Rozdział 37
Almáriel Angela Lirryns
Sporo czasu minęło, zanim choć trochę pogodziłam się ze stratą Ugunsa i z tym, że po części to moja wina. Nie pomagał w tym wcale fakt, że on nie żył już od tysiącleci. Może nie miał cielesnej formy, ale gdzieś tam istniał, a ja to zniszczyłam i to jeszcze na jego życzenie. Mógł mi przecież nie pokazywać, gdzie jest ukryty medalion. Nikt go o to nie prosił, a ja właściwie wcale nie miałam ochoty ratować tego obcego mi świata.
Choć za każdym razem jak pomyślałam, żeby porzucić Ampelium i wrócić do Polski, zaczynała mnie potwornie boleć głowa i w umyśle rozlegały się podszepty odwodzące od tego pomysłu, byłam zdecydowana. Odejście Ugunsa przełamało jakąś barierę, która wcześniej mnie przed tym powstrzymywała.
Jesteś tu potrzebna...
Przecież to byłoby takie proste – odejść stąd w cholerę – i jednocześnie jedno z lepszych wyjść z sytuacji. Aż się roześmiałam. Bo co do tej pory osiągnęłam? Tak, zdobyłam medalion i przez to pozbawiłam Ugunsa życia! Zresztą, ta wojna do niczego nie prowadziła. Nie chciałam tronu. Przecież i tak nie umiałam rządzić. A przez to, że była ciągnięta już tyle lat, zamiast się dogadać, ginęły niewinne elfy wciągnięte w ten konflikt wbrew swojej woli.
Jesteś tu potrzebna...
Tacy jak ojciec Deliz i Edensawa... Przecież on mógł już nie żyć. Mogłam go zabić nawet w momencie, kiedy natknęliśmy się na patrol króla. Jaką miałam pewność, że nie był którymś z tych elfów? No jaką? Żadną!
Jesteś tu potrzebna!
– Gówno prawda! – wykrzyknęłam na głos, starając się uciszyć natarczywy głos w umyśle. Zauważyłam, że Wilhelmina zerknęła na mnie z niepokojem. Uśmiechnęłam się do niej z przymusem, starając się sprawiać wrażenie całkowicie zrównoważonej i opanowanej. Chyba jej to jednak nie uspokoiło. To Ana zawsze była lepszą aktorką...
JESTEŚ TU POTRZEBNA!
Zamknęłam oczy. Czy ja zwariowałam? Czy byłam już szalona? Przez mój obłęd zginął Uguns...? Czy gdybym odeszła wcześniej, nie zważając na głos, on by nadal istniał?
Jesteś...
Nie jestem! – odkrzyknęłam w głowie, zanim zdążył dokończyć. Znajdę siostrę i wracam do domu – postanowiłam, nie zważając na jego protesty.
Na szczęście zamilkł, kiedy skupiłam się na czymś innym. Ana. Gdzie teraz była? Przecież miałam to sprawdzić – uświadomiłam sobie. Cała sytuacja z Ugunsem wytrąciła mnie z równowagi, a potem jeszcze głos...
Musisz tu zostać... Jesteś tu potrzebna!
– Tak, jestem – odpowiedziałam mu głośno, nie bacząc na to, czy wyjdę na wariatkę. – Jestem tu potrzebna, ale siostrze! A teraz zamilcz! Muszę sprawdzić, co się z nią dzieje...
Uświadomiłam sobie, że stoję, a przecież nie pamiętałam, kiedy wstałam. Musiałam się uspokoić, musiałam sprawdzić co z Aną...
Usiadłam pod drzewem i ukryłam twarz w dłoniach. Wzięłam głęboki oddech i policzyłam do dziesięciu. Potem stu. Nie pomogło, tak samo jak świadomość, że przez moje roztargnienie, mogę nie dowiedzieć się na czas, że mojej siostrze zagraża niebezpieczeństwo. Jak miałabym żyć, ze świadomością, że straciłam też ją? Tak jak Ugunsa... Zresztą i tak za bardzo nie umiałabym jej pomóc na odległość, ale może przynajmniej zdążylibyśmy do niej dotrzeć i uratować ją z ewentualnych tarapatów.
Potrząsnęłam głową, starając się odgonić niepożądane myśli. Zamknęłam oczy i z całych sił starałam się skupić na obrazie Any w mojej głowie. Chciałam przenieść się do niej, ale moc protestowała. Mimo wielu prób nadal tkwiłam pod tym durnym drzewem przy tym durnym moście, który wygląda, jakby miał się zaraz zawalić do durnej rzeki. Nie miałam pojęcia, co było nie tak... Nigdy wcześniej nie napotkałam na aż takie trudności z korzystaniem z mocy czasu. Co nagle robiłam nie tak?
– Almáriel, chodź coś zjeść. Od rana chodzisz głodna. – Usłyszałam głos Wilhelminy i otworzyłam oczy.
Stała nade mną ze smutnym wyrazem twarzy. No tak. Przecież wychodziłam na wariatkę i może nawet nią byłam. Do tego stopnia, że nawet Wilha zaczęła się mną martwić, co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że wciąż to jeszcze tylko bezradne dziecko.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się z przymusem i wzięłam od niej suchy prowiant.
Nie odeszła, dopóki nie zaczęłam jeść. Był kompletnie bez smaku, ale jakoś wmusiłam w siebie całą porcję. Żołądek ściśnięty w kulkę wcale nie ułatwiał mi tego zadania.
Po posiłku dopiero zauważyłam, jak późno już było. Ogniste słońce zachodziło na horyzoncie, a Abelard z dwoma elfami z eskorty dzielili się właśnie wartami. Rozmawiali na tyle głośno, że usłyszałam, że dzisiaj mnie warta ominie, bo elf stwierdził, że miałam ciężki dzień i przyda mi się odpoczynek.
To było zdecydowanie nie fair, bo przecież widziałam, że on też się martwił. W końcu sama jego reakcja po mojej wizji dużo mówiła. A Wilhelmina na pewno zachodziła w głowę, co się działo z Ernitim i czy wszystko z nim w porządku. Przecież to był jej brat, tak jak moja siostra, a Abelard tyle lat miał Anę na oku... Oboje odchodzili od zmysłów, a teraz jeszcze martwili się o mnie.
Posłusznie się położyłam, żeby nie dokładać im problemów, ale sen nie nadchodził. Długo przewracałam się z boku na bok. Nie pomagało liczenie gwiazd, których było pełno rozsianych na niebie. Konstelacje wyglądały inaczej niż te, które znałam i wydawały się takie obce. W pewnej chwili do głowy przyszła mi myśl, że to nie one są tu obce, a przecież ja. One znajdowały się tu od wieków, to ja powinnam odejść.
Na szczęście głos tym razem nie zaprotestował, a gdy sen nadszedł, powitałam go z ulgą.
* * *
Zamiast ciemności, którą znałam tak dobrze, otaczał mnie gęsty, zielony las. Rozejrzałam się niepewnie, mając nadzieję, że w końcu się udało i zobaczę gdzieś tu Anę.
Gęsta roślinność nie chciała dać się przeniknąć wzrokiem, jakby zazdrośnie strzegła swoich sekretów. Znajdowałam się na jakiejś niewielkiej polanie. Szybko zrozumiałam, że nie zanosi się, żebym spotkała tu siostrę, bo ona przecież wyruszyła w góry, a nie gęstą puszczę na równinie. Dlaczego więc się tu znalazłam?
Kiedy tylko o tym pomyślałam, zauważyłam jakiś ruch pomiędzy drzewami. Niepewnie ruszyłam w tamtą stronę, gotowa w każdej chwili zniknąć lub posłać ogniste płomienie, gdybym stwierdziła, że to było coś niebezpiecznego.
Cosiem okazała się wysoka kobieta z czarnymi włosami łagodnie opadającymi na smukłe ramiona. Mimowolnie cofnęłam się dwa kroki, choć nie wyglądała na groźną. Na otwartej dłoni, którą wyciągnęła w moją stronę, leżał pierścień. Zielonkawy kryształ wystawał z obrączki w taki sposób, że przypominał mi wybałuszone oko złotej rybki, w którą był oprawiony i jednocześnie sprawiał, że mimowolnie skupiłam na nim uwagę. Czułam, jakby w jakiś przedziwny sposób mnie przyzywał.
Przeniosłam wzrok na, jak założyłam, elfkę. Wpatrywała się we mnie z oczekiwaniem w intensywnie zielonych oczach. W tej sekundzie pojęłam, że mam przed sobą Augsne, właścicielkę amuletu ziemi. Siostrę Ugunsa... Który przestał istnieć przeze mnie...
– Nie! – wykrzyknęłam, niewiele myśląc. – Nic od ciebie nie wezmę! – Instynktownie uniosłam dłonie i odcięłam się od kobiety płomieniami.
– Niszczysz ziemię, dziecko – rzekła Augsne i uśmiechnęła się smutno, po czym odwróciła się i wygrzebała mały dołek w ziemi, do którego wrzuciła pierścień. Odsunęła się na dwa kroki i w miejscu kupki ziemi momentalnie pojawiło się wielkie drzewo. Mrugnęłam zaskoczona, bo wyrosło jakby znikąd i nie byłam pewna, czy nie mam zwidów. Ale nie, nadal tam było. Jego gruby pień wskazywał, że raczej nie rosło tu od dziś. To było takie nierealne; przecież mogłam przysiąc, że jeszcze przed chwilą go tu nie widziałam!
– Będzie tu na ciebie czekał. – Augsne popatrzyła na mnie znowu z bladym uśmiechem.
– Nie chcę go – zaprotestowałam niepewnie. – Znikniesz tak jak Uguns.
– Chodź. Porozmawiajmy – rzekła kobieta i wskazała mi ręką zwalony pień. – Spokojnie, przecież nic ci nie zrobię.
– Nie, zmusisz mnie jakoś, żebym go podniosła.
– Jesteś tak samo uparta jak Visvecakais, mój najstarszy brat. Cóż, w końcu jesteś jego potomkinią, to co ja się dziwie – dodała jakby do siebie. – Chcę tylko porozmawiać. No siadaj, nie gryzę. I przestań już niszczyć tę biedną ziemię!
Niechętnie zgasiłam ogień. Po prawdzie zaczynałam już odczuwać zmęczenie z nadmiaru wykorzystywania mocy. Nigdy wcześniej nie próbowałam przywołać nic więcej niż pojedynczy ognik, a teraz jeszcze najpewniej korzystałam z mocy czasu jednocześnie. Usiadłam obok zielonookiej kobiety, wypatrując ciągle podstępu.
– A więc powiadasz, że nie chcesz pierścienia, bo to sprawi, że zniknę? – odezwała się po chwili ciszy, a ja powoli przytaknęłam. – A nie pomyślałaś może, że ja tego chcę i Uguns też tego chciał?
Spojrzałam na nią zdziwiona. Co ona wygaduje? Kto by chciał zniknąć? Tak po prostu przestać istnieć i rozpłynąć się w powietrzu na zawsze...
– Nawet nie wiesz, jak to jest trwać tysiące lat w zawieszeniu. Nie być ani żywym, ani martwym. – Kobieta odwróciła wzrok i zaczęła się bawić listkiem pobliskiego drzewa. I ona mi robiła wykłady o nieniszczeniu natury? – Tkwisz w jakimś miejscu przez wieki, a zobaczyć cię mogą tylko spokrewnione osoby i te, które znały cię za życia. Tych drugich już za wiele nie ma, uwierz mi.
Wpatrywałam się w Augsne, niewiele rozumiejąc. Czyli... że Uguns chciał umrzeć? Nie mieściło się to w moim pojmowaniu świata.
–Widzę twoje zdziwienie, ale zrozum, że my naprawdę chcemy już odejść w spokoju. No może nie wszyscy – poprawiła się po chwili. – Vejs nigdzie się nie wybiera, choć oddał amulet, ale on to taki wyjątek od reguły. Nie musisz się nim przejmować. A więc wyświadcz mi przysługę, dziecko i znajdź pierścień.
Zamyśliłam się. Nigdy bym nie pomyślała, że Uguns pragnął śmierci, ale może ona faktycznie miała rację? W końcu dobrowolnie pokazali nam miejsca ukrycia amuletów. Mimowolnie znowu moje myśli uciekły do Any. Co ona by zrobiła? Najpewniej coś całkowicie niespodziewanego...
– Powiedz mi, gdzie jest moja siostra i dlaczego nie mogę jej zobaczyć – zażądałam. – Wtedy postaram się odnaleźć pierścień.
Augsne znowu uśmiechnęła się smutno, jakby całkiem spodziewała się dokładnie czegoś takiego.
– I tak bym ci powiedziała, bo nie możemy patrzeć, jak się zamartwiasz – odparła, a mnie zamurowało. – Co prawda nie powinniśmy się bardzo angażować, ale mała wizja nie zaszkodzi. Amalda jest na Hwesta sindarinwa, a ta góra blokuje niektóre magiczne umiejętności elfów. Między innymi dlatego oready wybrały ją na miejsce przychodzenia na świat ich potomków.
Zamrugałam zaskoczona. Oready? Co to takiego było? Nie mogłam jednak ukryć westchnienia ulgi, które mi się wyrwało. Wyglądało na to, że mojej siostrze nic nie było.
Nagle Augsne pstryknęła palcami, a świat przede mną zawirował i znalazłam się na jakiejś górze, najpewniej tej, której nazwy nie zdołałam zapamiętać. Wydałam okrzyk zdumienia i radości, bo w oddali dostrzegłam Anę, która stała pod dziwnie ogołoconym z liści drzewem wraz z Kealem i Ernitim.
Teraz miałam pewność. Moja siostra na szczęście była cała i zdrowa, a ponadto na jej szyi dostrzegłam medalion wiatru. Czyli jej się udało! Znaczy... Augsne też niby tak twierdziła, ale uwierzyłam, dopiero kiedy ujrzałam to na własne oczy. Choć nie wiedziałam, czy znalezienie przez Anielę amuletu wiatru to taka do końca optymistyczna wiadomość, skoro przez to ktoś mógł rozpłynąć się w powietrzu.
Już miałam ruszyć w kierunku Any, gdy czarny tunel czasu zaczął znowu mnie wciągać. Jak przez mgłę słyszałam mówiącego do mnie Abelarda, a kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam jego twarz nade mną. Przymknęłam powieki, gdy światło słoneczne postanowiło mnie zaatakować. Musiał już być ranek.
– W końcu się obudziłaś! Już myślałem, że umarłaś podczas snu – rzucił, ale było widać, że z jego twarzy znika cień zmartwienia. – Wstawaj, idziemy szukać Amaldy.
– Nie trzeba. Nic jej nie jest. – Uchwyciłam jego pytające spojrzenie, więc dodałam, zanim znowu wpadłby na pomysł szarpania mnie za ramiona, żeby uzyskać odpowiedź: – Widziałam ją we śnie. Mam nadzieję, że jutro albo pojutrze tu dotrą – powiedziałam uspokajająco, choć wcale nie miałam pojęcia, jak daleko jeszcze się znajdowali.
Na twarzy elfa odmalowała się wyraźna ulga. Cóż, ja też się cieszyłam, że Anie nic nie było.
– Całe szczęście – odparł. – Co ci tak długo zajęło to sprawdzanie?
Wypuściłam przez zęby powietrze, ale nic mu nie odpowiedziałam. Wzruszyłam tylko wymownie ramionami. Nie zamierzałam mu się tłumaczyć z chwilowej trudności korzystania z mocy czasu. Przynajmniej mój wewnętrzny smutek znacznie się zmniejszył. Anie nic nie groziło, a skoro Uguns chciał już odejść, to kim ja byłam, by mu się przeciwstawiać? Na pewno nie chciałby, żebym się pół życia za to obwiniała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro