Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15

Almáriel Angela Lirryns

Przerzuciłam kolejną stronę opasłej książki i przyjrzałam się ilustracji, która przedstawiała coś na kształt psów o złotej sierści tylko wielkości szczurów. Bez problemu rozpoznałam w tych istotach niektóre ze zwierząt towarzyszących Ciqualowi. Napis pod spodem głosił, że były to toki.

Gdyby Ana wymownie nie chrząknęła, nawet nie zauważyłabym, że podsunęła mi talerz z jedzeniem. Zignorowałam go i skupiłam się na czytaniu opisu.

Toki znane są przede wszystkim ze swoich uspokajających zdolności. Dźwięki, które wydają, przypominają miauki. Wszystko w zasięgu słuchu wykazuje dzięki ich odgłosom wyjątkowe opanowanie, cierpliwość oraz odprężenie. Z tego powodu sporo elfów niskiego rodu decyduję się na hodowlę toków. Przy ich trybie życia, chwilę spokoju i sielskości wydają się bezcennym oderwaniem od codziennych obowiązków.

Jedynym mankamentem hodowania toków wydaje się ich wybredność w kwestiach żywieniowych. Lubią czarną porzeczkę, nienawidzą za to czerwonej, a agrest wręcz uwielbiają. Są to jednak typowe rośliny ze świata ludzi i przyprawiają nam sporo problemów przy uprawie. Oczywiście toki tolerują nasze odpowiedniki tych owoców, ale są wtedy zdecydowanie mniej chętne do wydawania kojących dźwięków.

– Wiedziałaś, że te małe zwierzątka o złotej sierści towarzyszące Ciqualowi to toki? – spytałam Anę, ale ta mruknęła coś tylko pod nosem, nie odrywając spojrzenia od talerza. – Wiesz, że są strasznie wybredne, jeśli chodzi o jedzenie? – próbowałam dalej ją zainteresować i tym razem moja siostra nawet na mnie spojrzała.

– Czyli byście się dogadały – mruknęła pod nosem i zerknęła wymownie na mój talerz. – Jedz, bo się spóźnisz na zajęcia do Meleth.

Skrzywiłam się. Nawet nie wiedziałam, czy bardziej na myśl o posiłku, czy o lekcjach u złotowłosej elfki. Już chciałam odpowiedzieć, że ani jedno, ani drugie nie napawa mnie optymizmem, kiedy do kuchni weszła Kidagakash.

– Co to jest? – zapytała, a ja powędrowałam za jej spojrzeniem. Na początku myślałam, że ma na myśli "Wielką księgę różnorodności fauny", ale jej obecność zignorowała.

– To tylko enu Yam – odparłam, gdy już się domyśliłam, że chodzi o ślepe zwierzątko ukryte pod stołem.

Yam przechyliła łebek i ukryła się za moją nogą. Nie miałam pojęcia, skąd wiedziała, że chodzi o nią, skoro nawet nie widziała Kidy. I jakim cudem tak bezproblemowo przemieszczała się po terenie oazy. W niczym nie przypominała zachowaniem niewidomych ludzi, a była przecież tak samo ślepa.

– Wiem, że to enu – zirytowała się Kida. – Bardziej interesuje mnie, co ono robi w środku.

Ana wzruszyła ramionami, a Yam jeszcze bardziej się skuliła, najwyraźniej spodziewając się, że elfka zaraz wyrzuci ją za drzwi.

– Sama sobie przyszła – wyjaśniłam. – Należy do Ciquala, poznałyśmy ich kilka dni temu. W ogóle wiecie, że enu potrafią ruszać uszami do rytmu muzyki? Tak tu napisali – wskazałam na książkę – ale jeszcze nie zaobserwowałam, żeby Yam tak robiła.

Zawsze myślałam, że Kida ma cerę koloru śniegu, ale teraz pobladła jeszcze bardziej. Cóż, zdaje się więc, że istnieją rzeczy jaśniejsze niż śnieg.

– Yam sama trafi z powrotem. – Ana błędnie zinterpretowała zachowanie elfki. – To wbrew pozorom bardzo mądry królik.

– Elf niskiego rodu śmiał się odezwać do dziedziczek tronu?

– Właściwie to on nie chciał z nami rozmawiać, ale...

– Nie usprawiedliwiaj go – przerwała mi natychmiast Kida. – Nieproszony nie powinien się do was w ogóle zbliżać.

Nie wiedziałam, co mam jej na to odpowiedzieć, żeby mnie wysłuchała. Nie chciałam, żeby Ciqual miał kłopoty; to zdecydowanie byłoby niesprawiedliwe. Zresztą co to za przepisy. Że nie miał mocy, to nie znaczy, że automatycznie stawał się gorszy. Tak nie powinno być.

– Przecież on nie zrobił nic złego – poparła mnie Ana, ale elfce wcale się to nie spodobało.

– Dobrze wiedział, że nie powinien, ale jeszcze w ramach wyjątku nigdzie tego nie zgłoszę. Trzymajcie się od niego z daleka i zabierzcie stąd to enu.

Po tych słowach Kidagakash wyszła z kuchni, a my siedziałyśmy w milczeniu i wpatrywałyśmy się w Yam. Poklepałam ją po łebku, bo opuściła smutno uszy, jakby świadoma, że była przyczyną całego zamieszania.

– To ciekawe jak ja mu oddam książkę, skoro mam się od niego trzymać z daleka – wypaliłam, a Ana mimowolnie się roześmiała.

– Najpierw to ty zjedz i nie spóźnij się na zajęcia, a tym będziemy się martwić później.

Znowu się skrzywiłam, ale zabrałam się za jedzenie. Nawet nie zauważyłam, kiedy Yam sama wyszła na dwór i gdzieś zniknęła.

Ciszę przerwało dopiero ponowne otwarcie drzwi. Usta mojej siostry wykrzywiły się w kształt litery "O", więc odwróciłam się, zobaczyć, co ją tak zdziwiło. Myślę, że moja mina nie była wcale lepsza, kiedy dostrzegłam w wejściu Wilhelminę z Yam na rękach.

– Nie kojarzycie może tego enu? Skakał sobie pod drzwiami.

– Skakała. To ona – odparła Ana i westchnęła z rezygnacją.

– O, czyli ją znacie? To świetnie! – Elfka pogłaskała Yam po łebku. – Wydawała się taka samotna i mała, więc bałam się, że się zgubiła.

Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. Z jednej strony zwierzątko do tej pory samo trafiało do swojego właściciela, a dodatkowo Kidzie bardzo nie spodobała się nasza znajomość z Ciqualem, więc zdecydowanie nie chciałam mu dokładać problemów. Z drugiej jednak strony i tak musiałam oddać elfowi książkę...

– Nazywa się Yam. Ciqual się nią zaopiekował, jak złamała łapkę, więc chyba formalnie on jest jej właścicielem. – Ana odezwała się, wybawiając mnie od podejmowania decyzji.

– O! Wiem, który to! – Wilhelmina się wyraźnie ożywiła, a na jej ustach zagościł szeroki uśmiech. – On znosi wszystkie chore zwierzęta z okolicy! Miło z jego strony, że o nie dba.

– Tak, to chyba ten – odparłam i w duchu westchnęłam z ulgą. Na szczęście nie wszystkie elfy o nazwisku Koidal miały coś przeciwko Ciqualowi.

– Wiecie co? Odniosę mu ją. – Wilhelmina zerknęła na nas, jakby sprawdzając, czy nie zaprotestujmy. – Jeszcze by biedna zabłądziła po drodze... Właściwie to nie mam pojęcia, jak enu sobie radzą bez wzroku.

– A mogłabyś jeszcze oddać mu tę książkę? – Szybko wcisnęłam elfce opasły tom, jakby bojąc się, że odmówi. – Pożyczył mi ją, żebym mogła dowiedzieć się trochę o naszej małej towarzyszce i poćwiczyć elficki, ale właściwie to już jej nie potrzebuję. No i nie mam na to czasu przez te wszystkie ćwiczenia.

Właściwie to powiedziałam prawdę. Faktycznie przeczytałam już wszystko na temat gatunku Yam i natłok obowiązków zabierał mi wolny czas. Przemilczałam tylko fakt, że same nie możemy oddać mu książki, bo Kida będzie wściekła. Po prawdzie nawet chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej o reszcie zwierząt Ampelium, ale nie kosztem narażania Ciquala na jakieś bliżej nieokreślone konsekwencje.

– No, do nauki elfickiego już na pewno nie jest ci potrzebna – wtrąciła się Ana.

W myślach przyznałam jej rację. Przedwczoraj miałam z tego ostatnie zajęcia z Omilanem. Znaczy... żadne z nas nie spodziewało się, że będą ostatnie, a już na pewno nie ja. Co prawda potrafiłam przed nimi sklecić kilka zdań po elficku, ale do znośnego poziomu jeszcze wiele mi brakowało. I wtedy moja mieszana krew postanowiła w końcu dać o sobie znać. W jednej chwili nagle zaczęłam jakby myśleć w ich języku i wszystko stało się jasne. Nawet niektóre dziwne zasady odmieniania i wyszukane słownictwo. Po prostu jakby gdzieś w moim mózgu jakaś zapadka w końcu wskoczyła na swoje miejsce. Jeśli do tej pory nie umiałam zdefiniować magii, to to zdecydowanie nią było na równym poziomie jak moje umiejętności przenoszenia się w czasie.

Omilan cieszył się jeszcze bardziej niż ja. Dla mnie oznaczało to tylko mniej zajęć i większą łatwość w porozumiewaniu się z elfami, a on chyba wziął sobie za punkt honoru nauczyć następczynie tronu wszystkiego, co wie. A że nie wykazywałam żadnych zdolności językowych i szło nam jak po grudzie, to nic dziwnego, że ta nagła odmiana wprawiła go w taką radość.

Zresztą zauważyłam, że Omilan często popadał w skrajności. Na początku się strasznie przejmował, a potem cieszył z każdego poznanego przeze mnie słowa jak z wygranej wojny.

Przez swoje zamyślenie prawie nie zauważyłam reakcji Wilhelminy.

– Pewnie, nie ma problemu. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – I tak do niego idziemy, prawda Yam?

Enu przekręciła łebek, ale nie wiedziałam, czy można to uznać za potwierdzenie, czy zaprzeczenie, więc po prostu ją po nim poklepałam.

– A wy nie powinnyście już być na zajęciach? – zapytała niespodziewanie elfka.

Ze zgrozą wymieniłyśmy z Aną spojrzenia. Nie zauważyłyśmy, kiedy zrobiło się tak późno. Ona co prawda nie musiała się jakoś bardzo przejmować, bo Erniti był najczęściej w tej kwestii wyrozumiały, ale ja czułam, że Meleth to mnie zabije.

– Musimy lecieć – odparłam, szybko pochłaniając resztki śniadania i kierując się w kierunku drzwi, a Ana poszła w moje ślady. – Zaopiekuj się Yam, dobrze?

Wilhelmina odparła, że przecież taki ma plan, ale nie zatrzymałam się nawet, żeby jej odpowiedzieć. Jak burza pędziłam na polanę, na której zwyczajowo odbywały się moje zajęcia ze złotowłosą elfką.

Kiedy zdyszana dotarłam na miejsce, Meleth oczywiście już tam była i zdecydowanie nie wyglądała na zadowoloną.

– Znowu się spóźniłaś.

To nawet nie było pytanie, a stwierdzenie oczywistego faktu. Nie mogłam się nie zgodzić. Cóż, mój przybrany ojciec zdecydowanie nie pochwaliłby tego... Ciekawe, czy za mną tęsknili...

Gdy tylko o tym pomyślałam, od razu w mojej głowie odezwał się natarczywy szept, przypominający, że bardziej jestem potrzebna tutaj i mam się nie przejmować moimi bliskimi. Oni na pewno wyśmienicie sobie sami radzą. Automatycznie się z nim zgodziłam, żeby go uciszyć. Posłusznie umilkł. Nie planowałam wracać.

– Przepraszam. To się więcej nie powtórzy – zapewniłam i miałam nadzieję, że tak faktycznie będzie.

Od naszego przybycia do Ampelium minęły prawie trzy tygodnie, ale nadal nie do końca potrafiłam się tu odnaleźć. Obyczaje elfów w większości były mi obce, a teraz nie wiedziałam już nawet jak mam je poznać, nie narażając nikogo jak Ciquala. Skoro nawet to, że z nim rozmawiałyśmy, mogło sprowadzić na niego kłopoty to, w jaki sposób miałam poznawać moich potencjalnych przyszłych obywateli i ich potrzeby?

Przynajmniej na zajęciach robiłam jakieś postępy. Umiałam już elficki i coraz lepiej radziłam sobie z mieczem i strzelaniem z łuku. Raczej nikt mi nie wróżył szermierczej kariery, ale była szansa, że nie dam się od razu zabić. Z Ernitim pogodziłam się już w pierwszym tygodniu. Może i miał specyficzne poczucie humoru, ale zdecydowanie głupio spędzać z kimś pół dnia i się do niego nie odzywać.

Z każdym dniem coraz lepiej szło mi też kontrolowanie mocy czasu. Bez problemu przenosiłam się do wydarzeń, które pamiętałam. Trudniej przychodziło mi oglądanie wydarzeń z czasów, kiedy byłam mała, ale nie powiem, ciekawie oglądało się samą siebie jako małe dziecko. Takie spokojne i beztroskie; nieświadome, że kiedyś cały świat, który zna, zawali mu się na głowę.

Nie umiałam jednak nadal wymusić myślami przeniesienia się do sytuacji lub miejsca, które wcale mnie nie dotyczyło i to najbardziej frustrowało Meleth. Co prawda udało mi się raz podejrzeć Anę podczas jej ćwiczeń, ale to była jednorazowa sytuacja.

– Dobrze, w ramach przeprosin lepiej, żeby dziś w końcu udało ci się przenieść do jakiegoś wydarzenia, które cię nie dotyczy, bo nie mamy wieczności na ćwiczenia.

Powstrzymałam się od westchnienia i stwierdzenia, że przecież się staram. Takie zapewnienia nie robiły na Meleth wrażenia. Zamiast tego usiadłam na ziemi, opierając się plecami o pień palmy. Już dawno zauważyłam, że tracenie przytomności, gdy się stoi, nie jest zbyt przyjemne. Przez jakiś czas przypominało mi o tym bolące rozcięcie na głowie.

– To niby do jakiego wydarzenia mam się przenieść? – zapytałam w nadziei na jakiekolwiek wsparcie od mojej nauczycielki, ale ona tylko wzruszyła ramionami.

Tym razem westchnięcie samowolnie mi się wyrwało. Meleth uważała, że sama muszę wybrać sytuację, bo wtedy prawdopodobieństwo, że mi się uda, bywało znacznie większe. Dlatego też pozwoliłam moim myślom swobodnie krążyć w poszukiwaniu jakiegoś wydarzenia. Na myśl nasunęła mi się bitwa pod Grunwaldem z mojego świata, ale szybko odrzuciłam ten pomysł, bo raczej nie chciałabym się znaleźć w samym jej środku.

Przypomniało mi się, jak na początku Ana mi zazdrościła, że mogłam zobaczyć, jak wyglądali nasi rodzice. Dopiero gdy jej wyjaśniałam, że nadal wykracza to mocno poza zakres moich umiejętności, wydała się zmartwiona i rozczarowana. Cóż, doskonale ją rozumiałam. Wiele razy próbowałam choć na chwilę zobaczyć rodziców, ale bezskutecznie. Zresztą to przecież nie było dziwne, że chciałyśmy ich poznać.

Nawet nie zauważyłam, kiedy całkiem zatraciłam się w myślach i Meleth zniknęła mi z oczu. Rozejrzałam się po okolicy. Znajdowałam się na jakimś ośnieżonym dziedzińcu otoczonym wysokimi murami i przyległymi do nich zabudowaniami. Prowadziły na niego dwie bramy. W duchu ucieszyłam się, że nie należałam do tego świata i nie mogłam ingerować w wydarzenia, bo przynajmniej nie czułam zimna. Zdecydowanie nie byłam odpowiednio ubrana na taką pogodę.

Z satysfakcją pomyślałam, że widziałam to miejsce pierwszy raz na oczy. Meleth będzie ze mnie dumna.

Z zamyślenia wyrwało mnie pojawienie się jakiejś pary, która wyszła z jednej z bram. Jedna z postaci była kobietą o dość okrągłej twarzy i długim, jasnym warkoczu. Miała na sobie płaszcz do ziemi obszyty futrem i wyraźnie nie czuła się w nim do końca komfortowo. Co chwilę gładziła materiał, starając się wyprostować nieistniejące zagniecenia.

Wyglądała na jakoś dziwnie spiętą, wręcz wydawało mi się, że mało brakuje, żeby odwróciła się i uciekła z dziedzińca tą samą bramą, przez którą przyszła.

Nawet jeśli towarzyszący jej mężczyzna czuł się podobnie, nijak tego nie okazywał. Nie przejmował się, że wiatr rozwiewa mu brązowe, lekko rudawe, włosy i cały czas próbował zagadać swoją towarzyszkę, która najczęściej w odpowiedzi tylko uśmiechała się nerwowo.

Coś dziwnego mnie do nich przyciągało. Jak w transie podeszłam bliżej, żeby przyjrzeć im się lepiej i podsłuchać rozmowę.

– Oj Idalio, przecież spotkanie z moim ojcem to wcale nie koniec świata. Zobaczysz, polubi cię, nie przejmuj się tak.

– Łatwo ci mówić. – Kobieta się skrzywiła. – W przeciwieństwie do ciebie nie spotykam się codziennie z władcami i królami. A co jeśli popełnię jakąś niewybaczalną gafę?

Mężczyzna wzniósł oczy ku niebu, jakby już tysięczny raz słyszał dziś to pytanie.

Nie dziwiłam się kobiecie. Jeśli ojciec tego mężczyzny był jakimś władcą czy czymś w tym stylu, też bym się na pewno denerwowała i chciałabym wypaść jak najlepiej. Nie liczyłoby się wtedy moje królewskie pochodzenie, bo o etykiecie dworskiej też miałam zerowe pojęcie.

– To uśmiechniesz się rozbrajająco jak zawsze i na pewno ulegnie twojemu urokowi oraz wszystko ci wybaczy. Zobacz, mnie już na to złapałaś!

Idalia znowu nerwowo pogładziła materiał płaszcza, ale nic nie odpowiedziała, a mężczyzna westchnął. Potem jednak po wyrazie jego twarzy zauważyłam, że coś kombinuje. Kobieta musiała dojść do tego samego wniosku, bo spojrzała na niego pytająco, a gdy zobaczyła, że lepi ze śniegu śnieżkę, odsunęła się od niego na odległość kilku kroków.

– Albo przestaniesz się przejmować, albo przetestujemy moją celność – oświadczył i zaczął przerzucać śnieżkę z jednej ręki do drugiej.

– Podobno jesteś najlepszym łucznikiem w królestwie. Zdecydowanie nie musimy testować twojej celności.

– Właśnie! Podobno! – Uśmiechnął się zawadiacko. – A co jeśli moja reputacja jest przesadzona? Zdecydowanie musimy to sprawdzić.

– Janis, nie wygłupiaj si... – Idalia urwała, widząc śnieżkę lecącą w swoją stronę. W ostatniej chwili się uchyliła. – Pobrudzisz mi płaszcz i jak ja będę wyglądać? – zaprotestowała, a na jej twarzy pojawiło się przerażenie.

Wiedziałam, że już gdzieś słyszałam to imię, ale byłam zbyt zajęta obserwacją nadciągającej bitwy na śnieżki, żeby się nad tym głębiej zastanawiać.

– Zabójczo pięknie, jak zwykle – powiedział mężczyzna. – I widzisz? Coś z moją celnością jest nie tak; nie trafiłem!

Zauważyłam, że zaczął lepić kolejną śnieżkę. Uwadze kobiety też to nie uszło. Nie miałam pojęcia, jakbym zachowała się w jej sytuacji. Zresztą, wątpiłam, żebym ja kiedykolwiek aż tak przejmowała się stanem swojego płaszcza. Choć... Jeśli miała się widzieć z jakimś władcą...

– Dobrze, dobrze. Wygrałeś – oświadczyła. – Już się nie denerwuję, zobacz.

Janis uśmiechnął się szeroko, a potem odrzucił śnieżkę. Następnie przyciągnął do siebie Idalię i pocałował ją w usta.

– Jesteś dużo piękniejsza, jak się nie przejmujesz.

– To ojciec czeka, a wam się na amory zebrało?

Para podskoczyła jak oparzona, a ja wraz z nimi. Żadne z nas nie zauważyło, kiedy na dziedziniec wszedł drugi mężczyzna. Był bardzo podobny do Janisa. Takie same przenikliwie niebieskie oczy, podobne rysy twarzy. Tylko włosy miał brązowe i dłuższe, związane w kucyk. Założyłam, że musieli być braćmi.

Janis się skrzywił, a Idalia wydawała się zawstydzona.

– Już idziemy – oświadczyła twardo i pociągnęła mężczyznę za rękę w kierunku drugiej z bram.

Nowoprzybyły pokręcił głową i również poszedł w ich ślady.

Aż podskoczyłam, kiedy się zorientowałam, że obok mnie stoi kolejny mężczyzna i również przygląda się odchodzącym. Ognistorude włosy opadały mu na czoło i były trochę przydługie. Kiedy na mnie spojrzał, przeszedł mnie dreszcz i mimowolnie się cofnęłam, choć wiedziałam, że przecież nie może mnie widzieć. Wszystko przez jego oczy; były krwistoczerwone.

– Fajnych masz rodziców, wiesz?

Cofnęłam się kolejne kilka kroków, nie wierząc w to, co słyszę. Rodziców? Czyli tych dwoje... Przeraziłam się jeszcze bardziej, kiedy uświadomiłam sobie, że ognistowłosy mężczyzna odezwał się bezpośrednio do mnie, jakby mnie widział. A to przecież było niemożliwe...

Krajobraz zaczął się rozmywać, więc nie mogłam zobaczyć, czy stał tam ktoś jeszcze, do kogo mężczyzna mógł kierować swoje słowa, ale przecież musiała tam być jeszcze jakaś osoba, bo to było po prostu niemożliwe... Choć to o rodzicach... Erniti mówił, że mój ojciec miał na imię Janis, a oni rozmawiali o wizycie u jakiegoś władcy. Miałam totalny mętlik w głowie.

Kiedy otoczenie się ustabilizowało, zauważyłam, że wcale jeszcze nie wróciłam do oazy. Dla odmiany znajdowałam się na jakimś kamienistym nabrzeżu. Fale rozbijały się o brzeg, a na niebie porywisty wiatr gonił obłoki koloru mleka. Tego miejsca też nigdy nie widziałam, więc w innych okolicznościach uznałabym to za podwójny sukces, ale teraz nadal kołatało mi w głowie zdanie tajemniczego mężczyzny. Moi rodzice... Widziałam właśnie rodziców...

Kiedy się odwróciłam, znowu zobaczyłam tego przerażającego mężczyznę, który zdawał się mnie dostrzegać, ale tym razem był odwrócony do mnie tyłem i wspinał się po kamienistym zboczu. Niewiele myśląc, ruszyłam za nim, choć instynkt samozachowawczy podpowiadał, że to raczej kiepski pomysł. Powinnam pomyśleć, jak się stąd wynieść, jednak mężczyzna za bardzo mnie intrygował.

Po chwili zniknął mi z oczu za zakrętem ścieżki, więc przyspieszyłam, uświadamiając sobie, że choć nie należałam do świata z wizji, to nadal mogłam złapać zadyszkę.

Kiedy minęłam w końcu zakręt, nadal nigdzie nie dostrzegłam elfa, bo uznałam, że mężczyzna nim właśnie był, więc automatycznie przeraziłam się, że go zgubiłam. Dopiero po chwili zauważyłam w skale szczelinę, a że ścieżka się w tym miejscu urywała, to doszłam do wniosku, że tam właśnie musiał się skierować ognistowłosy. No, chyba że potrafił rozpływać się w powietrzu, to wtedy zwracam honor.

Szczelina prowadziła do jaskini, w której było parno i duszno. Gdzieś w oddali widziałam pomarańczowo–czerwoną poświatę, ale mężczyzny nie mogłam nigdzie dostrzec. Już byłam skłonna przychylić się do swojej teorii o rozpływaniu się w powietrzu, kiedy w końcu zauważyłam go po drugiej stronie pomieszczenia. W ręku trzymał czerwony, prawie okrągły medalion. Z zaskoczeniem zauważyłam, że z moim własnym tworzyłby idealne koło.

Wydawało mi się, że elf zerknął na mnie znacząco. Miałam szczerą nadzieję, że to tylko złudzenie spowodowane złym oświetleniem. Mężczyzna podszedł tymczasem do jakiejś skały i zostawił na niej medalion, a następnie skierował się do szczeliny.

Podbiegłam, żeby go wyprzedzić i z ulgą odetchnęłam świeżym powietrzem. Jeśli elf mnie widział, to niczym nie dał po sobie tego poznać. Również wyszedł na zewnątrz, a potem urzeczona patrzyłam, jak z jego ręki zaczęły promieniować gorące płomienie, które stopiły skałę.

Powstrzymałam okrzyk zdumienia. Po szczelinie nie został żaden ślad. Nie miałam pojęcia, co bym zrobiła, gdybym nie wyprzedziła elfa i została w jaskini. Niby to była tylko jedna z moich wizji, ale w poprzedniej mężczyzna też nie powinien się do mnie odezwać, a jednak to zrobił. Nie ufałam już swojej mocy.

Jak na zawołanie poczułam, że czarny tunel czasu zaczyna mnie znowu wciągać do mojego ciała. Już zaraz widziałam Meleth, obserwującą mnie spod zmrużonych powiek. Niewiele myśląc, zaczęłam chaotycznie opowiadać.

– Ja... Widziałam rodziców. A jakiś mężczyzna... Zdaje się, że on mnie widział! A potem miał medalion, on władał ogniem. Czy to był medalion ognia? Ten twój legendarny? Czy to możliwe?

Z każdym moim słowem na twarzy elfki malowało się coraz większe zdziwienie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro