Rozdział 7
Angela Grodecka
Woda otaczała mnie z każdej strony. Nie umiałam nawet powiedzieć, gdzie znajdowała się góra, a gdzie dół. Czułam się jak w jakimś koszmarze. Przecież jeszcze przed chwilą stałam na przystanku z Anielą i starałam się nie zamarznąć. To nie mogło być rzeczywiste. Może znowu zemdlałam i miałam kolejną dziwną wizję?
Ta opcja wydawałaby mi się nawet prawdopodobna, gdyby nie to, że tym razem zdecydowanie byłam częścią tego świata. Czułam otaczającą i napierającą na mnie wodę. W płucach brakowało mi już powoli tlenu, a ja dalej opadałam na dno, niczym ciężki głaz.
Otrząsnęłam się z letargu. Nad tym, co właściwie się stało, będę rozmyślać, jak już przeżyję – postanowiłam. Zaczęłam powoli przebierać nogami i rękami. Byle do przodu, byle dalej od dna. Ciężkie zimowe buty i kurtka Anieli wcale nie ułatwiały mi tego zadania, a wręcz krępowały moje ruchy, ale nie chciałam marnować czasu i tlenu na próbę walki z nimi. Uparcie płynęłam do przodu, mając nadzieję, że zaraz zobaczę powierzchnię wody.
W końcu w oddali zobaczyłam światło. Płuca domagały się coraz bardziej powietrza, więc resztkami sił skierowałam się w tamtą stronę.
Wynurzyłam się i zaczerpnęłam spazmatycznie łapać oddech. Nie liczyło się nic więcej tylko życiodajne powietrze.
Dopiero gdy się trochę uspokoiłam, rozejrzałam się, a potem od razu przetarłam z niedowierzaniem oczy. W wodzie kawałek dalej zauważyłam Anę, która chyba też nie wierzyła w to, co widzi. Byłyśmy w rzece, której nurt znosił nas coraz dalej. Przed nami zauważyłam piaszczysty brzeg, za którym kawałek dalej rozpościerała się nieprzebyta puszcza. Na horyzoncie majaczyły odległe sylwetki wzgórz, a może i gór.
Aniela, która otrząsnęła się już chyba z pierwszego szoku wywołanego tym widokiem, zaczęła płynąć w kierunku brzegu. Poszłam w jej ślady i po chwili już obie leżałyśmy na lądzie, ciężko oddychając.
Dopiero po chwili to do mnie dotarło. Piasek był straszliwie gorący. Jeszcze niedawno starałam się rozgrzać po wpadnięciu do Wisły, a teraz leżałam w pełnym słońcu i upale na plaży. To nie mogło dziać się naprawdę. Pokręciłam głową, pewna, że te omamy były tylko chwilowe i zaraz przejdą.
Zdjęłam kurtkę Any i podałam jej.
– Chyba nie będzie mi już potrzebna – powiedziałam.
Aniela posłała mi nieobecne spojrzenie. Potem jej wzrok się jakby wyostrzył i padł na jej własność, którą trzymałam w rękach, a wtedy wybuchła śmiechem. Możliwe, że była to reakcja nerwowa na te wszystkie nieprawdopodobne rzeczy, które nas spotkały.
– To się nie dzieje naprawdę? – rzuciła w przestrzeń z niedowierzaniem, kiedy już się opanowała.
Bardzo chciałam jej powiedzieć, że to tylko sen, ale wszystko wydawało się takie realne... Łącznie, z tym że niewiele brakowało, żebym utonęła. No i fakt, że nie mogłam przecież śnić o Anieli, której śni się to samo. To byłoby nieprawdopodobne. Milczałam więc, kurczowo trzymając się nadziei, że się mylę. Teoretycznie mogłam spróbować się uszczypnąć, aby obudzić się, ale bałam się, że może się okazać, że to wszystko prawda.
Jak spod ziemi koło nas wyrósł gnom. Tak, gnom. Było mu daleko do tych kiczowatych krasnali z ogródków; nie miał czerwonej czapeczki. Sięgał mi wzrostem ledwie do pasa. Nie miał brody, przez co od razu wykluczyłam jego przynależność do gatunku krasnoludów, u których pokazanie się publicznie bez niej stanowiło hańbę. A przynajmniej tak było we wszystkich opowiadaniach fantasy. Miał na sobie czarny frak i melonik. Dość oryginalny strój.
Po chwili zastanowienia stwierdziłam, że coś musi być ze mną nie tak, skoro dziwi mnie ubiór gnoma, a nie sama jego obecność. W sumie, gdyby się pojawił latający, różowy kot, to pewnie nie zdziwiłabym się wcale. Mój limit szoku na jeden dzień został wyczerpany przez samo pojawienie się tutaj. Cokolwiek to "tutaj" oznaczało.
Moje rozważania przerwał melodyjny głos, który mówił w obcym mi języku. Miałam się już nie dziwić, ale Aniela jednak zaskoczyła mnie bardziej, gdy po chwili odpowiedziała gnomowi w tymże samym języku.
– Nie żebym chciała wam przerywać zapewne bardzo miłą pogawędkę, ale ja nic nie rozumiem – powiedziałam do niej.
Spojrzała na mnie zaskoczona, ale po chwili odpowiedziała:
– Wybacz. Przedstawił się jako Strażnik Wrót i spytał, czy podróż była przyjemna – przetłumaczyła mi Ana.
– Jeśli przyjemne ma być utopienie się, to tak, była przyjemna – rzuciłam pod nosem. – Jakich wrót? – dodałam już głośno.
– Przepraszam panienkę, nie wiedziałem, że panienka zna tylko ludzi mowę, bo wygląda mi na elfa panienka – powiedział gnom, ale widać było, że mówienie w tym języku sprawia mu większy kłopot. Jego gramatyka była niezbyt poprawna, ale dało się go zrozumieć. – Wrót między światami oczywiście.
– Nie wyglądam jak elf! – oburzyłam się automatycznie. To wszystko robiło się coraz bardziej niedorzecznie.
– Z całym szacunkiem, ale panienki elfami być muszą. – Strażnik Wrót upierał się przy swoim. – Na pewno driadami, oreadami, ani wasgo czy sidhe nie jesteście. Hmm... Na demony też nie wyglądacie. – Gnom zamyślił się wyraźnie. – Zostają mi elfy albo ludzie. Albo jakaś tych dwóch mieszanka. A że ludzi tu nie widujemy, to założenie moje wydaje się jak najbardziej słuszne.
Zakręciło mi się w głowie od tych wszystkich nazw. Jeśli chciał nas zdezorientować jeszcze bardziej, to zdecydowanie mu się udało.
– Jesteśmy ludźmi – oznajmiła twardo Ana, a ja potwierdziłam, przytakując jej głową.
Nawet chyba zbyt energicznie, jakbym sama siebie chciała do tego przekonać. W sumie po części zapewne tak było.
– Czekaj... – zaczęłam się zastanawiać na głos. – Twierdzisz, że jesteś Strażnikiem Wrót? – Gnom potwierdził, więc kontynuowałam: – Czyli skoro weszłyśmy tu przez te całe wrota, to teraz zrób tak, żebyśmy wyszły i wróciły do siebie.
– Bez zgody pisemnej na między światami podróże, panienkom otworzyć wrót nie mogę – odrzekł spokojnym głosem.
– To czemu, w tę stronę mogłyśmy przybyć? Jakoś nie przypominam sobie, bym dawała ci jakąś zgodę – rzekła Ana z poirytowaniem w głosie.
Ta sytuacja stawała się coraz bardziej niedorzeczna. Już całkiem nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Nie dziwiłam się Anieli. Sama miałam ochotę roześmiać się histerycznie i udawać, że to wszystko mi się śni.
– Bo ktoś inny dostarczył mi ją – odrzekł tymczasem gnom nadal tym swoim spokojnym jak tafla wody i melodyjnym niczym skowronek głosem.
– Kto?
– A panienka myśli, że ja każdą osobę pamiętam, która mi jakąś zgodę przynosi? Codziennie wiele osób między waszym światem a Ampelium podróżuje. A zapomniałbym! Dla panienek wiadomość mam.
Gnom podał Anieli zmiętą kartkę papieru, po czym rozpłynął się w powietrzu.
– No super! Bo najłatwiej zniknąć bez słowa. – Podała mi list i wściekła założyła ręce na piersi... – A tak w ogóle to niby od kogo ta wiadomość, co? – mruknęła pod nosem, kiwając się do przodu i do tyłu, ale odpowiedziała jej tylko cisza.
Westchnęłam i spojrzałam na kartkę, którą mi podała.
– Co o tym wszystkim myślisz? – spytała tymczasem Ana.
– Mam wrażenie, że mi to się wszystko śni. – Spojrzałam na kartkę. – Ale niestety to chyba rzeczywistość. Nigdy nie miałam aż tak realistycznych i porąbanych snów.
Aniela nieznacznie się uśmiechnęła, mimo całej powagi sytuacji.
– Przepraszam jeszcze raz za poniedziałek. Miałam ciężki dzień. I dziękuję, że mnie wyłowiłaś wtedy z tej lodowatej rzeki... – Zamilkłam na chwilę, zbierając w sobie odwagę. – Wiesz, uważałam cię za pustą panienkę, ale zdecydowanie się myliłam. Jesteś nawet w porządku.
– Nie ma sprawy. I dzięki. Zresztą, teraz tkwimy w tym razem, więc wypadałoby jakoś współpracować, nie?
– Tak. – Uśmiechnęłam się i oddałam Anię kartkę. – Lepiej ty to przeczytaj na głos. Ja chyba za bardzo się boję.
Dziewczyna przewróciła oczami, a potem zaczęła czytać:
– Drogie Angelo i Anielo...
– Czekaj! – przerwałam jej. – To nie jest przypadek; ktoś chciał ściągnąć tu właśnie nas!
– Owszem, ja również to zauważyłam. – Ana prychnęła. – Mogę dokończyć?
Posłałam jej na wpół urażone spojrzenie, ale skinęłam głową. Może jej nie dziwiło, że autor listu zna adresatów, ale ja zdecydowanie byłam zszokowana. Jeśli ktoś zadbał o to, żebyśmy dostały się tu akurat my, to wcale może nie chcieć pozwolić nam wrócić do domu. Nawet nie zauważyłam, kiedy w pewnym sensie przestałam to wszystko traktować jak sen, a zaczęłam jak ponurą rzeczywistość.
– Wiem, że nie macie pojęcia, jak tu trafiłyście i dlaczego, więc chcę, abyście mnie odwiedziły – wszystko wam wtedy dokładnie wyjaśnię...
– No ja myślę, że wyjaśni – wtrąciłam, a Ana zgromiła mnie wzrokiem, więc posłusznie zamilkłam, nie chcąc więcej się narażać na jej mordercze spojrzenie.
– Najpierw jednak musicie przejść trasę, która zazwyczaj zabiera około dwóch dni – kontynuowała czytanie. – Zakładam, że wynurzyłyście się nad rzeką. Skierujcie wpierw swe kroki do miejsca zaznaczonego na mapie. Znajdziecie tam potrzebne do podróży rzeczy. Przepraszam, że nikogo po was nie wysłałam, ale nie znałam dokładnego terminu waszego przybycia. Spieszcie się i nikomu nie ufajcie. Pamiętajcie też, że wróg czyha, więc lepiej żebyście się nie rozdzielały. Nikomu nie zdradzajcie, kim jesteście. Życzę wam powodzenia. Podpisane Andreth Redion.
Przez chwilę wpatrywałam się w Anielę pustym wzrokiem. To zabrzmiało, jak na mój gust, zbyt mrocznie. Zresztą, jak miałybyśmy komuś zdradzić, kim jesteśmy, skoro w zasięgu wzroku nie było nikogo?
– Jaki wróg do cholery – wypaliła tymczasem moja towarzyszka.
– Wiesz, może lepiej będzie, jak się nie dowiemy – odparłam cicho. – Bardziej interesuje mnie, kim jest ta cała Andreth i czego od nas chce.
– Chyba jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć. Trzeba ją odwiedzić.
To nie brzmiało jak najgenialniejszy pomysł na świecie, ale chyba i tak nie miałyśmy wyjścia. Gnom rozpłynął się w powietrzu, a przecież i tak, jak łaskawie nas poinformował, wrót nam nie otworzy.
Westchnęłam i z ociąganiem ruszyłam za Aną, która poszła do zagajnika zaznaczonego na mapie. Znajdował się nieopodal plaży; na skraju puszczy. Na samą myśl, że może będę musiała się przez nią przedzierać, robiło mi się dziwnie słabo.
Kiedy tak wypatrywałam zagrożenia i skupiłam się na ponurych myślach, Aniela wygrzebała jakieś dziwne zawiniątko, a potem wysypała na trawę jego zawartość. Miałam ochotę przetrzeć oczy. Na ziemi leżały dwa miecze, łuk z kołczanem, sztylecik oraz jakieś ubrania, mapa i suchary. Zaraz Ana wyplątała jeszcze z materiału manierki na wodę i dwie pary jakiś dziwnych sandałów.
Poczułam się jak w jakimś średniowieczu. Zresztą, ciekawe co ta Andreth sobie myślała. Że da nam prawdziwą broń, to od razu rzucimy się na każdego obcego i z zimną krwią go zabijemy? Przecież my nawet nie umiałyśmy walczyć! Nawet jeśli ktoś by wziął pod uwagę nasze lekcje wf-u, to przecież nadal było machanie kijami na oślep. Po minie Any stwierdziłam, że jej myśli biegną podobnym torem.
– To ja biorę łuk – zadecydowałam. – Choć myślę, że szybciej bym trafiła kogoś, rzucając nim, niż strzelając strzałą.
Aniela mimo całej powagi sytuacji prychnęła śmiechem. Mimowolnie jej zawtórowałam. Kiedy już się jako tako uspokoiłyśmy, wzięłyśmy jeszcze po mieczu i manierce z wodą, a potem Ana spojrzała krytycznie na ubrania.
– A co robimy z tymi ciuchami? – spytała. – To nie są rzeczy, które z własnej woli bym nałożyła.– Dodała, gdy lepiej obejrzała odzież.
– Mamy się nie wyróżniać. Widać, taka tutejsza moda. – Wzruszyłam ramionami. – Zresztą wszystko będzie lepsze niż paradowanie w twoim przemoczonym stroju na wf.
– A niby co ty chcesz od mojego stroju sportowego? Nie dość, że ci go pożyczyłam z własnej nieprzymuszonej woli, to jeszcze ci coś nie pasuje? – Aniela była co najmniej wzburzona moimi słowami.
– Oj nie marudź. Tak mi się tylko powiedziało. – Westchnęłam. – Dziękuję, ale myślę, że i tak najlepiej będzie jednak założyć te sukienki, bo nie mamy nic lepszego. Może one akurat bardziej nadają się do tej podróży? Przecież bez przyczyny by nam ich nie dała.
– Niech ci będzie. – Zrezygnowana spróbowała nałożyć na siebie sukienkę. Niestety, była ona na nią sporo za duża, tak samo jak i moja. Zaraz jednak wygrzebała z kieszeni z triumfalnym uśmiechem igłę z nitką i wyjaśniła mi swój pomysł. Już po chwili, chichocząc, poprawiałyśmy sukienki tak, aby było nam w nich jak najwygodniej.
– Nie wiedziałam, że ty potrafisz szyć – powiedziałam, przymierzając idealnie dopasowane ubranie.
– Wiesz, chciałam nawet iść do szkoły na technologię odzieży – wyznała nieśmiało.
– To dlaczego nie poszłaś? – spytałam ze zdziwieniem. W końcu skoro jej to tak nieźle wychodziło...
– Rodzice się sprzeciwili. Stwierdzili, że to nie jest dobry zawód dla córki milionerów. – Wzruszyła niechętnie ramionami.
– Ty przynajmniej masz rodziców – wyrwało mi się, zanim dokładnie to przemyślałam. Teraz już jednak nie mogłam się wycofać.
– Co przez to rozumiesz? – Ana spojrzała na mnie uważnie.
Westchnęłam. Może faktycznie jak komuś powiem, to będzie mi z tym lżej?
– No, jak w poniedziałek do mnie przyszłaś, to dlatego miałam taki zły humor. Właśnie wtedy dowiedziałam się, że jestem adoptowana. Teraz już rozumiem dlaczego, odkąd urodziły się bliźniaki, nigdy nie zwracali na mnie uwagi – wyrzuciłam z siebie cicho. Nie poczułam jednak ulgi.
– Ale...
– Nic nie mów – przerwałam jej. – Też przez całe życie myślałam, że jestem ich córką. Ale cóż... Najwyraźniej się mocno myliłam, a oni mnie jeszcze okłamywali...
– Chciałam tylko powiedzieć, że ja też jestem adoptowana i wiem, co czujesz.
Spojrzałam na nią niepewnie. Co ona wygadywała? Specjalnie chciała się ze mnie ponaśmiewać i zobaczyć moją reakcję? Wydawało mi się, że mogłyśmy się zaprzyjaźnić, ale teraz trochę się jednak zawahałam.
– Właściwie to domyślam się, co możesz czuć, bo ja w sumie wiedziałam od początku, że nie jestem ich dzieckiem. – Musiała widzieć moją minę, bo szybko rozwiała wątpliwości. – Ale mnie traktowali zawsze na równi z moim bratem – dodała. – Znaczy, nie interesowało ich, co robimy, bylebyśmy tylko nie wchodzili im w drogę.
A więc ona też wcale nie miała idealnego życia, jakby mogło się wydawać. Teraz jeszcze gorzej było mi z tym, że oceniałam ją przez pryzmat pieniędzy. Poczułam, że Ana leciutko pogłaskała mnie po plecach. Najwyraźniej starała się mnie pocieszyć i miała rację – to nie był idealny moment, żeby się rozklejać.
Westchnęłam i przełknęłam łzy, które chciały wydostać się z moich oczu. Poczekałam chwilkę, aby się troszkę uspokoić i żeby moja towarzyszka nie zauważyła, jak bardzo nad sobą nie panowałam.
– Chodź, przed nami długa droga, powinniśmy się zbierać. – Zerwałam się gwałtownie na nogi i pomogłam wstać również Anieli, a potem krytycznie spojrzałam na dwie pary sandałów. Nie uśmiechało mi się ich nakładać, ale paradowanie w zimowych butach w taki upał, to wcale nie lepszy pomysł. O dziwo okazało się, że sandały miały idealny rozmiar i wykonano je z miękkiej skóry, więc były bardzo wygodne. Nie skomentowałam ani słowem tego, że ktoś znał nasz rozmiar stóp. Ana też milczała, ale widziałam po jej minie, że jest równie zaskoczona co ja.
Z zawiniątka wzięłyśmy suchary i mapę, po czym już miałyśmy ruszyć przed siebie, kiedy moja towarzyszka przypomniała sobie o swojej torbie, którą porzuciła na brzegu. Kolejne kilka minut zmarnowałyśmy na próbie ratowania jej podręczników, zeszytu i telefonu. W książkach posklejały się wszystkie kartki, a komórka nawet się nie uruchomiła, więc Ana marudnym tonem stwierdziła, że najpewniej wszystko pójdzie do kosza, a było dopiero co kupione.
Cóż, ona przynajmniej miała torbę, za to mój plecak został albo na przystanku, albo utonął. Nawet nie byłam w stanie teraz stwierdzić, gdzie go zgubiłam. Zresztą, ją będzie stać na nowe rzeczy, a mnie niekoniecznie. Nie wypowiedziałam moich uwag jednak na głos; dopiero co nawiązałyśmy jakąś nić porozumienia i nie chciałam jej od razu niszczyć.
W końcu postanowiłyśmy zostawić tu wszystkie niepotrzebne rzeczy i przemoczone, zimowe ubrania, żeby tego niepotrzebnie nie dźwigać, a w torbie Any ulokowałyśmy suchary i manierki z wodą oraz jej bluzę, gdyby wieczorem zrobiło się zimno. Moja została w zagubionym plecaku, więc miałam nadzieję, że pogoda jednak nie postanowi się zmieniać.
Ruszyłyśmy w nieznane. Siedząc tu, nic byśmy nie zyskały, a tak przynajmniej trzymałam się nadziei, że się stąd wydostanę. No i miałam Anę. We dwie zawsze raźniej. Chyba.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro