby nie to, że przecież i LDA była jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób w tym świecie, a już na pewno przez osoby, które tak jak i ona pochodziły ze stolicy. Nie powinnam więc się dziwić, gdy jeden strażnik z patrolu stanął tuż przede mną i moją towarzyszką i wykonał w jej stronę gest szacunku, kładąc rękę na sercu i jednocześnie dotykając brodą piersi. A jednak w takiej sytuacji momentalnie zamarłam, obawiając się najgorszego.
– Witaj, o pani. – Skłonił się przed LDA, a ja zmartwiałam, zastanawiając się, czy to już przyszedł czas na przywołanie w myślach mojej śmiertelnej mocy lodu. – Mamy wieści od króla. Ponoć w wiosce ukrywa się zgraja Andreth. Gdybyś zauważyła coś niepokojącego, to daj nam znać – powiedział, na co wstrzymałam oddech, udając jednocześnie, że nie mam pojęcia, o co chodzi.
– Tak jest. – Skinęła spokojnie głową LDA.
Strażnik już miał odpuścić i dołączyć do swoich, kiedy jego wzrok padł na mnie. A tak mało brakowało... – przemknęło mi przez myśl
– A kim jest twoja towarzyszka? – zapytał, po czym szarpnął za kaptur, który miałam na głowie. – Dlaczego ona przypomina tą zbiegłą, którą uważają za pierworodną zmarłego króla? – Przyjrzał mi się uważnie, po czym spojrzał podejrzliwie na LDA.
– Wydaje ci się – odpowiedziała szybko elfka i wzięła mnie za ramię, za co byłam jej wdzięczna, bo ze strachu nie dałabym rady się nawet ruszyć. – To tylko powierzchowne podobieństwo. Wybacz, drogi Matveyu, ale się spieszymy.
LDA pociągnęła mnie za sobą w stronę, w którą wcześniej zmierzałyśmy, a ja odetchnęłam z ulgą, będąc pewna, że nam się udało. Jednak niestety strażnik nie dał się tak łatwo oszukać. Zawołał kilku swoich towarzyszy i otoczyli kołem naszą dwójkę.
– Kim jesteś? I gdzie jest twoja sobowtórka? – wysyczał jeden z nich, a ja z przerażeniem odsunęłam się o kilka kroków. Prawie zemdlałam ze strachu; miałam złe przeczucia co do tego spotkania. Całe szczęście, że u mojego boku stała akurat moja kuzynka i to ona mu odpowiedziała.
– Zostaw ją, Matvey. – LDA również nie zamierzała się tak łatwo poddać. – Bierzesz ją za kogoś innego. To moja nadworna służka. Przecież od lat mieszka ze mną w pałacu i mi usługuje. Naprawdę nigdy jej nie widziałeś? – zapytała.
Wojownik przyjrzał się dokładnie; wręcz czułam, jak jego brudnożółte oczy wwiercają się we mnie. Werdykt raczej nie był pomyślny.
– Tak? I może jeszcze mi powiesz, że jest elfem niskiego rodu? Czuję w niej błękitną krew, zupełnie taką samą jak u ciebie – stwierdził. – Chyba nie zaczniesz mi wmawiać, że to przypadek i co druga osoba w Ampelium tak pachnie?
Zamarłam. On czuł zapach krwi? W takim razie już po mnie.
Chociaż... w takim razie stryjek powinien wiedzieć, że naprawdę byłyśmy z nim spokrewnione. Czyli co, po prostu nie chciał nas uznać za prawowite władczynie? Nie powiem, wkurzyło mnie to niesamowicie.
LDA zmrużyła oczy.
– Chyba nie sugerujesz, że mogłabym się przyłączyć do zbuntowanych, albo choćby im pomagać? – zapytała. Nie usłyszała, co on powiedział o mojej krwi, czy po prostu to olała?
– Ty to powiedziałaś – wyszeptał wściekle. – Brać je! – rozkazał swoim towarzyszom.
Teraz to naprawdę się wściekłam. Jak oni mogli tak po prostu nas aresztować, mimo że przecież wyczuwali, że jesteśmy królewskiej krwi? A immunitet? Tu to nie działało?
Zbrojni jeszcze bardziej się do nas przybliżyli, za nic mając coś takiego jak przestrzeń osobista, przez co, nawet gdybym chciała, nie mogłam rzucić szybkiego spojrzenia naszej ekipie. Miałam tylko nadzieję, że moja siostra nie zrobi teraz czegoś głupiego i nie zwróci ich uwagi jeszcze na siebie. Wtedy dopiero byśmy miały przerąbane i raczej nasze szanse, żeby się z tego wykaraskać bez szwanku drastycznie by zmalały.
Obie z LDA zyskałyśmy po dwóch strażników, którzy nas wlekli za Matveyem. Udało mi się tylko kątem oka zauważyć zaniepokojone twarze Ernitiego i Keala, którzy szli za nami. Teraz powinnam się skupić na odzyskaniu wolności, ale zupełnie nie wiedziałam, jak miałabym to zrobić. Ponadto, nie pomagał mi coraz bardziej ogarniające mnie strach i wściekłość. Paraliżowały do tego stopnia, że nie mogłam skupić się na zadaniu, które mnie czekało. Potrafiłam tylko bezmyślnie iść. Albo raczej dać się ciągnąć tym strażnikom.
W końcu udało mi się jakoś opanować, ale mimo to nadal nie mogłam znaleźć żadnego wyjścia z sytuacji. Bo niby co mogłam zrobić? Nie umiałam się bić. W szermierce też nie byłam najlepsza. Na pewno nie dałabym rady poradzić sobie z dwójką wytresowanych żołnierzy. Zresztą, nawet nie miałam przy sobie żadnej broni.
Wojownikom udało się nas przywlec prawie do miejsca, w którym oddział rozbił swoje namioty; tuż za ostatnim domem w wiosce. Już widziałam oczami wyobraźni, jak zakuwają nas w dyby i wiozą do króla. Na tę myśl przeszedł mnie zimny dreszcz. I nagle poczułam, że te dwie ręce, które do tej pory mnie trzymały, gwałtownie mnie puściły.
Zdziwiona spojrzałam na moich dotychczasowych strażników. W tej właśnie chwili niepewnie spoglądali to na mnie to na swoje dłonie, jakbym ich czymś poparzyła. Przyjrzałam się swoim dłoniom w zamyśleniu. Nie przypominam sobie, abym kiedykolwiek umiała kogoś poparzyć samym dotykiem.
Nagle wszystko nabrało sensu. No jasne, że nie umiałam nikogo oparzyć ogniem, w końcu medalion od Ugunsa dostała Angela. Ale ja mogłam inaczej sparzyć ludzi. Lodem.
Uśmiechnęłam się chytrze i wyciągnęłam obie dłonie ku moim prześladowcom.
– Chcecie spróbować jeszcze raz? – zapytałam.
Strażnicy z przerażeniem pokręcili głowami. Zaśmiałam się nieprzyjemnie i podeszłam do nich bliżej. Spodziewałam się, że uciekną przede mną z krzykiem, ale niestety się nie udało. Chyba byli bardzo lojalni królowi, skoro nawet strach przede mną nie pozwolił im mnie całkowicie zostawić. Co prawda raczej dalej nie mieli zamiaru mnie dotykać, ale wciąż obserwowali i chyba zastanawiali się, w jaki inny sposób mogliby złapać moją osobę i zawlec do dowódcy.
Jednak nie dałam im za dużo czasu na rozmyślania, bo jeszcze by znaleźli sposób na precyzyjniejsze uwięzienie mnie. Od razu zaczęłam działać.
Odwróciłam się od nich i podbiegłam do strażników, którzy wlekli ze sobą LDA. Elfka nawet nie próbowała się wyrywać. Zastanawiało mnie to, ponieważ o ile ja nie potrafiłabym sobie poradzić z osobami, które mnie trzymały, to LDA na pewno dałaby radę ich pokonać w walce wręcz.
Gdy do nich dobiegłam, zauważyłam, że najemniczka miała ręce skute kajdankami. Wtedy stało się jasne, dlaczego się jeszcze nie uwolniła. Widocznie oni wiedzieli, że nie daliby sobie z nią rady, gdyby pozostawili jej wolne ręce.
Obu strażników LDA powaliłam lodowym podmuchem, a ją uwolniłam, gdy łańcuch łączący jej kajdany również potraktowałam swoją mocą.
– Uciekajmy – zawołała LDA i pociągnęła mnie za sobą. Zaczęłyśmy szaleńczy bieg do lasu, który znajdował się tuż za stacjonującymi tu strażnikami. Musiałyśmy się więc przedrzeć przez całą armię. Wywołałam więc wiatr, który szalał tak, że pozrywał namioty naszych wrogów i nie pozwolił im się do nas zbliżyć. Miałam nadzieję, że to wystarczy i powstrzyma ich na tak długo, aż ukryjemy się w cieniu lasu.
W końcu dotarłyśmy do linii drzew. Dopiero wtedy na chwilę przystanęłam i obejrzałam się za siebie. Nad wioską unosił się wysoki lej, coś jakby tornado. Tak przynajmniej to zjawisko nazwaliby ludzie. Byłam pewna, że tutaj albo coś takiego za rzadko się zdarzało, żeby w ogóle miało jakąkolwiek nazwę albo brzmiała ona zupełnie inaczej niż tornado.
– Musimy znaleźć resztę. – LDA pociągnęła mnie dalej, gdy już obydwie złapałyśmy oddech i zdołałyśmy się podnieść, po tym szaleńczym biegu.
Miałam nadzieję, że wichura, do jakiej doprowadziłam, nie zniszczy doszczętnie wioski. To byłoby niesprawiedliwe. Jej mieszkańcy mi pomogli, a ja w zamian pozbawiłabym ich dachu nad głową.
Niestety, nie wiedziałam, jak odwrócić tornado, które wywołałam. Dałam się więc ciągnąć LDA do miejsca, w którym miałyśmy nadzieję znaleźć i konie, i naszych towarzyszy podróży.
Obawiałam się, że mogli oni nie dotrzeć do wyznaczonej lokalizacji, ale gdy tylko przybyłyśmy w odpowiednie rejony, moje rozterki przestały mieć znaczenie. Cała nasza grupa dotarła bezpiecznie do miejsca spotkania, a konie czekały gotowe do drogi.
– Wiedziałam, że uda wam się uwolnić – powiedziała moja siostra, rzucając mi się na szyję.
Odwzajemniłam uścisk.
– Pewnie nawet nie chciało wam się wcale czekać, kiedy zobaczyliście, że nas złapali, co? – zaśmiałam się.
Mina mi zrzedła, kiedy dostrzegłam spojrzenie Abelarda. Jemu chyba nie w smak były takie żarty.
– Lepiej już jedźmy – stwierdził, po czym wsiadł na konia i ruszył.
Wymieniłam znaczące spojrzenia z Angelą i obie poszłyśmy w jego ślady. Już po chwili cała nasza grupa zmierzała ku oazie. Miałam nadzieję, że tym razem przynajmniej uda nam się do niej dotrzeć bez zbędnych przygód.
Podróż była bardzo nużąca. Nie, żebym spodziewała się czegoś innego, jednak bez Maltozy to już nie to samo. Nie posiadałam własnej towarzyszki rozmów, musiałam więc poprzestać na LDA albo którymś z chłopaków, a z nimi nie miałam najmniejszej ochoty rozmawiać. Dobrze chociaż, że była z nami moja siostra. Z nią przynajmniej od czasu do czasu mogłam zamienić słowo, wiedząc, że nie zostanę wyśmiana.
Jednak i ona nie potrafiła odpowiedzieć na wszystkie moje pytania. Bo niby skąd mogłaby wiedzieć, kim byli Dustine i Cyan? Tak jak ja nie miała najmniejszego pojęcia, dlaczego zachowywali się tak, a nie inaczej, z jakiej rasy pochodzili i co właściwie oznaczały ich słowa i to, w jaki sposób oddziaływali na innych.
Na szczęście, kiedy wysnuwałyśmy wraz z Angelą różne niestworzone tezy, dołączył do nas Keal i spróbował nam to wyjaśnić.
– To byli jasnowidz i ciemnowidzka z rasy sidhe. Ich wygląd wynika właśnie z tego, kim są – tłumaczył, nie przerywając jazdy. – Ich lud dzieli się na trzy części. Większość z nich ma raczej żółtą skórę; to oznacza, że są normalni. Zamieszkują głównie Lachie, kraj znajdujący się na północny zachód od Ampelium.
– A reszta? – zapytałam niecierpliwie, gdy tylko na chwilę przestał mówić.
– Już mówię, daj mi złapać oddech – odparł, uśmiechając się. – Jasnowidzowie, tacy jak Cyan są różowoskórzy. Przewidują zazwyczaj przyszłość, ale tylko tą dobrą. Za to ciemnowidzowie podobni są do Dustine. Mają niebieską skórę i posiadają moc przepowiadania tylko złych wydarzeń. Dlatego właśnie zazwyczaj łączą się w mieszane pary, aby razem dawać zrównoważone przepowiednie.
– A dlaczego tak dziwnie się zachowywaliście, jak tam byliśmy? – Angelę najwidoczniej to najbardziej ze wszystkiego ciekawiło. No, ja to bym inne pytanie zadała, ale w sumie to też było interesujące, więc im nie przerywałam, tylko słuchałam.
– W ich kulturze przyjęte jest, że nie mówi się do istot przepowiadających, o ile nie dadzą na to wyraźnego przyzwolenia. A skoro potrafią przewidzieć przyszłość, niekoniecznie muszą o cokolwiek pytać, więc w ich towarzystwie zazwyczaj się milczy. A jeśli chodzi ci o trans, w jaki weszliśmy... – pogodynka podrapał się po głowie, wyraźnie nie wiedząc, jak nam to przekazać – gdy elfy przebywają w miejscach przeznaczonych do przepowiedni, takich jak to, w którym spaliśmy, muszą się przyzwyczaić do mocy, która drzemie w ścianach takich pomieszczeń. i robią to, wpadając w trans. – Wzruszył ramionami, jakby niepewny, czy to, co powiedział, ma jakiś sens.
– To dlaczego ja i Angela nie wpadłyśmy w ten trans? – zapytałam.
– Macie medaliony. Jesteście przyzwyczajone do odczuwania nadmiaru mocy. To co prawda nie jest zbyt zdrowe, jeśli się odczuwa przez dłuższy okres, ale wy jesteście błękitnej krwi. Nic nie powinno się wam stać.
– Dzięki. Pocieszyłeś mnie. – Zaśmiałam się.
W tym czasie podjechał do nas mój przybrany brat z niezadowoloną miną.
– Koniec tych pogaduszek – powiedział stanowczo. – Nie marnujcie sił na głupoty. Mamy jeszcze sporo drogi przed nami, a wy tylko zużywacie potrzebną wam energię. Jak wy to mówicie w Polsce? Ogarnijcie się? I popędźcie konie, lepiej wyjść z tego lasu przed zmierzchem. Szczególnie że na pewno nas gonią i szukają.
Wymieniłyśmy spojrzenia, ale nie przeciwstawiłyśmy się mu. Tak jak powiedział, wywołanie z nim kłótni, nic by nie dało, a tylko zmarnowalibyśmy energię w akumulatorach, które naładowaliśmy, będąc u przepowiedników. Lepiej ją było zużyć na podróż niż na bezsensowną walkę z nim. W końcu każdy z nas pragnął jak najszybciej znaleźć się w swoim domu i swoim łóżku.
---------------------------------------------------------------
*Przepowiednię zawdzięczamy nieocenionej msolddresshirt4. Dzięki wielkie jeszcze raz!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro