Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Almáriel Angela Lirryns

Siedziałam pochylona razem z Ernitim nad mapą Ampelium. Nasza podróż trwała już dwa dni. Zdążyliśmy opuścić piaski pustyni Maltaanda i przemieszczaliśmy się teraz przez płaską równinę, gdzieniegdzie porośniętą niewielkimi lasami. Według mapy mieliśmy nieznacznie zahaczyć podczas podróży o las Aldanwalme, by ominąć szczyty górskie i położoną przy nich drugą pustynię w Ampelium.

Nie uśmiechała mi się za bardzo ta perspektywa, bo od Ernitiego dowiedziałam się, że zamieszkują go elfy mało przyjaźnie nastawione do obcych i popierające mojego stryja. No, ale nie mieliśmy za bardzo wyboru, bo trzeba było ominąć pasmo górskie od wschodu, by dostać się w pobliże wyspy Pamaarda, na której podobno znajduje się wulkan. To właśnie go widziałam podobno w swojej wizji.

Westchnęłam i stwierdziłam, że i tak wolę las groźnych elfów, niż wspinaczkę na strome zbocza, po czym zaczęłam się szykować do dalszej drogi.

Spakowałam jedzenie do plecaka, który każdy z nas niósł. Mój i Anieli były zdecydowanie lżejsze niż reszty uczestników wyprawy. Może to i pewna niesprawiedliwość, ale i tak ledwo dawałam radę utrzymywać narzucone przez Abelarda tempo z tak niewielkim obciążeniem.

Oczywiście nie musiałabym nic dźwigać, gdyby nie fakt, że tuż przed moją wizją Andreth wysłała z oazy kolejny patrol, a że poprzedni nie wrócił, to nie mieliśmy wcale koni. Została więc nam tylko piesza podróż, co zdecydowanie nie podobało się moim nogom. Odległość, którą mieliśmy przebyć, na mapie Ernitiego też nie wyglądała na małą.

Przynajmniej nie tylko ja tak szłam, a i tak z Aną miałyśmy dużo więcej przywilejów niż reszta uczestników wyprawy, w tym lżejszy plecak.

Sprawdziłam, czy cięciwa łuku jest dobrze naciągnięta i czy miecz dobrze wyjmuje się z pochwy – przezorny zawsze ubezpieczony. Na pewno czułam się dużo bezpieczniej z bronią przy boku, szczególnie że za godzinę mieliśmy wejść w niezbadane dla mnie odmęty Aldanwalme. Cóż, w sumie wszystko tu było dla mnie nieznane i niezbadane, ale perspektywa prawdopodobieństwa natknięcia się na uprzedzone elfy napawała mnie szczególną niechęcią.

Gdy byłam już gotowa, spojrzałam, co robią inni. Keal, elf władający pogodą, rozmawiał o czymś z Wilhelminą, ale słyszałam tylko słowa światło i słońce. Pomyślałam więc, że rozmowa musi dotyczyć ich mocy.

Keala poznałam dosłownie dwa dni temu, kiedy Andreth oświadczyła, że dołącza on do naszej wyprawy. Wiedziałam, że nie powinno się oceniać ludzi po wyglądzie, ale wystarczyło, że tylko na niego spojrzałam, a już uważałam, że przyłączenie go do naszej ekipy wcale nie było takim genialnym pomysłem. Miał lekko kręcone, długie, rudobrązowe włosy i niebieskie oczy, ale to nie to przesądziło o mojej opinii. Po prostu był trochę przy tuszy, co nie wróżyło zbyt dobrze znoszeniu trudów podróży. Zresztą jego moc władzy nad pogodą też nie brzmiała super przydatnie.

Teraz jednak już powoli zmieniałam zdanie o nim na "nie mam pojęcia, co myśleć". Keal wbrew pozorom wcale nie opóźniał naszej podróży; już szybciej robiłam to ja z Aną i Wilhelmina. Ogólnie elf rzadko kiedy się odzywał. Najczęściej tylko siedział i obserwował wszystko z nieodgadnioną miną, więc teraz jego beztroska pogawędka z Wilhelminą była co najmniej dziwna.

Oprócz tej dwójki, Ernitiego oraz oczywiście mnie i mojej siostry w wyprawie brał udział Abelard oraz czworo elfów niskiego rodu, robiących za naszą eskortę. Kida wręcz odstawiła scenę rozpaczy, kiedy się dowiedziała, że ona nie jedzie, ale Andreth pozostała nieugięta. Choć Wilhelmina była młodsza, to jej moc panowania nad światłem zdecydowanie bardziej mogła się przydać. Poza tym przywódczyni buntowników uważała, że mniejsza grupa nie zwraca aż tak uwagi. Z tym ostatnim niezbyt mogłam się zgodzić, bo wszyscy byliśmy uzbrojeni po zęby, nawet jeśli nie potrafilibyśmy tej broni użyć. Gdybyśmy się na kogoś natknęli, zapewne od razu zaczęłyby się pytanie, po co nam tyle oręża.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy się okazało, że Andreth nie będzie nam towarzyszyć, bo ważne sprawy zmuszają ją do pozostania w oazie. Mimo wszystko nie czułam się przy niej do końca pewnie, a i moja siostra nie pałała do srebrnowłosej elfki jakąś wielką namiętnością. Nie miałam pojęcia, z czego to wynikało. W końcu Andreth się o nas troszczyła od maleńkości, a i teraz starała się jak najbardziej nam pomóc. W końcu nawet jak przyszłam do niej gnana wątpliwościami związanymi z moją przybraną rodziną, obiecała się wszystkim zająć.

Nagle moją uwagę przykuła właśnie Ana, która była pogrążona w jakiejś dyskusji z Abelardem. Rozemocjonowana gestykulowała, wcale nie zwracając uwagi na otoczenie i fakt, że zaraz wyruszamy. Wiedziałam, że niezbyt dobrze przyjęła wiadomość, że Abelard, który dowodził naszą wyprawą, przez tyle lat był jej przybranym bratem i mimo to ją okłamywał. Sama nie wiem, jakbym zareagowała na jej miejscu. Niby ją rozumiałam, ale w końcu ktoś przynajmniej jej pilnował i miał na oku, nie to, co mnie.

Stąd wyciągnęłam prosty wniosek, że to ja byłam młodszą z bliźniaczek i to Anieli przypadał tron. W końcu to ją bardziej bali się stracić. Nikogo jeszcze o to nie spytałam, ale to zdecydowanie wydawało się logiczne i nawet fakt, że to ona miałaby odziedziczyć potencjalny tron, jak najbardziej mi odpowiadał. Nie widziałam siebie w roli królowej, ale nie byłabym szczera, gdybym powiedziała, że widzę w niej Anę. Obie byłyśmy tu tak samo obce.

Pochwyciłam spojrzenie Ernitiego, który z jakąś dziwną zazdrością w oczach przyglądał się dyskusji Anieli z Abelardem. Między czarnowłosym elfem a naszym dowódcą cały czas dochodziło do jakichś spięć, ale ni w ząb nie mogłam zrozumieć, o co im obu chodziło. Chyba że o Anę...?

Szybko odepchnęłam od siebie tę myśl. W końcu Erniti był od nas starszy o całe dwadzieścia lat, a Abelard mógł być nawet o całe stulecia! Chyba że elfy jako długowieczny gatunek nie przejmowały się wcale różnicą wieku? Wzdrygnęłam się, kiedy uświadomiłam sobie, że mogą wpaść na pomysł wydania mnie za wiekowego elfa, żeby zawiązać jakiś sojusz. Wtedy na pewno bym się spakowała i wróciła do domu...

Głos w mojej głowie automatycznie przypomniał mi, że byłam tu potrzebna. Zacisnęłam zęby. Z każdym dniem coraz bardziej irytował i brzmiał tak obco, że nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że wcale nie było to moje sumienie lub zdrowy rozsądek.

W końcu z ociąganiem przyznałam mu rację; elfy mnie potrzebowały. W końcu tylko ja potrafiłam odnaleźć medalion ognia, a jeśli nie mogliśmy się bez niego obyć, żeby wygrać wojnę, to byłam na to gotowa.

Rozejrzałam się raz jeszcze, sprawdzając, czy może ktoś oprócz mnie w końcu gotowy jest do dalszej drogi, ale nic się w tej kwestii nie zmieniło. Wilhelmina rozmawiała z Kealem, Ana dyskutowała z Abelardem, a Erniti nadal im się przyglądał z niezadowoleniem.

Wtem uświadomiłam sobie, że nie tylko ja byłam spakowana. Elfowie z eskorty stali też gotowi do drogi. Każdy z nich miał u boku miecz oraz posiadał długi łuk, a oprócz tego, to oni nieśli lwią część naszego sprzętu obozowego, bo przecież od tego byli według elfów wysokiego rodu; od wysługiwania się nimi albo traktowania jak powietrze.

Ze wstydem uświadomiłam sobie, że nie byłam wcale lepsza. Najczęściej wcale nie dostrzegałam ich obecności i nie przejmowałam się, że muszą dźwigać nasze ciężary, żeby mój plecak był lekki. Ba, ja nawet nie znałam ich imion ani nie przyjrzałam im się uważniej. Traktowałam ich jako zbiorowość – "tych od obstawy".

Postanowiłam jak najszybciej naprawić swój błąd.

Ruszyłam w ich kierunku, nie bardzo wiedząc, jak właściwie mam zacząć rozmowę. "Hej, jakie macie imiona, bo przez dwa dni zapomniałam spytać?" brzmiało niezbyt fortunnie. Na szczęście rozwiązali ten problem za mnie.

– Coś się stało, pani? Potrzebujesz czegoś, królewno? – zapytał, ten stojący najbliżej.

Wszyscy wyglądali podobnie, więc na początku myślałam, że zawsze będę ich mylić. Ta sama śniada cera, ciemne włosy i oczy, kwadratowe szczęki.

– Chciałabym poznać wasze imiona – oświadczyłam, stwierdzając, że skoro i tak uważają mnie za kogoś lepszego, to mogę to wykorzystać i wystąpić z pozycji autorytetu. Na zacieranie granic przyjdzie czas później.

Elf wyraźnie był zaskoczony moją prośbą, ale nie skomentował jej ani słowem. Najwidoczniej nauczono go nie dyskutować z przełożonym, nawet jeśli polecenia wydawały się absurdalne.

– Ja jestem Olgierd – przedstawił się, a potem kolejno wskazał na swoich towarzyszy. – A to Krzesimir, Szealtiel oraz Tautomir.

Zamilkłam na chwilę, starając się stworzyć w głowie skojarzenia do imion, bo głupio było ich potem mylić. Najłatwiej poszło mi z Tautomirem. Jako jedyny miał niebieskie oczy. Krzesimir za to posiadał jaśniejsze, brązowe włosy. Olgierd z Szealtielem na pierwszy rzut oka za to byli identyczni. Ich śniade twarze okalały czarne kosmyki, a w ciemnych oczach można dało się utonąć na wieki. Dopiero po chwili dostrzegłam, że Szealtiel ma bliznę przecinającą prawą brew i na tym szczególe postanowiłam się skupić.

– Jesteście rodziną? – ośmieliłam się w końcu spytać. Podobieństwo wydawało się zbyt duże, żeby było dziełem przypadku.

– Tylko ja z Olgierdem jesteśmy kuzynami – odezwał się Szealtiel. – Po prostu wszyscy pochodzimy z gór – oświadczył, jakby to wyjaśniało wszystko.

Pokiwałam głową, przyjmując ich tłumaczenie. Postanowiłam zapytać o to później Ernitiego.

Jak na zawołanie elf przestał przyglądać się rozmowie Any z Abelardem i obdarzył mnie zaciekawionym spojrzeniem. Nasza obstawa też je dostrzegła i wszyscy jak na komendę spuścili wzrok.

– Pani, nie powinnaś z nami rozmawiać – powiedział Krzesimir, a przez jego twarz przebiegł jakiś cień obawy.

Natychmiast przypomniała mi się Kida i jej złość na to, że rozmawialiśmy z Ciqualem. Czyżbym ich też na coś naraziła samym faktem, że poznałam ich imiona? Przecież to nic złego. Zresztą w spojrzeniu Ernitiego nie było nagany, ale Abelard wydawał się bardziej zasadniczy i nie chciałam ich narażać na jego gniew.

– Idę się przejść – oświadczyłam i miałam zamiar spełnić swoją zapowiedź, ale Tautomir zastąpił mi drogę.

– Królewno, to zbyt niebezpieczne – stwierdził, a reszta pokiwała głowami. – Nie przeczesaliśmy okolicy pod kątem braku wojsk nieprzyjaciela.

Skrzywiłam się. Nawet o tym nie pomyślałam. Po prostu chciałam przez chwilę pobyć sama; z dala od spojrzeń obserwujących każde moje poczynanie i sieci zależności między elfami.

– Nie pójdę daleko, wrócę za piętnaście minut. – Może to było głupie i dziecinne, ale nie zamierzałam ustąpić. – Zresztą Erniti uczył mnie walczyć. – Wiedziałam, że moje umiejętności w tej dziedzinie były marne, ale to nie znaczyło, że planowałam się do tego przyznawać.

Tautomir skłonił się, przyjmując polecenie i zszedł mi z drogi, ale żaden z elfów nie wyglądał na zadowolonego.

Ulotniłam się więc czym prędzej; póki Erniti zajęty był pakowaniem swoich rzeczy. Wiedziałam, że jak się zorientuje, to mnie powstrzyma albo – co gorsza – powie, że idzie ze mną.

Las wokół mnie stawał się coraz gęstszy. Co ciekawe, nie wyróżniał się niczym szczególnym od lasów w Polsce. Pamiętałam, że podczas drogi do oazy miałyśmy dużo niesamowitych roślin i Ana była nimi szczerze zaciekawiona, ale najwyraźniej w tej części Ampelium takie nie rosły.

Gdy odwróciłam się, nie zauważyłam już moich towarzyszy podróży, ale nadal słyszałam cichy szmer rozmów. Zatopiłam się w myślach i ruszyłam w dalszą drogę, pilnując jednak, żeby zapamiętać trasę, jaką szłam, aby potem potrafić wrócić. Tylko zgubienia się tutaj mi brakowało do szczęścia.

Uświadomiłam sobie, że zachowałam się głupio. Wcale przecież nie zmniejszyłam dystansu pomiędzy mną a elfami niskiego rodu, a tylko naraziłam ich na jakieś nieznane mi konsekwencje jak Ciquala. A teraz jeszcze bez pozwolenia oddaliłam się od obozu. Na kogo spadnie odpowiedzialność, jak mi się coś stanie? Oczywiście, że na nich, bo mnie nie upilnowali i puścili samą. Ewentualnie na Ernitiego, który miał mieć mnie na oku.

Odwróciłam się, planując wrócić do obozu, ale zatrzymał mnie jakiś odgłos. Przystanęłam i rozejrzałam się niepewnie dookoła. Było to jakieś rytmiczne dudnienie, które brzmiało głośniej z każdą chwilą.

Zaciekawiona zaczęłam ostrożnie iść w jego stronę, starając się poruszać bezgłośnie, ale wychodziło mi to średnio, delikatnie mówiąc. Jakaś część mnie nakazywała mi się natychmiast zawrócić i nie pchać się w kłopoty, ale zdusiłam ją w sobie. Ciekawość była zbyt silna. W tym momencie zauważyłam jakiś prześwit między drzewami i ostrożnie zaczęłam się tam zbliżać. Stamtąd właśnie dochodził dźwięk.

Wtem spomiędzy drzew wyłoniła się kolumna zbrojnych. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Cofnęłam się instynktownie, ale nie zrobiłam tego dość szybko i długo nie mogłam się łudzić, że mnie nie zauważyli. Natychmiast zaczęli wykrzykiwać jakieś rozkazy.

Nie czekając, w jednej sekundzie odwróciłam się i zaczęłam biec w kierunku obozu. Jakaś gałąź smagnęła mnie po twarzy, ale ją zignorowałam.

Już myślałam, że uda mi się ich zgubić, gdy niefortunnie potknęłam się o coś wystającego z ziemi i wylądowałam jak długa na miękkim mchu. Przeklinając po cichu swojego pecha, szybko zerwałam się na równe nogi, nie zważając na krew kapiącą ze zdartego kolana, ale ta chwila zwłoki im wystarczyła.

Gdy podniosłam wzrok, zauważyłam patrzące na mnie elfie twarze. Otaczali mnie z każdej strony i uniemożliwiali ucieczkę. Niewiele myśląc, wyciągnęłam z pochwy miecz i przybrałam postawę, jakiej uczył mnie Erniti. Brązowowłosy elf – chyba ich przywódca – roześmiał się tylko i rzekł:

– Odłóż tę wykałaczkę dziecko, bo sobie jeszcze zrobisz krzywdę.

Zacisnęłam usta i oceniłam swoje szanse, a raczej ich brak. Co mogła zdziałać jedna dziewczyna przeciwko dwudziestu uzbrojonym po zęby mężczyznom? Nie zamierzałam się jednak poddać. Może pokonam przynajmniej jednego...

Abelard mnie za to zabije, jeśli ci obcy nie zrobią tego pierwsi – pomyślałam, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać po elfach zmierzających w moim kierunku.

– Spokojnie, dziecko, porozmawiajmy. Należysz do rebeliantów, prawda?

Nie udzieliłam mu odpowiedzi. Zamiast tego zamachnęłam się mieczem w jego kierunku, ale on zgrabnie odskoczył, unikając ostrza. Przygryzłam wargę. Czyli taktyka przez zaskoczenie nie zadziała.

– Wiesz przecież dobrze, że nie masz szans. Jeśli zgodzisz się współpracować, to może król Girts zgodzi się puścić cię wolno – powiedział, ale jego drapieżny półuśmiech utwierdził mnie w przekonaniu, że raczej o puszczaniu wolno nie będzie mowy.

Zaczęłam gorączkowo myśleć. To musieli być podwładni mojego stryja, skoro wymienili jego imię. Normalnie odkrycie roku, biorąc pod uwagę, że rzucili się na mnie z bronią.

– Nigdy! Ten zdrajca jest winien śmierci mojego ojca! – wykrzyknęłam, dopełniając festiwal mojej głupoty, który trwał od rana. – Nie jest prawowitym władcą!

W tym momencie ugryzłam się w język. Co ja najlepszego powiedziałam? Chyba w większe kłopoty to już nie mogłam wpaść. No chyba, że zaczęłabym rozpowiadać, że jestem córką Janisa...

– Co ty mówisz, dziecko? Jego brat umarł bezpotomnie, więc jest nim. – Na twarzy elfa zauważyłam mieszankę zaskoczenia i ciekawości. Wyraźnie starał się zrozumieć, co takiego miałam na myśli. – A co do twojego ojca... Jeśli nie prowadzilibyście wojny, to nikt by nie giną.

Chciałam mu odpowiedzieć, że Janis zginął przed wybuchem wojny, ale nawet nie wiedziałam, czy to była prawda. Zresztą, wszystkie moje słowa dzisiejszego dnia obracały się przeciwko mnie, więc uparcie milczałam, kiedy wszyscy z uwagą wpatrywali się we mnie.

Zapragnęłam zniknąć, rozpłynąć się w powietrzu, znaleźć kilometry dalej, byle tylko nie czuć na sobie tego spojrzenia i nie wpaść w jeszcze większe kłopoty. Na to drugie było już zdecydowanie za późno, ale pierwsze... Zamknęłam oczy, prosząc w myślach, żebym miała rację i żeby moje życzenie się spełniło.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro