Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

Aniela Dejunowicz by KaLTEANLAGEN

Siedziałam na lekcji polskiego, a moje myśli nijak nie chciały się zbliżyć do dzisiejszego tematu. Sarmaci – po co to komu? Co mnie obchodziło, że jednocześnie byli oni kulturalni i nazywano ich warcholstwem? Do czego mi potrzebna wiedza, że znali dobrze prawo i często się na nie powoływali, ale i tak wciąż je łamali? Bardziej mnie interesowało to, co się ostatnio działo z Angelą.

Po tym jak nie przyszła wczoraj do szkoły, a potem zamknęła mi drzwi przed nosem, wciąż się zastanawiałam, co tak właściwie się stało. Nigdy nie była jakoś zbytnio przyjacielska, zresztą, z tego co widziałam, wolała przebywać raczej w swoim własnym towarzystwie, ale wciąż nie pojmowałam, dlaczego mnie wtedy nie zaprosiła do środka. Nawet jeśli miała jakiś problem, to mogłaby mi go opowiedzieć, nie musiałaby go sama dźwigać, razem zapewne jakoś byśmy go rozwiązały. No, nie chciałabym być samolubna, ale ona chyba też potrafiłaby pomóc i mi.

Kiedy wywaliła mnie za drzwi, albo właściwie zamknęła mi je przed nosem, bo nawet mnie nie wpuściła, zdezorientowana postałam chwilę, wpatrując się w jej wielkie dębowe drzwi, u których wisiała mosiężna kołatka z podobizną grzywiastego lwa, po czym otrząsnęłam się z szoku, odwróciłam na pięcie i wróciłam zrezygnowana do domu.

Tam niestety zastałam mojego brata, który, mimo że powinien być teraz na zajęciach czy gdzieś tam, postanowił jednak zostać specjalnie dla mnie, aby spędzić ze mną trochę więcej czasu. Zwłaszcza iż uważał, że powinniśmy świętować, choć ja nie byłam co do tego przekonana. Nie lubiłam obchodzić własnych urodzin.

Graliśmy razem w jakieś dziwne gry planszowe, a potem w pokera. Oczywiście on wygrał, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. W końcu był ode mnie dużo starszy. To jasne, że lepiej niż ja ogarnął tę grę. W końcu miał więcej czasu na nauczenie się, jak powinien rozgrywać partię w zależności od tego, jakie karty ma ręce. Dobrze się z nim bawiłam.

Nie ma to jak mieć starszego brata, który cię doskonale rozumiał. Nawet jeśli był to tylko twój przybrany brat i czasami zdarzało wam się ostro pokłócić.

Jednak w czasie naszej zabawy w mojej głowie wciąż kołatały się myśli o tych wszystkich niecodziennych wydarzeniach. Zastanawiałam się, czy nie powiedzieć by o nich mojemu bratu, ale stwierdziłam, że gdybym to zrobiła, zmusiłby mnie do kontaktu z psychologiem, a nie miałam ochoty na psychoanalizę. Rano więc pożegnałam się z Albertem, który musiał już wracać na uczelnię, i sama poszłam do szkoły.

Z zamyślenia wyrwało mnie ciche pukanie do drzwi. Podniosłam zaciekawiona głowę i zauważyłam, jak do sali nieśmiało wsuwa się Angela. Od razu można było poznać, że coś ją dręczy. Przeprosiła za swoje spóźnienie i poczłapała do ławki, ale zamiast pójść na swoje zwyczajowe miejsce na samym przodzie, usiadła koło mnie. Spojrzałam na nią zdziwiona, ale nic nie powiedziałam. Będzie chciała, to się odezwie.

Nie musiałam długo czekać. Gdy tylko sorka przeszła dalej do tematu, szepnęła do mnie:

– Przepraszam cię za wtedy, ale nagle życie mi się zawaliło. Nie powinnam była tak cię potraktować.

– Nic się nie stało – powiedziałam. – Ja też nie powinnam była tak znienacka do ciebie przychodzić, lepiej było najpierw do ciebie zadzwonić. Więc teraz jesteśmy kwita. – Uśmiechnęłam się do niej leciutko.

Odwzajemniła uśmiech i skupiła się na lekcji. Myślałam, że doda coś jeszcze, ale widocznie nie byłam tą osobą, której chciałaby się wyspowiadać.

Przyjrzałam się jej lepiej, kiedy przepisywała ode mnie notatki, które zrobiłam, zanim przyszła. Jej smutne oczy i cienie pod nimi dobitnie świadczyły o tym, że rzeczywiście nie najlepiej się czuła.

Westchnęłam. Może i ja miałam jakieś problemy, wciąż się zastanawiałam, co tak właściwie mi się wczoraj przydarzyło, ale najwidoczniej w porównaniu do jej spraw, były bardzo błahe. Stwierdziłam więc, że zostanę dobrą koleżanką i ją trochę rozbawię. Postanowiłam opowiedzieć jej jakiś żart, ale akurat nic nie przychodziło mi do głowy. Znałam ich tyle, że teraz, gdy koniecznie chciałam sobie jakiś przypomnieć, żaden nie chciał się ujawnić. Zamknęłam więc na chwilę oczy i skupiłam się na tym, co akurat omawialiśmy. Po chwili odnalazłam właściwe słowa.

– Wiesz, czym różni się balkon od humanisty? – wyszeptałam w jej stronę.

Dziewczyna podniosła głowę i zmarszczywszy brwi, spojrzała na mnie pytająco.

– Nie? – zapytała niepewnie.

– Balkon potrafi utrzymać czteroosobową rodzinę – powiedziałam.

Angela uśmiechnęła się lekko, po czym na powrót skupiła się na lekcji. Cieszyłam się, że choć trochę moje słowa zadziałały, jednak wolałabym, aby jej uśmiech pozostał na trochę dłużej niż dwie sekundy. Wyrwałam więc z mojego zeszytu trzy kartki papieru. Na jednej z nich napisałam pytania i przykłady odpowiedzi, drugą podałam Angeli, a trzecią zostawiłam dla siebie.

– Nudzi mi się. Zagramy w czasownik rzeczownik? – zapytałam jej.

Dziewczyna zmarszczyła brwi.

– A co to? – wyszeptała, uważając, aby nie zwrócić na nas uwagi nauczycielki.

– Taka gra. Musisz wziąć kartkę i napisać na niej odpowiedź na to pytanie. – Pokazałam palcem na listę, na której wcześniej wypisałam w odpowiedniej kolejności słowa. – "Jaki?" Możesz na przykład napisać czerwony, szybki albo niewidzialny. Potem zaginasz swoją kartkę, wymieniam się z tobą i odpowiadamy na kolejne pytanie, "Kto? Co?", czyli, no nie wiem, pies, człowiek, stwór. Rozumiesz?

– No, chyba tak – przytaknęła nieprzekonana.

– To co, gramy? – zapytałam, a Angela kiwnęła głową. – No to najpierw obie odpowiadamy na pytanie "jaki?". Wzięłam długopis i szybko nabazgrałam odpowiedź, po czym zagięłam kartkę i oddałam dziewczynie. – Teraz kolejne pytanie. "Kto? Co?"

Angela miała niejakie problemy z wymyśleniem odpowiedzi, ale w końcu się przekonała do gry, więc po mniej więcej ośmiu minutach miałyśmy wymyślone już dwa zdania. Z uśmiechem rozwinęłam jedną kartkę i po cichu przeczytałam, to co nam powstało.

– Wielokolorowa butelka zagięła szybko ciastem brata. – Podniosłam wzrok na moją koleżankę.

Angela uniosła brwi i się uśmiechnęła.

– Cóż, jak na pierwszy raz nie jest tak źle – stwierdziłam. – Przeczytaj drugą – poprosiłam.

Dziewczyna pełna obaw powoli rozwinęła kartkę i z lekkim przestrachem przeczytała powstałe zdanie.

– Stary widelec uszył sprytnie nożyczkami nietoperza.

Uśmiechnęłam się. No, nawet nieźle nam to wyszło. Choć chyba powinnam zmienić pytania, żeby się nie powtarzały i było śmieszniej, ale chyba w tym momencie nic nie chciało mi przyjść do głowy. Więc po prostu odwróciliśmy kartki na drugą stronę i zagraliśmy jeszcze raz. Miałam nadzieję, że wyjdzie choć trochę lepiej. W końcu uzyskałyśmy dwa kolejne wyniki.

– Szalony portfel uprzykrzył nagle gwoździem koszyk – przeczytałam.

Moja koleżanka bezgłośnie się roześmiała, czyli mój plan zadziałał. Zachęciłam ją, aby przeczytała drugie zdanie, co po chwili uczyniła.

– Niebieski osioł zwiał, zabijając szkołą strusia.

Wymieniłyśmy się spojrzeniami, po czym obydwie wybuchnęłyśmy śmiechem. Naprawdę, próbowałyśmy się powstrzymać, ale nam nie wychodziło, w sumie nie wiedziałam dlaczego, bo to nie było aż takie bardzo śmieszne.

Niestety swoim zachowaniem zwróciłyśmy na siebie uwagę nauczycielki, jak i reszty klasy. Kobieta popatrzyła na nas, po czym zrobiła kilka kroków w naszym kierunku, zmarszczyła brwi i odwróciła się do tablicy. W końcu podeszła do niej, coś starła i znowu napisała.

– Każdy może się pomylić, dziewczęta – powiedziała, opierając ręce na biodrach i posyłając nam karcące spojrzenie. – Powinnyście były mi od razu pokazać błąd, zamiast się śmiać, to nie ładnie – stwierdziła, po czym wróciła do dalszego omawianiu tematu, a my wybuchnęłyśmy jeszcze większym śmiechem. W tej chwili naprawdę nie potrafiłam się opanować, mimo że bardzo się starałam.

Na szczęście lekcja wkrótce się skończyła, bo inaczej na pewno zarobiłybyśmy jakąś uwagę. Pożegnałam się z Angelą, która musiała iść po coś do wychowawczyni i poczłapałam w stronę biblioteki. Chciałam wypożyczyć drugą część książki, którą ostatnio przeczytałam – „Powód by oddychać" Rebecci Donovan. To wstrząsająca opowieść o dziewczynie, którą ciotka bije za każde, nawet najmniejsze, przewinienie, a jednak udaje jej się przetrwać w tej masakrze dla dobra swoich kuzynów. Straszna historia, a jednak spodobała mi się na tyle, żeby przeczytać kolejną część.

Wzięłam książkę i ruszyłam na kolejną lekcję. Nigdy nie lubiłam historii, ale teraz przynajmniej miałam się na czym skupić. Usiadłam sobie w ostatniej ławce i schowałam za jakimiś przypadkowymi ludźmi, którzy jakimś cudem mieli zajęcia w tym samym czasie co ja. Możliwe nawet, że chodziliśmy do jednej klasy, ale w sumie obchodziło mnie to tyle co zeszłoroczny śnieg, a biorąc pod uwagę, że w zeszłym roku go nie było, to...

Nagle poczułam, jak ktoś szarpie mnie za ramię. Zaskoczona podniosłam wzrok na tyle szybko, że zdążyłam się zorientować, co się dzieje i schować moją pasjonującą lekturę, zanim nauczycielka doszła do mojej ławki.

Blondwłosa kobieta o przenikliwie niebieskich oczach obdarzyła mnie wyniosłym spojrzeniem.

– A może to ty nam powiesz Angelo, kiedy odbył się pierwszy rozbiór Polski? – zapytała z kpiącym uśmieszkiem na ustach.

– Ależ oczywiście pani profesor – powiedziała Angela. – Był to rok ...

Nauczycielka odwróciła się gwałtownie do dziewczyny siedzącej kilka ławek przede mną.

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, co mam myśleć. Nauczycielka pomyliła mnie z Angelą? Kolejna ślepa. Przecież my nawet podobne nie byłyśmy! Przynajmniej w mojej opinii, ale jak widać, świat nie planował się z tym zgodzić.

Uznałam w końcu, że chyba po prostu się przejęzyczyła; w końcu nasze imiona były podobne. Ale podobało mi się zachowanie Angeli. Ma dziewczyna odwagę – stwierdziłam.

– Nie odzywaj się niepytana – powiedziała ostro nauczycielka – bo dostaniesz ocenę niedostateczną, nawet jeśli twoja odpowiedź będzie poprawna.

– Ale przecież jestem jedyną Angelą w tej klasie. Nie może więc pani powiedzieć, że odezwałam się niepytana – stwierdziła wyraźnie zaskoczona.

Kobieta westchnęła i pokręciła głową, po czym dotknęła dłonią czoła, mamrocząc coś pod nosem o tym, że w końcu z nami zwariuje.

Rozbawiona zachowaniem nauczycielki i trochę jednak zaskoczona, uśmiechnęłam się pod nosem i posłałam wdzięczne spojrzenie Angeli, która akurat patrzyła w moją stronę. Dziewczyna tylko uniosła leciuteńko kąciki ust i odwróciła się do swojej ławki, a ja ponownie zajęłam się swoimi sprawami.

W każdym razie lekcja przeleciała mi bardzo szybko, ponieważ książka była wciągająca. Nawet nie zauważyłam, kiedy zajęcia się skończyły i mogłam wyjść już do domu.

Po drodze spotkałam Angelę. Szła przed siebie, nie zwracając najmniejszej uwagi na otoczenie, całkowicie zatopiona w swoich myślach, które najwidoczniej nie były zbyt pomyślne, jeśli spojrzeć na jej opuszczoną głowę i zgarbione ramiona.

– Pani kazała narysować swoich rodziców. Wiesz, dlaczego Jaś narysował swojego ojca z niebieskimi włosami? – zapytałam, gdy tylko zdołałam ją dogonić.

Dziewczyna drgnęła lekko przestraszona i obejrzała się na mnie, po czym zmarszczyła brwi i wzruszyła ramionami.

– Ej, nie smuć się. Powiesz mi w końcu, co się stało? – zapytałam, a Angela spojrzała na mnie, jakby nie rozumiejąc, o czym mówię.

– Przecież widzę, że jesteś smutna. Jeśli to z siebie wyrzucisz, to może poczujesz się lepiej? Wiem, że może się za dobrze nie znamy, ale, jak to mówią, z braku laku dobry kit, nie?

– Mhm. Ale wiesz, ja chyba jeszcze nie chcę o tym mówić. Ale dziękuję, że starasz się mnie pocieszyć.

– Nie ma sprawy. To co, przejdziemy się? Chyba że wolisz już wracać do domu, to mogę cię odprowadzić – zaproponowałam, wzruszając ramionami.

– Wybacz, ale nie mam ochoty jeszcze wracać do domu, więc tak, możemy trochę pospacerować – przytaknęła.

– Więc chodźmy.

Poszłyśmy więc na promenadę wzdłuż rzeki. Dziewczyna zatopiła się we własnych myślach, co było mi nie na rękę, ponieważ zaczęło mi się nudzić. Postanowiłam więc trochę ją rozweselić, dokańczając mój kawał.

– Bo nie miał łysej kredki – powiedziałam.

Zaskoczona dziewczyna poderwała głowę do góry i spojrzała na mnie, nic nie rozumiejąc.

– Ale o co ci chodzi? – zapytała, marszcząc brwi.

– No, ten żart, co ci opowiedziałam na początku. Tak się kończy.

– E...? – Angela chyba dalej nie rozumiała, o co chodzi.

Westchnęłam.

– Pani w szkole kazała narysować dzieciom swoich rodziców. W pewnym momencie podchodzi do Jasia i pyta się, dlaczego jego ojciec ma niebieskie włosy. Jaś na to: "bo nie miałem łysej kredki".

Dziewczyna spojrzała na mnie wzrokiem ciężkim jak kamień młynarski, co się go wieszało wiedźmom u szyi, gdy chciało się sprawdzić, czy rzeczywiście mają te swoje moce.

– Właściwie to nie rozumiem, dlaczego z ludzi o imieniu Jan robi się głupków – warknęła.

Tym razem to ja spojrzałam na nią w niedowierzaniu. A ją co ugryzło?

Stwierdziłam, że lepiej będzie wymyślić jakąkolwiek w miarę logiczną odpowiedź, niż zgłębiać temat, dlaczego zareagowała tak, a nie inaczej.

– No wiesz – odchrząknęłam. – Jan to tak bardzo popularne imię, że występuje we wszystkich dowcipach. Jest po prostu bezpieczne, ponieważ nikt nie sądzi, że to chodzi o jakąś konkretną osobę – powiedziałam, wzruszając lekko ramionami.

Angeli chyba wystarczyła taka odpowiedź, bo pokiwała powoli głową i na powrót zatopiła się we własnych myślach.

No cóż, widocznie musiałam się zadowolić tylko jej fizyczną powłoką, a duchową zostawić w spokoju. Najwyraźniej miała bardzo dużo do przemyślenia i nie powinnam jej przeszkadzać, tylko pilnować, aby nic jej się nie stało w trakcie tych rozmyślań.

Zostawiłam ją więc w spokoju i zaczęłam się rozglądać po otaczającym nas parku.

Patrzyłam na mieniącą się w ostrym, marcowym słońcu rwącą rzekę, na której unosiły się niewielkie kawałki kry. Przygrzewało dosyć mocno, co zapewne zwiastowało przyjście wiosny. Biały puch, który nie tak dawno tańcząc, opadał na ziemię i tworzył kolejne zaspy, teraz powoli zmieniał postać na ciecz, a tym samym nasze buty przemakały, kiedy szłyśmy wzdłuż rzeki. Tam, gdzie tworzył się cień od nieopodal rosnących dostojnych i rozłożystych dębów, ledwie trzymałyśmy się podłoża. Kilka razy niechybnie wywinęłabym orła, ale zawsze cudem udawało mi się utrzymać trochę rozchwianą równowagę.

Angela była tak bardzo zatopiona we własnych myślach, że pewnie nawet nie dostrzegała tych wszystkich bodźców natury. Ja za to co rusz spotykałam kolejne, piękne drzewa o nietypowym rozgałęzieniu czy chmury o przedziwnych kształtach. Wsłuchiwałam się również w szum wiatru i drzew. Ptaki śpiewały radośnie, witając powracającą z drugiej półkuli wiosnę, a ja nagle zostałam szarpnięta za ramię.

Odwróciłam się do napastnika i już miałam mu wymierzyć policzek, za to, że mnie zaczepia, ale poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu w taki sposób, że nie mogłam się ruszyć.

– Jak ty to zrobiłaś, co? – zapytała mnie osobą stojąca przede mną.

Z niedowierzaniem stwierdziłam, że to mój fioletowowłosy kolega z klasy.

– Ale co? – Naprawdę nie miałam pojęcia, co mu mogłam zrobić. Próbowałam się wyrwać z uścisku, ale on go jeszcze wzmocnił, więc stwierdziłam, że łatwiej będzie zaczekać, aż mi zaufa i wtedy uciec.

– Nie udawaj, że nie wiesz – warknął ten za mną, zapewne Irek, biorąc pod uwagę, że ci dwaj zawsze wszędzie razem chodzą.

– Ale ja nie wiem. Jeśli naprawdę oczekujesz odpowiedzi, to zadaj takie pytaniem, na które odpowiedź znam.

– Chłopaki, zostawcie ją. – Podeszła do nas Angela i próbowała pomóc mi się uwolnić, ale z marnym skutkiem.

– To prawda, że jesteś królową lodu? – spytał Gabi, ignorując poczynania Angeli.

– Że niby kim jestem? – zapytałam z niedowierzaniem.

Chyba nawet moja towarzyszka była zszokowana, bo nagle zamarła.

– Sami widzieliśmy, jak zamroziłaś kałużę. To przez ciebie Marek Ferenc złamał nogę! – wykrzyknął Gabi.

– Że niby co zrobiła? – Angela się zaśmiała. – Przecież to niemożliwe, żeby ktoś zamroził kałużę

– Sama powiedziałaś, że jest królową lodu. A królowa lodu potrafi zamrozić i człowieka, nie tylko wodę.

– No tak, ale to był tylko taki żart. – Dziewczyna próbowała załagodzić sytuację. – Ona tak naprawdę nie umie zamrażać. Tak mi się tylko powiedziało. A teraz ją puśćcie. – Zaczęła jeszcze bardziej szarpać się z Irkiem, aby pomóc mi wyrwać się z jego kleszczy.

Również mu się wyrywałam i już prawie byłam na wolności, kiedy ten się zamachnął i pchnął ją łokciem. Dziewczyna zachwiała się na krawędzi rzeki i stoczyła się do niej. Wtedy wykorzystałam zdziwienie chłopaka, oderwałam się od niego i pobiegłam ją ratować.

Gdy stanęłam na brzegu i zobaczyłam, że dziewczyna siedzi jakiś metr dalej i się krztusi, bez namysłu weszłam do niej, pociągnęłam na nogi i poklepałam po plecach, aby wypluła resztkę wody.

– Co z was za debile! – krzyknęłam w kierunku chłopaków, próbując jednocześnie pomóc przemokniętej dziewczynie dotrzeć na brzeg. – Jak można kogokolwiek wrzucić do wody! I to w środku zimy! Przecież ona mogła się utopić!

Byłam tak wściekła, ale nie pobiegłam od razu udusić obydwojga tylko dlatego, iż zdrowie mojej koleżanki było teraz dla mnie dużo ważniejsze.

– Ale to był tylko taki żart – stwierdził Gabi, cytując wcześniejsze słowa Angeli i doprowadzając mnie tym samym do białości.

Zerwałam się do biegu, szybko wspięłam na promenadę i już już prawie ich dopadłam, kiedy jakaś niewidzialna siła zmusiła ich, aby na mnie spojrzeć. Moja mina chyba dokładnie przekazała, im jak bolesna i długa śmierć ich czeka, bo gdy tylko ją ujrzeli, ich kpiące uśmieszki zamarły im na ustach. Czym prędzej odwrócili się na pięcie i umknęli w las. Czy gdzie tam, nie wiedziałam, co tam rosło, a co nie.

Widząc, że moi przeciwnicy zwiali jak wystraszone panienki, nie zajmowałam się już dłużej ich marnym, krótkim żywotem, tylko opanowałam się i wróciłam do Angeli. Pomogłam jej wdrapać się na brzeg i poprowadziłam między drzewa tak, aby nikt idący ścieżką nie mógł nas zauważyć, po czym zdjęłam z niej kurtkę i sweter.

– To ja się odwrócę, a ty lepiej zdejmij z siebie jeszcze tą przemoczoną koszulkę – rozkazałam.

– Ale po co? Przecież i tak zamarznę – upierała się.

– Rób, co każę i nie dyskutuj, bo cię tu zostawię na pastwę dzikich zwierząt – zagroziłam, po czym odwróciłam się, aby dać jej trochę przestrzeni osobistej.

– Ale tu nie ma dzikich zwierząt – stwierdziła, ale słyszałam szum ubrań, czyli mnie posłuchała.

Wyjęłam z plecaka strój na wf, na szczęście nie używany, bo dziś akurat wypadał dzień basenu, o czym nie zostałam wcześniej poinformowana, więc i tak wzięłam standardowy zestaw, czyli białą koszulkę, legginsy i bluzę. Podałam to wszystko Angeli.

– Zdziwiłabyś się. Założę się, że i w tym parku jest trochę dzikich zwierząt tej najgorszej maści. Ludzi – stwierdziłam.

W odpowiedzi usłyszałam tylko prychnięcie. Angela chyba mi nie dowierzała. Trudno.

– Skończyłaś już? – zapytałam chwilę później.

– Taa. – Usłyszałam niepewne potwierdzenie z ust dziewczyny.

Zdjęłam więc z siebie kurtkę i odwróciłam się ku niej.

– Masz. – Podałam jej moją własność. – Zakładaj.

– Ale po co? Wtedy to tobie będzie zimno.

– Ale ja nie jestem mokra. Jest wyższe prawdopodobieństwo, że to ty się przeziębisz, jeśli nie przyjmiesz mojej kurtki, niż że to ja będę chora, jeśli ci ją oddam – stwierdziłam.

– Ale ty też jesteś mokra. – Dalej upierała się przy swoim.

Spojrzałam na mokre nogawki moich ulubionych dżinsów Lee.

– Ale ty zamoczyłaś się cała. Musisz się jak najszybciej rozgrzać – powiedziałam i wepchnęłam jej kurtkę w ręce. – Zakładaj i nie gadaj.

Dziewczyna tylko westchnęła, ale spełniła moją prośbę. Cieszyłam się, że nie zamarznie całkiem, bo zmieniła ubrania na suche, ale wciąż groziło jej zapalenie płuc, więc musiałam ją czym prędzej odesłać do domu. Pozbierałyśmy więc czym prędzej swoje rzeczy i ruszyłyśmy na najbliższy przystanek, trzęsąc się przy tym z zimna.

– Dobra, musimy się rozgrzać jakoś – stwierdziłam.

– Noo, tylko jak?

– Biegnijmy – powiedziałam i pociągnęłam dziewczynę za rękę, zmuszając ją do szybszego przebierania nogami.

– Ale ja nie chcę! – Angela próbowała wyrwać dłoń z mojego uścisku, więc złapała ją jeszcze mocniej.

– Nic mnie to nie obchodzi – warknęłam, znużona jej ciągłym marudzenie i przyśpieszamy jeszcze bardziej.

Dziewczyna znowu westchnęła zrezygnowana, ale więcej nie narzekała. I dobrze. Nie wiedziałam, czy zniosłabym jej kolejne grymaszenia.

Na szczęście pięć minut szybkiego truchtu wystarczyło, aby się trochę rozgrzać, ale nie spocić i dotrzeć na najbliższy przystanek.

– Za chwilę powinien być autobus do mnie. Dzięki za kurtkę. – Angela już chciała rozpinać odzież wierzchnią, którą jej dałam, ale powstrzymałam ją ruchem ręki.

– Odprowadzę cię do domu. Nie możesz mi zamarznąć. Poza tym wolę wiedzieć, że dotrzesz do domu bezpiecznie i znowu nie wpadniesz się w jakąś rzekę – powiedziałam.

– Taa, dzięki.

Angela chyba nie była zachwycona moim pomysłem, ale nie zamierzałam jej ustąpić. Też potrafiłam być uparta jeśli trzeba.

Stałyśmy na przystanku, przytupując nogami, aby nie stracić ciepła, które z takim trudem uzyskałyśmy naszym małym maratonem. Wyczekiwałyśmy z niecierpliwością autobusu sto dwa jadącego w kierunku osiedla Angeli. Chyba rzeczywiście miał być za niedługo, bo na przystanku robiło się coraz tłoczniej. Kątem oka zauważyłam nietypową postać ubraną w ciemny, cienki czarny płaszcz sięgający samej ziemi. Facet przyglądał nam się spod kaptura, więc właściwie nie mogłam stwierdzić, jak wygląda i w którą stronę dokładnie patrzy, ale po prostu czułam na sobie jego spojrzenie.

Nie podobało mi się to i już chciałam zapytać Angelę, czy według niej ten gość też był niezbyt ciekawą postacią, kiedy podjechał nasz autobus. Zaniechałam więc swojego pytania i skupiłam się na tym, żeby dostać się do pojazdu.

Tłok był niemiłosierny, nic więc dziwnego, że nagle poczułam, jak ktoś walnął mnie łokciem w brzuch. Szkoda tylko, że ten nagły atak na moją osobę spowodował, że przewróciłam się na Angelę stojącą za mną, a potem razem poleciałyśmy na słup przystanku.

Z przerażenia zamknęłam oczy, przygotowując się na niemiłosierny ból głowy po zbyt bliskim spotkaniu ze znakiem przystankowym, ale jakimś dziwnym trafem on nigdy nie nadszedł. Zdezorientowana otworzyłam powieki, chcąc sprawdzić, co się dzieje, ale moje oczy zalała masa wody. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro