Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Aniela Dejunowicz by KaLTEANLAGEN

– Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem! – krzyknęłam, przekraczając próg mieszkania.

Niestety, jedyna odpowiedź, której się doczekałam, to echo odbijające się w długim wykafelkowanym korytarzu. Wzruszyłam ramionami i zostawiłam swoją torbę na podłodze, zdejmując jednocześnie buty i kurtkę.

Przyzwyczaiłam się już do tego, że tu prawie nigdy nikogo nie było. Moi starzy rzadko się mną interesowali. W sumie co się im dziwić? Idealnym dzieckiem nazwać się mnie nie dało, nie można się mną nijak pochwalić, nie byłam więc im do niczego potrzebna. Tylko zawadzałam. Zazwyczaj.

Zresztą nie byłam ich prawdziwym dzieckiem, tylko przyszywanym. Adoptowali mnie, gdy miałam zaledwie kilka lat i po swoim wcześniejszym życiu pozostał mi tylko niebieski wisiorek, którego nigdy nie zdejmuję. Choć w sumie to nie mam najmniejszego pojęcia, co on przedstawia. Niby koło, ale jakby niepełne, jak gdyby brakowało mu kawałka. Trochę wyszczerbione z prawej strony, jakby zostało przełamanie czy coś. Często zastanawiam się, gdzie podziała się ta brakująca część. Może nawet sama go zniszczyłam, kiedy byłam mała?

Podniosłam z podłogi swoją ulubioną dżinsową torbę z kilkoma breloczkami uszytą na zajęciach w jednej ze szkół, z której wyleciałam może po dwóch miesiącach, i poczłapałam w kierunku mojego pokoju, wspominając to, co się dzisiaj wydarzyło.

Dziewczyna, którą sekretarka wyznaczyła na moją opiekunkę, była całkiem inna niż ja. Przede wszystkim, to kujonka, co mówiło samo za siebie, skoro to jej kazano mnie oprowadzić. Po jej sposobie ubierania się można było też stwierdzić, że niekoniecznie dbała o wygląd. Chyba też należała do tej części uczniów, którzy przebywali w tej szkole tylko dzięki stypendium naukowemu, a nie tak jak ja, dzięki bogatym rodzicom. To przymuszało ją do bycia miłą. A ja nigdy nie należałam do osób, które naiwnie wierzą, że ktoś ci się przymila bez żadnej przyczyny. Nie zamierzałam się z nią zaprzyjaźniać.

Nie chcąc więcej rozmyślać o już znienawidzonej przeze mnie szkole, poczłapałam do kuchni w poszukiwaniu czegoś zjadliwego. Na ladzie znalazłam popisowe danie Alonki – naszej gospodyni przybyłej z Ukrainy. A'ljaduszki, czyli takie trochę placki z twarogiem, były w sumie jedną z niewielu potraw, które wychodziły jej naprawdę dobrze. Co do reszty dań, wolałam, kiedy robiła je nasza poprzednia gospodyni, Marina pochodząca z Gruzji. W sumie to ona zapoznała mnie z magicznym światem języka rosyjskiego. Niestety zmarła jakiś czas temu i od tamtej pory musiałam się zadowolić kuchnią ukraińską.

Wzięłam sobie trzy placki i siadłam do stołu z książką, którą znalazłam u mamy w biblioteczce – "Skazani na Shawshank" Stephena Kinga. Nim się obejrzałam, zapadł zmrok i musiałam wracać do swoich apartamentów, jak nazywałam swój pokaźny pokój z wszelkimi dogodnościami, o jakie tylko poprosiłam rodziców. Była tu piękna ława z aksamitnym obiciem w moim ulubionym, turkusowym kolorze, jasnoniebieska super wygodna sofa pełna poduszek w różnych odcieniach granatu, telewizor plazmowy i niezłej wielkości biblioteczka wraz z błękitnym fotelem idealnym do czytania. I oczywiście wielkie łóżko z granatową pościelą. Szybko ogarnęłam swoją torbę oraz ciuchy na następny dzień i przyszykowałam się do snu. Jutro czekała na mnie kolejna szkoła.

* * *

– Powinnam była jednak skorzystać z pomocy tej dziewuchy – wymamrotałam pod nosem, próbując znaleźć salę dwieście dziewiętnaście. Numeracja tu była cokolwiek dziwaczna. Na parterze znalazłam naprzeciwko sali siedemdziesiąt dwa klasę o numerze pięć. Stwierdziłam więc, że chcąc odnaleźć miejsce, w którym mam mieć za chwilę lekcje, będę musiała sprawdzać po kolei wszystkie drzwi.

– Cześć, Aniela – drgnęłam zaskoczona, słysząc za sobą czyiś głos. Obejrzałam się i znowu zobaczyłam tę dziewczynę, która wczoraj miała mnie oprowadzić. Jak ona miała na imię? Angela?

– Hej – odparłam po namyśle. Nie byłam zachwycona, że zauważyła mnie w momencie, gdy nie panowałam nad sytuacją. Ale, chcąc nie chcąc, jeśli miałam w najbliższym czasie znaleźć lokalizację sali, w której powinnam teraz być, musiałam zdać się na jej towarzystwo.

– Chodzisz ze mną do klasy, nie? – zapytała, a ja niechętnie kiwnęła głową, bo niby co innego mogłam zrobić? – Chodź, bo zaraz się na rosyjski spóźnimy – powiedziała.

Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej sama nie musiałam jej prosić o pokazanie drogi do sali. A to byłoby dla mnie naprawdę... niezręczne.

Zrobiła ręką nieokreślony ruch, który pewnie miał wskazywać kierunek i poszła przed siebie, a ja ruszyłam zaraz za nią.

Angela przywitała się z jakimiś dziewczynami, zapewne z naszej klasy, biorąc pod uwagę numer sali, pod którą siedziały. Stanęłam tuż koło niej, naprzeciwko drzwi, nie mając ochoty na zapoznanie się z osobami, z którymi będę chodzić na te same zajęcia w tym samym czasie i zaczęłam się bawić przyczepionymi do mojej torby breloczkami. Najbardziej lubiłam ten w kształcie skoczka, ale i moja mała matrioszka oraz muszelka były bardzo ładne. Właśnie ubolewałam nad tym, że wszystkie po kolei traciły powoli swoje piękne barwy, gdy zauważyłam ukradkowe spojrzenia dziewcząt, to na mnie, to na Angelę. Chyba mojej towarzyszce również nie spodobało się ich zachowanie.

– Co się tak gapicie? – spytała ich niezbyt grzecznie.

– Bo jesteście identyczne! – odparła jedna z dziewcząt, ta z intensywnie rudymi włosami.

– Agata, co ty za bzdury wygadujesz! Przyjrzyj się nam uważnie. Ona ma proste, jaśniejsze włosy i jest chudsza. – Angela była wyraźnie wzburzona taką możliwością. Ja w sumie też.

Dziewczyny popatrzyły na nią sceptycznie.

– Może i tak, ale z twarzy jesteście bardzo podobne – rzekła kolejna, tym razem zielonooka blondynka.

Przyjrzałam się lepiej mojej towarzyszce. Miała lekko kręcone włosy sięgające pasa. Nos był długi i prosty, w sumie równie ładny, jak i mój. Obrazu dopełniały pełne usta, wysokie czoło i oczy koloru nijakiego, sprawiające wrażenie niebieskich, choć to słowo nie oddawało w pełni ich właściwości. Niektórzy powiedzieliby, że są szare. Ja jednak nie mogłabym jednocześnie określić ich koloru, ponieważ zapewne przybierały inną barwę w zależności od padania światła, oprawy i ewentualnie emocji.

No dobra – pomyślałam. Może jesteśmy trochę podobne, ale bez przesady. Angela miała całkiem inny styl, włosy i oczy. Okay, wszystkie Europejki o takim kolorze włosów wydają się prawie identyczne. Zwłaszcza dla Azjatów... No cóż, one raczej do nich nie należały, chociaż... biorąc pod uwagę, że Eurazja to jakby nie było jeden kontynent, mogły mieć w sobie coś i z Azjatów. Szczególnie że kiedyś mongołowie najeżdżali Ziemie Polskie i zapewne pozostawili tu po sobie trochę potomków.

Dzwonek i pojawienie się nauczycielki skończyło ich dyskusje. Weszłam do sali zaraz za Angelą i usiadłam na jedynym wolnym miejscu, które oczywiście znajdowało się obok niej. Nauczycielka, na którą wszyscy mówili sorka Markiełow, kiedy tylko mnie zauważyła, kazała mi wstać i opowiedzieć coś o sobie, oczywiście po rosyjsku. Westchnęłam i powoli wstałam z ławki.

Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie udawać, że nie znam tego języka tylko po to, aby się nie wyróżniać z tłumu. Zawsze miałam przez to tylko kłopoty. Musiałabym brać udział w tych wszystkich konkursach. To w sumie nie było takie złe, no może oprócz tego, że kazano by mi pewnie zostawać po szkole na zajęcia dodatkowe, aby sorka mogła mi pomóc ogarnąć gramatykę.

Gorsze było to, że ludzie myślą, że skoro tak dobrze znam język, to znaczy, że go lubię i z wielką chęcią zgodzę się, aby na mnie żerowali. Wciąż jeszcze pamiętałam, jak to było w jednej ze szkół, do której chodziłam. Jeśli tylko zbliżał się jakiś konkurs, a reszcie mojej klasy nie chciało się uczestniczyć w lekcji rosyjskiego, to mówili nauczycielce, że z wielką chęcią zrobią sobie jakiś lunch break, a mnie sorka może przez ten czas nauczyć kilku niezmiernie ważnych rzeczy, które na pewno mi się przydadzą na konkursie. Nie pytali się, czy ja się na to zgadzam. To, co oni chcieli, było przecież najważniejsze. Już od dawna miałam tego dość i chciałabym, aby teraz się to zmieniło. Mój wzrok padł na szaroniebieskie oczy tej Angeli, a w nich ujrzałam satysfakcję i stwierdziłam, że nie mogę sobie pozwolić na to, aby zobaczyć w nich, że czuje się ode mnie lepsza.

– Меня зовут... – I zaczęłam swoją długą opowieść o tym, kim jestem, jak się uczę i dlaczego trafiłam do tej, nie innej szkoły. Zauważyłam szczere zdziwienie i zafascynowanie na twarzy blondynki i uśmiechnęłam się pod nosem. – Надеюсь, что в той школе я смогу больше научиться и мои соперники будут более мудрые чем в моей прошлой школе.* – Zakończyłam swoją tyradę i zerknęłam z wyższością w stronę mojej sąsiadki z ławki, a potem z godnością usiadłam. No, niech wie, że bogaty nie znaczy głupi.

Lekcja toczyła się dalej normalnym tokiem. Rozwiązywaliśmy jakieś ćwiczenia z gramatyki, których tak bardzo nie cierpiałam, ale nie mogłam się sprzeciwiać. Oczywiście wszystko zrobiłam w jakieś piętnaście minut, a potem tylko sprawdzałam, czy na pewno mam wszystko dobrze. Tak jak zawsze, znalazło się kilka błędów, ale nie jakiś bardzo zmieniających treść. Jak zwykle, trochę literek zjadłam albo napisałam ich odpowiedniki w moim ojczystym języku, czy zapomniałam o miękkim znaku. No cóż, tak się kończy zbytni pośpiech.

Za to moi koledzy mieli dużo większe trudności z tym językiem. Niektórzy ledwie potrafili rozróżniać poszczególne litery, nie mówiąc o odmianie kolejnych słów. Westchnęłam i sfrustrowana popatrzyłam na tablicę. Zapowiadało się, że lekcje językowe będą jednymi z najnudniejszych w tej szkole.

Po lekcji rosyjskiego wszystkie dziewczyny z mojej grupy mnie dopadły i dopytywały się, gdzie tak dobrze nauczyłam się tego języka. Zbyłam je machnięciem ręki – co ich to interesuje? I tak mi nie uwierzą, że jak Marina nauczyła mnie pierwszych prostych słów w tym języku, to od razu zaczęłam w nim myśleć i – co za tym idzie – mówić.

Pięć minut później zadzwonił dzwonek. Serio? Czy mi się zdawało, czy coś tu było nie tak? Przerwa nie powinna trwać dziesięć minut?

Zapytałam o to jedną z dziewczyn, która chyba miała nadzieję, że jak się ze mną zaprzyjaźni, to będę jej pomagać w rosyjskim. Jak jej tam było? Iwona?

– To ty nie wiesz? – Spojrzała na mnie zdziwiona. – To szkoła dla bogatych, więc jak ojciec Kariny sobie zażyczył, że o dziesiątej chce zjeść lunch z ukochaną córeczką, to od tamtej pory wszystkie przerwy trwają pięć minut, oprócz tej o dziesiątej dwadzieścia pięć, która trwa czterdzieści minut. Wtedy to można nawet wyjść poza teren szkoły – powiedziała, wyjaśniając mi tym samym wszystko.

A no tak, byłam przecież w prawdziwej szkole dla zdolnych i bogatych. I co ja niby miałabym robić na tej długiej przerwie? Niestety, nie zdążyłam się nad tym głębiej zastanowić, bo do sali weszła nauczycielka. To teraz czas na matmę. Moja "niańka" usiadła z tyłu klasy i rozwiązywała testy do matury. Chyba nawet nieźle jej to szło. Chodziłam do pierwszej liceum, prawda? Czyli moja opiekunka to chyba klasyczny przykład maniaka matematycznego. Nie żebym nie lubiła liczb, czy coś, ale żeby aż tak?

Matma szybko przeleciała, zwłaszcza że dobrze się na niej bawiłam. Iwona, która uparła się ze mną siedzieć, robiła naprawdę śmieszne błędy. Za każdym razem, gdy rozwiązywaliśmy jakieś zadanie na tablicy, ona twierdziła, że zrobi to szybciej i lepiej. A i tak nigdy jej to nie wyszło. Później musiałam sprawdzać to, co ona zrobiła i wytykać jej błędy, za co się wściekła i prychała pod nosem. Tak strasznie mnie to bawiło, że ledwie hamowałam śmiech. Najlepsze było jednak to, że moja wesołość jeszcze bardziej ją wkurzała, doprowadzając mnie do jeszcze większej radości.

Niestety, na kolejnej lekcji już nie było tak fajnie, bo byliśmy podzieleni na grupy. Cały angielski przesiedziałam sama i pewnie zanudziłabym się za wszystkie czasy, gdyby nie to, że z tego przedmiotu akurat byli do przodu. Ale zawsze byłam dobra z języków, więc w sumie jakoś sobie poradziłam z nowym tematem.

W ogóle, z tego, co zauważyłam, to moja poprzednia szkoła była nieco dalej, przynajmniej z niektórych przedmiotów. To w sumie było dziwne, bo to przecież jedna z lepszych szkół prywatnych, w jakich byłam, ale co ja tam wiem.

Ta cała Iwona później się znowu do mnie przykleiła i wszędzie za mną łaziła. Z jednej strony to było dobre, bo nie musiałam szukać kolejnych sal, ale potem zaczęło mnie to już trochę denerwować. Całe szczęście na długiej przerwie udało mi się od niej uciec.

Obejrzałam sobie całą szkołę, próbując zapamiętać miejsce poszczególnych sal. Miałam ułatwione zadanie, bo większość uczniów wybyła na stołówkę lub na lunch gdzieś z rodzicami.

Na koniec odwiedziłam bibliotekę. Nie powiem, mieli tam naprawdę niezły zbiór książek. Wybrałam sobie jedną i przeszłam na główny hol w szkole.

Stwierdziłam, że to idealny moment, aby odstraszyć wszystkich potencjalnych "przyjaciół"; albo raczej osoby, które chciałyby nimi zostać, żebym tylko im do końca życia pisała pracę domową z rosyjskiego.

Czas zacząć przedstawienie – pomyślałam.

Rozsiadłam się w holu, tuż przy wejściu do sali, w której mieliśmy ostatnio lekcje i wyjęłam ze swojej przepastnej dżinsowej torby drewniane szachy. Rozstawiłam pięknie wszystkie figury i zaczęłam grać sama ze sobą.

Póki co, mało kto był na korytarzu. Ale w miarę, gdy białe bierki zbliżały się do zwycięstwa, pojawiało się coraz więcej osób, a ja do swojej pantomimy dodałam trochę efektów dźwiękowych.

– Jak śmiesz stawiać tu tego skoczka! Czyżbyś nie zauważył, że dzięki temu tylko jeden ruch dzieli mnie od wygranej? – wywarczałam w stronę miejsca, w której znajdowałby się mój rywal, gdyby tylko istniał.

Czułam, że ludzie coraz intensywniej mi się przyglądają. Uśmiechnęłabym się pod nosem, w końcu właśnie taki efekt chciałam uzyskać, ale to ewidentnie zniszczyłoby mój wystudiowany spektakl.

Udawałam więc, że słucham, co mówi do mnie mój przeciwnik, po czym obdarzyłam "go" nienawistnym spojrzeniem.

– Naprawdę myślisz, że dam się nabrać na tę sztuczkę? – zapytałam z niedowierzaniem i zrobiłam swój kolejny ruch. Zaśmiałam się groźnie, wpatrując w szachownicę. – I co teraz powiesz, niedowiarku? – zapytałam przestrzeń przede mną.

Toczyłabym tę grę dalej, gdyby nie to, że coś, a raczej ktoś był na tyle głupi, aby mi przerwać.

– Kto wygrywa?– zapytał mnie jakiś koleś, siadając tuż obok mnie.

Obdarzyłam go niechętnym spojrzeniem. Ja tu robiłam, co mogłam, aby ludzie uznali mnie za wariatkę, a ten jak gdyby nigdy nic podchodzi do mnie i pyta kto wygrywa. Zdaje się, że ten gość był jeszcze większym wariatem niż ja.

– Toż widać, że ona, debilu.

Tak bardzo skupiłam się na jednym niechcianym towarzyszu, że nawet nie zauważyłam, kiedy nade mną pojawił się drugi i dałam się zaskoczyć. Z trudem opanowałam chęć wzdrygnięcia się, ale nie na darmo przez miesiąc uczęszczałam do koła teatralnego. Nie dałam po sobie poznać, że mnie wystraszył swoim nagłym wtrąceniem.

– No sorry, nie znam się na szachach – zaoponował ten pierwszy, unosząc ręce do góry.

– To właściwie po co tu podszedłeś? – zapytałam zjadliwie. Wciąż nie mogłam pogodzić się z myślą, że te dwa cymbały przerwały mi tę piękną sztukę teatralną.

– Poznać się z nową koleżanką z klasy – odpowiedział prosto z mostu.

Przyjrzałam się lepiej obojgu. W oczy rzuciły mi się ich charakterystyczne stroje. Byli cali ubrani na czarno, nawet włosy mieli pomalowane na ten kolor. Tylko końcówki grzywki tego, który koło mnie siedział, były fioletowe. Miał na sobie również czarne masywne glany z fioletowymi sznurówkami, a na jego bluzce znajdował się jakiś dziwny napis również w tym kolorze. Oczy miał tak hipnotyzująco niebieskie, że ledwo oderwałam od nich wzrok, który od razu padł na tatuaż wystający spod mankietu koszulki. Jakby część kolczystej łodygi róży? Zapewne o fioletowych płatkach – prychnęłam w myślach.

Za to jego kompan posiadał niezbyt długiego irokeza o czerwonych odrostach. Ten fakt wprawił mnie w niezłe zdziwienie. No bo kto normalny, mając taki piękny naturalny kolor włosów, malowałby je na czarno? Bez sensu.

I oczywiście jego oczy były niezwykle zielone. Hej, a może oni obaj nosili soczewki, skoro ich tęczówki miały takie intensywne barwy? Patrząc na fioletowowłosego chłopaka, stwierdziłam, że rzeczywiście, widziałam ich na niektórych lekcjach. Ale biorąc pod uwagę, ile ludzi dziś próbowało do mnie zagadać, nie powinni się dziwić, że na początku totalnie ich nie kojarzyłam, zwłaszcza że nasza klasa była dosyć liczna.

– Przecież już wiecie, jak się nazywam. Przedstawiłam się na pierwszej lekcji – syknęłam.

– Ale ty nie wiesz, jak my się nazywamy – powiedział ten siedzący po mej prawicy. – Ja jestem Gabi, a to Irek. – Wskazał dłonią na swojego towarzysza, który wciąż nad nami wisiał. – A twój kolega jak się nazywa?

Spojrzałam na niego zdziwiona. O co mu niby chodzi? Siedziałam tu przecież sama.

– Nie martw się, nikomu nie powiemy. – Irek w końcu również usiadł po mojej lewej stronie. – To może być nasza słodka tajemnica, okay?

Patrzyłam na nich jak na idiotów. Mają jakieś urojenia czy co?

Prawie prychnęłam na tę myśl. Starałam się, jak mogłam, aby wszyscy myśleli, że mam urojenia i nagle zjawia się dwóch gości, którzy naprawdę jakieś urojenia mają. Fascynujące.

– My też widzimy duchy. Ale tylko wtedy, gdy je sami przywołamy – powiedział Irek. – Ale nigdy nie udało nam się z nimi zagrać – wyszeptał, zerkając, czy aby nikt przypadkiem nas nie podsłuchuje.

– To w sumie nic dziwnego. W końcu od niedawna gramy w drużynie szachowej.

– I to widać. – Naszą pogawędkę przerwał jakiś męski głos. Spojrzałam w górę i moim oczom ukazał się jakiś nauczyciel. – Twój przeciwnik jest wyjątkowo głupi, ruszając się w ten sposób – zwrócił się do mnie.

Uniosłam brwi. Co go to obchodziło, jak gra mój przeciwnik. Zaraz... czy i ten facet twierdzi, że on naprawdę istnieje?

– Ale przecież... – zaczęłam, ale nauczyciel przerwał mi machnięciem ręki.

– Nie broń ich, dziewczyno. Ty grasz dobrze. To oni nie powinni nazywać się szachistami. – Wskazał ręką na moich towarzyszy, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł.

– Przebrzydły gnój – syknął siedzący obok mnie Gabi. – Myśli, że tylko osoby znające się na szachach można uważać za coś warte.

– Mówię ci, Marek Ferenc to najgorszy rodzaj nauczyciela na świecie. – Irek strasznie gestykulował, opowiadając. – Niestety, uczy nas biologii. Wiesz, że kiedyś wpisał mi uwagę, bo kichnąłem? Co za śmieć. Przecież to normalne, że ktoś kicha jak jest przeziębiony. A on stwierdził, że ja to zrobiłem specjalnie. – Młody był wyraźnie oburzony.

W sumie nie dziwiłam mu się, tylko że naprawdę nie obchodziły mnie jego utarczki z nauczycielem szachów.

– No, a mnie kiedyś wstawił uwagę za to, że pożyczyłem koleżance długopis. Mówię ci, on jest najdziwniejszy na świecie.

Wpatrywałam się w tę dwójkę z niedowierzaniem. Serio? Co mnie obchodzą ich uwagi? Nie mają z kim gadać, czy co? Zresztą, było ich w końcu dwóch. Mogli ćwiczyć ze sobą i mnie zostawić w końcu w spokoju.

Na szczęście z pomocą przyszła mi moja opiekunka. Stanęła nad nami i założyła ręce na ramiona.

– Odczepcie się w końcu od niej – powiedziała znudzonym głosem.

– Niby dlaczego? – zapytał z bezczelnym uśmiechem Gabi. – Przecież jest taka sama jak my. Prawdziwa buntowniczka. I jest na dodatek równie inteligentna!

Byłam pewna, że ledwo powstrzymał się przed zaklaskaniem z radości jak małe dziecko. Spojrzałam na niego jak na idiotę.

Dziewczyna tylko westchnęła.

– A pytaliście ją chociaż, czy chce z wami przebywać? – Po jej słowach zapadła cisza. Dopiero po chwili podjęła wątek. – No właśnie. Więc na razie się od niej odczepcie. A ty – wskazała na mnie – idziesz ze mną. Musisz podpisać jeszcze jakieś dokumenty.

Powiedziałabym, że z niechęcią wstałam i poszłam za nią, ale w sumie cieszyłam się, że zabrała mnie od tej dwójki dziwaków. Więc może była to tylko pół niechęć?


*Nazywam się... Mam nadzieję, że w tej szkole będę mogła się więcej nauczyć i moi rywale (konkursowi) będą mądrzejsi niż w mojej poprzedniej szkole.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro