Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 38

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

Powoli i ostrożnie odtrąciłam ręce Ernitiego, traktując go jak rozjuszonego byka, który może w każdej chwili zaatakować. Bałam się, że on naprawdę może mi coś zrobić. Nie wiedziałam, jak elfy reagują na stres, a wolałam mu się nie narazić. Zwłaszcza że nieopodal rosły amaldy, a to się mogło dla mnie źle skończyć. Erniti nieźle władał mieczem, a pod wpływem agresji wywołanej kwiatami mógł, na przykład zechcieć wypróbować swoje śmiercionośne umiejętności właśnie na mnie. Co prawda wątpiłam, czy w normalnych okolicznościach śmiałby zrobić mi krzywdę, ale teraz mogło się zdarzyć wszystko.

Faktem było też, że nawet jeśli przebywałam w ich towarzystwie już jakiś czas, nie oznaczało to, że poznałam ich wszelkie zachowania. Wszystkie ich tradycje, o których do tej pory mi opowiadali, znacząco różniły się od naszych. Nigdy nie mogłam być zupełnie pewna co do tego, jak elfy mogą zareagować na daną sytuację. Jeśli chciałam zamieszkać wśród nich, zapewne musiałabym się jeszcze wiele nauczyć.

Wbrew moim oczekiwaniom Erinti jednak nie podniósł na mnie głosu ani tym bardziej nie zaatakował. Może zauważył, że się go przestraszyłam, a może nie o to mu chodziło, kiedy złapał mnie za ramiona. Po prostu przyjrzał się dokładnie mojej twarzy i mnie uścisnął. Usłyszałam, jak westchnął z ulgą.

W końcu mnie puścił, ale nadal siedział bardzo blisko i uważnie mi się przyglądał.

– Już myślałem, że coś ci się stało. Więcej mnie tak nie strasz – powiedział, a ja już po chwili znalazłam się w ramionach Keala. Ten tylko uścisnął mnie bardzo mocno, tak, że brakło mi tchu i równie szybko wypuścił. Widocznie tak samo jak ja nie lubił dotyku innych ani zbytniego okazywania swoich emocji.

Kiedy już się ode mnie odsunął, zeskanował dokładnie moją sylwetkę, jakby sprawdzając, czy na pewno jestem cała i zdrowa. Przewróciłam na to oczami. Może na to nie wyglądało, ale już szesnaście lat przeżyłam bez ich ochrony i jakby nie było, wciąż jeszcze pozostawałam wśród żywych. Skoro wcześniej sobie radziłam to i teraz istniało wysokie prawdopodobieństwo, że mimo wszystko jakoś przetrwam.

– Martwiliśmy się o ciebie. – Usłyszałam głos Ernitiego, więc odwróciłam się w jego stronę, a on zaczął swoją opowieść. – Obudziliśmy się jakoś przed południem i widząc twoje rozchełstane posłanie, od razu się zaniepokoiliśmy. Zwłaszcza że nie było też twojej torby – powiedział, a ja zerknęłam na moją zgubę, która leżała bezpiecznie koło mnie.

Nie wiem, co bym zrobiła, jeśli bym o niej zapomniała. Znaczyła dla mnie wiele i wciąż trzymała mnie przy nadziei, że może kiedyś uda mi się wrócić do mojego świata. A tam zapewne bym bez niej nie przetrwała.

– A potem jeszcze znaleźliśmy martwego elfa. To wydało nam się absurdalne, więc pobiegliśmy nad wodę. Myśleliśmy, że może tam cię znajdziemy, bo może jednak stwierdziłaś, że chcesz się znowu wykąpać, a śmierć niskiego to przypadek. Kiedy i tam cię nie było, stwierdziliśmy, że stało się coś złego.

Wzięłam drżący oddech. Olgierd nie żyje? Jak to możliwe? – zapytywałam sama siebie w myślach. Było mi przykro, bo mimo że nie znałam zbyt dobrze tego elfa, to wydawał mi się przyjazny. Z trudem odgoniłam łzy, które cisnęły mi się do oczu. Płacz tu nic nie pomoże. Nie cofnie czasu i nie przywróci Olgierda do świata żywych.

Zamknęłam oczy, próbując zebrać myśli. Już po chwili wiedziałam, co tam się stało. Winkelried go zabiła, chcąc mnie zabrać ze sobą. Pewnie nawdychała się za dużo amald – pomyślałam i westchnęłam w duchu. Ta nazwa... Niby oznaczała moje imię, a już zdążyłam ją znienawidzić. Nie lubiłam swojego ludzkiego imienia, a elfie zaczynało mnie irytować. Dlaczego moi rodzice nazwali mnie właśnie tak? Uważali, że będę agresywna, czy jak? Gdyby tylko żyli, na pewno bym im to wypomniała. Niestety jednak nigdy nie będę miała tej okazji...

Głos Ernitiego wyrwał mnie z rozmyślań.

– Leżał w kałuży własnej krwi. Najwidoczniej ktoś go zabił, używając jakiegoś ostrego przedmiotu, pewnie noża. Rany były zadane bardzo profesjonalną ręką, logiczne więc, że to zbrojni Girtsa cię zabrali. Nie rozumiem tylko, dlaczego nam nic nie zrobili. Ani jak nas znaleźli. A tym bardziej, jak udało ci się im uciec.

Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się, czy powinnam im wyjawić, że to wcale nie byli rycerze mojego stryja. Cisza przedłużała się, a ja wciąż nie miałam pewności, jak zareagowaliby na wieść, że to oreada nas tak urządziła.

No ale nie byle jaka oreada – zauważyłam w myślach. Winkelried nie tylko była nieźle wyszkolona i twarda jak skała – prawie zaśmiałam się sama do siebie na to określenie – ale też wściekła. Nic dziwnego, że właśnie tak zareagowała, kiedy Olgierd się jej przeciwstawił.

Przynajmniej zakładałam, że tak było. W końcu bez powodu raczej by tego nie zrobiła. Taką miałam nadzieję.

– Przeszukaliśmy najbliższe otoczenie – kontynuował elf, zapewne uznając, że nie mam ochoty, o tym mówić. – Nigdzie cię jednak nie znaleźliśmy. Natychmiast wyruszyliśmy na poszukiwania, ale nie było po tobie żadnego śladu. W końcu jednak stwierdziliśmy, że zapewne, gdyby udało ci się jakoś uciec, skierowałabyś się w jedynym kierunku, jaki znasz. Udaliśmy się więc na Hwesta Sindarindwa i tam czekaliśmy. Jednak po tobie nie było ani śladu.

Zmarszczyłam brwi. Nawet nie przyszło mi na myśl, żeby się tam skierować. Choć musiałam przyznać, że zapewne i tak tam dotarłam. W końcu właśnie na tym szczycie spotkałam Daphnis, strażniczkę Loco Nati Sunt i tam zdobyłam swój medalion. Jednak byłam tam dobre kilka godzin przed tym, zanim się obudzili. Musieliśmy się rozminąć.

– Nie wiedzieliśmy, co robić dalej, ale uznaliśmy, że w końcu musisz się tam pojawić. Jednak nie nadchodziłaś.

Kiwnęłam głową. W tym czasie zapewne przysypiałam ze zmęczenia na tym drzewie. A potem...

Erniti zmrużył oczy, przyglądając mi się. Zapewne liczył na to, że jakoś to skomentuję i powiem, co wtedy robiłam. Ja jednak nie zamierzałam się odzywać. Nie wiedziałam, co powinnam im powiedzieć, więc po prostu milczałam. Elf tylko westchnął i mówił dalej.

– W końcu przyleciały do nas twoje zmarznięte liście. Keal stwierdził, że to na pewno twoja robota, więc poszliśmy w tę stronę, z której nadlatywały. Tyle że w końcu przestały się pojawiać i nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Zakładam, że po prostu skończyły ci się liście, co? – zapytał, a ja skinęłam mu głową. – W końcu jednak zaczął wiać tak silny wiatr, że stwierdziliśmy, że w sumie to dobry pomysł, aby pójść w stronę, z której nadchodził. Swoją drogą, nic by się nie stało, gdybyś po piętnastu minutach zmniejszyła jego moc. Nadal wiedzieliśmy dokąd podążać, a marsz by nas tak nie męczył – powiedział, mrugając do mnie jednym okiem.

Uśmiechnęłam się jednym kącikiem ust. Taak, mogłam tak zrobić – pomyślałam. Ale czasu już nie cofnę. A wtedy nawet na myśl mi nie przyszło, że to może utrudnić im marsz.

– Dobrze, że mnie znaleźliście. Już kończą mi się zapasy, a zupełnie nie wiedziałam, dokąd iść. Dziękuje, że po mnie wróciliście – powiedziałam, obdarzając ich obu wdzięcznym uśmiechem.

Keal spojrzał tylko na mnie znacząco, ale dalej nic nie mówił. W sumie przyzwyczaiłam się do tego, że niewiele mówił i tylko wzrokiem przekazywał mi niezbędne informacje. Teraz jednak nie chciało mi się dociekać, o co mu chodziło.

– A tak właściwie, jak to zrobiłaś? – zapytał podejrzliwie Erniti, a ja momentalnie zamarłam. Po kilku sekundach jednak z trudem się rozluźniłam, mając nadzieję, że elf nie zauważył nic podejrzanego i zerknęłam niepewnie na pogodynkę. A więc o to mu chodziło.

– Zdobyłam medalion – zaczęłam niepewnie, wyciągając w ich stronę wiszący do tej pory na mojej szyi przedmiot. Kiedy we śnie, odwiedził mnie Vejs, powiedział, jak się nim posługiwać. Zerwałam więc liście i posłałam je we wszystkie strony świata, aby pomogły wam mnie odnaleźć – rzekłam, po czym spojrzałam znacząco w oczy Keala.

Chyba zrozumiał, że nie chcę, aby Erinti wiedział o mojej drugiej umiejętności. Zaraz więc zapytał mnie, gdzie znalazłam medalion. Niechętnie opowiedziałam im więc wszystko z najdrobniejszymi szczegółami, począwszy od mojego porwania, do zamienienia się oread w kamienie. Oni zapewne i tak wiedzieli o ich istnieniu, a dzięki temu mogli nie zauważyć, że skrzętnie ominęłam temat zamrożenia liści.

Ernitiego bardzo interesowało, dlaczego Winkelried zabiła Olgierda, jednak ja nie potrafiłam znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

W końcu chłopaki stwierdzili, że pora na kontynuowanie podróży do miejsca spotkania. Reszta naszej grupy zapewne już się o nas niepokoiła.

Po niezbyt przyjemnej podróży w dół zbocza udało nam się dostać do miejsca, w którym czekał na nas Krzesimir wraz z końmi.

– Już się o was niepokoiłem – powiedział, gdy tylko nas zauważył. – Długo was nie było.

Posłałam mu leciutki uśmiech i podeszłam do Managuy i przytuliłam się do jej boku. Miałam nadzieję, że to nie ja będę musiała mu przekazać nieprzyjemne wieści.

Mimo wszystko jednak Krzesimir zadał to jedno pytanie, którego nie chciałam usłyszeć. Tego dnia wciąż mi się to przytrafiało.

– A gdzie Olgierd? – zapytał.

Spojrzałam mu prosto w oczy, dalej przytulając się do boku Managuy.

– Oreada go zabiła – powiedziałam.

Krzesimir wpatrywał się we mnie przez chwilę bez słowa, dopóki Erniti nie zarządził dalszego marszu. Oboje szybko dosiedliśmy swoich koni i podążyliśmy za Kealem i Ernitim w stronę rzeki. Krzesimir wziął dodatkowo konia, na którym jechał jego towarzysz i przywiązał do swojego siodła, żeby mu nie uciekł, ani się zbytnio nie oddalił.

Chciałam jakoś go pocieszyć. Zapewne nie było mu zbyt wesoło, ale z tego, co pamiętam, elfy nie lubiły pokazywać swojego smutku po czyjejś śmierci.

– Co znaczy deltana? – zapytałam.

Elf spojrzał na naszych towarzyszy, upewniając się, czy na pewno nas nie słyszą i spojrzał na mnie pytająco. Najwidoczniej nie wiedział, o co dokładnie pytam.

– To z litewskiego naramienny, prawda? Tak przynajmniej kojarzę. Tyle że wydawało mi się, że Erniti użył tego raczej jako przekleństwo i trochę mi to nie pasuje. Chciałabym więc poznać genezę tego słowa.

– Owszem, deltana to przekleństwo, nie rozumiem więc, dlaczego użył tego słowa w twojej obecności. W końcu jesteś królewną.

Uniosłam brwi. Ciekawe za kogo oni mieli wcześniejsze królewny, skoro uważali, że w ich obecności nie można kląć. To były jakieś panienki z manierami rodem ze średniowiecza, dla których takie słowo byłoby niezwykle wielką ujmą, czy jak? W takim razie ja na pewno nie mogłam zostać ich głową państwa. Moje słownictwo zupełnie się do tego nie nadawało.

– No dobra, ale dlaczego uważa się je za przekleństwo? W świecie, z którego pochodzę, tłumaczenie tego słowa nigdy dla nikogo nie mogłoby uchodzić za obelgę.

Krzesimir spojrzał na mnie zdziwiony.

– W sumie to nigdy się nad tym nie zastanawiałem – powiedział, a ja westchnęłam. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. – Kiedyś, słyszałem taką jedną, starą historię. Myślę, że to może chodzić o to – stwierdził, przebywając daleko myślami.

– Opowiesz mi ją? – zapytałam, sprawiając, że znowu wrócił na ziemię.

– Jak rozkażesz, królewno. Zapewne wiesz, że tradycją zawsze było, że królem Ampelium zawsze zostaje najstarszy syn obecnego władcy. Chyba że miał tylko córki, wtedy to najstarsza z nich, zawsze o imieniu Almáriel, zasiada na tronie – powiedział. – Co prawda to w dziejach naszego świata był tylko jeden taki przypadek, ale to nie ma związku z tą historią.

Spojrzałam na niego zszokowana. No tego to się nie spodziewałam. To przynajmniej wyjaśniało, dlaczego moja siostra dostała takie imię, a nie inne.

Westchnęłam. A dlaczego ja musiałam się męczyć z imieniem, które było nazwą kwiatów wywołujących agresję? Chętnie bym się z nią zamieniła.

Nagle coś sobie uświadomiłam. Przecież to znaczy, że Angela będzie królową! Nie ja! Odetchnęłam z ulgą i z powrotem skupiłam się na opowieści Krzesimira.

– Jednak komuś się to nie podobało. Któregoś roku, niejaki Cydorn Lirryns stwierdził, że jego prababkę, starszą siostrę Janisa II, potraktowano niesprawiedliwie. Była najstarszym dzieckiem, więc uważał, że to ona powinna była zostać koronowana. Co za tym idzie, to jemu w tamtym momencie przypadałby tron. Zebrał kilku zwolenników, którym niekoniecznie podobało się to, w jaki sposób rządził jego kuzyn i razem ruszyli na zamek. Wywiązała się walka. Cydron i Janis III zranili się nawzajem. Jako że ten drugi był nieprzytomny, bo stracił dużo krwi, a jego uzdrowiciel ledwo zdołał zapanować nad jej dalszym upływem, Cydron wykorzystał to i podstępem zyskał tron. Zignorował niewielką ranę, która powstała w trakcie walki. Jakiś strzelec postrzelił jego ramię. Niby nic groźnego, ale wdała się infekcja i w końcu zmarł. Od tamtej pory słowa naramienny używa się jako przekleństwo.

Wpatrywałam się przez chwilę w niego zdumiona. Niezwykła opowieść. Jednak zaciekawiło mnie co innego.

– A co się stało z Janisem III?

– Jego uzdrowiciel był utalentowany, więc go odratował. Janis przeżył i z powrotem zasiadł na tronie – powiedział.

Pokiwałam z uznaniem głową. Mój przodek był naprawdę... godnym przeciwnikiem. Ciekawe czy to właśnie wtedy wymyślono naramienniki. W którym to było wieku? – zaczęłam się zastanawiać.

Jednak moje rozmyślania zostały przerwane, ponieważ Erniti zauważył, że wlokę się z Krzesimirem. Musiałam więc dołączyć do niego i Keala, aby nie zaczął podejrzewać, że mój dotychczasowy rozmówca robi coś nielegalnego.

Tyle że nie czułam się tak swobodnie w ich towarzystwie, jak z elfem niskiego rodu. Zwłaszcza że pogodynka przyglądał mi się z zaciekawieniem. Przeklęłam się w myślach, bo wiedziałam, co to oznacza. Najprawdopodobniej zyskał tylko potwierdzenie tego, co już wcześniej podejrzewał. Jeśli tak, to Angela mnie zabije. Nie chciała, aby ktokolwiek się o tym dowiedział. Podzielam jej opinię, ale wtedy nie widziałam innego wyjścia. Miałam nadzieję, że mnie zrozumie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro