Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 33

Almáriel Angela Lirryns

Przeniosłam podejrzliwe spojrzenie na most nad rzeką Esselegur, a raczej coś, co kiedyś most pewnie przypominało, a teraz było w opłakanym stanie. Cała konstrukcja raczej się rozpadała, brakowało kilku desek, a reszta wydawała się tak spróchniała, że bez dobrego powodu nie ryzykowałabym stawania na którejkolwiek z nich.

Kiedy tylko pierwszy raz go ujrzałam, od razu podejrzewałam, że nikt go od wieków nie remontował i miałam rację. Wilhelmina wyjaśniła mi, że po prostu nikomu się to nie opłacało, bo przeciwny brzeg rzeki był słabo zaludniony i oprócz pojedynczych osad odciętych od reszty Ampelium, nikt tam nie mieszkał. I tak z roku na rok most niszczał coraz bardziej i powoli zamieniał się w ruinę samego siebie.

Nie z tego powodu jednak przyglądałam mu się podejrzliwie. Dwa dni już sterczeliśmy przy tym moście, a Ana, Erniti i Keal oraz reszta elfów z obstawy nadal się nie zjawili. Według planu powinni się pojawić już wczoraj, ewentualnie dzisiaj, a ich nadal nie było. Czyżby przyjechali przed nami i stwierdzili, że to nie ten most, bo tak okropnie wyglądał i pojechali dalej, szukać kolejnego?

Pokręciłam głową sama do siebie. Erniti nie popełniłby takiego błędu, skoro nawet Wilha znała historię Yantaanga. Ten wniosek zdecydowanie mi się nie podobał, bo to oznaczało, że coś ich zatrzymało. A że powodem opóźnień są najczęściej jakieś kłopoty...

Przeszył mnie dreszcz, więc szybko odgoniłam od siebie tę myśl, ale kiedy spojrzałam na resztę, dostrzegłam u nich też pierwsze oznaki niepokoju, co wcale nie poprawiło mi humoru. Przecież dzień opóźnienia to jeszcze nic takiego; nie popadajmy w paranoję.

Wilhelmina zapadła w jakiś melancholijny nastrój, co w jej wypadku raczej nie było normalne.; W końcu zwykle roznosiła ją energia. Abelard za to chodził poddenerwowany, więc najchętniej wszyscy unikalibyśmy go jak ognia, żeby tylko nie narazić się na jego gniew.

Tylko Szealtiel z Tautomirem wydawali się w pełni spokojni. Odrobinę im zazdrościłam. Mimo wszystko trochę fajnie musi się żyć, tak niczym się nie martwiąc i tylko osłaniając istoty przemieszczające się z punktu A do punktu B. Nic nie musieć przy tym też planować, bo zrobi to ktoś inny i przy okazji pół Ampelium na ciebie nie liczy. To musiało być na krótką metę nawet miłe uczucie.

Drgnęłam jak oparzona, bo w tym momencie Abelard wstał i zaczął chodzić w tą i z powrotem, wyrywając mnie tym samym z zamyślenia. Od razu skojarzył mi się z jakimś tygrysem zamkniętym w klatce, który chętnie by ją opuścił i zrobił krzywdę tym, którzy zatrzasnęli za nim kraty. Cóż, jakby mu się udało, to niepokój na pewno by zginął i to szybką śmiercią.

– Może Almáriel mogłaby sprawdzić, co z nimi? – zaproponowała w tym momencie Wilha.

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Czułam, że ta propozycja kiedyś padnie, ale mimo wszystko nie byłam na nią gotowa. Bałam się, że zobaczę coś, czego nie chciałabym dostrzec. Teraz jednak, kiedy oczy Abelarda i Wilhelminy uporczywie się we mnie wpatrywały, stwierdziłam, że i tak nie mam wyjścia. W końcu podobno nawet najgorsza prawda lepsza niż niepokój. A przynajmniej taką miałam nadzieję. Skinęłam głową, zgadzając się na tę propozycję.

Nie odwrócili spojrzeń nawet wtedy, kiedy usiadłam i oparłam się głową o szeroki pień, żeby nie upaść, kiedy stracę przytomność. Zamknęłam oczy, próbując się skupić, ale to nic nie dało. Nadal czułam na sobie ich wwiercające się z niecierpliwością spojrzenia. Przez to nie mogłam w żaden sposób się skoncentrować na tym, gdzie chcę się dostać. Skrzywiłam się z niesmakiem i uniosłam powieki.

– Wiecie, ja muszę się skupić. Nie mogę tak, kiedy wszyscy się na mnie gapicie – powiedziałam.

Abelard odburknął coś w odpowiedzi, ale oboje zgodnie odwrócili wzrok, więc na powrót zamknęłam oczy. Z całych sił zapragnęłam przenieść się do Any, pamiętając, aby dodać, że chcę ją zobaczyć w tej konkretnej chwili. Miałam nadzieję, że to wystarczy, bo dawno nie korzystałam ze swojej mocy. Nawet ostatnio nie nawiedzały mnie już losowe sny o rodzicach. Tak jakby skończyły swoją historię i nie miały nic do dodania. Istniała też możliwość, że po prostu za mało o nich myślałam, skupiona na zdobyciu medalionu.

Odetchnęłam głęboko, przygotowując się na najgorsze i otworzyłam oczy. Nic jednak się nie zmieniło. Nadal znajdowałam się na umówionym miejscu spotkania. Ledwie powstrzymałam się, żeby nie prychnąć z irytacji. Czy tak trudno naprawdę było oddalić od tego durnego mostu?

Zacisnęłam usta z uporem, postanawiając podjąć kolejną próbę. O nie, moco, tak się bawić nie będziemy – pomyślałam. W tej chwili pokażesz mi, co się dzieje z moją siostrą.

Tym razem też jednak nie uzyskałam pożądanego rezultatu.

Zauważyłam, że Abelard nadal przygląda mi się kątem oka. Posłałam mu gniewne spojrzenie. Odpędziłam pokusę, by zniknąć i wprawić go w zdumienie. Akurat lepiej, aby syn Andreth nie wiedział, że mam taką moc.

Odetchnęłam głęboko, przypominając sobie w końcu nauki Meleth. Muszę być spokojna. Zamknęłam oczy. Wdech, wydech. Wdech, wydech. Pokaż mi, co się dzieje teraz z Aną – rozkazałam i po raz kolejny głęboko odetchnęłam. Tylko spokojnie – upomniałam się w myślach. Wdech, wydech.

Rozchyliłam powoli powieki, obawiając się kolejnego rozczarowania, ale tym razem otaczała mnie ciemność. Cóż, nie tego się spodziewałam, ale przynajmniej w końcu gdzieś się przeniosłam.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu Any. Nie dostrzegłam jej, ale po prawdzie nie widziałam właściwie niczego ani nikogo.

Dopiero po chwili dezorientacji przypomniałam sobie o medalionie ognia, który połączony z tym posiadanym przeze mnie od urodzenia, wisiał na szyi. Dawał on aż nadto możliwości rozświetlenia okolicy, choć używanie dwóch mocy bywało strasznie wyczerpujące.

Niepewnie machnęłam ręką i w powietrzu zawisł ognik. Przynajmniej jedna moc nie sprawiała kłopotów; zawsze to coś.

Nie zdążyłam się nawet rozejrzeć, kiedy poczułam na ramieniu zimny dotyk czyjejś dłoni. Momentalnie odwróciłam się, gotowa cisnąć w nieznajomego ogniem, ale kiedy spojrzałam w krwiście czerwone oczy postaci za mną, odetchnęłam z wyraźną ulgą.

– Następnym razem mogę zejść na zawał, a wtedy będziesz musiał szukać sobie kogoś innego do ratowania świata – rzuciłam, przypominając sobie nasze pierwsze spotkanie. Wtedy też o mało co nie zeszłam na zawał.

Na moje słowa Uguns uśmiechnął się lekko. Coś mi się w tym uśmiechu nie spodobało; był taki niepewny, kruchy i jakby gotowy zniknąć w każdej chwili.

Przyjrzałam się mężczyźnie uważniej, zagłuszając ciche podszepty niepokoju i stwierdziłam, że jest bardziej blady niż zwykle, a jego oczy nie płoną już takim blaskiem, jak przy naszym ostatnim spotkaniu. Przypomniałam sobie też dotyk jego dłoni. Była zimna, a zawsze od Ugunsa biło zadziwiające ciepło. Nie podobało mi się to, ale dopiero jego słowa zmroziły mnie do końca.

– Nie będzie następnego spotkania – powiedział, jakby wyczuwając moje myśli.

Osłupiałam, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa. Czyżby on umierał...? Nie, nie i jeszcze raz nie! To się nie mogło dziać naprawdę...

– Zdobyłaś medalion – kontynuował tymczasem spokojnym głosem, jakby wcale nie dostrzegł mojej reakcji. – Zostawiam go w dobrych rękach. Jego moc trzymała mnie w zawieszeniu pomiędzy życiem a śmiercią. Teraz powoli znikam.

Otworzyłam usta ze zdumieniem i po chwili je zamknęłam, gdy zorientowałam się, jak głupio muszę wyglądać. Gdy zrozumiałam, że od tej chwili jestem zdana tylko na siebie i nie mogę już liczyć na wsparcie tajemniczego mężczyzny, poczułam się dziwnie mała i samotna. Do tej pory myślałam, że będzie mi towarzyszył co najmniej do zdobycia wszystkich amuletów, a nawet do pokonania stryja. Nie mógł przecież tak po prostu zniknąć! Przecież... Oczy zaszkliły mi się łzami... Tak krótko go znałam, ale był dla mnie wielkim oparciem. Chyba tylko na moją siostrę mogłam liczyć bardziej.

– Nie martw się. Poradzisz sobie – rzekł, jakby znowu wyczuwając moje myśli i starając się dodać mi otuchy.

Nie pomogło. Wiedziona dziwnym instynktem przytuliłam się do niego. Od Ugunsa bił przeszywający chłód. Znowu mnie to przeraziło.

– Jesteś lodowaty – wyszeptałam, starając się powstrzymać łzy, które zaczęły mi cieknąć po policzku.

– Nie dziw się. Cały ogień zaklęty w medalionie należy teraz do ciebie – powiedział cicho.

Za cicho. Nie, to nie mogło się dziać...

– Idź już. – Odepchnął mnie lekko. – I pamiętaj. Nie martw się, ufaj swoim umiejętnościom, a wszystko się ułoży.

Posłusznie, jak w transie, przeszłam kilka kroków w kierunku nieprzeniknionej ciemności, a potem w głowie zaświtał mi pomysł. Może nie był on zbyt mądry, ale zawsze jakiś. Pomyślałam, że jeśli oddam Ugunsowi medalion, to on przetrwa. Przecież poradzę sobie bez tego amuletu! Był niczym za istnienie mężczyzny! Może jeszcze nie było za późno...

Odwróciłam się szybko, by powiedzieć mu o swoim pomyśle, ale nie został już po nim śladu. Rozpłakałam się na dobre. Musiał być przecież jakiś sposób, by go ocalić! Nie mógł tak po prostu odejść... Nie chciałam tego medalionu!

Zerwałam się, żeby zdjąć go z szyi, ale wtedy dostrzegłam wpatrzonego we mnie Abelarda. Momentalnie pobladł, widząc moje łzy.

– Coś jej się stało? – wyjąkał dopiero po chwili, a ja przypomniałam sobie, że przecież miałam sprawdzić, co u Any. Całkiem o tym zapomniałam przez Ugunsa, ale nie miałam teraz siły na kolejną próbę. Pozostawało mieć nadzieję, że przynajmniej z moją siostrą było wszystko w porządku i tylko wspinaczka pod górę im się przedłużyła.

Jako że nie doczekał się żadnej reakcji, złapał mnie za ramiona i potrząsnął, jakby chciał wyrwać mnie z jakiegoś transu. Pomogło. Wróciłam do rzeczywistości.

– Co z Amaldą? Coś się jej stało? – zapytał znowu, teraz już wyraźnie wzburzonym i podniesionym głosem.

Pokręciłam szybko głowa, ocierając łzy rękawem.

– Nie – odparłam szybko. – To coś innego... Nie wiem, co z Aną.

Elf nadal patrzył na mnie niepewnie, ale trochę już się przynajmniej uspokoił, zachodząc pewnie w głowę, co takiego mogło wywołać aż taką moją reakcję. No i na szczęście puścił moje ramiona. Na wszelki wypadek odsunęłam się jeszcze o krok od niego. Wilha tymczasem też rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie.

– Ja... Chcę pobyć trochę sama – powiedziałam błagalnie. – Potem spróbuję znowu, ale teraz zostawcie mnie samą.

Na szczęście bez słowa spełnili moją prośbę, bo nie miałam siły na kolejną batalię. Ukryłam twarz w dłoniach i pozwoliłam łzom znowu swobodnie płynąć. Co ja najlepszego narobiłam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro