Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

A więc konie idą w odstawkę – pomyślałam, przyglądając się majestatycznym skałom rozciągającym się w głąb lądu. Staliśmy całą grupką u ich stóp i rozważaliśmy, dokąd dokładnie powinniśmy się skierować.

Albo to raczej Erniti próbował to ustalić. Niby to ja miałam najważniejsze informacje – w końcu to mi Lantan ukazał, gdzie znajduje się medalion wiatru, ale to elf znał to miejsce i wiedział, która droga byłaby najlepsza. A przynajmniej tak stwierdził, gdy jakiś czas temu tu przybyliśmy. Teraz próbował przypomnieć sobie tę najlepszą drogę na szczyt. A kiedy zaproponowałam mu, aby może przedyskutował to z naszymi elfami z obstawy – w końcu oni też wychowywali się w górach – popatrzył na mnie jak na głupią i stwierdził, że jeśli się nie zamknę, to jeszcze dłużej mu zajmie znalezienie odpowiedniej trasy.

Ustąpiłam więc mu, nie mając siły się kłócić i przygotowałam do drogi. Logiczne było, że konie nam się tam nie przydadzą, musiałam więc zredukować swoją ilość bagaży do minimum – w końcu nie będzie tam komu ich za mnie dźwigać.

Usiadłam więc na gołej ziemi i wysypałam wszystko, co znajdowało się w mojej torbie. Stwierdziłam, że najważniejszym, co muszę ze sobą zabrać, to wygodne buty i jakąś ciepłą odzież, ewentualnie śpiwór, jeśli mielibyśmy spędzić tam noc i oczywiście jedzenie. Tyle że u elfów nie było czegoś takiego jak śpiwory, musiałam więc zadowolić się kocem, pod którym czasem spałam w trakcie tej podróży, gdy było chłodnawo. Wiedziałam, że noce w górach są zimniejsze, ale nie miałam nic innego.

No i moje ubrania też nie nadawały się na taką podróż. Nie wiem, co mną kierowało, gdy pakowałam się ładnych kilkanaście dni temu. Pocieszałam się jednak, że nie wzięłam ze sobą sukienek, tylko ładną skórzaną tunikę i materiałowe spodnie. Nie wyglądało to może jak ostatni krzyk mody, ale było nadzwyczaj wygodne. Dzięki temu nic nie krępowało mi ruchów.

Teraz jednak przydałoby się coś cieplejszego. Moja tunika miała krótkie rękawki, a ja nie łudziłam się, że skóra w razie czego ochroni mnie przed zimnem. Niestety jednak, w mojej torbie nie znalazłam niczego bardziej odpowiedniego.

No i była jeszcze peleryna. Nigdy jej nie nosiłam, w przeciwieństwie do mojej siostry, ponieważ denerwowało mnie to, w jaki sposób furkotała za mną przy każdym ruchu. Była ona jednak obowiązkowym elementem ubrania wszystkich moich towarzyszy, więc wyjeżdżając z oazy i ja postanowiłam ją zabrać. Teraz wyciągnęłam ją i mnąc w dłoniach jej materiał, zastanawiałam się, do czego ona niby mogłaby mi się przydać.

Fakt, taką peleryną można by się owinąć i ułożyć do snu, ale czy jest dostatecznie ciepła, aby uchronić mnie przed zimnym wiatrem w wyższych częściach gór?

Westchnęłam, ale i tak nie miałam wyboru. Stwierdziłam, że mimo wszystko warto ją zabrać, jako dodatkową ochronę. No i ją, w przeciwieństwie do koca, nie musiałabym jej dźwigać w torbie, tylko mogłam odziać na siebie. Narzuciłam więc ją na garb i spakowałam do mojego podręcznego bagażu kilka sucharów, suszonych, jak i świeżych owoców oraz wodę. Niestety, koc już się tam nie zmieścił.

Chyba jednak będę musiała się zadowolić tylko tą peleryną – pomyślałam, wpatrując się w ciemnogranatowy materiał spływający mi z pleców. Miałam nadzieję, że rzeczywiście się do czegoś przyda.

Zostawiłam swój niezbędny w dalszej wędrówce bagaż i podeszłam do Managuy.

– Co tam słychać, koleżanko? – zapytałam ją, głaszcząc bok jej szyi. Teraz była moją jedyną towarzyszką, bardzo się więc smuciłam, że i ona musi mnie opuścić. Jak ja sobie poradzę wśród samych mężczyzn, nie mając przy sobie nawet tej pięknej klaczy?

– Myślałem, że tylko twój brat potrafi rozmawiać z końmi. – Usłyszałam za sobą czyjś głos, więc czym prędzej się odwróciłam.

Przede mną stał elf niskiego rodu, ten, którego imienia jeszcze dwa dni temu nie potrafiłam sobie przypomnieć, a którego nazwałam w głowie Kristof. Jednak udało mi się podsłuchać, jak Olgierd zwraca się do niego "Krzesimir", teraz więc mogłam wykazać się swoją nabytą wiedzą.

– Ależ Krzesimirze... – Zawahałam się przez chwilę, zastanawiając się, czy dobrze odmieniłam jego imię. Może i miałam moc szybkiego poznawania wszystkich języków, a elficki podobno był moim ojczystym, jednak gramatyka nigdy nie była moją dobrą stroną i przekładało się to też na inne mowy świata. – Przecież każdy może rozmawiać ze zwierzętami, jeśli tylko zechce – dokończyłam, z satysfakcją odnotowując, że zdziwił się nie tylko na moje słowa, ale też na fakt, że pamiętam jego imię.

Zerknęłam szybko na resztę naszej ekipy. Nie chciałam, aby Krzesimirowi dostało się za to, że ze mną rozmawiał.

– Ale jak to? – zapytał z głupią miną.

Spojrzałam na niego z politowaniem.

– Jeśli tylko umiesz mówić, możesz rozmawiać z każdym. Albo raczej do każdego. To nie znaczy, że cię zrozumie. – Wzruszyłam ramionami. – Ale wyobraź sobie, że nawet zwierzęta potrafią odczuwać emocje, więc nawet jeśli nie zrozumieją, co mówisz, mogą zrozumieć, czego potrzebujesz.

Krzesimir popatrzył na mnie, rozmyślając nad czymś przez chwilę.

– Czyli jak powiem twojemu koniowi, że jest brzydki, to się na mnie obrazi? – zapytał.

Poczułam jak Managua zastygła, więc czym prędzej poklepałam ją po szyi.

– On tak nie myśli – wyszeptałam jej do ucha. – To tylko eksperyment. A nawet jeśli tak, to wiedz, że dla mnie jesteś najpiękniejszą klaczą na świecie.

Obejrzałam się z powrotem do mojego rozmówcy.

– Widzisz. Zrozumiała cię. Zresztą, w twoim głosie słychać było cień obrzydzenia, więc to nie było trudne – rzuciłam. – Ale wiedz, że ja nie chcę, abyś obrażał moją Managuę. Masz się zachowywać i swoje niemiłe komentarze zostawić dla siebie.

Krzesimir tylko przytaknął.

– Tak jest, królewno. W trakcie waszej nieobecności będę ją nawet zabawiał swoją rozmową, ale jednak prosiłbym, żebyście jak najszybciej wrócili. Nie chciałbym przebywać sam na sam z tymi zwierzętami dłużej niż to konieczne.

Pokiwałam głową i przyjrzałam mu się zaciekawiona. A więc to on został wyznaczony do pilnowania naszych wierzchowców.

– Dlaczego boisz się koni? – zapytałam.

Zdziwiony uniósł lekko brwi.

– Nie boję się, tylko... Przez większość życia mieszkałem w górach, więc z końmi dopiero od niedawna mam styczność. Nie czuje się w ich obecności zbyt komfortowo – stwierdził.

Kiwnęłam głową, pokazując, że rozumiem. Krzesimir został zawołany przez Olgierda, więc patrzyłam tylko, jak skłonił przede mną głowę i położył dłoń na piersi, a potem odszedł w jego kierunku. Zaskoczona jego dziwnym gestem na powrót skupiłam się na mojej wiernej towarzyszce.

– Będzie mi ciebie brakowało, wiesz? – zapytałam ją, przytulając się do jej szyi. – Dbaj o siebie i inne konie. Jak wrócę, czekają nas dalsze przygody, a bez ciebie nie dam sobie rady.

Ucałowałam jeszcze jej szyję i odeszłam, starając się z całych sił, aby na mojej twarzy nie było widać smutku. Erniti w końcu kazał nam się zbierać do dalszej podróży, więc wzięłam moją ukochaną torbę, jedyną pamiątkę, jaką miałam po swoim życiu w Polsce i machając na odchodne Krzesimirowi, razem z pozostałymi podążyłam drogą ku przeznaczeniu.

Zaśmiałam się lekko, na myśl, która przed chwilą pojawiła się w mojej głowie. "Droga ku przeznaczeniu"? Chyba naprawdę zaczęło mi odbijać – pomyślałam.

Keal zauważył mój uśmiech i zmarszczył brwi.

– Co się tak rozbawiło? – zapytał.

– Nic, tylko mam zbyt wybujałą wyobraźnię. – Zbyłam go machnięciem ręki.

– Mhm, niech i tak będzie – mruknął, przyglądając mi się podejrzliwie.

Uśmiechnęłam się do niego jeszcze szerzej i pomaszerowałam przed siebie, ponieważ ścieżka robiła się coraz węższa i musieliśmy iść gęsiego. Tak oto na kilka następnych, niezmiernie męczących godzin marszu wylądowałam między małomównym Kealem i zanurzonym do cna w mapie Ernitim.

Po ładnych kilku kilometrach już nie dawałam rady. I nie chodziło tylko o moją słabą kondycję, choć musiałam przyznać, że przejście tylu kilometrów i po płaskim terenie moja sprawność fizyczna wzrosła.

Moje buty były zupełnie nieodpowiednie do tej wędrówki. Nie wiem, jakim cudem przed wyruszeniem w podróż nie pomyślałam, że przydadzą mi się buty trekkingowe. Teraz musiałam maszerować stromą ścieżką w skórzanych sandałkach. Kostka mi latała we wszystkie strony, stopa się ślizgała na podłożu, a kamyki wpadające do buta raniły moją skórę. Więc kiedy w końcu Erniti zarządził postój, przyjęłam to z ulgą.

Usiadłam na pierwszej lepszej skale i westchnęłam kompletnie pokonana przez góry. Tak oto jeszcze dobrze nie skończył się kolejny dzień podróży, a ja już miałam go dosyć. Moje nogi były kompletnie opuchnięte. Sandałki naprawdę nie nadawały się do pieszych wędrówek po tych stromych zboczach. Bałam się, że moje stopy albo zamienią się w krwawą miazgę, albo najzwyczajniej w świecie odpadną. I nawet fakt, że poznałam nowe mięśnie nóg, o których do tej pory nie miałam najmniejszego pojęcia, wcale nie poprawiał mojego humoru. A wszystko dlatego, że dowiedziałam się o ich istnieniu w niekonwencjonalny sposób – ich ból istnienia pokazał mi ich obecność.

Gdy tak rozmyślałam nad tym, co jeszcze czeka moje biedne stopy, ile muszą jeszcze wycierpieć, w zasięgu mojego wzroku pojawiał się Olgierd. Przywdziałam radosny wyraz twarzy i przypatrzyłam mu się. Zastanawiało mnie, czego może ode mnie chcieć, w końcu elfy niskiego rodu raczej nie chcieli się zadawać z takimi jak ja, a dziś już drugi z nich sam z siebie zaczynał ze mną rozmowę.

Jego wzrok padł na moje stopy. Przypatrywał się im chwilę z uwagą, po czym skierował do mnie jakieś słowa.

– Mógłbyś powtórzyć? Przepraszam, nie dosłyszałam – powiedziałam, na co ten zaczął przypatrywać mi się jeszcze uważniej, o ile to w ogóle możliwe.

– Pytałem się, dlaczego masz na sobie sandały, a nie buty odpowiednie do takiej wspinaczki. – Zmarszczył brwi, spoglądając znacząco w stronę moich zmasakrowanych stóp.

– No wiesz – naprędce starałam się wymyślić jakąś inteligentną, a zarazem zabawną odpowiedź, ale akurat nic odpowiedniego nie chciało mi przyjść do głowy – tak jakoś się złożyło, że nie pomyślałam o tym, gdy przygotowywaliśmy się do drogi. Myślałam raczej, że będziemy podróżować po płaskim terenie i to jakimś cywilizowanym pojazdem. Ale jak widać, gorzko się przeliczyłam.

Olgierd westchnął głęboko i spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.

– I nie powiadomiłaś o tym żadnego z nas? Poza tym przecież wiedziałaś, że droga po medalion ognia prowadziła w góry.

– No tak, ale to Angela, znaczy, moja siostra miała po niego iść.– Wzruszyłam ramionami. – Nikt nie mówił, że je też będę musiała po nich chodzić. Ja byłam tylko do towarzystwa.

Elf pokręcił głową na boki, jakby myśląc nad czymś.

– Ale to jeszcze cię nie usprawiedliwia przed tym, że żadnemu z nas nie powiedziałaś o tym jeszcze przed tym, jak weszliśmy na tę upiorną górę. Wiesz, że to opóźni nasz marsz? Erniti i Abelard nie będą zadowoleni, jak się dowiedzą.

– Ale przecież nie musisz im nic mówić, prawda? – zapytałam, robiąc przy tym oczy ze Shreka.

– Erniti i Keal zapewne sami się dowiedzą, kiedy zauważą, jak wolno się poruszasz. A jeśli chodzi o Abelarda... Na to nie mam wpływu. Przecież Erniti będzie musiał mu zdać szczegółową relację z tego, co się tu działo. No i równie dobrze może to zobaczyć twoja siostra, przemieszczając się umysłem, więc nie łudziłbym się, że uda ci się to przed nim jakoś ukryć. Aczkolwiek możesz być pewna, że to nie ja mu to powiem.

Spojrzałam na niego lekko przerażona.

No to po mnie – pomyślałam.

Oczywiście, tak jak przewidywał Olgierd, nasi towarzysze również bardzo szybko zorientowali się, że jest coś nie tak.

Ernitiemu nie w smak było moje zachowanie, ale co ja miałam zrobić? Przecież już nie cofnę czasu. A to, że nie mieliśmy czasu na wytworzenie dla mnie odpowiedniego obuwia do podróży, ani na wysłanie kogoś na poszukiwanie wioski, w której moglibyśmy je nabyć, nie było moją winą. Aby móc iść dalej, musiałam pożyczyć od Keala jakieś paski materiału, którymi obwiązałam stopy, aby nie wdała się żadna infekcja, a Erniti obiecał każdego wieczora leczyć moje rany.

Potem obaj stwierdzili, że dziś mieli już dość wrażeń i to w tym miejscu powinniśmy rozbić obóz. Niedaleko znalazłam małe źródełko i postanowiłam się w końcu trochę odświeżyć, a całej reszcie zostawiłam na barkach rozstawienie obozu, rozpalenie ognia i przyrządzenie kolacji.

Z ulgą zanurzyłam w wodzie dłonie i umyłam twarz, a potem sama spróbowałam wejść do rzeczki i trochę wyprać moje ubrania. Miałam nadzieję, że jeśli zostawię je na gorących od słońca kamieniach, to wysuszą się w miarę szybko. Rozejrzałam się trochę i stwierdziwszy, że wokoło nikogo nie ma, postanowiłam wypróbować moją mocą. Robiłam lodowe rzeźby z wody, które ze względu na wysoką temperaturę na zewnątrz szybko topniały.

Byłam właśnie przy rzeźbieniu nosa Pinokia, który był trochę bardziej podobny do Abelarda niż do drewnianej lalki, kiedy usłyszałam pęknięcie jakiejś gałązki. Rozejrzałam się dyskretnie, ale kiedy nie zauważyłam nic niepokojącego, stwierdziłam, że to pewnie jakieś małe zwierzątko typu wiewiórka, skacząca między gałęźmi pobliskiego drzewa.

Mimo to pośpiesznie wyrzuciłam lód z rąk i wyszłam z wody. Szybko się ubrałam i czym prędzej pospieszyłam do miejsca, w którym się zatrzymaliśmy.

– Gdzie byłaś? – zapytał się mnie Erniti, spoglądając w moją stronę i jednocześnie kończąc przygotowywać posiłek.

– Jak to gdzie? Przecież sam stwierdziłeś, że śmierdzę – powiedziałam wesołym tonem, sugerując, że żartuję. – Więc poszłam się umyć. – Wzruszyłam ramionami.

– Nic takiego nie mówiłem. – Od razu zaprzeczył, ale widząc moją minę, też się uśmiechnął. To dobrze, że chociaż on wiedział, co to żart. – Ale to dobrze, przynajmniej szybko zaśniesz.

Zmarszczyłam brwi, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi.

– No wiesz, kąpiel zabiera trochę energii. – Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. –Więc się wymęczyłaś i będziesz teraz spała jak kamień. Tak właśnie usypia się niemowlaki, które mają za dużo energii. Myślisz, że w jaki sposób usypiałem Wilhelminę? Ona ma tyle energii, że nic innego nie działało.

Może i ma rację? Ale to nie powód, żeby mnie przyrównywać niemowlaka. Miałam nadzieję, że nigdy więcej tego nie zrobi.

Na szczęście, naszą rozmowę przerwał Olgierd, wołając nas na kolację. Niedługo potem, gdy ustalono kolejność warty, mogłam w końcu zwinąć się pod moim płaszczem i pójść spać. Miałam tylko nadzieję, że noc nie będzie zbyt chłodna.

Następnym, co poczułam, było coś zimnego na mojej szyi. To właśnie mnie obudziło. Otworzyłam oczy, ale widziałam przed sobą ciemność, na tle gwieździstego nieba. No i czyjeś wpatrujące się we mnie oczy. Najwidoczniej mój przeciwnik przywdział na siebie maskę.

– Ani waż się krzyczeć – wyszeptał, czy raczej wyszeptała ostrym tonem dziewczyna, biorąc pod uwagę, jak melodyjny miała głos. – Wydobądź z siebie jakikolwiek dźwięk, a mój nóż zanurzy się w twoim gardle.

Tym przestraszyła mnie nie na żarty. Chciałam się jakoś poruszyć, ale strach sparaliżował mnie do takiego stopnia, że nie byłam w stanie nic zrobić.

Wojowniczka poprowadziła mnie w stronę gór, wciąż przykładając mi nóż do gardła. Chcąc nie chcąc, nie mogłam się wyrwać. Nie wiadomo, co by mi zrobiła w przypływie złości, a ja wolałam jeszcze trochę pożyć. Nawet jeśli musiałabym żyć w niewoli.

Ukryła nas za jakąś skałą, tak aby z obozu nie można było nas dostrzec. Pchnęła mnie na ziemię, a ja boleśnie upadłam, uderzając się w biodro. Wyciągnęła jakiś sznurek, związała mi ręce, zakneblowała i przybliżyła się ku mojej twarzy.

– Spróbuj tylko jakichś sztuczek, a któryś z twoich przyjaciół będzie miał ze mną do czynienia – szepnęła, a ja mimowolnie się wzdrygnęłam.

Z powrotem pomaszerowała do obozu. Jako że nie związała mi nóg, więc spróbowałam swojej jedynej szansy na ucieczkę. Niepewnie i nieco niezdarnie podniosłam się do pozycji stojącej. Wyjrzałam zza skały i obserwowałam, co robi. W końcu zawróciłam i chciałam skierować się w inną stronę, ale moje poranione stopy, które zaczęły znowu boleć przez ten krótki spacer na bosaka, od razu przypomniały o sobie, tak więc musiałam porzucić ten plan i czekać, jak to wszystko samo się dalej potoczy.

Patrzyłam, ja dziewczyna podchodziła do mojego posłania. Przeszukała je dokładnie i najwyraźniej nie znalazłszy tego, co potrzeba, chwyciła tylko moją torbę i zawróciła, kierując się w stronę skały, za którą się ukrywałam.

Szybko usiadłam w miejscu, w którym mnie zostawiła, nie chcąc jej bardziej zdenerwować, bo to zapewne nic by mi nie dało. Dłońmi wymacałam jakiś ostry kamień, który mógłby mi się przydać do obrony, jak i również do przecięcia więzów.

Wojowniczka uklękła przede mną i zdjęła maskę, a ja znowu przeżyłam szok. Ta dziewczyna na pewno nie była elfką!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro