Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 19

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

Pulsujący ból w skroni – tylko to czułam, kiedy już opuściłam ten nierzeczywisty wymiar, jawiący się dla niektórych snem. Ból był oczywiście spowodowany niezłym przyrżnięciem w asfalt, a nie nagłą utratą przytomności. Choć w sumie... to i tak sprowadzało się do jednego i tego samego.

Ostrożnie podciągnęłam się do siadu i mimowolnie przybrałam skrzywiony wyraz twarzy. Tak gwałtowne ruchy nie działały za dobrze na moją biedną głowę. Nie otwierając oczu, spróbowałam wymacać potylicę, aby sprawdzić, czy nie krwawię. Jednak i to sprawiło mi cierpienie, ponieważ upadając, mocno walnęłam o ziemię i teraz wszystkie mięśnie ramion zaprotestowały. Teraz byłam już świadoma, jak czuła się Melania Korzeniewska po spotkaniu z wrogimi agentami. Zapewne tak jak i ona przez kilka dni ledwie będę mogła się ruszyć.

Gdy już przyzwyczaiłam się do mgły bólu spowijającej mój umysł, otworzyłam niepewnie oczy i rozejrzałam ostrożnie dookoła, nagle przypominając sobie, jak ja właściwie się tu dostałam. Tuż koło mnie nachylała się ubrudzona dziewczynka, którą nie tak dawno znalazłam w tym zaułku, wpatrując się we mnie z przerażeniem. Obok niej siedziała moja niedawna napastniczka, wpatrując się we mnie swoimi czekoladowymi oczami. Z jej miny można było wyczytać, że pragnie ukryć to, jak moje omdlenie ją wystraszyło. Jęknęłam w duchu i zaciskając zęby z bólu, usiadłam. Musiałam do tego wykorzystać wszystkie talenty aktorskie, żeby tylko moja twarz wyglądała, jakby mi nic nie było.

– To co, idziemy poszukać ci domu? – zapytałam zachrypniętym głosem, posyłając dziewczynce wesołe spojrzenie. – Myślę, że nie chcesz i dzisiejszej nocy spędzić na ulicy, więc musimy jak najszybciej znaleźć ci jakieś wygodne łóżeczko. Co ty na to?

Na licu małej zauważyłam wyraz ulgi. Najwidoczniej moja gra była przekonująca. Jednak wolałam nie zerkać na potencjalną elfkę i nie sprawdzać, czy i ona się nabrała. Miałam świadomość, że ją nie tak ławo będzie oszukać i wręcz czułam jej świdrujące spojrzenie.

– Nie mamy na to czasu. Musimy jak najszybciej wrócić do Ampelium – powiedziała ciemnowłosa elfka.

– i co, zostawimy to maleństwo na pastwę losu? Czyś ty rozum postradała? Przecież ona bez naszej pomocy nie przeżyje! Musimy jej pomóc. Tak każe honor! – powiedziałam, zakładając ręce na ramiona. Albo raczej próbowałam, ponieważ ten ruch zupełnie mi nie wyszedł z powodu moim rozlicznych stłuczeń.

Elfka gwałtownie wstała, przyglądając mi się z nachmurzoną miną.

– W takim razie się zbierajmy. Już dość czasu straciłyśmy, a ja jak najszybciej chciałabym mieć to z głowy.

Przewróciłam oczami na jej stwierdzenie. Jakby to była moja wina, że zemdlałam, przez co teraz nie dałam rady ruszyć się z miejsca. Gdyby mnie w porę złapała, już dawno prowadziłabym je na przystanek. A tak musiałam poświęcić kolejnych kilka minut, aby znaleźć w sobie jakiekolwiek siły, aby móc w ogóle wstać.

– A właściwie to dlaczego zemdlałaś? – zapytała, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Przez moją siostrę – stwierdziłam po dłuższym zastanowieniu. Właściwie nie miałam pomysłu, co jej powiedzieć, a nie chciało mi się zdradzać, co dokładnie się wydarzyło.

– Ale przecież twojej siostry tu nie ma – zauważyła przytomnie, przyglądając mi się ze zmrużonymi oczyma. Chyba myślała, że coś kręcę. Cóż, myliła się.

– Nie chce mi się tego teraz tłumaczyć – oznajmiłam i spróbowałam dźwignąć się na nogi.

– Na pewno wszystko dobrze? – upewniła się jeszcze raz, łapiąc mnie za ramię i pomagając mi wstać.

Kiwnęłam lekko głową, ponieważ bałam się, że jeśli otworzę usta, wyrwie mi się jęk bólu, a na to pozwolić sobie nie mogłam.

– Nie wierzę Ci – stwierdziła dziewczyna. – i nalegam, abyś powiedziała mi, dlaczego straciłaś tak nagle świadomość. Jesteś teraz pod moją opieką i muszę wiedzieć, czy coś ci grozi.

Otworzyłam usta, żeby powiedzieć, że to serio nic takiego, ale mi przerwała.

– i nie uwierzę, że to miało związek z twoją siostrą.

Westchnęłam na te słowa. Niby co miałam jej powiedzieć? Że moja siostra spotkała się ze mną w mojej wyobraźni za pomocą Ziemi, Wiatru i Ognia? Nie wydaje mi się, żeby i w to uwierzyła. Szybciej by mnie od razu odwiozła do czubków.

– To nie ma teraz znaczenia. Poza tym, przed chwilą jeszcze sama mówiłaś, że powinnyśmy się zbierać, a teraz tracisz czas, przepytując mnie z rzeczy, które w ogóle nie powinny cię obchodzić.

Tym razem to elfka przewróciła oczami.

– Dobrze więc, chodźmy.

Skinęłam jej głową i odwróciłam się, ku istotce nadal skulonej obok miejsca, w którym niedawno leżałam. Wyciągnęłam dłoń do dziewczynki, która od razu ją chwyciła i przytuliła się do mojego boku.

Elfka wydała z siebie jęk zawodu.

– Myślałam, że już o niej zapomniałaś, ale ty widocznie uparłaś się, że nie pójdziesz nigdzie bez tej małej. Tyle że my naprawdę nie możemy jej ze sobą zabrać! – Jej ręce wystrzeliły do góry w geście dezaprobaty. – Ona się tam nie odnajdzie! Pogódź się w końcu z tym, że musimy ją tu zostawić. Nic nie da się zrobić.

Posłałam jej groźne spojrzenie, ale nie zadziałało. Dziewczyna dalej paplała.

– Ona zapewne już trochę tu mieszka i myślę, że sobie poradzi – powiedziała, po czym westchnęła z rezygnacją, widząc twarde spojrzenie, które jej posłałam. Już chciała dodać kolejny argument, który zapewne miałby mnie przekonać, ale przerwałam jej, zanim jeszcze zdołała do końca otworzyć usta.

– Nie ma mowy. Muszę znaleźć jej jakieś miejsce, gdzie będzie bezpieczna. Mogę zaprowadzić ją do najbliższego domu dziecka, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł – powiedziałam, zerkając jednocześnie na małą. Nie chciałam dla niej takiego losu. Była na to zbyt delikatna.

Nagle do głowy wpadł mi super pomysł.

– Już wiem – wykrzyknęłam, na co mała lekko się spięła. Och, chyba niezbyt dobrze znosiła wysokie dźwięki. Posłałam jej uspokajający uśmiech i kontynuowałam już trochę ciszej. – Namówię moich rodziców, żeby ją adoptowali. Skoro przygarnęli i mnie, i Abelarda, to co im będzie przeszkadzać jeszcze jedno dziecko? Zresztą, oboje już się wyprowadziliśmy, jak widać – dodałam z przekąsem – więc naszej gosposi chyba byłoby przyjemniej, gdyby mała u nas została.

Ona tak bardzo lubi dzieci, a że nie może mieć swoich, będzie dla dziewczynki jak druga matka – tak jak zastępowała ją mnie. Wiedziałam, że to idealny pomysł.

Elfka posłała mi sceptyczne spojrzenie. Nie wierzyła, że to może się udać. No cóż, nie znała moich przybranych rodziców tak dobrze, jak ja. To prawda, że ostatnio nie bardzo się dogadywaliśmy, bo właściwie nigdy nie było ich w domu, ale w gruncie rzeczy to dobrzy ludzie. W końcu udało im się mnie wychować na nie aż tak złą osobę. Zresztą, dopóki nie skończyłam trzynastu lat, poświęcali mi mnóstwo uwagi, ale potem... chyba stwierdzili, że jestem na tyle duża, że nie potrzebuję ich całodobowej opieki.

Wiem jednak, że jeżeli bym tylko ich o to poprosiła, na pewno by mi pomogli. i z pewnością z chęcią zaadoptowaliby małą, zwłaszcza jeśli powiedziałabym im, gdzie ją znalazłam i w jakich prawdopodobnie warunkach żyła. A potem by się nią zaopiekowali, tak dobrze, jak tylko potrafią. Tego mogłam być pewna w stu procentach.

– To już postanowione – stwierdziłam, głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Zaprowadzimy małą do moich rodziców, a potem możemy wracać do Ampelium. Okay?

Dziewczyna niechętnie skinęła głową, ale nic nie odpowiedziała.

Nie ociągając się dłużej, żwawo, albo raczej na tyle szybko, na ile pozwalały mi bolące plecy i głowa, ruszyłyśmy z tego odrażającego zaułka w górę ulicy na najbliższy przystanek. W głowie już planowałam najszybszą trasę do domu, w myślach obliczając, kiedy będzie następny autobus i gdzie dokładnie musimy wysiąść, aby znaleźć następny, jadący do mojego domu rodzinnego. Małą wzięłam między siebie a ciemnowłosą elfkę, tak że w razie czego, mogłyśmy ją obronić. Co prawda nie spodziewałam się żadnej napaści, ale zapadł już zmrok, w pobliżu nie było żadnego człowieka, więc lepiej zachowywać ostrożność, zwłaszcza mając przy sobie tak kruchą istotkę, która szła u mojego prawego boku. No i właściwie nie liczyłam na to, aby moja "opiekunka" w jakikolwiek sposób obroniła tę niewinną istotkę, skoro pałała taką niechęcią, ale przynajmniej gdyby zdarzył się wypadek, to auto najpierw wjedzie w elfkę, a potem dopiero w dziewczynkę.

Nagle, po mojej lewej, zauważyłam znajomy, rzucający się w oczy niebieski szyld. Z rozbawieniem przeczytałam napis na nim umieszczony. Masażysta od siedmiu boleści. Wchodzisz na własną odpowiedzialność.

Pamiętam, jakby to było wczoraj, a jednak zdarzyło się dobrych kilka lat temu. Moja matka stwierdziła, że nie chce już być czyjąś pracownicą, a woli zostać swoim własnym szefem i otworzyć salon masażu. Jednak potrzebowała jakiejś chwytliwej nazwy, więc podrzuciłam jej właśnie tę i jeszcze inną: Wstawaj, nie udawaj! Gabinet masażu i odnowy biologicznej. O dziwo, otworzyła dwie filie, właśnie o takich nazwach. Całkowicie zapomniałam, że jedna z nich znajduje się w tej okolicy.

Kiedy ja uśmiechałam się do swoich własnych myśli, wspominając początki firmy mamy i to, jak czasem do niej wpadałam po lekcjach – wtedy żyłyśmy jeszcze w dobrej komitywie – moją towarzyszkę zainteresowało całkiem co innego.

– Ej – zaczęła, odwracając głowę w moją stronę i wyrywając mnie z zamyślenia. – A jak jest taka smażalnia ryb – wskazała ręką kierunek, gdzie dało się zobaczyć szyld z rysunkiem ryby – to tam przychodzi się z własną rybą i ci ją smażą, czy jak? – zapytała.

Posłałam jej zdezorientowane i zarazem zdziwione spojrzenie.

– Nie, chyba nie. Tam chyba po prostu możesz zjeść smażoną rybę – powiedziałam z namysłem. W sumie nie wiedziałam, jak działa taka smażalnia, bo sama nigdy w takiej się nie posilałam, czego nie zamierzałam zmieniać w najbliższej przyszłości. W przeciwieństwie do mojego przybranego ojca, nie byłam pasjonatką tych stworzeń, czy to żywych, czy też smażonych, więc nie do końca wiedziałam, jak takowe miejsca działają. Jednak miałam pewność, że to coś bardziej jak restauracja z rybami, a nie miejsce, gdzie usmażą ci rybę. Coś takiego nie istniało. Chyba.

– Chodźmy tam! – wykrzyknęła.

Ze zdziwienia aż zachłysnęłam się śliną, którą właśnie miałam zamiar przełknąć.

– Y... po pierwsze... – wykrztusiłam, kiedy największy atak kaszlu już mi minął – jest już dość późno, więc pewnie i tak jest zamknięte. Poza tym... – starłam z policzków łzy, które wypłynęły pod wpływem zachłyśnięcia – nie miałabym za to, jak zapłacić, a wątpię, żebyś ty miała jakąś kasę przy sobie. No i... czy nie sama mówiłaś, że powinnyśmy się pośpieszyć?

– Aha. – Dziewczyna wyraźnie posmutniała i spuściła głowę w dół. Potem jednak nagle się ożywiła i posłała mi nic nierozumiejące spojrzenie. – A co to właściwie jest "zapłacić" i "kasa"? – zapytała.

Westchnęłam. Jak ja niby miałam jej to wytłumaczyć? Na szczęście, zanim zaczęłam swój wywód, dotarłyśmy na przystanek. Cudem zdążyłyśmy na autobus jadący do centrum. Stamtąd miałyśmy przesiadkę do tramwaju, którym mogłam nas zawieźć do domu moich przybranych rodziców.

Usadziłam dziewczyny w autobusie i poszłam kupić im bilety, starając się iść tak, aby jak najmniej odczuwać ból. Na szczęście w kieszeni mojego płaszcza znalazłam kilka złotych, dzięki którym zagrożenie dostania mandatu zostało zażegnane.

Usiadłam naprzeciwko moich towarzyszek i przyjrzałam się im dokładnie. Były swoimi dokładnymi przeciwieństwami. Choć w sumie jedno je łączyło. Obie wydawały się tu nie na miejscu.

Ciemnowłosa elfka w cudacznych ubraniach i nożem przy pasie rozglądała się wokoło z ciekawością. i chyba lekkim niepokojem.

– Wasze królewskie karoce są naprawdę duuuuże. Gdzie schowali konie? – zapytała.

Uniosłam brwi na jej pytanie. Choć w sumie nie powinnam się dziwić jej kolejnym nietypowym pytaniom. Stawały się one już czymś pewnym. Ciekawiło mnie tylko, o co zapyta mnie następnym razem.

– Właściwie, to mogłabyś mi powtórzyć, jak masz na imię? Nie zapamiętałam za pierwszym razem, a chciałabym wiedzieć, jak mam się do ciebie zwracać – zapytałam, gdy tylko wyjaśniłam jej, że we wszystkich nowoczesnych pojazdach używa się koni mechanicznych i że nie są one tylko dla rodziny królewskiej.

– Możesz mi mówić LDA – powiedziała. – Łatwiej będzie ci zapamiętać niż moje imiona.

Przytaknęłam głową. Z tym zgadzałam się w pełni.

W końcu dojechałyśmy do właściwego przystanku. Ostrożnie przeprowadziłam je przez ulicę, ucząc pobieżnie elfkę, jak powinna się zachowywać, przechodząc przez asfalt i podeszłam do przystanku, z którego miał odjeżdżać nasz tramwaj. Posadziłam dziewczynkę na siedzisku, a LDA poprosiłam, aby jej pilnowała, żeby mała nie spadła. Co prawda miała już pewnie z osiem lat, ale nigdy nie wiadomo, co małemu dziecku może strzelić do głowy. Zwłaszcza że jako bezdomna, może być trochę dzika i każdy dźwięk jest w stanie ją zdenerwować. A jak to mówią... nigdy nie da się do końca przewidzieć reakcji ludzi.

Sama podeszłam do rozkładu jazdy, żeby sprawdzić, ile musimy jeszcze czekać. Autobus miał być lada chwila, więc ruchem ręki zawołałam obie towarzyszki do siebie.

Kiedy na końcu ulicy wreszcie pojawił się ledwo wleczący się pojazd, zauważyłam, że oczy LDA jakby trochę się rozszerzyły. Nie wiedziałam, czy ze zdziwienia, czy ze strachu. Z zaciekawieniem zaczęłam się jej przyglądać.

Dziewczyna nerwowo rozglądała się dookoła, po czym nagle zastygła bez ruchu, wpatrując się w jeden punkt przed sobą. Zdaje się, że zaczęła o czymś intensywnie rozmyślać. Już prawie mogłam usłyszeć, jak w jej głowie przekręcają się wszystkie trybiki, próbując poskładać w całość coś bardzo skomplikowanego, bacząc na to, jak wielki wpływ to wywierało na jej zachowanie, kiedy nagle ona znowu pobieżnie się rozejrzała i odepchnęła mnie od siebie prosto na słup przystanku.

Nie chcąc stracić równowagi, złapałam się pierwszej lepszej rzeczy, którą napotkała moja dłoń i w tym samym momencie runęłam w dół.

Ogarnęło mnie uczucie nicości, a potem poczułam, jakbym unosiła się na wodzie. Kiedy z trudem otworzyłam oczy, zaatakowało je coś mokrego. Znowu ze zniesmaczeniem zarejestrowałam, że już drugi raz w przeciągu ostatniego czasu, znajduję się w rzece i to pod jej powierzchnią. Widocznie w tym miejscu była na tyle głęboka, że nie dało się sięgnąć nogami do dna.

Poczułam, jak coś ciągnie mnie w dół, więc odwróciłam się w tamtą stronę. Z przerażeniem zauważyłam, że moja dłoń trzymana jest przez małą dziewczynkę, która opadała bezwładnie na dno. To przez jej ciężar nie wypływałam na powierzchnię, ale nie mogłam jej za to obwiniać, bo ona sama też tonęła.

Szybko zanurkowałam głębiej i chwyciłam małą pod ramiona, a potem machałam nogami najszybciej, jak potrafiłam, aby móc wypłynąć na powierzchnię. Jednak nie przyniosło to zamierzonego efektu. Widocznie byłam zbyt zmęczona, aby wyciągnąć nas z tego. W sumie nic dziwnego, skoro moje obolałe plecy miały trudność z utrzymaniem mnie samej prosto, a co dopiero obciążone dodatkowymi dwudziestoma kilogramami.

Kiedy już miałam się poddać i dopuścić do naszej tragicznej śmierci, naszła mnie nowa myśl. Szybko, sycząc z bólu, wyciągnęłam przed siebie ręce i rozłożyłam je, po czym stworzyłam między nimi cienki lód. Zrobiłam go na tyle dużego, żeby zmieścił się na nim ciało dziewczyny, a potem zaczęłam go wciąż pogrubiać. Z każdym milimetra unosił się coraz wyżej, jak bowiem wiadomo, lód ma mniejszą gęstość niż woda i wznosi się do góry. Jednak, żeby uniósł ciało dziewczynki, musiał być naprawdę gruby, na co najmniej kilka ładnych centymetrów. Potem, już ostatkiem sił, popchnęłam go ku górze. Liczyła się każda sekunda.

Kiedy dziewczyna już swobodnie dryfowała, mogłam zatroszczyć się o siebie. Zostało mi już naprawdę mało tlenu, ale mimo tego jakoś w końcu udało mi się wydostać na powierzchnię, gdzie łapczywie zaczęłam łykać powietrze. Co prawda, prawie całkiem się przy tym zadławiłam wodą, ale to nie było teraz najważniejsze. Jak najszybciej zaczęłam brnąć ku brzegowi, pchając przed sobą lód.

Wyciągnęłam małą na ląd i kiedy już miałam zacząć robić jej sztuczne oddychanie – wyraźnie pamiętałam, że w wypadku topielców powinno się rozpocząć od oddechów – ktoś mnie gwałtownie odepchnął. Padłam na twarz ze zmęczenia. Moje obolałe mięśnie nie chciały współpracować, bo adrenalina już ze mnie wyparowała, więc pozwoliłam, aby właśnie ten ktoś zajął się przywróceniem oddechu dziewczynki. Gnom, czy raczej Strażnik Wód, bo to o niego chodziło, stał tylko i wpatrywał się w dziecię dziwnym wzrokiem.

– Ona nie miała pozwolenia na użycie bramy. Skąd zatem się tu wzięła? – wymamrotał w przestrzeń, chyba nie oczekując od nikogo odpowiedzi.

Posłałam mu spojrzenie, które pewnie by go zmroziło, gdyby nie to, że moje moce tymczasowo mnie nie słuchały. Byłam zbyt rozemocjonowana i zmęczona wyprodukowaniem lodu w momencie, kiedy praktycznie nie miałam dostępu do tlenu.

– Powinieneś ją ratować, ty dupku, a nie zastanawiać nad tym, czy ma zgodę na przejście! Wsadź sobie tę zgodę w dupę, staruchu! – wykrzyknęłam, albo raczej próbowałam wykrzyczeć, jako że moja twarz nadal przyklejona była do ziemi, zbulwersowana jego brakiem emocji i zupełnie nieadekwatnym do sytuacji zachowaniem. Już zbierałam siły, aby go odepchnąć i na powrót zająć się resuscytacją krążeniowo-oddechową, kiedy poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Odwróciłam się ku jej właścicielowi i ze zdziwieniem zauważyłam, że należy ona do LDA.

Nagle wszystkie części układanki wskoczyły na swoje miejsce. Ona wcale nie odepchnęła mnie na słup przystankowy, aby przed czymś obronić, ale wepchnęła mnie do Ampelium! Egoistka. Nie pozwala innym, aby przejęli dowodzenie i sami decydowali o sobie.

– Jest ze mną – powiedziała spokojnie do gnoma, czy czym był ten głupi koleś w meloniku, jakby to jedno zdanie wyjaśniało wszystko.

Ten tylko odwrócił się w jej stronę i lekko skłonił głowę.

– Tak jest, panienko Lirryns – powiedział i odszedł tylko w sobie wiadomym kierunku. Jednak zanim to zrobił, obrócił się do mnie i spojrzał prosto w moje oczy. – Nic jej nie będzie. One nie toną. Zabić je może tylko ogień.

W tym właśnie momencie dziewczynka otworzyła oczy i rozejrzała się wokoło. Po chwili jej wzrok złagodniał, jakby rozpoznawał miejsce, w jakim się właśnie znajdowała, co w sumie było dziwne, biorąc pod uwagę, że jako człowiek nie mogła nigdy wcześniej tu trafić.

Nagle ze zdziwieniem zauważyłam, że jej włosy już nie były blond, tylko złote, a oczy z szarych zamieniły się w srebrne. Tak jakby ta woda wypłukała z niej cały bród i przywróciła dawny blask, o ile można to tak nazwać u kogoś tak młodego.

Kiedy jej wzrok padł na mnie, posłała mi miły uśmiech.

– Dziękuję ci – powiedziała, a mnie zamurowało ze zdziwienia.

Po pierwsze, sądziłam, że nie umie mówić.

Po drugie, jej głos był taki piękny... czyste srebro, jak jej oczy, bym powiedziała.

Po trzecie, jej język był bardzo śpiewny, zupełnie inny niż elficki, i gdyby nie mój talent, czy raczej moc języków, nigdy bym jej nie zrozumiała.

A po czwarte... na ten dźwięk LDA warknęła przez zęby i zaczęła obrzucać dziewczynę piorunami. Czy raczej jej wzrok je rzucał.

– Wiedziałam, że będą z tobą kłopoty – wysyczała, a ja na powrót zamieniłam się w słup soli. Jak mogła tak powiedzieć? Toż to tylko niewinne dziecko!

– Ej, ty! Nie pozwalaj sobie za dużo! – warknęłam niczym lwica broniąca swych dzieci i zasłoniłam dziewczynkę własnym ciałem, ignorując ból pleców. – Ciesz się, że bardzo się spieszymy i nie mam czasu na ochrzanianie cię, za to, co zrobiłaś!

– A co ja niby takiego zrobiłam? – obruszyła się.

– Znienacka wepchnęłaś mnie do bramy! Miałyśmy pojechać do domu, a dopiero potem wpaść do Ampelium, a ty oczywiście musiałaś zrobić wszystko tak, jak ty chciałaś. Zaufałam ci, a ty nadużyłaś tego zaufania! Tak się nie robi! Poza tym, o mało nie zabiłaś małej! – Machnęłam w kierunku dziewczynki.

Ta tylko usiadła koło mnie i w uspokajającym geście położyła mi swoją dłoń na ramieniu.

Do czego to doszło! Żeby dziecko uspokajało mnie? – pomyślałam, jednak nic nie powiedziałam.

– Nic się nie stało – wyszeptała dziewczynka. – Poza tym, na imię mam Maltoza.

– Miło mi cię poznać, Maltozo – powiedziałam, posyłają jej uśmiech, za to ciemnowłosą elfkę obdarzyłam ponurym spojrzeniem. Ta nie była mi dłużna i pokazała na swojej twarzy zirytowanie.

– Idę po konie – oznajmiła, odwróciła się na pięcie i ruszyła między drzewa.

Nie mając nic innego do roboty, ułożyłam się wygodnie na trawie w cieniu i przymknęłam oczy. Marzyła mi się drzemka, ale wiedziałam, że mam teraz pod opieką dziecko, więc nie mogę spuścić jej z oczu. Zwłaszcza że LDA tak źle na nią zareagowała.

Po jakimś czasie elfka do nas wróciła, prowadząc za sobą dwa konie.

– Nie mam dla niej wierzchowca, więc nie możemy jej zabrać – oznajmiła stanowczo.

– Nonsens – stwierdziłam, podnosząc się powoli z ziemi i otrzepując moje ubranie, które już prawie wyschło. – Jest lekka, może jechać ze mną.

LDA zacisnęła zęby, ale nie zaprotestowała. Widocznie uznała, że ze mną nie wygra.

Właściwie miała rację. Jeśli chodziło o opiekę nad kimś, to potrafiłam być stanowcza. Co do innych spraw... niekoniecznie.

– W takim razie ruszajmy do Annasilne – zarządziła LDA. – Jeśli się pospieszymy, to już jutro wieczorem oddam cię pod opiekę Andreth i nie będę musiała się z tobą więcej użerać – dodała trochę ciszej, ale ja i tak usłyszałam.

Cóż, nie spodziewałam się, że jestem dla niej aż takim ciężarem. Ale hej! – zatrzymałam się na tę irracjonalną myśl. Czy ona właśnie powiedziała, że idziemy do oazy, a nie po moją siostrę?

– Ej, stój – krzyknęłam tak niespodziewanie, że LDA od razu wykonała mój rozkaz. – Ja nie chcę wracać do Andreth. Muszę jak najszybciej odbić siostrę z rąk wojska mojego stryja!

– O czym ty mówisz? Niby dlaczego twoja siostra miałaby być w wojsku? Przecież się nie zaciągnęła... – stwierdziła elfka.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Czy ja właśnie usłyszałam marną imitację żartu wychodzącą z jej ust? Gorzej, czy ona właśnie zasugerowała, że moja siostra nie potrafiłaby się odnaleźć w oddziale? Ta elfka coraz bardziej mnie zaskakiwała i irytowała jednocześnie.

Przymknęłam oczy, próbując otrząsnąć się z zaskoczenia i wymyślając taktykę, jaką powinnam przyjąć w rozmowie tak, aby LDA zgodziła się ze mną, że musimy niezwłocznie ruszyć za moją siostrą.

– Gdy zemdlałam, spotkałam się jakby we śnie z moją siostrą i opowiedziała mi wszystko, co się u niej działo – wyjaśniłam, bez wchodzenia w szczegóły. – Angela została zatrzymana przez straż królewską. Jej towarzysza, Keala, zabili, a ją prowadzą do króla. Musimy ją jak najszybciej odbić.

Elfka wpatrywała się we mnie przez chwilę.

– Jesteś pewna? Osoba, która zleciła mi sprowadzenie cię tutaj, nic nie wspominała o tym, że twoja siostra została porwana.

– Bo to stało się jakoś niedawno. Wczoraj, może przedwczoraj? W każdym razie musimy czym prędzej ją odbić – stwierdziłam, starając się nadać mojemu głosowi taki ton, żeby nawet nie próbowała dalej dyskutować.

– W mojej umowie nie było nic o odbijaniu. – Upierała się elfka. – Poza tym oni raczej jej nie skrzywdzą, więc nie masz, co się tak o nią trząść. Jeśli serio jesteście córkami Janisa, to Girts raczej nic jej nie zrobi.

Obdarzyłam ją niezrozumiałym spojrzeniem. Przecież on chciał nas zabić! Chciał pozbawić nas tronu! Ja nie wiem, w jakim ona świecie żyje, ale na pewno nie na tym samym, co ja – pomyślałam.

– Jesteś zatrudniona przez Andreth, tak? – zapytałam.

Skinęła głową i zmarszczyła brwi. Zapewne zastanawiała się, co tym razem wymyślę.

– A ona wcześniej czy później każe ci ją odbić, prawda? – Dziewczyna znowu skinęła głową, a ja kontynuowałam. – Nie lepiej więc od razu za nią ruszyć? Póki nie dotarli do stolicy, gdzie na pewno strażników jest jeszcze więcej niż tu, więc dużo trudniej będzie ją uratować.

Elfka westchnęła na te słowa. Chyba w końcu do niej dotarło, że tak czy siak, nie ma wyjścia i musi mi pomóc w uwolnieniu siostry

i tak w końcu ruszyłysmy w drogę prowadzącą ku uwolnieniu Angeli. Wokół mnie rosły dziwne drzewa i krzewy, zupełnie niepodobne do tych ziemskich, ale nie zwracałam na to uwagi. Byłam na to zbyt zmęczona. Za to dziewczynka, siedząca przede mną na koniu zdawał się czerpać radość z tej przejażdżki, czego zupełnie nie rozumiałam. Skąd ona nagle wzięła tyle energii?

Po jakimś czasie rozbiłyśmy obóz pod jakimś drzewem, które LDA nazwała kukain, a którego długie gałęzie pełne podłużnych niebieskawych liści opadały do ziemi, tworząc tym samym coś na kształt namiotów. Właśnie tam zasnęłyśmy, posilając się wcześniej owocami tegoż drzewa. Były one małe, czerwone i przypominały skrzyżowanie wiśni z truskawką, jednak smakowały całkiem inaczej. Jak mirabelki. Maltoza powiedziała mi, że to drzewo tak właściwie nie powinno tu rosnąć, ponieważ ten gatunek naturalnie występuje tylko w jej kraju, który sąsiaduje z Ampelium.

Nie wnikałam w to, jakim więc cudem znalazła się w ludzkim świecie, skoro należała do tego świata, co ja teraz i na dodatek nie mogła mieć więcej niż osiem lat. Byłam na to zbyt zmęczona. Zresztą, już niedługo później zasnęłyśmy i nie mogłyśmy już rozmawiać. No bo niby jak? Przez sen?

Kiedy obudziłam się bardzo rano, obie już były na nogach, od razu więc wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Całe szczęście, że przed snem LDA narobiła zapasów tych dziwnych owoców, więc w czasie podróży mogłam się trochę posilić.

Jadąc, niewiele rozmawiałyśmy. No może tylko raz zapytałam Maltozę jak to możliwe, że w nocy nie dokuczały nam komary i inne insekty, mimo że byłyśmy w lesie – idealnym miejscu dla różnych owadów. Maltoza wyjaśniła mi, że kukainy, tak jak znaczna część roślin porastających Ampelium, ma ciekawe właściwości. Akurat ten gatunek odstraszał wszystko, co podróżnikom mogłoby przeszkodzić we śnie. Ogólnie był idealną rośliną dla podróżujących.

Jechałyśmy już tak przynajmniej z godzinę, kiedy nagle, jakby znikąd, pojawił się jakiś facet na karym koniu. LDA na jego widok wyraźnie się wzdrygnęła.

– Naftalen – wysyczała przez zęby. Chyba nie darzyła go znaczną sympatią.

– Witajcie – powiedział nowo przybyły, posyłając LDA spojrzenie, którego nie mogłam rozszyfrować. Poza tym... wolałam nie wnikać, co jest między nimi, bowiem napięcie, które dało się wyczuć między nimi, nie było najprzyjemniejsze.

– Co ty tu właściwie robisz? – zapytała go LDA z wyraźnym jadem w głosie.

– Abelard wysłał mnie, abym sprawdził, czy Almáriel nie uciekła do ciebie. – Skinął w moją stronę głową, wyraźnie dając do zrozumienia, że dokładnie wie, z kim ma do czynienia. – Oni sprawdzili tę bramę – wskazał palcem obszar gdzieś za moimi plecami – a mi kazali zobaczyć, czy nie ma jej na drodze do tej, którą przedostałaś się ty. Nie znalazłem jej tam, więc zostawiłem tam kilku swoich ludzi, aby na wszelki wypadek mnie powiadomili, gdyby się pojawiła, i sam przybyłem tutaj. Po drodze zresztą dostałem turiona od Abelarda, żebym tu wrócił. i jak się okazuje, przynajmniej znalazłem jedną zgubę. – Uśmiechnął się do mnie półgębkiem. Nie był to miły widok.

– Och, widzisz... – LDA oparła ręce na biodrach i obdarzyła go nieprzyjaznym spojrzeniem – tak się składa, że właśnie idziemy uratować twoją zgubę, więc miło by było, gdybyś nam w tym nie przeszkadzał.

– Tak się składa, że akurat mam dodatkowego konia – powiedział, po czym pstrzyknął palcami, na co zza niego wyskoczył piękny rumak. – Będzie wam wygodniej, gdy mała się przesiądzie.

Nie zastanawiając się długo, przyjęłam jego zaproszenie. Nie miałam nic przeciwko podróżowaniu z Maltozą na jednym koni, ale tak byłoby nam wygodniej. No i mogliśmy jechać szybciej. A jako że LDA nie oponowała, więc wiedziałam, że ten mężczyzna, wyglądający bardziej na zbira, niż na księcia na białym koniu, nie jest dla nas aż takim zagrożeniem. Już po chwili zmierzaliśmy pełnym galopem w kierunku, w którym, jak mniemałam, mieliśmy znaleźć moją siostrę.

Jednak już po chwili musieliśmy gwałtownie zwolnić, bo ni stąd, ni zowąd na naszej drodze pojawiły się jakieś elfy.

Ze zdziwieniem zauważyłam, że to mój przybrany brat Abelard, półleżący na ziemi, ledwie żywy Keal i strasznie blady, kucający przy nim Erniti. Szybko zeskoczyłam z konia i rzuciłam się w ich stronę.

– Co się dzieje? – zapytałam, przyglądając się Kealowi. – To on żyje? – zdziwiłam się.

– Ledwie. Ernitiemu dopiero co udało się go jako tako przywrócić do nas.

– Och. Dzięki Eri. Moja siostra się o niego martwiła – powiedziałam, kładąc mu rękę na ramieniu.

Erniti kiwnął mi głową i się uśmiechnął. Nie wyglądał najlepiej.

– Zaraz, co? – zapytał Abelard. – Jak to twoja siostra się o niego martwiła? Jest z wami? – zaczął się rozglądać, ale nie zobaczył tego, co chciał.

– Nieee... Nie ma jej tu i nie spotkałam się z nią, odkąd wpadłam do bramy. Tylko tak jakby... mi się przyśniła. Zdaje się, że wojsko mojego stryja ją porwało, co zapewne już wiecie. Teraz chyba powinniśmy jej szukać, prawda?

– Tak, ale jest nas za mało, żeby stawić czoło całej ich zgrai. Poza tym Erniti jeszcze nie jest w pełni sił, Keal do niczego się nie nadaje, a ty... wybacz, ale nie jesteś zbyt dobrym wojownikiem – stwierdził.

– Mamy jeszcze LDA i Naftalena – powiedziałam uparcie. Wiedziałam, że musimy się pośpieszyć. Jeśli wezmą ją do stolicy, nie tak łatwo będzie ją odbić.

Abelard westchnął i przeciągnął ręką po włosach.

– Okay. Niech będzie – zgodził. – Tylko musimy to wszystko dobrze zaplanować. Wiesz, gdzie ona jest?

– No jasne. Kiedy spotkałyśmy się we śnie, czy jak to tam nazwać – gwałtownie gestykulowałam dłońmi – wytłumaczyła mi dokładnie, gdzie jest. Wiedz jednak, że nie mamy dużo czasu. Kazała mi się śpieszyć, a już straciłyśmy całą noc.

– Dobrze. Zatem zaraz wyruszamy – powiedział. – Ty, ja, LDA, Naftalen i Erniti. Ej, a kim jest to dziecko? – Zmarszczył brwi. – Skąd ty je wytrzasnęłaś? – zapytał wyraźnie zdziwiony i zdezorientowany, ale gdy chciałam mu odpowiedzieć, machnął tylko ręką. – Nieważne, musimy jechać. Niech ona zaopiekuje się Kealem – powiedział, po czym jeszcze dokładniej przyjrzał się Maltozie. – Dobrze przynajmniej, że jest jeszcze na tyle mała, że nie potrafi zabijać – dodał już ciszej, jakby nie chciał, żebym to usłyszała.

Niestety, stało się dokładnie odwrotnie. Postanowiłam jednak, że nie będę drążyć tematu, bo nigdy stąd nie wyjedziemy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro