Rozdział 9
Angela Grodecka
– Brawo! Zgubiłyśmy się! – powiedziałam zdenerwowana do Anieli. – Tylko ci dałam mapę i już nie wiadomo, gdzie jesteśmy.
– Tak, bo najlepiej zwalić winę na mnie. – Przewróciła oczami. – Jeśli dobrze pamiętam, godzinę temu to ty miałaś mapę, a charakterystycznych punktów nie widziałyśmy już od południa – odparła zaskakująco spokojnie jak na taką sytuację.
Zgromiłam ją spojrzeniem. Miałam wszystko pod kontrolą to nie, "panna bogata" musi dowodzić i koniecznie nas prowadzić. Tak, a mapę to pewnie widziała tylko na geografii. Już nie wspominając o tym, że wczoraj cały czas musiałam mieć na nią oko, bo sobie zbaczała z trasy od jednego do drugiego kwiatka, jak jakaś ogrodniczka.
– Przez ciebie zgubiłyśmy się w świecie, o którego istnieniu tydzień temu nie miałyśmy najmniejszego pojęcia! Brawo, po prostu super! – krzyknęłam ponownie, dając upust swoim emocjom.
– Już mówiłam, że to nie jest moja wina! – Aniela dalej upierała się przy swoim. – Może mapa jest fałszywa!
– Najłatwiej zwalić na mapę!
– Na nic nie zwalam! Nie wydało ci się podejrzane, że jakaś obca nam osoba zostawia list i każe iść na pustynię? Idealne miejsce spotkania, a raczej idealne miejsce na pozbycie się niepowołanych osób z innego świata i zakopanie zwłok!
– Oj zamknij się i pomyśl lepiej, jak się stąd wydostać! – Nie wytrzymałam i ponownie podniosłam głos.
Po chwili zastanowienia przyznałam jej jednak rację. Oczywiście nie na głos; jeszcze by mi potem to wypominała. Zachodziłam w głowę, jak mogłam sama na to nie wpaść. Ta cała Andreth najpewniej faktycznie chciała się nas pozbyć i to bez świadków. Tylko co my właściwie jej zrobiłyśmy? Nie wiedziałam, ale w końcu sama napisała, żeby nie ufać obcym, a ona zdecydowanie była mi obca.
Dodatkowo od rana czułam się, jakby ktoś mnie obserwował. Jakby skradał się za naszymi plecami i czaił za każdym krzakiem czy drzewem, wypatrując okazji, żeby nam coś zrobić.
Nawet teraz miałam wrażenie, że za tą wydmą, którą dopiero przeszłyśmy, kryje się cień człowieka w długim płaszczu, który tylko czeka, by nas dopaść.
Mimowolnie położyłam dłoń na rękojeści miecza, kiedy przeszedł mnie dreszcz na samą myśl, jakie ten jegomość może mieć zamiary. Co z tego, że raczej nie umiałabym poprawnie skorzystać z tej broni, a tylko od wczoraj mi zawadzał i ciążył. Dotykanie zimnego metalu dodawało mi niejako otuchy.
Rozejrzałam się po okolicy w poszukiwaniu jakiś charakterystycznych punktów, ale gdzie okiem sięgnąć widziałam tylko żółty piasek. Po horyzont rozciągała się nieprzerwanie pustynia. Nigdzie nie było też widać wyimaginowanego napastnika, choć uczucie, że ktoś mnie obserwuje, wcale nie zmalało. Żadnych skał, drzew, nawet małego krzaczka tu nie ma – pomyślałam. Wszędzie tylko te piaskowe wydmy; nawet nie miałby się gdzie schować... Chyba że schowałby się między pyłem a kamykami.
– Kończy nam się woda – przerwała milczenie Aniela. W jej głosie nadal było słychać świeżą urazę.
Spojrzałam na nią oraz prawie pustą manierkę, którą trzymała w dłoni i stwierdziłam, że miała niestety rację.
– Cudownie – wycedziłam przez zęby.
– Oj, opanuj się! Takie gadanie nam nie pomoże. Ty tu jesteś ta mądra, więc weź się w garść i pomyśl, jak nas stąd wydostać.
Odetchnęłam kilka razy głęboko. Aniela miała rację. Obie musiałyśmy się uspokoić, bo zrzucanie winy na siebie nawzajem raczej nic nam nie da.
– Dobrze, przepraszam – odparłam, siląc się na spokojny ton. – Daj mi tę mapę.
Ana posłusznie spełniła polecenie. Może nie tylko mi było głupio za niepotrzebną kłótnię, skoro tak chętnie się jej pozbyła? Albo sama stwierdziła, że najlepszą nawigacją to ona nie jest.
– Myślę, że nie pozostaje nam nic innego, jak iść przed siebie. Ta pustynia musi się przecież kiedyś skończyć, prawda? – zapytałam bardziej samą siebie niż ją. Nasza mapa urywała się jednak tuż za oazą tej całej Andreth, więc nie mogłam mieć co do tego pewności.
Podniosłam się z gorącego piasku i podałam rękę Anieli, żeby pomóc jej wstać. Trzeba było iść, dopóki miałyśmy do tego siły. Powolnym krokiem podjęłyśmy przerwany marsz.
Godzinę później skończyła nam się woda, a my byłyśmy już w stanie tylko wlec się noga za nogą w kierunku horyzontu. Nie zamierzałam się jednak poddawać, szczególnie że niedawno zauważyłam skałę podobną do ostatniego punktu orientacyjnego z mapy Andreth.
Nagle Aniela przystanęła i przetarła oczy z niedowierzaniem. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem i dezorientacją.
– Co się stało? – zapytałam.
– Widzę palmy, tam widzę palmy – powiedziała rozentuzjazmowana i pokazała mi kierunek ręką.
Świetnie, zebrało jej się na żarty – pomyślałam, ale rzeczywiście na horyzoncie coś majaczyło. Szybko mój entuzjazm opadł, gdy przypomniałam sobie o zjawisku zwanym fatamorganą. Podzieliłam się moimi spostrzeżeniami z Aną, ale ona tylko wzruszyła ramionami i nie czekając na mnie, popędziła w tamtym kierunku. Chcąc nie chcąc, powlokłam się za nią. Choć nadal byłam na nią trochę zła, to nie zamierzałam jej gubić.
Zielona plama z minuty na minutę stawała się coraz większa. Widziałam już wyraźnie porośnięte palmowym gajem wzgórze, wydawało się ono być zbyt realne na złudzenie. Między sekwojami rosnącymi dalej prześwitywały jakieś ruiny z białego kamienia. Ten widok dodał nam sił. Po pół godziny dotarłyśmy do skraju pagórka. Dotknęłam pnia najbliższego drzewa i uznałam, że zdecydowanie jest prawdziwe.
W tym momencie Ana szturchnęła mnie łokciem i wskazała głową coś między sekwojami. Spojrzałam we wskazanym kierunku i ogarnęło mnie zdumienie. W naszym kierunku szła kobieta z mojego dziwnego snu, nierealnego wyobrażenia, omamów wzrokowych – nawet nie wiedziałam, jak to nazwać. Ubrana była w szary płaszcz do ziemi i fioletową suknię pod kolor oczu. Jej srebrne włosy spadały falowanymi kaskadami na plecy. Pomyślałam, że ona bez dwóch zdań jest elfką i że gnom, skoro nas pomylił z jej pobratymcami, musiał być naprawdę ślepy.
– Witajcie, dziewczęta – rzekła melodyjnym głosem. Jak widać, mowa w języku ludzi nie sprawiała jej żadnego problemu, w przeciwieństwie do naszego poprzedniego rozmówcy. – Jestem Andreth Redion i to ja was tu sprowadziłam.
– Zgubiłyśmy się na tej pustyni przez twoją mapę! Mogłyśmy zginąć – rzekłam wzburzonym tonem. Powinnyśmy teraz spokojnie siedzieć w domach, a nie chodzić po jakiś bezdrożach, bo jej się zachciało nas tu sprowadzić! – dodałam w myślach.
– Czasem trzeba się zgubić, by znaleźć drogę. Inaczej każdy by tu trafił – powiedziała z zagadkowym pół uśmiechem na ustach. – Myślę, że chcecie się dowiedzieć, dlaczego tu jesteście. – Przytaknęłyśmy zgodnie głowami, a Andreth kontynuowała wypowiedź: – Opowiem wam pewną historię. Dwadzieścia lat temu, nasz tutejszy władca elfów przeszedł do waszego świata z wizytą. Zakochał się w pewnej kobiecie – z wzajemnością zresztą. Ona była niestety człowiekiem. Mężczyzna, nie przejmując się odwiecznymi zasadami, zabrał ją do naszego świata i się z nią ożenił. Wywołało to sprzeciw w wielu kręgach. Jego młodszy brat wykorzystał niezadowolenie i wywołał bunt. Władca nie miał wyjścia i ruszył na wojnę, na której zginął. W tym samym czasie jego żona zmarła, wydając na świat bliźniaczki.
– Wszystko pięknie i ładnie, ale miałyśmy rozmawiać o nas – przerwała jej Aniela.
– Mogę dokończyć? – spytała elfka, a ja już chyba niestety zaczęłam przeczuwać, do czego zmierza. O nie nie nie...
– Jeśli musisz – rzekła tymczasem Ana wspaniałomyślnie.
– Dziewczynki były zagrożeniem dla brata władcy – to im przysługiwał tron. Jedna z niewielu przyjaciółek ich matki w Ampelium, postanowiła ukryć dzieci w świecie ludzi do czasu ich szesnastych urodzin, bo w tym wieku powinny się uaktywnić odziedziczone przez nie moce.
– Ta, wiem, do czego zmierzasz. Te dziewczyny to my, uważaj, bo ci uwierzę – powiedziałam, przerywając jej.
– Owszem, to jesteście wy. – Andreth wydawała się niewzruszona. – Nazywacie się naprawdę Almáriel Angela Lirryns – wskazała na mnie ręką – i Amalda Aniela Lirryns.
– Nie było normalniejszych imion? – jęknęła Aniela, a może raczej Amalda albo i oba jednocześnie.
– To ja was ukryłam w świecie ludzi – ciągnęła dalej kobieta, nie zważając na jęki i protesty Anieli – i to mnie zawdzięczacie życie. Gdy tylko udało mi się znaleźć dla was odpowiednie rodziny, przeniosłam was i co jakiś czas sprawdzałam, co u was słychać. Wiem na przykład – spojrzała na Anę – że twoja pierwsza rodzina zastępcza zginęła w pożarze. I to ja byłam kobietą, dzięki której udało ci się przeżyć.
Miałam totalny mętlik w głowie. To nie mogła być prawda, a w pewnym sensie czułam, że nią jest. Widziałam tę kobietę w swoich niby wizjach, a przecież wcześniej jej nie znałam. Widziałam dzisiaj pożar, o którym wspominała. To tłumaczyło te wszystkie dziwne zdarzenia, które nam się przytrafiły i to, że z Aną byłyśmy tak do siebie podobne. Ba, przecież my praktycznie miałyśmy identyczne rysy twarzy, tylko przez to, że się inaczej czesałyśmy, nie rzucało się tak w oczy.
A jednak z drugiej strony to wydawało się zbyt nierealne. Przecież na pewno nie byłam jakąś półelfką, córką dawno zmarłego władcy świata, o którym niedawno nie miałam pojęcia. Wszystko musiało dać się jakoś logicznie wytłumaczyć; zaraz się obudzę, to tylko sen...
– A jakie masz dowody na to, że niby jesteśmy półelfami i do tego jeszcze bliźniaczkami? – prychnęła Aniela niezrażona opowieścią srebrnowłosej kobiety.
– Spójrzcie tylko na siebie. Jesteście praktycznie identyczne – powiedziała Andreth. – Wiem, że podświadomie czujecie, że to wszystko to prawda. Jesteście nam potrzebne, tylko dzięki wam mamy szansę obalić tyranię.
– Dobrze, załóżmy, że jesteśmy półelfkami i bliźniaczkami, ale jak dwie nieletnie dziewczyny mają wam niby pomóc? – spytałam. Nadal nie wydawało mi się to prawdopodobne, a tym bardziej nie widziałam siebie jako bohaterki rebelii elfów.
– Daj mi rękę – rzekła do niej srebrnowłosa kobieta, a dziewczyna niechętnie spełniła prośbę. Po dłuższym wpatrywaniu się w nią Andreth rzekła: – Języki. Amaldo, nie zdarzyło ostatnio ci się rozumieć mowę w językach, których nigdy nie słyszałaś?
Dziewczyna szybko wyrwała rękę z uścisku.
– A co cię to obchodzi? Nawet jeśli tak było, to jeszcze o niczym nie świadczy! W końcu zawsze miałam talent do języków!
Elfka z powagą spojrzała w jej niebieskie oczy, a Ana po chwili odwróciła wzrok.
– Daj mi swoją dłoń, Almáriel – zwróciła się teraz do mnie.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że Almáriel to ja. Wtedy podałam jej swoją rękę.
Poczułam zimny dotyk Andreth i po chwili moją dłoń przeszło delikatne mrowienie. Nawet nie zdążyłam zaprotestować przeciwko nazywaniu mnie tym imieniem, bo elfka odezwała się znowu.
– Czas. Nie widziałaś ostatnio jakiś dziwnych obrazów?
– Ja... – zająknęłam się i odwróciłam wzrok.
– Jak chcecie, możecie wracać do domu, ale on nigdy do końca nie będzie waszym światem. My, mieszkańcy Ampelium, bardzo was prosimy o pomoc, jesteście częścią tej rzeczywistości.
Elfka nadal trzymała mnie za rękę, a kiedy podniosłam wzrok, napotkałam jej fioletowe oczy. Ogarnął mnie dziwny spokój, a w umyśle nagle zakiełkowała nagła, rozpaczliwa potrzeba pomocy mieszkańcom Ampelium. Już nie wątpiłam w historię elfki; była prawdziwa, a oni mnie potrzebowali. Ale w domu też byłam potrzebna bliźniakom... Cichy szept, który wcale nie przypominał mojego wewnętrznego głosu, podpowiadał mi, że muszę tu zostać...
– Zostaję – powiedziałam, sama nie wierząc w to, co słyszę. Jakaś część mnie chciała rozpaczliwie krzyczeć, że wcale nie chce, ale wszystkie obawy przyćmiewały filetowe oczy Andreth.
Elfka puściła moją dłoń i uśmiechnęła się promiennie. Zamrugałam, nie do końca wiedząc, co się właściwie stało.
Spojrzałam na Anielę. Zauważyłam, że i ona powoli się przełamuje. Najwyraźniej starała się to wszystko zrozumieć. Mi też było trudno w to uwierzyć, ale nie umiałam znaleźć innego wyjaśnienia tych wszystkich dziwnych zjawisk. No i się zgodziłam... Zaraz, ja się zgodziłam?
Chciałam krzyknąć i zaprotestować, ale właśnie w tym momencie Ana się odezwała.
– W takim razie ja też zostaję, ale zdecydowanie musimy jeszcze to wszystko przemyśleć i dopiero wtedy podejmiemy decyzję, czy wam pomóc.
Nie uszło mojej uwadze, że wypowiedziała się za nas obie. Stwierdziłam, iż dobrze, że to zrobiła, bo czułam się jakoś dziwnie. Wydawało mi się, że przez chwilę nie panowałam nad tym, co mówię, a tak nie musiałam się odzywać i mogłam się skupić na kiwaniu potakująco głową. Może Ana też zauważyła, że nie wszystko było ze mną w porządku i dlatego to zrobiła?
Uśmiech Andreth zrobił się jakby mniej promienny.
– Dziękuje. W takim razie od jutra zaczniecie ćwiczyć wasze umiejętności, a dziś powinnyście jeszcze odpocząć. Miałyście wyczerpującą podróż i dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Po tych słowach Andreth odwróciła się i poszła w kierunku jakiejś białej budowli prześwitującej między drzewami.
Ćwiczyć? Umiejętności? Na to też zdecydowanie się nie zgadzałam, ale nie wiedziałam, czy był sens dyskutować o tym z elfką. Zresztą wolałabym przestać niekontrolowanie mdleć, a ten trening mógłby mi w tym pomóc. Czemu więc nie skorzystać?
– No to chodź, siostra.
Spojrzałam na Anę i nieśmiało się do niej uśmiechnęłam. Gdyby mi ktoś tydzień temu powiedział, że "panna bogata" jest moją bliźniaczką, to najpewniej kazałabym mu poszukać dobrego psychiatry, a teraz już niemal w to wierzyłam. Wszystko za tym przemawiało. Nasz wygląd, fakt, że obie byłyśmy adoptowane, że trafiłyśmy tu razem...
Aniela odwzajemniła uśmiech i razem ruszyłyśmy za oddalającą się elfką.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro