Rozdział 17
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Jestem w Białowieskim Parku Narodowym – pomyślałam, przyglądając się od dołu potężnym drzewom, przez które ledwo przebijały się promienie słoneczne. Piękne, stare dęby zawsze robiły na mnie wrażenie, nie ważne, czy patrzyłam na nie, stojąc tuż u ich pnia, czy leżąc w ich korzeniach.
i wtedy to do mnie dotarło. Dlaczego ja właściwie leżałam u stóp majestatycznych drzew? Przecież jeszcze przed sekundą byłam dwieście kilometrów stąd, w jakimś ciemnym zaułku na jednym z Warszawskich osiedli, rozmawiając z ciemnowłosą elfką.
Czyżbym nabyła nową moc – zapytałam sama siebie, wstając powoli na równe nogi i rozglądając się dookoła. Nie to było niemożliwe – skarciłam się od razu. Każdy elf miał bowiem nie więcej niż jedną moc. Może zdarzali się i tacy z dwiema, jednak niezwykle rzadko. W każdym razie ja i moja siostra byłyśmy wyjątkami, ale to tylko dlatego, że należałyśmy do rodziny królewskiej i obarczono nas medalionami, które dawały nam tę dodatkową moc.
Odrzuciwszy więc tę irracjonalną myśl, skłoniłam się ku prostszemu wyjaśnieniu tego, gdzie się aktualnie znajdowałam. Po tym, jak straciłam przytomność, moja towarzyszka musiała mnie tu przywieźć. W sumie ciekawe, ile jej to czasu zajęło. A może to właśnie była jej moc? Teleportacja? To w sumie bardziej niż możliwe, jako że raczej nie poradziłaby sobie ze środkami transportu, jakimi posługiwali się ludzie. Jednak, jeśli naprawdę tak właśnie się stało i przeniosła mnie tutaj, to co z tą małą dziewczynką, którą znalazłam? i gdzie w takim razie jest ta cała elfka? Przecież nie mogła mnie teleportować, musiała tu przybyć wraz ze mną. Chyba że po tym, jak mnie tu przetransportowała, sama skoczyła gdzieś dalej w przestrzeń. Jeśli tak było, to musiałam się dowiedzieć, po co były te jej wszystkie dziwne zabiegi. Nie podobało mi się to, jak ze mną pogrywała, i jak tylko ją dorwę, to pokażę jej, że ze mną się nie zadziera.
O ile wcześniej znowu cię gdzieś nie teleportuje – wykrzyknęła moja podświadomość, na co przewróciłam oczami.
Uznając, że nie ma co dalej rozmyślać nad tym, na ile sposobów mogłabym zabić ciemnowłosą dziewczynę, postanowiłam rozejrzeć się po miejscu, w którym się znalazłam. Drzewa jednak rosły tak samo jak do tej pory, a mnie nadal nie olśniło, dokąd właściwie powinnam teraz podążyć.
i wtedy sobie przypomniałam. Kiedyś już zdarzyło się, że we śnie przeniosło mnie w inne miejsce. Tylko że wtedy nie było to park, czy tam puszcza, ale ciągnące się po horyzont pole pełne wysokich traw. No i wtedy miało to być spotkanie z moim "mentorem", czy jak mu tam. A teraz byłam tu sama, samiuteńka jak palec.
Jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, tym razem w poszukiwaniu jakiejkolwiek wskazówki dotyczącej tego, że za chwilę przybędzie tu Lantan. Miałam jednocześnie nadzieję, że jeśli ta opcja była prawdziwa, to moje ciało leży bezpiecznie, pilnowane przez ... yyy... Lirrynsównę. Zapomniałam, jak miała na imię.
Wtedy usłyszałam jakby pękanie gałęzi i szum stóp przechodzących przez trawę. Widocznie ktoś do mnie zmierzał.
Odwróciłam się powoli w stronę, z której dobiegał mnie ten osobliwy dźwięk, i zauważyłam zmierzający ku mnie cień. Z każdym krokiem, który pokonywał, coraz lepiej widziałam zarys jego sylwetki, co nie znaczy jeszcze, że od razu go rozpoznałam. O nie, jako że wokół panowały ciemności, trudno było mi przyrównać kształt zbliżającej się persony do kogokolwiek, kogo już znałam. Jednak zauważyłam, że ta osoba nie miała długich włosów, od razu więc wykluczyłam, że to elfka, którą niedawno poznałam.
Dopiero gdy stanął parę kroków przede mną, zrozumiałam, kim jest ten ktoś, kto ku mnie zmierzał. Z ulgą wypuściłam wstrzymywane dotąd powietrze z płuc i rozluźniłam ramiona. Osoba stojąca przede mną, nie mogła mi zrobić nic złego, bowiem teraz to ja byłam panią, czy raczej miałam władzę, nad jego niegdyś największą bronią.
– Witaj, drogi Vejsie – powiedziałam, uśmiechając się do niego z przekorą. – Skąd się tu wziąłeś? Z tego, co wiem, już zdobyłam medalion – powiedziałam, pokazując na wisior zwisający z mojej szyi – więc nie rozumiem, dlaczego mnie niepokoisz. – Obdarzyłam go podejrzliwym spojrzeniem.
Nie w smak mi było, że przywołał tu mnie bez mojej zgody i to jeszcze w takiej chwili! Zwłaszcza że z tego, co pamiętam, wykonałam polecone mi zadanie. Przez niego leżałam nieprzytomna w jakiejś dziurze, a moje ciało miało za towarzystwo jakąś szemraną, najprawdopodobniej moją kuzynkę i bezdomne dziecko.
Byłam na niego wściekła.
– Albo może powinnam zapytać, co ja tutaj robię? – Uniosłam brwi, domagając się jakiejkolwiek, w miarę prawdopodobnej odpowiedzi. – Po co mnie tu ściągnąłeś? i dlaczego właściwie jesteśmy w puszczy, a nie tak jak wcześniej, na polu pełnym wysokich traw i zbóż?
– Ciebie również miło widzieć moja droga Amaldo, córko Janisa i ludzkiej kobiety. Widzisz... – zaczął, ale ja przerwałam mu, zanim zdołał powiedzieć jeszcze choć słowo.
Nie podobało mi się jego ostatnie zdanie.
– Ta ludzka kobieta, jak to ją nazwałeś – powiedziałam z lekką złością – również miała imię, i to nawet ładniejsze niż twoje. A na dodatek przez ładnych parę lat zasiadała na tronie, tu, w Ampelium, i myślę, że choćby z należnego jej z tego tytułu szacunku, nie powinieneś tak pogardliwie jej nazywać, jak by to, z jakiej rasy pochodziła, oznaczało, że jest gorsza od was, elfiaków. – Powiedziałam wzburzona, oddychając gwałtownie, wzburzona od emocji. Specjalnie źle odmieniłam ostatnie słowo, żeby trochę go ruszyło i mógł zobaczyć, jak to miło, kiedy ktoś nie ładnie wyraża się o twoich przodkach. – Zwłaszcza że ona nic wam nie zrobiła – dodałam, wwiercając w niego swój, mogłam przysiąc, że w tej chwili rzucający ogniste płomienie, wzrok. – A raczej dzięki niej, powstały dwa życia, jako jedyne od wielu lat godne odnalezienia talizmanów. i przyszłe władczynie tego miejsca. – Powiedziałam, zaplatając ręce na ramiona i dumnie unosząc brodę. Nie podobało mi się, że siłą wmiksowali mnie w tę niebezpieczną historię z artefaktami i jednocześnie wypominali mi to, że moja matka była człowiekiem. Też mi coś. Straszni z nich rasiści, jak na osoby, które wywodzą się od rybaka i córki króla morza.
Vejs uniósł ręce, jakby w ten sposób chciał mnie uspokoić. A może tym samym pokazywał, że się poddaje? Wolałam nad tym zanadto nie rozmyślać. Zamilkłam, ciekawa, co ma mi do powiedzenia. Jednak moja klatka piersiowa wciąż unosiła się i opadała gwałtownie z nerwów, a mój korpus pozostał niewzruszony.
– Pewnie masz rację, najdroższa Amaldo – powiedział usłużnie Vejs.
A jemu co odbiło? Od kiedy on niby taki miły? Czegoś chciał? Coś mi tu śmierdziało.
Wiedziałam, że nie byłby w stanie tak szybko zmienić zdania co do mojej rodzicielki. Posłałam mu groźne spojrzenie, na co tylko westchnął głęboko i ciągnął dalej swój wywód.
– Prawda jest taka, że, moja piękna i mądra kuzyneczko, najzwyczajniej w świecie zapomniałem, jak się nazywała twoja matka. Widzisz, twój ojciec nosił dosyć popularne dla naszych władców imię, bowiem co drugi czy trzeci król tak się nazywał. Łatwo jest więc zgadnąć, że miał na imię Janis. Policzywszy, ile przed nim było królów o tym imieniu, szybko dostawiasz mu numer Xi i niezmienne od samego początku królewskie nazwisko Lirryns.
Na jego stwierdzenie przewróciłam oczami. No serio, wiedziałam, w jaki sposób działają numerki przy imionach królów. W Polsce i w ogóle w świecie ludzkim też imiona były dziedziczne!
– Był, a właściwie, mimo że już nie żyje, dalej jest znany z tego, że dobrze władał naszym światem. i wszyscy się smucą, że zmarł tak przedwcześnie. No i jeszcze wziął sobie za żonę... eee... – Nagle Vejs się zaciął, jakby niepewny tego, czy to, co chciał powiedzieć, znowu mnie nie urazi. Posłał mi więc tylko porozumiewawcze spojrzenie, mówiące mniej więcej "ty dokładnie wiesz, o co mi chodzi" i podjął przerwany wątek. – Poza tym twoja matka spędziła tu stosunkowo niewiele czasu. Zaledwie ponad rok, więc mało kto zdołał się przyzwyczaić do niej samej, co dopiero mówić o dziwnym dla naszych uszu brzmieniu jej imienia i zapamiętaniu go. Znaczy, fakt... Jedni po prostu nie chcą o niej pamiętać, a inni, nawet jeśli by chcieli, jest to dla nich za trudne. Nie zdążyli jej dobrze poznać i umieścić w swoim sercu i pamięci, zanim odeszła.
Odpowiedziałam mu tylko niechętnym spojrzeniem, ale stwierdziłam, że nie było sensu dalej ciągnąć tego tematu. Pewnie miał chłopaczyna rację. Poza tym, z nim i tak nie mogłabym wygrać. Nie w tym życiu.
– Niech ci będzie – powiedziałam tylko. – Ale w końcu nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Po co mnie tak właściwie sprowa... E? A to kto? – zapytałam, kiedy tylko zauważyłam, że ku nam szły kolejne cztery kształty, jednak nie doczekałam się odpowiedzi. Wiatr odwrócił się w stronę nowo przybyłych, jednocześnie zasłaniając mi sobą widok, więc zrobiłam krok w bok, żeby zobaczyć, kto tam stoi.
Cztery postacie zatrzymały się w pewnej odległości od nas, a jedna z nich podeszła bliżej. Ze zdziwieniem zarejestrowałam, że wokół niej latają motyle, choć dobrze wiem, że one wolą być jednak na słońcu, a nie w takim ciemnym miejscu jak ta dzika puszcza.
Kobieta miała piękne, soczyście zielone oczy i czarne jak smoła włosy. Szła ku nam dostojnym krokiem godnym królowej, ale nie zauważyłam na jej głowie żadnej korony czy diademu. Podeszła ku mnie i obdarzyła wszechwiedzącym spojrzeniem.
– Witaj – powiedziała. – Ty jesteś Amalda, prawda? Wiele o tobie słyszałam.
Posłałam jej sceptyczne spojrzenie, a potem odwróciłam głowę w kierunku Vejsa i uniosłam brew, mówiąc niejako "a ona to niby kto"? Ten tylko przewrócił oczami i obdarzył nieznajomą niechętnym spojrzeniem.
– Co wy tu robicie? – zapytał. – Mieliście przyjść później. Mówiłem, że wszystko załatwię, a tak tylko mi przeszkodziliście. Teraz nie ręczę za to, że się uda.
– Nie denerwuj się tak, braciszku. – Kobieta położyła swoją dłoń na ramieniu mojego mentora. Zbyt poufały gest jak dla mnie.
Zaraz, co? Braciszku?
– Alm... e... – Zerknęła szybko na mnie, jakby bała się, że to, co chciała powiedzieć, nie powinno było dotrzeć do moich uszu. Nie musisz się martwić, babo, z tych kilku liter, które wypowiedziałeś, na pewno nie uda mi się zgadnąć, co chciałaś powiedzieć. – Niecierpliwiliśmy się – wydukała w końcu.
Uniosłam brwi. Kobieta nie wyglądała na taką, która często dukała. Tak dumna osobistość jak ona zapewne nie pozwoliłaby sobie na dukanie.
Spojrzałam znacząco na Lantana, czy tam raczej Vejsa, bo tego imienia znacznie częściej używał, a ten wziął pod rękę swoją siostrę i odprowadził ją ode mnie, a ja teraz mogłam lepiej przyjrzeć się pozostałym postaciom.
Moją uwagę przyciągnęła najniższa ze stojących tam osób. Co prawda z tej odległości nie mogłam rozpoznać kto to, jednak wyraźnie widziałam, jak wymachuje rękami, jak gdyby coś tłumacząc jednemu ze swoich towarzyszy – temu wyższemu. Chociaż kto wie, może wcale mu nic nie tłumaczyła, tylko dostała ataku paniki albo epilepsji. Co prawda, nie wiedziałam, że jestem aż tak straszna, żeby wywołać aż taką reakcję, ale różni są ludzie i ich sposoby na przetrwanie takich niespodziewanych spotkań jak to.
W końcu ten ciemny, niewyraźny kształt, który, jak się już wcześniej domyśliłam, musiał być elfem płci żeńskiej, znudził się wymachiwaniem rękami, usunął z przejścia drugą postać i podbiegł ku mnie. Nagle z przerażeniem zarejestrowałam, że ja znam tę osobę. Gorzej, to był mój sobowtór.
Dziewczyna raptownie zatrzymała się może z metr przede mną i stała tak chwilę wpatrując się we mnie z niepewną miną.
– Oho, czyżbyśmy się tu zebrali na spotkanie rodzinne? A z jakiej to okazji? Czyżby ktoś zmarł? – spytałam nieco zbyt złośliwie. Chyba jeszcze złość mi nie minęła, bo wyszło mi trochę nazbyt agresywnie.
No ale sorry, ona mnie tam nie chciała, to dlaczego niby teraz mnie tu ściągnęła? – pomyślałam ze złością. i to jeszcze w jaki sposób? Przecież jak traci się przytomność, to się upada! Pewnie teraz będę miała wielkiego guza na głowie, o ile w ogóle to przeżyję. Pff...
– W sumie to ja już nie żyję od dłuższego czasu, więc zgłaszam się na ochotnika – powiedział kolejny kształt, który w tym czasie podszedł bliżej nas. Miał świecące się na czerwono albo może taki był po prostu ich kolor, oczy, i jakby lekko rudawe włosy... w tym świetle przynajmniej, a że jest już ciemno i wszystko jedno ...
– To kiedy ten pogrzeb? – zapytała ta zielonooka kobieta, wciąż jeszcze stojąca na stronie koło Vejsa.
– No, a żarcie to dobre będzie? Bo wiesz, ja to bym chciał się dobrze najeść. Jakieś mięcho czy coś, a nie same owoce – wtrącił się mój mentor.
Aha. Ten tylko o jednym. Faceci.
Angela omiotła nas wszystkich lodowatym spojrzeniem. Oho, czyżby panna nieznająca się na żartach miała nam coś ważnego do powiedzenia?
– Czy moglibyście się do jasnej ciasnej trochę opanować? – zapytała. – Tu się prowadzą poważne rozmowy, a wy sobie żartujecie...
– Sorki, ale jak na razie nie słyszałam żadnych poważnych rozmów prowadzonych w tym oto miejscu – odparłam, opierając się jednocześnie o jedno z drzew i zakładając ręce na piersi.
Moja najukochańsza – bo jedyna – bliźniaczka westchnęła jakby z rezygnacją. Można wręcz powiedzieć, że prawie całkiem uszło z niej powietrze. Prawie, bowiem w płucach ludzkich zawsze zostaje ociupinka tlenu. Mniejsza z tym...
Niespodziewanie Angela podeszła do mnie bliżej, co zarejestrowałam z pewną dozą zdziwienia.
– Chciałam cię przeprosić. Wcale nie uważam cię za głupszą ode mnie. Nie wiem, co bym zrobiła w twojej sytuacji i wcale nie chciałam, żebyś zniknęła... – Dziewczyna urwała, jakby bojąc się mojej reakcji.
Przyglądałam się jej przez chwilę z namysłem. To niby miały być przeprosiny? A gdzie kwiaty i czekoladki?
No dobra. W sumie to też trochę zawiniłam. A może i ja powinnam była ją przeprosić?
Aha... jeszcze czego, pomyślałam. Ona sobie tam smacznie spała, a ja musiałam się męczyć z jej braciszkami i tłumaczyć coś, czego i tak nigdy w życiu nie zrozumieją i co właściwie wzięli za bujdę.
Wtem oczy mojej siostry zaszkliły się podejrzanie i odwróciła się do mnie plecami, po czym podbiegła do czerwonookiego mężczyzny, w którym rozpoznałam Jervisa, brata Lantana, znanego bardziej jako Ugunsa. Wtuliła się w niego i zaczęła trząść. Usłyszałam jeszcze, jak chlipie, że wiedziała, że nic z tego nie będzie i że wszystko jak zawsze zepsuła.
Stwierdziłam, że i ja powinnam wyciągnąć ku niej rękę na zgodę. W końcu, kiedy bym była na jej miejscu, też pewnie wybuchłabym gniewem. Nawet jeśli byłby nieracjonalny. Taak... pod tym względem chyba jednak jesteśmy do siebie podobne. Obie najpierw mówiłyśmy, a potem dopiero myślałyśmy, co doprowadzało do takich sytuacji jak ta z mostem i ta obecna.
Z wahaniem oderwałam się od drzewa i niepewnym krokiem podeszłam ku mężczyźnie i przytulającej się do niego dziewczynie.
– Ja też powinnam cię przeprosić – powiedziałam z dziwną u mnie nieśmiałością, a Angela odwróciła się ku mnie i patrzyła jakby z nadzieją. Jej oczy były pełne łez z czerwoną obwódką. Nie wyglądała za dobrze. Widać było, że i przed moim przybyciem tu musiała płakać.
– W sumie nie powinnam cię obwiniać za to, że wylądowałam w ludzkim świecie, bo to chyba było jednym z lepszych doświadczeń, jakich do tej pory zaznałam. Wiesz, w końcu mogłam na własnej skórze sprawdzić, czy moje aktorstwo naprawdę jest na tak wysokim poziomie. – Przekręciłam oczami, udając samozachwyt i zaśmiałam się lekko. – No i w końcu poznałam twoich braci. Są uroczy... – Angela znienacka rzuciła się na mnie, przerywając mi w pół zdania. Wow. Przyznam, że nie takiej reakcji się spodziewałam, gdy powiem jej o jej braciach. – Taaak... ja też cię kocham, ale nie musisz mnie tak dusić – wysapałam, próbując się wyswobodzić ze stalowego uścisku bliźniaczki. W końcu zaprzestałam tego, bo wiedziałam, że to i tak nic nie da, i ta puści mnie dopiero wtedy, kiedy uzna, że nie planuję nigdzie znikać.
– Dobra, już dobra. Przestań, bo zaraz serio ją zabijesz. Albo zresztą... wtedy przynajmniej będziemy mieli komu zrobić pogrzeb. i stypę – powiedział Vejs. Mogłam nawet dać sobie głowę uciąć, że w tej właśnie chwili w jego móżdżku zrodził się obraz syto zastawionego stołu. Och, ten łakomczuch.
Angela niechętnie się ode mnie oderwała i pewnie znowu obdarzyła mojego "mentora" lodowatym spojrzeniem. Aha, a myślałam, że to tylko ja potrafię zabijać wzrokiem.
– Byłaś u moich braci? – zapytała, jakby dopiero dotarł do niej sens słów, które wypowiedziałam przed chwilą.
Zmarszczyłam brwi. Więc jednak nie z tego powodu próbowała mnie udusić?
– Ależ oczywiście, że tak. Musiałam mieć pewność, że twoja rodzina się o ciebie nie martwi. Tak nagle zniknęłyśmy...
– Dzięki – wydukała cicho, patrząc w ziemię.
Mrugnęłam do niej jednym okiem
– Wszak rodzina sobie nawzajem pomaga, prawda? – zapytałam retorycznie z głupim uśmiechem na twarzy. Nawet nie wiedziałam, kiedy poprawił mi się humor.
Angela tylko się zaśmiała i obtarła jeszcze niezaschnięte łzy z twarzy.
– Tęskniłam za tobą – powiedziała.
Tym razem to ja rzuciłam się jej w ramiona i przytuliłam z całych sił.
– Ja za tobą też – wyszeptałam jej do ucha, po czym wyślizgnęłam się z jej objęć. – Ale chyba teraz musisz mi wyjaśnić, kim są te elfy, z którymi tu przybyłaś i dlaczego właściwie jesteśmy w puszczy. No i co się działo, odkąd opuściłam Ampelium.
Dziewczyna westchnęła.
– Lepiej usiądźmy – powiedziała, po czym usiadła w siadzie skrzyżnym na trawie. Od razu sobie pomyślałam, że te słowa nie wróżą niczego dobrego. Tak zaczyna się opowieść tylko wtedy, gdy ma się złe nowiny.
Ja, Lantan i Ugunus również po chwili usiedliśmy, ale kobieta, która nazwała siebie siostrą wiatru, przysiadła elegancko na pieńku, który nagle pojawił się tuż za Angelą. Przyszło mi nawet na myśl, że mogła być ona panią pierścienia ziemi. W sumie to by było logiczne, skoro są z Vejsem rodzeństwem. Zapewne więc postać, która do tej pory stała w oddali, i dopiero teraz podeszła do nas bliżej oraz opierała się o drzewo rosnące tuż za swoją siostrą, musiała być właścicielką pierścienia wody.
Skorzystałam z okazji, że lepiej ją widzę i przypatrzyłam się jej lepiej. Jakież było moje zdziwienie, kiedy zauważyłam, że włosy miała niebieskie, a oczy fioletowe niczym krokusy. Taak... jej wygląd zdecydowanie przemawiał za tym, że była Guliją, znaną lepiej jako Udens, władczynią wody.
Niebieskowłosa osóbka odwzajemniła moje spojrzenie, jej jednak, w przeciwieństwie do mojego, nie było zaciekawione, tylko nieprzychylne. Chyba była do mnie uprzedzona. Ciekawe dlaczego.
– Jak już pewnie się zorientowałaś, to jest to słynne rodzeństwo, które dostało talizmany czterech mocy natury – odezwała się moja siostra. – To jest Uguns, opowiadałam ci o nim, pamiętasz? – tu wskazała na rudowłosego – i jak się pewnie domyśliłaś, władał ogniem. Jego siostra Augsne, właścicielka pierścienia ziemi i Udens, panująca nad wodami. Vejsa – tu machnęła w stronę mojego mentora – na pewno już znasz. Pomogli mi ściągnąć cię tutaj. Nie spotkaliśmy się na polanie, ponieważ ona istniała tylko do tej pory, aż znajdziesz medalion wiatru, bo potem Vejs na zawsze opuścił to miejsce, aby udać się do swojej ukochanej.
Na te słowa nasz wietrzyk troszkę się zarumienił, a ja mrugnęłam okiem. W sumie nie był taki zły... żeby źle mu życzyć. Miałam nadzieję, że powiedzie mu się z Nomią. Pamiętam, że gdy z nią ostatnio rozmawiałam, wyglądała na naprawdę zakochaną. Cieszę się, że w końcu Lantan mógł do niej dołączyć. Życzyłam im szczęścia.
– Co prawda mogliśmy się spotkać w wodnej krainie – ciągnęła dalej Angela – w końcu to pierścień wody miałaś dostać, ale Udens się to nie spodobało. Chyba ma coś do ciebie. – Siostra zniżyła więc głos, jakby nie chcąc, żeby to zdanie dotarło do samej zainteresowanej. – Dlatego musieliśmy skorzystać z dobroci Augsne i przenieść cię do jej miejsca. Ot i cała historia.
Popatrzyłam na Guliję, zwaną wodą i spróbowałam powstrzymać się od śmiechu. Mnie tam było na rękę, że mnie nie lubiła. Przynajmniej nie będę musiała poświęcać życia na szukanie jej pierścienia. Zresztą, to i tak nie mogło się ziścić, bo jak na razie nie zamierzałam wracać do Ampelium.
– Och. Okay. A co tam słychać w waszym świecie? – zapytałam. – Znalazłaś już swój pierścień?
– Cóż... Zdążyłam uciec Ernitiemu i Abelardowi wraz z Kealem, zabić Keala, dać się porwać i stracić medaliony... – Angela urwała z wyraźnym smutkiem malującym się na twarzy.
– Co? Jak to zabić Keala? – zapytałam zszokowana.
– Zginął. Próbując obronić mnie przed ludźmi króla... – prawie wychlipała.
– Och. Przykro mi. – Wiedziałam, że powinnam ją pocieszyć, ale nie wiedziałam jak. Dla mnie Keal był... no, w każdym razie, nikim komu poświęciłam w ostatnim czasie choćby jedną myśl. Owszem, byłam trochę zszokowana tą wieścią, ale wolałam się nie roztkliwiać. Wystarczyło, że moja siostra już zrobiła to za nas obie.
Poza tym, w czym jak w czym, ale w pocieszaniu nigdy nie byłam dobra. Jedyne co mi przychodziło do głowy to, żeby ją przytulić. Nie zastanawiając się długo, tak też zrobiłam. Miałam nadzieję, że dzięki temu choć trochę jej ulży.
– A gdzie ty właściwie teraz jesteś? – zapytałam, po dłuższej chwili trzymania jej w ramionach.
– Na jakiejś polanie na wschód od Bramy Wody tak na oko. Wiesz, byłoby miło, gdybyś wpadła mnie uratować, bo gdy tylko zostaje sama, wszystko się wali. – Angela zdobyła się na wymuszony uśmiech.
– Oj... – Nie potrafiłam wydobyć z siebie nic ponadto jedne głupie niewyrażające właściwie nic słowo. Chyba po prostu mnie zatkało. Przez kilka długich sekund tylko się w nią wpatrywałam i próbowałam zebrać myśli. Czyli... że ona jednak chciała mnie tam? Potrzebowała mnie? Więc pewnie powinnam wrócić i jej pomóc.
Tylko... jak?
– Andreth mówiła, że kogoś po ciebie wysłała... Może mógłby ci pomóc mnie znaleźć... – Moja siostra nieśmiało przerwała ciszę.
– Ooo... czyżby chodziło ci o tę elfkę w śmierdzących ciuchach? Ona nie potrafi zadbać sama o siebie, jak niby mogłaby pomóc mi? – zapytałam zdziwiona. Potem jednak pomyślałam, że w sumie musiała się jakoś do mnie dostać, więc pewnie umie też i wrócić. – Okay, niech będzie. Pozałatwiam tu swoje sprawy i jak najszybciej dołączę do ciebie. Może nawet już jutro rano?
– No byłoby miło, jakbyś się troszkę pośpieszyła, bo średnio miło jest być porwaną. – Uśmiechnęła się ironicznie.
Uniosłam brwi. Od kiedy moja siostra bywała ironiczna?
– Ale wytrzymasz te dziesięć godzin beze mnie, prawda? Czy mam się bardziej pośpieszyć? Bo widzisz, mam jeszcze taki problem... w postaci dziecka...
– Jesteś w ciąży? – Zapytała zszokowana i dokładnie zeskanowała całą moją sylwetkę, zatrzymując się na dłużej na wysokości mojego brzucha.
– Co? Ja? Nieeee. Co ty! – obruszyłam się. – Skąd ci to przyszło do głowy. Tylko znalazłam bezdomne dziecko i stwierdziłam, że ktoś musi się nim zająć, a że tylko ja byłam w pobliżu, od razu podjęłam decyzję.
– Aha... – wyjąkała niepewnie moja siostra, jakby starała się przyswoić tę informację.
– Właśnie, à propos tego... chyba powinnam już wracać. Boję się co ta szalona elfka, którą przysłaliście, może zrobić z dzieckiem. Ono i tak jej nie ufało, a teraz, kiedy zostały same... znaczy, z nieprzytomną mną... no, w każdym razie to może źle się skończyć – plątałam się w zeznaniach.
– Tylko obiecaj, że na pewno po mnie przyjdziesz. – Szaroniebieskie oczy Angeli wpatrywały się we mnie błagalnie, a ja jak zawsze nie potrafiłam im odmówić.
– Obiecuję – powiedziałam, a Angela znowu się na mnie rzuciła i mnie uściskała.
Jednak tym razem obyło się bez łez.
W końcu, kiedy mnie puściła, pomachała mi rączką na pożegnanie i nagle wszystko rozwiało się i zniknęło.
Nastała ciemność.
Znowu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro