Rozdział 20
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
Ciekawe, czy pokrojenie takiej wielkiej kostki lodu i wrzucenie jej do kilkuset napojów po to, aby je schłodzić, można nazwać kanibalizmem? – pomyślałam, wpatrując się w zamrożonego wojownika przede mną.
Niestety, szybko musiałam skupić się nad czymś innym niż kwestia egzystencjalizmu. Lodowa statua stojąca przede mną został rozwalony przez kogoś jednym pchnięciem miecza, a za nią pojawił się kolejny zbój. Czym prędzej chwyciłam leżący tuż koło mnie miecz, który wcześniej wypadł mi z dłoni, i na nowo zabrałam się do walki.
Jednak nie szło mi już tak dobrze jak wcześniej. O ile treningi z Ernitim były wyczerpujące, to walka z wieloletnim, super wyszkolonym żołnierzem to mordęga, zwłaszcza że miał więcej wagi i siły ode mnie.
Nic więc dziwnego, że po starciu z jednym takim osobnikiem byłam zupełnie wyczerpana. No i już miałam jedną, a mój przeciwnik wyglądał, jakby dopiero co stanął z kimś w szranki, wcale nie spadłszy wcześniej z konia. Nie chciało mi się wierzyć, że to normalne, ale nie miałam nic do powiedzenia. To, co ja myślałam albo chciałam, nie miało znaczenia. Fakty pozostawały faktami, a wojownik nie dawał za wygraną. Czułam, że przegrywam, ale mimo wszystko się nie poddawałam. Może i nie byłam super wyszkolona, ale za to odważna i dumna.
Nic mnie nie powstrzyma przed kontynuacją walki, choćbym miała w jej czasie umrzeć – postanowiłam w myślach.
Moje ramię coraz bardziej bolało. Czułam, jak wypływa ze mnie energia wraz z upływem krwi. Gdybym w tym momencie nie była tak bardzo zajęta walką, zapewne stwierdziłbym, że to bardzo dziwne, że jest czerwona, a nie niebieska, jak przystało na członka rodziny królewskiej. A potem bym pomyślała, że przecież to wszystko i tak bujdy, a nawet jeśli nie, to barwa krwi nie pochodziła z genów a z faktu, że sztućce, jakimi jadali władcy, wyzwalały w ichniej krwi jakieś związki chemiczne, barwiąc ją tym samym na błękitną.
Skupiłam się na walce i ledwo uniknęłam kolejnego cięcia mieczem. Już gotowałam się na śmierć, kiedy tuż przede mną znikąd pojawił się jeden z elfów niskiego rodu, bodajże Olgierd, odepchnął mnie za siebie i sam zaatakował wojownika. Walka rozgorzała na nowo, a ja, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, siedziałam tylko na trawie i przerażona przypatrywałam się, jak nasza ekipa powoli przegrywa. Nawet pomimo mocnej zawieruchy, jaką sprowadził na przeciwników Keal, oślepiającego ich światła Wilhelminy i dziwnych owadów, które przywołał Albert.
Dopiero gdy mój wzrok padł na skradającego się od tyłu do mojej siostry wojownika, odzyskałam część mojej niedawno utraconej energii. Nie mogłam pozwolić, aby coś się jej stało. Teraz była moją jedyną rodziną.
Z trudem wstałam i na chwiejnych nogach skierowałam się w jej stronę, chcąc ją ostrzec i pomóc w walce. W końcu stwierdziłam, że nie dotrę do niej na czas, więc chciałam krzyknąć, aby zwróciła na niego uwagę, kiedy wojownik zamachnął się na nią. Z przerażenia wyciągnęłam przed siebie obie dłonie, a drań atakujący moją siostrę od tyłu od razu zamienił się w lód. Z ulgą wypuściłam z siebie wstrzymywane powietrze, a potem ze zdziwieniem przyjrzałam się swoim dłoniom. Czy to możliwe, że ja to wywołałam, a nie Keal?
Chcąc sprawdzić moją nieprawdopodobną teorię, czym prędzej wyciągnęłam przed siebie dłonie i postarałam się skierować całą moją moc na resztę wojowników. Już po chwili wszyscy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zastygli w dziwnych pozach, a ja poczułam, jak odpływam.
* * *
Uchyliłam lekko powieki, próbując ogarnąć, co się przed chwilą stało. Leżałam na mokrej od stopionego śniegu trawie, a nade mną widziałam jakąś niewyraźną twarz. Z trudem rozpoznałam w niej elfa z eskorty o śniadej cerze, czarnych włosach i ciemnych oczach, który nie tak dawno ocalił mnie przed atakiem jednego z żołnierzy.
– Olgierd, prawda? – wyszeptałam pytanie. Jeśli wcześniej byłam zmęczona, to teraz po prostu umierałam. Czułam się, jakby rozsadzało mi głowę, a moje mięśnie nie chciały ze mną współpracować.
– Tak, panienko. Jak się panienka czuje? – zapytał.
– Żyję – powiedziałam i z powrotem przymknęłam powieki. Utrzymywanie oczu otwartych było na tyle trudne, że w końcu stwierdziłam, że w sumie to nie widzę potrzeby, aby się aż tak wysilać.
– Hej, trzeba ją opatrzyć. – Usłyszałam, jak mówi Olgierd, a potem poczułam, jak koło mnie pojawiło się kilka kolejnych osób.
– O panie, co się stało? – zapytał koś.
Po głosie poznałam, że to była Angela. Chciałam się do niej uśmiechnąć, aby pokazać, że nic mi się nie stało, ale nawet tego nie dałam rady. Leżałam więc spokojnie, czekając, co będzie ze mną dalej.
– Czy ona umiera? Co jej się stało? Dlaczego nie wstaje? – Tym razem wyraźnie rozpoznałam głos Wilhy. Jej troska, a zarazem ciekawość w głosie, była na tyle niepowtarzalna, że szybko nauczyłam się ją rozpoznawać.
– A bo ja wiem? – Teraz usłyszałam charakterystyczną chrypkę Alberta, trochę o wyższych nutach niż zwykle, zupełnie jakby był spanikowany.
Abelarda – poprawiłam się w myślach. Przez ten cały atak zupełnie zapomniałam, że zabronił mi nazywać siebie Albertem.
– Odsuńcie się od niej – powiedział kolejny głos, którego na razie nie byłam w stanie przypisać do konkretnej osoby.
– Sam się od niej odsuń – znowu usłyszałam Albe... Abelarda. Po jego tonie poznałam, że osoba, do której mówił, nie może być nikim innym niż Ernitim. Tylko on potrafił go wkurzyć samym swoim widokiem.
– A co, ty niby potrafisz jej pomóc? – zakpił, jak mniemałam, Erniti.
Miałam nadzieję, że choć nad moim zmaltretowanym ciałem nie będą się kłócić, ale chyba się przeliczyłam.
– Dobra, rób, co masz robić – westchnął Abelard, a ja bardziej wyczułam, niż usłyszałam, jak reszta się ode mnie odsuwa, robiąc miejsce dla Ernitiego.
Próbowałam ze wszystkich sił otworzyć oczy, niepewna, co zamierza zrobić elf, ale mimo wszystkich chęci, które w to włożyłam, one mnie w ogóle nie posłuchały. Ani drgnęły.
Przerażona perspektywą uśmiercenia mnie przez Ernitiego, który do tej pory był przecież dla mnie nauczycielem, więc nie przyszłoby mi na myśl, że może mi coś zrobić, spowodowała, że moje mięśnie nagle się spięły i gwałtownie odepchnęłam od siebie pochylającego się nade mną elfa.
Dalej nie mogłam otworzyć oczy, ale szmery, jakie usłyszałam wokół siebie, potwierdziły moje przypuszczenia. Udało mi się przed nim obronić.
– Tak to my nic nie zrobimy. – Tym razem nie potrafiłam przypisać głosu do odpowiedniej osoby. – Musimy pomóc ci ją przytrzymać.
Już po chwili z przerażeniem uświadomiłam sobie, że ktoś mnie przytrzymuje za wszystkie kończyny. Strach tak bardzo mną zawładnął, że nawet gdybym chciała, teraz i tak nie potrafiłabym się ruszyć. Zresztą nie miałam wystarczająco sił na szarpaninę.
– Najwidoczniej jest przytomna i nas słyszy, ale mdlejąc, walnęła się w głowę i teraz jest zdezorientowana. Postaram się jej pomóc – powiedział Erniti do kogoś stojącego nade mną.
– Niby jak? – usłyszałam głos mojej siostry.
Cóż, sama się nad tym zastanawiałam.
– Zobaczysz – powiedział tajemniczo elf.
Już po chwili poczułam jego dłonie na mojej ranie. Zabolało. Próbowałam go z siebie zrzucić, ale inni najwidoczniej bardzo dobrze wykonywali swoją pracę, bo nie udało mi się ruszyć.
Nagle poczułam dziwne mrowienie w ranie. Było nieprzyjemne, ale z upływem każdej minuty czułam, że boli mnie coraz to mnie, aż w końcu całkiem przestało.
Potem Erniti przeniósł dłoń na moją głowę.
– No, Amaldo, nabiłaś sobie niezłego guza i pękła ci czaszka. Nic dziwnego, że tak źle się czujesz. Mogłaś nawet dostać wstrząśnienia mózgu.
Tym razem mrowienie było jeszcze silniejsze. Miałam wrażenie, że za sprawą Ernitiego moje kości głowy się zrastają.
Już po chwili byłam zdolna nie tylko do otworzenia oczu, ale też do siadu, co też szybko uczyniłam.
Czułam się o wiele lepiej, choć nie bardzo wiedziałam, co tu się właśnie wydarzyło. Zdezorientowana patrzyłam na wszystkich zebranych wokół i zarejestrowałam, że każdy z nich wpatruje się we mnie z powagą. A Erniti był wyraźnie zmęczony, jednak posłał mi niewyraźny uśmiech.
– Będziesz żyć – powiedział i pomógł mi wstać. – Tylko przez jakiś czas się nie przemęczaj. Co prawda naprawiłem wszystko, co sobie popsułaś, nagle upadając, ale nie wiem, co wywołało twoje omdlenie. Myślę więc, że na razie ktoś inny powinien przejąć twoje tobołki, przynajmniej dopóki nie odzyskasz sił po tej walce.
No tak. To było najbardziej możliwe wytłumaczenie. Walka wymagała wiele sił i zapewne pod koniec miałam już tak mało energii, że po prostu mój organizm nie wytrzymał i kazał mi zrobić przerwę, a kiedy się nie posłuchałam, po prostu wyłączył dopływ tlenu. Cóż, to miało jakiś sens, to musiałam przyznać.
– Może lepiej się już zbierajmy. Przed nami daleka droga. – Głos zabrał Abelard.
Przyjrzałam mu się, niepewna, czy bardziej cieszył się z tego, że możemy już iść dalej, czy z tego, że Ernitiemu udało się mnie odratować.
Nic nie mogłam wyczytać z jego miny, wzięłam więc moje rzeczy, teraz pomniejszone o kolejną torbę, którą zabrał mi nasz przywódca, i ruszyłam w drogę.
Tuż przed opuszczeniem pola walki obróciłam się jeszcze, chcąc zobaczyć, czemu nikt nas już nie atakuje. Ze zdumieniem zauważyłam, że wszyscy nasi wrogowie stali zamienieni w figurki lodowe.
Ach, czyli to nie było przewidzenie – pomyślałam, przypominając sobie, jak tuż przed omdleniem zarejestrowałam dziwne pozy, w jakich nagle zastygli wojownicy. Zastanawiało mnie tylko, czy to naprawdę ja to wszystko zrobiłam, czy po prostu wyciągnęłam dłonie akurat w tym momencie, w którym Kealowi udało się ich w końcu zamrozić.
Postanowiłam nie myśleć nad tym dłużej i dołączyłam do reszty. W trakcie marszu zauważyłam, że nie tylko ja byłam ranna po tym ataku. Angela lekko kulała, zapewne przez ranę na kolanie, a i ubrania niektórych elfów z eskorty wyglądały na poszarpane. Zapewne mieli tam jakieś rany.
Chciałam poprosić, żebyśmy zatrzymali się jeszcze na chwilkę, ale wtedy zauważyłam lodowaty wzrok Abelarda. Wyraźnie wiedział, co chciałam zaproponować i nie spodobało mu się to. Za to narzucił nam szybsze tempo. Tak na wszelki wypadek, bo przecież niedaleko mogła stacjonować druga część straży królewskiej.
Gdy zauważył, że moja siostra nie nadąża, skupił na niej całą swoją uwagę. Wtedy i ja zwolniłam. Nie chciałam, aby Angeli się dostało tylko dlatego, że była ranna. Właściwe to nie rozumiałam, dlaczego ona i dwójka elfów z niższego rodu musiała się męczyć, a ja zostałam uzdrowiona przez Ernitiego.
Nagle załapałam, dlaczego młody, ciemnowłosy elf właściwie z nami był. Potrzebowaliśmy go tylko do uzdrawiania. A ja już zaczęłam się zastanawiać, dlaczego właściwie należy do elfów wysokiego rodu, skoro nie ma żadnej mocy.
– Erniti, zajmij się tym, bo będzie tylko spowalniać marsz – powiedział Abelard tonem nieznoszącym sprzeciwu, wyciągając mnie tym samym z rozmyślań o naszym obozowym uzdrowicielu.
Z niechęcią spojrzałam na to, co wskazywał. Cóż, rana na nodze Angeli nie była najpiękniejsza. W gruncie rzeczy cieszyłam się, że zostanie uzdrowiona. W tym stanie rzeczywiście nie byłaby w stanie dojść za daleko.
Erniti z nikłym uśmiechem kucnął przed moją siostrą i wyjął ze swojej torby jakieś dziwne przedmioty. Domyślałam się, że to coś à la woda utleniona i bandaż. Już chciał opatrzyć jej ranę, ale Abelard mu przerwał.
– Hej! Mógłbyś z łaski swojej użyć troszkę swojej mocy, co? – zapytał zgryźliwie Abelard. – Zwłaszcza że jak nie będzie w pełni sił, to daleko nie zajdzie.
Erniti, zacisnąwszy zęby, położył dłoń na ranie Angeli. Ta syknęła z bólu, ale już po chwili grymas na jej twarzy zastąpił słaby uśmiech. Rana zaczęła znikać.
Wpatrywałam się w tę scenę nic nierozumiejącym wzrokiem. Dlaczego Erniti bez problemu użył swojej mocy do uzdrowienia mnie, a dla Angeli już nie mógł?
Już po chwili zrozumiałam. Gdy w końcu wstał z klęczek, zachwiał się i ledwo zdołał utrzymać równowagę. Najwidoczniej za każdym razem, gdy kogoś uzdrowił, jego energia się kończyła. Przed każdą kolejną raną musiał odpoczywać. Inaczej to mogło się dla niego źle skończyć.
Cóż, to przynajmniej tłumaczyło, dlaczego nie od razu zajął się moją siostrą. Widocznie uzdrawiając mnie, stracił tyle energii, że każda kolejna rana mogła doprowadzić i jego do omdlenia.
Jednak to nie wyjaśniało, dlaczego choćby nie opatrzył elfów z eskorty. Niedane mi było mi nad tym się dłużej zastanawiać, ponieważ do mnie i Angeli podszedł Abelard.
– Almáriel, dlaczego bez poinformowania mnie opuściłaś obóz? – zaczął w miarę spokojnym tonem, ale wiedziałam z doświadczenia, że niekoniecznie długo tak pociągnie.
– Musiałam pomyśleć, a wiedziałam, że mi nie pozwolisz, więc... – odpowiedziała niepewnie, wzruszając ramionami.
– Ach tak. Wiedziałaś, a jednak postanowiłaś sobie pójść. – Już trochę bardziej podniósł głos.
– Ale przecież... – Angela próbowała się bronić, ale nie dał jej dojść do słowa.
– Przestań. Nigdy więcej tak nie rób. Pomyślałaś, że coś mogłoby ci się stać? – zapytał, wzburzony.
– Ale się nie stało – ucięła szybko.
– Ale gdyby? Co miałbym powiedzieć Andreth? Że nie potrafiłem cię upilnować? Następnym razem, zanim coś takiego zrobisz, zastanów się dwa razy, zanim moja matka postanowi mnie za to zabić.
Spojrzałam na niego sceptycznie. Miałam nadzieję, że sobie żartuje, ale w sumie to nie chciałam tego sprawdzać. Może aktualnie nie byliśmy w przyjaznych stosunkach, jednak niekoniecznie widziało mi się, żeby umarł.
Abelard nie doczekał się od nas żadnej odpowiedzi.
– Po prostu więcej tak nie rób, okay? – zapytał, przeczesując palcami swoje lśniące włosy.
Angela tylko kiwnęła mu głową, nie mając odwagi znowu się odzywać, a elf chyba uznał, że ma nas dość, bo westchnął i poszedł dalej, dołączając do innych.
Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam dłużej przebywać w jego towarzystwie.
– Lepiej się już czujesz? – zapytała moja siostra, przyglądając mi się niepewnie.
– Tak, chyba tak – potwierdziłam. Cieszyłam się, że chociaż ona się o mnie troszczyła. Abelardowi chyba nawet nie przyszłoby do głowy, żeby o to zapytać.
– A właściwie to dlaczego zemdlałaś?
– Sama nie wiem. Erniti twierdzi, że to dlatego, że wyczerpałam siły i mój organizm się zbuntował, ale w sumie nie wiem, co o tym myśleć. – Wzruszyłam ramionami. – A ty? Jak twoja rana? – Wskazałam na jej kolano.
– Teraz już lepiej. – Uśmiechnęła się do mnie. – Erniti ma naprawdę niezły talent.
Roześmiałam się. Miała zupełną rację.
Szłyśmy tak, ramię w ramię, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Czułam się przy niej dobrze, jakbym znała ją od dawna i zawsze była moją siostrą. Nie wiedziałam, jak mogłabym bez niej wytrzymać.
– Jak to zrobiłaś? – zapytał jakiś głos, strasząc tym samym i mnie, i Angelę. Byłyśmy tak zajęte sobą nawzajem, że nawet nie zauważyłyśmy, kiedy ktoś do nas podszedł.
Gwałtownie się odwróciłam i w osobie, która nas przestraszyła, rozpoznałam Keala. Miał zaciekawiony wyraz twarzy, a jego niebieskie oczy wpatrywały się we mnie tajemniczo.
– Zrobiłam co? – Angela tak samo jak ja nie wiedziała, o co może mu chodzić.
– Wybacz, mówiłem do twojej siostry – powiedział.
Wymieniłam spojrzenia z Angelą.
– Zrobiłam co? – Tym razem ja zapytałam, mówiąc dokładnie to samo co siostra. Ciekawe co on musiał sobie o nas pomyśleć. Pewnie, że jesteśmy bliźniaczkami...
– Zamroziłaś ich wszystkich – powiedział.
Zatrzymałam się jak wmurowana. O czym on mówił?
– Jesteś pewny, że to ja to zrobiłam, a nie ty? – zapytałam podejrzliwie.
Elf uniósł brwi do góry.
– W przeciwieństwie do ciebie wiem, co potrafię. A zamrażanie ludzi na pewno nie jest moim talentem – stwierdził z powagą.
Obdarzyłam go sceptycznym spojrzeniem.
– Myślę, że to właśnie dlatego zemdlałaś. Zużyłaś za dużo energii, żeby ich wszystkich zamrozić.
– To ma w sumie sens – powiedziała po namyśle Angela. – Ja też, jeśli za dużo ćwiczę, później mam zawroty głowy i muszę odpocząć. A jeśli byłaś zmęczona po walce i użyłaś mocy, której do tej pory nie miałaś, to w sumie mogłaś się za bardzo przemęczyć i twój organizm powiedział "error".
Cóż, musiałam się z nimi zgodzić. To by wszystko wyjaśniało.
– Ale jak to możliwe, że mam dwie moce? Przecież nikt inny nie ma dwóch.
– Myślę, że to ma związek tym, co masz na szyi – powiedział, wskazując na mój medalion.
Uniosłam w brwi. Skąd on niby wiedział jaką biżuterię noszę? Zawsze znajdowała się pod ubraniem. To, że byłam do niej przywiązana, nie znaczyło jeszcze, że wszyscy musieli o niej wiedzieć.
Niepewnie ujęłam w dłoń medalion. Widocznie w trakcie walki musiał wydostać się spod koszulki.
– Co o nim wiesz? – zapytałam, przyglądając się niepełnemu kołu, wyszczerbionemu w kilku miejscach.
Ujął w dłoń zawieszkę i zmarszczył brwi.
– To atrybut królewskiej władzy. Tylko że wygląda inaczej, kiedy ostatni raz go widziałem na szyi waszego ojca – powiedział. – Jakby ktoś odłamał jego ważną część... – Gwałtownie uniósł głowę i spojrzał na Angelę. – A może ty masz drugą połowę? – zapytał.
Wymieniłam z siostrą zdziwione spojrzenia, a już po chwili Angela wyciągnęła swoją część medalionu.
– Wygląda na to, że król obdarzył obie swoje córki atrybutem królewskim. Ciebie... – spojrzał na mnie – lodem; Almáriel niewidzialnością – powiedział, zbadawszy wcześniej obie przywieszki. – Zobaczcie, one się łączą.
Kela przyłożył nasze medaliony do ciebie, a one złączyły się w idealny księżyc w pełni i zalśniły w słońcu.
– No cóż, teraz to już nie mogę mieć wątpliwości, że rzeczywiście jesteśmy córkami samego króla – zażartowałam, ale na moje słowa nikt się nie zaśmiał.
Wzruszyłam ramionami. W sumie to już się przyzwyczaiłam do tego, że nie każdy wie, kiedy żartuję, a kiedy nie.
– Znałeś naszego ojca. – Angela oczywiście zwróciła uwagę tylko na te słowa. Cóż, nie powinnam się temu dziwić. W końcu i ja bardzo chciałam się dowiedzieć czegoś więcej o moich prawdziwych rodzicach.
– Znałem – przytaknął.
Oczekiwałam, czy nie powie czegoś więcej, ale widocznie nie zamierzał. Po kilku chwilach ciszy w końcu się od nas odłączył, a ja w końcu mogłam porozmawiać z siostrą.
– Niewidzialność, co? – zapytałam. – Używałaś jej kiedyś?
– Czy ja wiem? – Wzruszyła ramionami. – Na pewno nie umyślnie. – Zamyśliła się na chwilę. – W sumie możliwe, że użyłam jej, uciekając przed wojskiem stryja.
– A... to w taki sposób im uciekłaś. – Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
– Na to wygląda. Zwłaszcza że w pewnej chwili mieli zdezorientowane miny i patrzyli w moją stronę, ale tak, jakby mnie nie było. W sumie i wcześniej mi się to zdarzało – powiedziała.
– Myślisz, że oni o tym wiedzą? – zapytałam, wskazując głową na resztę naszej ekipy.
Podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem i wzruszyła ramionami.
– Raczej nie. Bo niby skąd?
Przytaknęłam jej głową. Widziałam jak Wilehmina papla wesoło, idąc koło Keala, najwyraźniej chwaląc go za tak brawurową akcję.
– Myślisz, że im powie?
Angela spojrzała na mnie, a potem znowu na pogodynkę.
– Gdyby chciał, już by to zrobił. Zapewne więc nie zamierza im nic mówić.
– A czy my powinnyśmy im tego powiedzieć?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami.
Pokiwałam z namysłem głową. Nie widziałam sensu w tym wszystkim. Poza tym, gdybym tylko ja wiedziała o swojej mocy, zawsze mogłabym się obronić przed nimi, jeśliby wydarzyła się jakaś dziwna sytuacja. Oni nie mieliby pojęcia o tym, co potrafię, nie byliby przygotowani i z łatwością mogłabym ich powstrzymać.
Podzieliłam się z tym spostrzeżeniem z Angelą. Przyznała mi rację. Nie wiedziałyśmy do końca, czy elfy na pewno są z nami zupełnie szczere, więc taka broń na pewno nam się przyda. Poza tym, jeśli będziemy chciały, to potem będziemy mogły im powiedzieć. Ale najpierw powinniśmy się upewnić, czy im całkowicie ufamy. Zresztą czy sama Andreth nie kazała nam stosować zasady ograniczonego zaufania?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro