Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 20

Almáriel Angela Lirryns

Minęło już dawno południe, kiedy w końcu zatrzymaliśmy się na postój. Od samego rana byliśmy w drodze. Co prawda, starałam się opóźnić wyruszenie tak bardzo, jak się dało, ale moje zdanie i marudzenie elfy króla puszczały mimo uszu. Albo wcale do nich nie docierało, że coś mówiłam. Trudno stwierdzić. Tak czy inaczej, jak na razie nie oddaliliśmy się za bardzo od miejsca ostatniego postoju.

Dopiero po pogodzeniu się z siostrą, zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, co się wokół mnie działo. Poskutkowało to tym, że dostrzegłam, że co prawda elfy mają konie, ale jest ich znacznie mniej niż podczas naszego pierwszego spotkania. Oznaczało to, że mój ognisty atak sprawił przynajmniej tyle, że spanikowane zwierzęta rozbiegły się po okolicy. Mężczyźni albo nie mogli ich znaleźć i uspokoić na tyle, aby je z powrotem przyprowadzić, albo po prostu nie chcieli tracić na to czasu, przeznaczając go na oddalenie się jak najbardziej od miejsca starcia, kiedy byłam jeszcze nieprzytomna.

Jeśli to drugie było powodem, to zdecydowanie popełnili błąd. Przemieszczaliśmy się przez to bardzo powoli, a ja dodatkowo nie miałam zamiaru się spieszyć i szłam sobie, jakbym znajdowała się na wieczornym spacerze. Na szczęście dowódca, oprócz rzucania mi gniewnych spojrzeń, nic sobie z tego nie robił. Chyba stwierdził, że zmuszanie mnie do pośpiechu nic mu nie da, a nikt i tak nie wie, gdzie jestem i nie przyjdzie mi z pomocą. Według niego byłam na straconej pozycji.

Cóż... Tu się mylił. Ana obiecała, że mnie odnajdzie, a kiedy to się stanie, a że się stanie – byłam pewna, to zostanie z niego tylko lodowa figurka. Wiedziałam, że kto jak kto, ale moja bliźniaczka nie zawiedzie. Upór obie miałyśmy wrodzony, a więc nie chciałabym znaleźć się na miejscu tych elfów, kiedy ona tu wpadnie.

Wypatrywałam jej od wczorajszego wieczora, choć wiedziałam, że nie miała szans zjawić się tak szybko. Mówiła przecież, że musi załatwić coś z jakimś bezdomnym dzieckiem i dodatkowo dostać się do Ampelium. Nie mówiąc już, że dzielił nas spory kawałek drogi od miejsca, w którym zostawiliśmy Keala.

Szybko wypędziłam go ze swoich myśli. Każde wspomnienie o nim bolało, a ja nie chciałam się jeszcze bardziej załamywać. Musiałam być twarda i jakoś przetrwać to przykre doświadczenie. A rozpamiętywanie moich błędów, nie mogło mi w tym pomóc.

Kiedy zarządzono postój, od razu opadłam z ulgą na ziemię. Moje nogi po całym dniu marszu miały zdecydowanie dość. Elfy stryja zabrały się natomiast za urządzanie obozu i przygotowywanie posiłku, który znowu najpewniej będzie się składał między innymi z salaków.

Pomarańczowe owoce w kształcie jabłek pierwszy raz miałam okazję jeść w towarzystwie Abelarda, kiedy zmierzałam po medalion ognia. Wtedy jednak nie zauważyłam ich dziwnej właściwości. Teraz jednak byłam pewna. Salaki działały trochę jak nasza kawa. Zdecydowanie miały właściwości pobudzające i potem po ich zjedzeniu źle spałam. Nic dziwnego, że elfy dodawały je do praktycznie wszystkich posiłków. Trudno było im po nich zasnąć na warcie.

Nie pomyliłam się. Niedługo później jeden z elfów podał mi posiłek składający się z suszonych pasków mięsa i właśnie tych owoców. Niechętnie zjadłam słodko-kwaśną, pomarańczową kulkę. Już od pierwszego zetknięcia z nimi, nie polubiłam ich smaku.

Po posiłku oparłam się o drzewo i zaczęłam spod zmrużonych powiek, przyglądać poczynaniom wojowników króla. Nic innego nie miałam do roboty, a ucieczka jak na razie nie wchodziła w grę. Po pierwsze dlatego, że ciągle ktoś miał mnie na oku, a po drugie nie wiedziałam nawet, w którą stronę powinnam iść i odnaleźliby mnie szybko. Po trzecie i najważniejsze... Dowódca miał mój medalion. Bez niego nie miałam zamiaru się stąd ruszyć.

Tak więc zostało mi tylko obserwowanie. Moją uwagę zwrócili trzej elfowie, którzy grali w jakąś dziwną grę. Z ich rozmów wywnioskowałam, że stawką było powiadomienie króla o moim pojmaniu. Chyba liczyli na to, że ten, który przyniesie wieści, ten też otrzyma nagrodę.

Aż mimowolnie prychnęłam. Nikt nie przekaże wiadomości, bo nigdy nie dotrzemy do stolicy w takim składzie. Aniela już o to zadba. A po drugie... Wydawało mi się, że mój stryj i tak już wiedział. Dziś rano dowódca wysłał jakiegoś turiona, a o czym innym ważnym miałby kogoś informować?

Po chwili chyba zdołałam z grubsza pojąć zasady gry i aż pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo gra była może i ciekawa, ale dla dzieci, a nie poważnych wojowników. Rzucało się w niej kostką, ale nie zwykłą, a czworościenną. Na każdej ze ścianek napisane były cyferki od jednego do czterech. W zależności, co wypadło, to dokładało się tyle kamyczków do swojej wieży z odłamków skalnych. Kiedy budowle robiły się sporawe, upadały z hukiem, a właściciel zawalonej wieży odpadał. Wygrywał ten, którego budynek pozostawał ostatni.

Jeszcze raz pokręciłam głową. Poważni wojownicy i takie dziecinne gry. Aż przez chwilę miałam ochotę załatwić im karty i wytłumaczyć zasady pokera, ale powstrzymałam się, bo przecież to oni mnie porwali. Jeszcze tylko brakowało, żebym w zamian uczyła ich nowych gier, które dodatkowo wymagały myślenia, co może być dla nich za trudne. Choć... może to spowodowałoby nadmierny napływ krwi do mózgu? Albo odpływ? i tak za jednym zamachem miałabym ich wszystkich z głowy?

Nie, nie chciało mi się. To było za trudne zadanie nawet jak na mnie; Aniela lepiej by się z niego wywiązała.

Nagle całkiem otrząsnęłam się z myśli, bo całą moją uwagę przykuł okrzyk bólu. Zdążyłam kątem oka jeszcze zauważyć jak elf, który stał na straży obozowiska, pada na ziemię z nożem w wbitym pierś.

Zbrojni, którzy do tej pory beztrosko sobie grali, zerwali się z ziemi na równe nogi, dobywając mieczy i zaczęli rozglądać się po okolicy z niepokojem. Ich gwałtowne ruchy zniszczyły wszystkie kamienne wieże, ale żaden zdawał się nie zwracać na to teraz uwagi. Nie zauważyli też, że na moje usta wkradł się lekki półuśmiech. Najpewniej Aniela przybyła.

Kolejny nóż przeciął powietrze, ale minął elfa o kilka centymetrów. Mężczyźni momentalnie odwrócili się w stronę, z której nadleciał, a ja razem z nimi skierowałam tam mój wzrok.

Jak cień wyłoniła się w tamtym miejscu kobieta. Mimo lekko dziecinnych rysów twarzy, w jej brązowych oczach czaił się niebezpieczny błysk. Odgarnęła z twarzy pasemko ciemnych jak noc włosów, które bardzo kontrastowały z jej jasną cerą, i z uśmiechem na ustach dobyła miecza.

Trzech zbrojnych momentalnie rzuciło się w jej kierunku. Chyba dużo bardziej odpowiadał im materialny przeciwnik niż nadlatujące znikąd noże.

Wyglądało na to, że elfka właśnie na to liczyła, bo uśmiechnęła się jeszcze szerzej, aż błysnęły w słońcu jej idealnie białe, proste zęby.

Zbrojni zawahali się, dopiero kiedy koło kobiety zmaterializowały się kolejne dwie postacie. Przemknęło mi przez myśl, że dużo łatwiej było im się rzucić na jedną kobietę niż na większy oddział, który nie zdawał się już tylko małą niedogodnością.

Jeden towarzysz czarnowłosej elfki wyglądał jak typowy gość spod ciemnej gwiazdy. Albo wyjęty spod prawa, jak zwał, tak zwał. W każdym razie wymachiwał mieczem jak opętany, wkładając w każdy cios mnóstwo siły. Dopiero po chwili rozpoznałam w nim Naftalena, którego kiedyś spotkałam w oazie. Jego przeciwnik zgrabnie unikał ostrza, najwyraźniej czekając, aż elf się zmęczy. Tak samo dobrze radził sobie w walce, jak w budowaniu wież. Myślę, że jeszcze pięć minut gry i bez problemu by ją wygrał, bo budowla tego mężczyzny wyglądała najsolidniej. No cóż, widocznie nie było mu to dane.

Zadrżałam lekko ze strachu, kiedy uświadomiłam sobie, że Naftalen raczej nie podróżowałby z moją siostrą i najpewniej wcale nie przybyli mi w takim razie na ratunek. Ale przecież spotkałam go w oazie, więc nawet jeśli trafili tu przez przypadek, to powinni mi pomóc...

Wszystkie wątpliwości jednak zniknęły, kiedy w drugiej postaci towarzyszącej elfce rozpoznałam Abelarda otoczonego owadami. On nie machał ostrzem na oślep, a zasypywał przeciwnika precyzyjnymi cięciami. Zbrojnemu dodatkowo nie pomagał fakt, że musiał odganiać się od latających żyjątek, więc wcale nie zdziwiło mnie, że po chwili padł na ziemię po śmiertelnym ciosie Abelarda.

Odwróciłam wzrok, żeby nie patrzeć na plamę krwi, która momentalnie przywoływała skojarzenie z Kealem, którego niedawno oglądałam w takiej samej sytuacji. Potrząsnęłam głową, odganiając łzy. i wtedy ją dostrzegłam.

Moja siostra stała spory kawałek od miejsca, w którym toczyły się walki i widać było, że nie jest z tego wcale zadowolona, bo aż rwała się do pomocy. Z radością zauważyłam obok niej trochę bardziej niż zwykle bladego Ernitiego, który powstrzymywał ją przed tym pomysłem. Nie miałam pojęcia, skąd ich wszystkich wytrzasnęła w tak krótkim czasie, ale pewne było, że przybyła, aby zgodnie z obietnicą mnie uratować.

Odwróciłam od niej wzrok, żeby zobaczyć, jak sobie radzą walczący, akurat w momencie, w którym Naftalen upadł na ziemię. W tej samej chwili jego przeciwnik podzielił jego los z nożem wbitym w pierś, ale czarnowłosa kobieta i tak się spóźniła. Jej towarzysz już nie żył.

Dodatkowo moment dekoncentracji zaowocował głęboką raną na ramieniu elfki. Brunetka wypuściła z ręki broń i chwyciła się za zranione miejsce, a spomiędzy jej palców zaczęła wypływać czerwona ciecz. Spojrzała nienawistnym wzrokiem na swojego przeciwnika, który już gotował się do zadania jej kolejnego ciosu, tym razem najpewniej śmiertelnego.

Nie było mu to jednak dane, bo za jego plecami zmaterializował się Abelard i pozbawił go przytomności, uderzając głowicą miecza.

W tym momencie Erniti podbiegł szybko obejrzeć ranę elfki i zostawił tym samym moją siostrę bez opieki. Ana ruszyła w moją stronę z szerokim uśmiechem na ustach, który po chwili zastąpił grymas przerażenia.

Posłałam jej pytające spojrzenie, ale nic więcej nie zdołałam zrobić, bo poczułam na szyi dotyk zimnego metalu. Poniewczasie przypomniałam sobie, że nie widziałam dowódcy od początku starcia. Momentalnie zastygłam w bezruchu, bojąc się nawet drgnąć.

– Rzućcie broń, a dziewczynie nic się nie stanie – rzekł elf pewnym tonem, a wszyscy bez wahania spełnili jego polecenie.

Tylko Ana stała i przypatrywała mi się tępym spojrzeniem. A potem zrobiła dwa kroki w moją stronę. Zaczęłam błagać ją w myślach, żeby stanęła, ale była głucha na moje nieme prośby.

– Nie ruszaj się, bo ją zabiję – wycedził przez zęby elf, a moja bliźniaczka w końcu zastygła w bezruchu.

Sekundy ciągnęły się jak minuty i przed oczami przeleciało mi całe życie, ale najbardziej utkwiła mi w głowie jedna uwaga podpowiedziana przez mój umysł. Jeśli tak miała się skończyć nasza przygoda z ratowaniem świata, to może i lepiej. Elfy zasłużyły na kogoś bardziej rozgarniętego. Moje myśli błądziły w różnych dziwnych kierunkach, jakby starając się nie zwracać uwagi na przyciśnięty do gardła nóż. Bezskutecznie zresztą.

Aniela tymczasem wpatrywała się za to w dowódcę zabójczym spojrzeniem, a ja poczułam się, jakby temperatura powietrza wokół nas spadła o kilka stopni. W tym samym momencie ręka elfa, w której trzymał nóż, pokryła się szronem i zaczęła zamarzać razem z jego nogami.

Mężczyzna z przestrachem wypuścił broń i chciał się odsunąć ode mnie jak najdalej, ale nie mógł się już ruszyć. Szybko wyrwałam mu się i odskoczyłam bezpieczną odległość, tym samym znajdując się koło siostry. Położyłam Anie rękę na ramieniu, a ta jakby dopiero się otrząsnęła i przestała zamrażać samym wzrokiem dowódcę. Podeszła za to do niego i nadal wpatrywała się w niego nienawistnym wzrokiem.

– Powiedz Girtsowi – wysyczała, chyba celowo pomijając tytuł króla – że skoro chce nas tak bardzo spotkać, to bratanice bardzo chętnie wpadną z wizytą, ale na swoich warunkach. i niech lepiej podwoi straże, bo nie będzie to miły, rodzinny obiadek. Żadnego rosołku i kurczaczka. Wolę krwisty – ostatnie słowo specjalnie zaakcentowała – stek.

Gdy tylko skończyła mówić, odwróciła się i odciągnęła mnie za rękę od mężczyzny. Cóż, wiedziałam, że z moją siostrą lepiej nie zadzierać, ale jakby ktoś mi powiedział, że posunie się aż do groźby i zamrozi elfa samym spojrzeniem, to bym w życiu nie uwierzyła.

– Musimy się zbierać, zanim lód się roztopi – powiedziała Aniela po cichu do swojego przybranego brata, a ten skinął tylko głową w odpowiedzi.

Zaraz jednak zamarł w bezruchu, jakby dopiero uświadamiając sobie, czego był świadkiem.

– Czekaj... Czy ty go zamroziłaś? Skąd ty u diabła masz drugą moc wrodzoną? Dlaczego moja matka nic o tym nie wie? Co ty sobie w ogóle myślisz? – zaczął wyrzucać z siebie pytania w błyskawicznym tempie.

Ana zbladła, zerkając na mnie z paniką w oczach. No tak – pomyślałam. Przecież o to właśnie się pokłóciłyśmy i przez to znalazła się w świecie ludzi. Teraz jednak wszystko się zmieniło... Keal, który się o tym dowiedział pierwszy, nie żył, a Aniela całkowicie się zdradziła, żeby mnie ratować. Tym razem nie miałam jej tego ani trochę za złe.

– Czy to akurat w tym momencie ważne? – zapytałam Abelarda, ale po jego minie wiedziałam, że łatwo się nie wykręcimy.

Zresztą Erniti i elfka też przysłuchiwali się nam z uwagą, jakby nie chcieli stracić ani słowa. No tak, w końcu posiadanie dwóch umiejętności było czymś niezwykłym i niespotykanym. Tylko że u nas one pochodziły od medalionów, o czym nie wiedzieli.

– Dowiedziałam się dopiero po tym, jak trafiłam znowu do świata ludzi – powiedziała Ana, znajdując w końcu wyjście z sytuacji. – Może jest to jakoś związane z medalionem wiatru? – zasugerowała, a Abelard pokiwał powoli głową.

– Może... Trzeba będzie się temu przyjrzeć – zadecydował.

– Czy naprawdę musimy to roztrząsać teraz? – wtrąciłam się znowu. – Ważne, że mnie uratowała. Powinniśmy się zbierać, zanim ten gość się odmrozi. – Wskazałam palcem za siebie.

Erniti mnie poparł, a czarnowłosa elfka milczała, choć było widać, że myślała nad czymś intensywnie. Po chwili złapała się za ranę, jakby sobie przypominając o jej istnieniu. Krew cieknąca jej między palcami nie wyglądała najlepiej, więc Erniti zabrał się do opatrywania kobiety.

Abelard w tym czasie jak gdyby nigdy nic spojrzał na dwa ocalałe konie elfów i przywołał je do siebie samym spojrzeniem. Chyba mój limit szoku na dziś się wyczerpał, ale potwierdził tym samym moją teorię, że nie tylko potrafi rozmawiać z owadami, a też wpływać na zwierzęta.

– Przydadzą nam się – powiedział tylko, wzruszając ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.

– i kto tu ukrywa drugą moc – powiedziałam zgryźliwie, ale posłał mi tylko gniewne spojrzenie, nie wdając się w dalsze dyskusje, a szkoda, bo chętnie bym mu wygarnęła, co o tym myślę.

Erniti w tym samym czasie skończył opatrywać czarnowłosą kobietę i pomógł jej zająć miejsce na koniu. Zdziwiłam się, że nie użył swojej mocy, bo rana wyglądała na poważną, ale nie skomentowałam tego. Widocznie elfka nie była królewną, więc nikt nie miał zamiaru marnować na nią zbyt dużych pokładów energii. Albo patrząc na jego bladą twarz, po prostu źle się czuł i nie mógł skorzystać ze swojej umiejętności.

Po chwili Erniti i Ana też już siedzieli na grzbiecie wierzchowców, a ja przypomniałam sobie o medalionie. Zignorowałam ich pytające spojrzenia i zaczęłam przeszukiwać bagaże elfów.

Moje dłonie natrafiły na jakiś nóż. Wyjęłam go i przyjrzałam mu się z uwagą. Był pięknie zdobiony i pewnie wiele znaczył dla dowódcy. Z satysfakcją przypięłam go sobie do pasa. Nie tylko on jeden może zabierać cudzą własność. Zaraz wróciłam jednak do poszukiwań wisiorka. Był ważniejszy niż jakiś głupi nóż.

Nagle poczułam w dłoni metalowy łańcuszek i momentalnie wyjęłam medalion. Z ulgą chwilę przypatrywałam się srebrnemu półksiężycowi dopełnionemu do koła czerwonym amuletem ognia. Szybko zarzuciłam go na szyję i olbrzymi kamień spadł mi z serca, kiedy poczułam znajomy ciężar.

Już więcej się nie ociągając, wskoczyłam na konia, który wcześniej należał do towarzysza elfki. Dopiero teraz zanotowałam, że w sumie nikt bardzo nie przejął się jego śmiercią. Nawet nie pofatygowali się, żeby odprawić mu jakiś pogrzeb. Nie mogłam tak tego zostawić, w końcu zginął, bo pomógł im mnie uratować.

– Co z Naftalenem? Nie powinniśmy go pochować? – zwróciłam się do Ernitiego, który siedział na najbliższym koniu.

Elfka, która usłyszała moje pytanie, wytrzeszczyła oczy w niemej panice. Zanim się jednak zdążyła odezwać, Erniti ją uprzedził.

– To wbrew tradycji – odparł. – Dla elfów zaszczytem jest umrzeć w obronie kogoś z rodziny królewskiej.

– Gdybyśmy go pochowali, zniszczyliśmy jego przyszłe kryształowe drzewo – wtrąciła się kobieta i widząc moje zagubione spojrzenie, zaczęła wyjaśniać. – Ciało zmarłego umacnia ziemię w miejscu jego śmierci i później wyrasta z niej drzewo o białej korze i kryształowych liściach.

– Tak więc widzisz, wszystko jest w porządku – odezwał się znowu Erniti, starając się odgonić moje pozostałe wątpliwości.

Pokiwałam powoli głową, zatapiając się w swoich myślach i godząc z tym, że Naftalen nie będzie miał pogrzebu. Przypomniałam sobie Keala w kałuży krwi... Czy on też dostanie swoje drzewo? Nie odważyłam się jednak zapytać.

W końcu zrównałam się z siostrą. Miałam do niej tyle pytań. Jakim cudem znalazła się tu tak szybko, skąd wytrzasnęła te wszystkie elfy, w jaki sposób zamroziła kogoś tylko spojrzeniem, co zrobiła z tamtym dzieckiem i kim jest czarnowłosa elfka, ale nie dane było mi ich zadać, bo akurat Abelard przerwał ciszę.

– W którą stronę powinniśmy jechać? – zapytał Ernitiego, obracając się w siodle, a ten tylko wzruszył ramionami. – Nie mów, że nie wiesz – kontynuował, a w jego głosie było kiełkującą złość.

– Nie pilnowałem trasy. Sam wyznaczyłeś Naftalena, żeby prowadził, bo z jego mocą doskonałej orientacji w terenie zdawał się idealnym kandydatem.

– Cudownie – wysyczał Albert i ruszył przed siebie.

– Jak ty właściwie to zrobiłaś? – zapytałam w końcu moją bliźniaczkę, starając się nie zwracać uwagi na to, że właściwie to nasi przewodnicy nie byli pewni, w którą stronę jechać. Nie chciałam się tym teraz martwić.

– Ale co zrobiłam? – spytała zaskoczona.

– No ten lód – sprecyzowałam pytanie. – Jakim cudem zamroziłaś go tylko spojrzeniem? W sensie... – wykonałam nieokreślony gest rękami – nie powinnaś używać też dłoni jak ja, kiedy korzystam z mocy ognia?

– To jest bardziej skomplikowane... – odparła Ana i przygryzła wargę, myśląc, jak mi to wytłumaczyć. – Jeśli jestem bardzo skupiona i zdecydowana, to nie muszę – dodała po chwili. – Ręce są pomocne, bo pomagają sobie wyobrazić efekt, ale w gruncie rzeczy wystarczy sama myśl.

Przytaknęłam niepewnie, przetwarzając informacje. Chyba byłam w stanie to zrozumieć, bo w końcu sama stawałam się niewidzialna tylko za pomocą myśli.

Uśmiechnęłam się niepewnie, słysząc jej odpowiedź.

– Skąd ty ich wszystkich w ogóle wytrzasnęłaś?

– LDA sama mnie znalazła, to ją wysłała Andreth, by mnie sprowadziła – odparła, wskazując na czarnowłosą elfkę. – Nie dała mi załatwić sprawy z Maltozą, bo wepchnęła mnie siłą do Ampelium, ale z tym dzieckiem jest coś nie tak. Przynajmniej wnioskując po zachowaniu LDA i gnoma, które mówi, że raczej nie jest całkiem człowiekiem.

Rozejrzałam się niepewnie, bo do tej pory nie zauważyłam tej całej Maltozy. Nic się jednak nie zmieniło. Nigdzie nie było widać bezdomnej dziewczynki. Musieli więc ją najpewniej gdzieś zostawić, bo nie chcieli jej narażać.

– i po przejściu tutaj spotkałyśmy Naftalena – kontynuowała, jakby nie zwróciła uwagi, że przez chwilę jej nie słuchałam. – Abelard z Ernitim wysłali go na most, do przejścia, którym się przedostałam, na wypadek, jakbyś chciała tamtędy wrócić do domu, a sami przyjechali do tego. Potem jednak ruszył w tę stronę, kiedy już zostawił przy przejściu oddział. No i Naftalen zaoferował się, że pomoże cię odbić.

Aniela zamilkła, jakby zbierając myśli. Wszystko faktycznie zaczynało powoli układać się w spójną całość.

– Później po drodze spotkaliśmy Abelarda oraz Ernitiego i... – przerwała, jakby bała się trochę mojej reakcji – żywego Keala.

– Keala? – powtórzyłam za nią jak głupia. – Przecież Keal nie żyje...

– Żyje i ma się w miarę dobrze – zapewniła mnie Ana, nadal czujnie mnie obserwując. – Abelard i Erniti go znaleźli i nasz medyk uzdrowił pogodynkę.

Keal żyje... Mój zmęczony umysł potrzebował chwili, żeby przyswoić tę informację. Kiedy jednak mu się to udało, olbrzymi ciężar spadł mi z serca. Nie zginął przeze mnie... Żyje... Nie jestem winna jego śmierci...

– No i Maltoza została z nim, a my pojechaliśmy cię ratować. Resztę już znasz. – Aniela dokończyła swoją opowieść, ale ja nie zwracałam już aktualnie na nią uwagi.

W mojej głowie ciągle krążyło tylko to jedno zadnie. Keal przeżył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro