Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 26

Abelard Redion by KaLTEANLAGEN

Nie ufałem Ernitiemu, jeśli chodzi o opiekę nad Amaldą. Tak naprawdę wcale nie chciałem jej opuszczać. Wiedziałem, że bywała trudna i uparta, a czasem miała tak szalone pomysły, że nawet wolałem nie myśleć, co by było, gdyby wprowadziła je w życie. Jednak ja opiekowałem się nią od dawna. Potrafiłem już w jakiś sposób zapanować nad jej temperamentem i ewentualnie przewidzieć, co mogłoby spotkać się z jej jawnym sprzeciwem. A ten koleś... On nie potrafiłby poskromić swojej młodszej siostry, a przecież Wilhelmina nigdy nie była tak poważnym zagrożeniem jak Amalda.

Jednak nic nie mogłem temu zaradzić. Moja przybrana siostra wyraźnie straciła wszelkie zaufanie i nie chciała widzieć mnie w pobliżu. Dlatego zrzekłem się opieki nad nią, mając nadzieję, że Erniti nie doprowadzi do jej śmierci. Choć wiedziałem, że to wysoce prawdopodobne, jeśli tylko bym zdecydował, że ma iść ze mną, ona na pewno robiłaby mi wszystko na przekór. Taka już była. Tylko że to mogłoby doprowadzić do jej zguby.

Żałowałem, że nie wyznałem jej prawdy od razu. Może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej? Ona nie obraziłaby się na mnie i dalej by mi ufała, a ja mógłbym się o nią zatroszczyć. A tak, wciąż się kłóciliśmy, a ja, zamiast jej pomóc się tu zaaklimatyzować i przekonać ją do pozostania tu, tylko jeszcze bardziej ją od siebie odpycham swoim zachowaniem.

Jedyna nadzieja w tym, że to Keal poszedł z nimi, a nie Wilha. Jego umiejętności na pewno się przydadzą w górach, gdzie z pogodą nigdy nic nie wiadomo, a siostra Ernitiego mogłaby jej tylko zapewnić rozrywkę, a nie bezpieczeństwo. Zresztą, młoda byłaby chętna do wykonania każdego szalonego pomysły Amaldy, a to mogłoby sprawić, że misja zakończy się niepowodzeniem, nie mówią już o kolejnych trupach. A czego jak czego, ale śmierci mojej siostry nie chciałem.

Teraz więc musiałem się opiekować Wilhą i Almáriel, dwiema dziewczątkami, za którymi nie przepadałem. Siostra bliźniaczka Amaldy miała za wielki na nią wpływ, jeszcze bardziej sprawiając, że nie mogliśmy znaleźć wspólnej płaszczyzny.

Ta blondynka mnie wkurzała. No dobra, może i należał się jej tron, ale to nie znaczy, że mieliśmy się z nią we wszystkim zgadzać. Była uparta i wciąż jeszcze niewiele wiedziała o elfach. Gdyby zasiadła teraz na tronie, na pewno czekałaby nas wszystkich tylko zguba. Miałem nadzieję, że dziewczyna przyjmie odpowiednie osoby na swoich radców, bo inaczej nie będzie wcale lepiej w tej krainie.

Dobrze, że moja matka mogła na nie wpływać. Inaczej zapewne nie udałoby się ich przekonać do zostania tutaj, zwłaszcza Almáriel. W końcu ją najwięcej trzymało w świecie ludzi. Ona chyba naprawdę przywiązała się do swojej przybranej rodziny, bo żeby ją przekonać, aby tu została, moja matka musiała ją aż dotknąć. Teraz dziewczyna zapewne nawet nie potrafiła pomyśleć o tym, żeby wrócić.

Dużo łatwiej było z Amaldą. Moja przybrana siostrzyczka nie czuła, że przynależy do tamtego świata, a nasi rodzice też nigdy za bardzo się nią nie zajmowali. Poza tym to, że jej siostra chciała tu zostać, też robiło swoje. Amalda była przekonana, że nie ma nikogo oprócz niej, dlatego nie chciała nas opuścić. W sumie to dobrze, ale było mi źle z tym, że sam fakt, iż ja też wolę tu zostać, nie wystarczyłby, aby zechciała do nas dołączyć i nie wracać do świata, w którym się wychowywała.

Wróciłem myślami do czasu, w którym i ja przebywałem w Polsce. Może nie było to tak dawno, bo zaledwie kilka tygodni temu, ale przez te wszystkie przygody, które już przeszliśmy, zdawało się, że to o wiele więcej.

Właściwie, to nie lubiłem tam przebywać. Nie to, że miałem coś do ludzi, bo jakoś za bardzo mi nie przeszkadzali, ale atmosfera tego miasta nie była najfajniejsza. Za dużo tych wszystkich pojazdów, spieszących się wszędzie ludzi i tego całego smogu. Więc gdy tylko mogłem, "wyprowadziłem" się z domu Dejunowiczów i poszedłem na "studia". A przynajmniej wszystkim domownikom wmówiłem, że tak jest. Tak naprawdę nie mogłem dłużej wytrzymać w Warszawie i gdy tylko nadarzyła się okazja, czmychałem do Ampelium. Przy okazji dowiadywałem się, jakie są kolejne rozkazy mojej matki i zdawałem jej raport o tym, jak idą postępy Amaldy.

Kiedy pierwszy raz pojechałem do świata ludzi, byłem zmuszony poddać się mocy Erandelli, która sprawiła, że nie wyglądałem na swoje dwieście czterdzieści siedem lat, tylko jak ludzki nastolatek. To było uciążliwe, bo gdy przybywałem do Ampelium, nikt nie traktował mnie już poważnie.

Na szczęście, te kilka lat udręki szybko minęło, a teraz byłem z powrotem w swoim świecie i nie musiałem się ukrywać za magią. Moja misja się zmieniła; musiałem doprowadzić królewny do medalionów i zakończyć to, co zaczęła moja matka. Miałem tylko nadzieję, że w trakcie niej mojej siostrze nic się nie stanie.

Z westchnieniem spojrzałem w niebo, próbując zgadnąć, która była godzina i umknąć od wspomnień. Musiałem się skupić na tym co tu i teraz, żeby pomóc mojej podopiecznej w zdobyciu medalionu, a potem móc w końcu zająć się moją siostrą.

Po pozycji księżyca i gwiazd wyczytałem, że już jest po czwartej nad ranem. Nie mogłem dłużej zwlekać, wiedziałem, że ten dzień będzie gorący, więc lepiej wyruszyć jak najwcześniej. Podszedłem do jednego z elfów niskiego rodu i go zbudziłem.

– Trzeba gotować się do drogi – powiedziałem, gdy wstał. – Zbudź resztę i zacznij zbierać obóz. Niech twój towarzysz przygotuje śniadanie.

Elf pokiwał tylko głową i zaczął budzić swojego kolegę, a ja podszedłem do Almáriel. Teraz czekała mnie najtrudniejsza część zadania.

– E, młoda... – potrząsnąłem nią za ramię. – Wstawaj. Musimy zaraz ruszać.

Dziewczyna szybko usiadła i rozejrzała się wokół, jakby nie wiedząc, co się dzieje.

– Ale jest jeszcze noc – zaprotestowała zachrypniętym od snu głosem.

– Musimy ruszyć teraz, bo później będzie strasznie gorąco – stwierdziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Dzięki temu w największy upał będziemy mogli zrobić sobie przerwę.

Almáriel spojrzała na mnie zamglonym wzrokiem, próbując zrozumieć, o czym mówię.

– Dobrze, niech ci będzie – prychnęła w końcu. – Mam tylko nadzieję, że dotrzymasz słowa.

– Oczywiście. – Przewróciłem oczami. – Nie guzdrz się tak. Elf z obstawy przygotowuje już śniadanie. Jak tylko się posilisz, wyruszamy.

Dziewczyna niechętnie skinęła głową, zebrała swoje rzeczy i ruszyła na śniadanie, a ja postanowiłem wysłać list.

Przekląłem się w myślach na to, że nie wzięliśmy drugiej mapy. Przez to nie musiałbym oddawać jedynego egzemplarza Ernitiemu. A tak, mogłem polegać jedynie na swojej pamięci, która niestety nie była niezawodna. Ale nie chciałem, żeby Amalda się zgubiła w górach, więc byłem zmuszonym ją oddać. Nie odpuściłbym sobie, gdyby coś się jej stało, a elfy, które z nią poszły, niekoniecznie potrafiły tak dobrze, jak ja orientować się w terenie tylko za pomocą gwiazd.

Całe szczęście, że droga, jaką mieliśmy przebyć, prowadziła mniej więcej w jednym kierunku. Teoretycznie, jeśli byśmy cały czas szli na południe, za gwiazdą Elentiego, dotarlibyśmy nad morze. Jednakże nie mogliśmy podróżować nocą, bo to byłoby niebezpieczne, a czego jak czego, ale do śmierci przyszłej królowej doprowadzić nie mogłem, bo moja matka by mnie zabiła. Została wędrówka za dnia, ale wtedy nie mogłem ciągle sprawdzać, czy poruszamy się w dobrą stronę.

Tak, pod tym względem życie w świecie ludzi było dużo prostsze. Każdy posiadał jakieś urządzenie z GPS-em i bez problemu mógł znaleźć drogę, nie używając map, ani nie sprawdzając ciągle układu gwiazd.

Usiadłem pod drzewem, chcąc odpocząć przed dalszą wędrówką i próbując przypomnieć sobie inne metody, które pomogłyby mi w prowadzeniu mojej ekipy. Niestety, jak na złość wszystko, czego się nauczyłem, kompletnie wyparowało mi z głowy.

Przymknąłem oczy, próbując jeszcze bardziej się skupić, jednak moje myśli wciąż bardziej zbliżały się ku mojej siostrze, w ogóle nie chcąc podążać drogą, którą chciałem im wytyczyć. Poddałem się więc i pozwoliłem sobie przez chwilę rozmyślać nad tym, co teraz robi i czy jest bezpieczna.

– Panie, wszystko gotowe. – Usłyszałem po chwili nad sobą, więc niechętnie uchyliłem powieki i spojrzałem na elfa niskiego rodu. – Możemy ruszać.

Skinąłem mu głową i powiodłem wzrokiem po miejscu, w którym wczoraj rozbiliśmy obozowisko. Teraz wyglądało na trochę rozdeptane, a trawa nie była już tak świeża jak przed naszym przybyciem.

Wilhelimna już siedziała na koniu, zresztą Almáriel również. Tyle że ta pierwsza wyglądała na rozbudzoną i pełną energii do dalszego działania, a ta druga jakby ledwie wstała z posłania i w każdej chwili mogła zlecieć konia.

Wstałem i podszedłem do swojego wierzchowca, który został już obładowany moimi rzeczami. Niscy się spisali, nie musiałem się nawet troszczyć o swój bagaż. To dobrze.

– Ty i ten drugi. – Kiwnąłem głową w stronę niskiego. – Macie pilnować królewny. Nie pozwólcie jej spaść z konia.

Elf kiwnął mi głową i dosiadł swojego wierzchowca.

Przywołałem w myślach turiona i już po chwili na moim ramieniu wylądował srebrzystoskrzydły ptak. Z sakwy wyciągnąłem pergamin oraz pióro i szybko nabazgroliłem kilka słów. Jutro w południe powinniśmy przybyć nad morze. Statek będzie już tam na nas czekać, więc musiałem posłać po kogoś, kto nam go sprowadzi.

Wypuściłem skrzydlatego listonosza, mówiąc mu, w jakim kierunku ma lecieć, a sam dosiadłem swojego konia.

Podjechałem do mojej kompani i kazałem im ruszać. Miałem tylko nadzieję, że dobrze zapamiętałem, skąd świeciła ku mnie gwiazda Elentiego i się nie zgubimy.

Jechaliśmy dość długo. Almáriel na szczęście nie spadła z konia, mimo tego, że wciąż przysypiała. No tak, w Warszawie były dużo wygodniejsze i szybsze środki transportu, więc dziewczyna pewnie nie była przyzwyczajona do tak długich podróży, które wymagały od niej czegoś więcej niż pozycji siedzącej. Jazda konna była swego rodzaju sztuką i już na pierwszy rzut oka było widać, że kto jak kto, ale ona Amazonką nie zostanie. Nie czuła żadnej więzi ze swoim koniem i nie potrafiła się dostosować do jego ruchów. Siedziała jak kłoda, czasem tylko przypominała sobie, że pod nią jest żywe zwierzę, ale i tak jej ruchy nie pomagały mu w poruszaniu się naprzód. W efekcie męczyła się nie tylko ona, ale i nasz najlepszy wierzchowiec.

W myślach pogratulowałem sobie przezorności. Mogłem się domyślić, że zwykłe zwierzę nie wytrzymałoby tyle z takim jeźdźcem jak ona, więc gdy dostarczono nam wierzchowce, to jej dałem tego najbardziej wytrzymałego.

W końcu nadszedł czas na odpoczynek. Zatrzymaliśmy się w cieniu korrlyów, których rozłożyste gałęzie dawały odpocząć od palącego słońca. Na dodatek miały bardzo soczyste liście, w których gustowały nasze konie. W ten sposób nie tylko my mogliśmy odetchnąć i nabrać sił, ale też nasz transport nabierał energii do dalszej podróży.

Dodatkowo te drzewa mówiły mi, że jesteśmy na dobrej drodze. Korrlye rosły tylko tutaj, na tym samym poziomie co góry Ungwenumen. Cóż, to znaczy, że jesteśmy jeszcze bliżej celu, niż mi się na początku zdawało i właściwie już teraz możemy rozbić obóz. Moi ludzie muszą mieć czas, aby zdobyć statek, więc jeśli wyjedziemy jutro z rana, dotrzemy w odpowiedniej chwili.

Kiwnąłem głową w kierunku jednego z elfów. Ten, nie ociągając się, szybko podszedł do mnie i czekał na rozkazy. Cóż, byłem z tego zadowolony. On przynajmniej wiedział, kogo należy się słuchać i nie podawał w wątpliwość każdego mojego słowa. Pracowało się z nim zdecydowanie lepiej niż z moim bratem.

– Tu rozbijemy obóz – powiedziałam. – Almáriel musi zdecydowanie odpocząć, bo już ledwie trzyma się w siodle, a dopiero minęło południe. Poza tym jesteśmy na tyle blisko, że jeśli jutro z rana wyruszymy, będziemy mieli dość czasu na dotarcie na statek. A dodatkowe siły się nam przydadzą.

– Tak jest. Zrobimy, co trzeba. – Elf skłonił się i odszedł w swoją stronę, aby wypełnić swoje obowiązki, a ja podszedłem do Almáriel.

– Powinnaś coś zjeść – powiedziałem.

Dziewczyna podniosła na mnie swój wzrok. Po jej oczach było widać, że jest bardzo zmęczona. Teraz były jeszcze bardziej szare niż zwykle i wcale nie przypominały tych mojej siostry.

– Wybacz, ale mam dość jedzenia wciąż tego samego. Suchary nie są moim ulubionym pożywieniem. – Widocznie mimo zmęczenia potrafiła nadal być złośliwa. Cóż, muszę przyznać, że naprawdę istniało podobieństwo w charakterach bliźniaczek, aczkolwiek nie jakoś bardzo duże. Obydwie nie lubiły się poddawać i pokazywać swojej słabości.

Uniosłem jedną brew, naśladując tak charakterystyczny dla mojej przybranej siostry ruch i obróciłem się na pięcie w poszukiwaniu jakiegokolwiek owocu, który mógłbym jej wręczyć w ramach odmiany.

Po mojej lewej stronie zauważyłem krzewiaste palmy o krótkiej łodydze i pierzastych, kolczastych liściach. Nazbierać trochę salaków o słodko–kwaśnym w smaku miąższu, podobnym do konsystencji jabłek, które miałem okazję jeść w ludzkim świecie i przyniosłem je dziewczynie.

Twarz Almáriel wykrzywiała się w grymasie. Chyba nie miała ochoty na próbowanie nowych smaków.

– Co to jest za świństwo? Nie będę tego jadła! – powiedziała z obrzydzeniem.

Spojrzałem na nią jak na osobę niespełna rozumu. Najpierw mówi, że chce zjeść coś innego niż suchary, a gdy oferuję jej najlepsze zastępstwo, które mogłem znaleźć w tych okolicznościach, ta grymasi.

– Czemu? To jest dobre; nawet nie wiesz jak bardzo – powiedziała Wilhelmina, również zaskoczona zachowaniem blondynki. Wyrwała mi jeden owoc z dłoni i wepchnęła sobie do ust, z rozkoszą rozpływając się nad jego smakiem.

– To przysmak miejscowych elfów – mówiła z pełną buzią, a sok leciał jej po brodzie.

Jak dziecko – westchnąłem w myślach. Takiej to nie można by wepchnąć na królewskie salony.

– Chociaż spróbuj – namawiała ją dalej elfka.

Almáriel z wyraźnym niesmakiem chwyciła w dłoń owoc i przyglądała mu się przez chwilę podejrzliwie.

– Tylko mi tutaj nie grymaś. Absolutnie się na to nie zgadzam – powiedziałem, obserwując jak prawie idealna kopia mojej siostry ostrożnie gryzie owoc.

Dziewczyna zamarła na chwilę i przyjrzała mi się uważnie, zapewne zastanawiając się, czy mówiłem poważnie i czy naprawdę powinna się mnie obawiać. Cóż, lepiej, żeby tego nie sprawdzała, bo może pożałować. W końcu przełknęła kęs i próbowała się nie skrzywić. Plus dla niej. Gdy zasiądzie na tronie, nie będzie mogła pokazywać swoich emocji.

– Lepiej się cieszcie, bo dziś tu zostajemy. Powinniśmy odpocząć przed dalszą drogą i nabrać sił. A zwłaszcza ty. – Kiwnąłem głową w stronę blondynki. – W końcu to ty powinnaś odnaleźć medalion. Nikt inny nie może tego zrobić.

Dziewczyna niechętnie skinęła mi głową. Widocznie sama zaczynała rozumieć, jaki ciężar na niej spoczywa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro