Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13

Almáriel Angela Lirryns

Znowu wstałam przed Anielą. Cóż za ironia losu, kiedy w końcu miałam siostrę, mijałyśmy się. Wczoraj musiała wrócić, kiedy już spałam. Byłam jej nawet wdzięczna, że dała mi się wyspać, bo po wczorajszych treningach i masie wrażeń, padałam na twarz. Nadal jednak nie podobało mi się to, że nie miałyśmy kiedy nawet spokojnie porozmawiać. Cóż, jeśli elfy chciały nas od siebie odseparować, to im świetnie wychodziło.

Zaburczało mi w brzuchu, skutecznie przypominając, że czy mi się to podobało czy nie, musiałam zacząć jadać normalnie posiłki i przestać grymasić. Na samą myśl się skrzywiłam, ale nie mogłam nic na to poradzić. No chyba, że postanowiłabym paść z głodu.

Szybko się ubrałam i powlokłam do kuchni. O tej porze jeszcze nie było w niej nikogo, więc zostałam skazana na samodzielne myszkowanie po szafkach. Na szczęście udało mi się znaleźć suchary i jakieś dziwne owoce, które już wcześniej sklasyfikowałam jako jadalne, więc była nadzieja, że nie umrę śmiercią głodową.

Wyszłam na dwór i mało brakowało, a zderzyłambym się z jakimś elfem. Odskoczył w ostatniej chwili. Musiał iść do domu Ernitiego i jego sióstr, bo inaczej nie musiałby uciekać przed drzwiami.

– Och, przepraszam, pani! Nie chciałam pani zrobić krzywdy!

Popatrzyłam na niego jak na niespełna rozumu. Niby wyglądał normalnie jak na elfa, srebrne przydługie włosy, tak jak i Andreth, oraz lekko skośne, zielone oczy, ale z głową na pewno coś miał nie tak. Przecież to ja bym na niego wpadła, a on uchronił nas przed katastrofą. No i jaka ze mnie pani! Przecież byłam jeszcze niepełnoletnia.

– Y... Nic się nie stało – wydukałam niepewnie.

– Na pewno, pani? Nie wybaczyłbym sobie, jeśli bym zrobił jakąś krzywdę następczyni tronu. – Po jego wyrazie twarzy zauważyłam, że autentycznie się przejął, ale przecież nawet mnie nie dotknął!

– Nie, naprawdę, wszystko w porządku – zapewniłam go po raz kolejny, ledwo powstrzymując się od przewrócenia oczami. – I mów mi A... Almáriel – zawahałam się, ale ostatecznie podałam moje elfie imię. Skoro i tak wszyscy uparli się, żeby tak mnie nazywać, to nie było sensu z tym walczyć.

– Nie, pani. Nie mógłbym! To się tak nie godzi.

Westchnęłam, uznając swoją kolejną porażkę. Jednych nie da się przekonać, aby nazywali mnie moim ludzkim imieniem, a potem okazuje się, że nawet używanie Almáriel, było innych dla nich problematyczne. Coś czułam, że mogłabym go próbować przekonać, ale tylko straciłabym na to zbyt dużo czasu i nic przy tym nie zyskała. Skoro tak się upierał, to niech mu będzie.

– No dobrze, a z kim mam przyjemność? – zapytałam, chcąc przynajmniej wiedzieć, o kim będę opowiadać mojej siostrze, kiedy w końcu uda mi się ją złapać.

– Wybacz, pani! Zapomniałem się przedstawić! – Elf znowu przejął się bardziej niż powinien. – Omilan, skromny sługa waszej wysokości. Mam panią uczyć naszego języka.

Cóż, już przynajmniej wiedziałam, dlaczego szedł do domu Ernitiego, ale myślałam, że będę miała takie zajęcia jak wczoraj. W sumie to może nawet lepiej, jeśli dziś nie zobaczę się z Meleth. Nieźle się ostatnio zdenerwowała, że zasnęłam, zamiast słuchać. Nawet podobno miała iść się kłócić z Ernitim, żeby jej zajęcia odbywały się rano albo żeby mnie tak strasznie nie męczył.

– To może chodźmy? – zasugerowałam, bo Omilan nadal trwał w bezruchu i wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Mimo wszystko chyba jednak nie byliśmy w muzeum, a ja nie nie wyglądałam jak dzieło sztuki, które się podziwia.

– Oczywiście, pani! Oczywiście. Już idziemy, nie ma co marnować czasu. – Pokiwał głową i pokazał mi ręką kierunek. – Chodźmy więc – dodał i widząc moją niepewną minę, poszedł w końcu pierwszy.

Powlokłam się za nim na jakąś polanę. Kiedyś myślałam, że to fajne uczucie, kiedy ktoś traktuje cię z szacunkiem, ale teraz w sumie powoli się z tej myśli wycofywałam. Nie było fajnie, zaczynało mnie to już powoli irytować i męczyć.

Kiedy usiedliśmy na trawie to oczywiście musiał tysiąc razy spytać, czy aby na pewno jest mi wygodnie, zanim zaczął w ogóle próbować mnie czegoś nauczyć. To drugie też mu jakoś bardzo nie wychodziło. Przez dłuższy czas powtarzaliśmy podstawowe słówka, a na koniec i tak potrafiłam się tylko przedstawić oraz zapewnić gospodarza, że obiad był smaczny. Nie żebym planowała tego drugiego używać, bo jedzenie mieli okropne.

Oczywiście Omilan bardzo się tym przejął i twierdził, że to na pewno jego wina, bo był za słabym nauczycielem. Szczerze w to wątpiłam, to ja po prostu miałam zerowe zdolności językowe. Cóż, możliwe, że Wilhelmina mnie okłamała i to wcale nie okaże się takie proste albo ktoś popełnił błąd i nie byłam nawet w jednym procencie elfką. Może podmienili im dzieci po urodzeniu? Tej ostatniej teorii przeczyło podobieństwo do Anieli i moje losowe mdlenie, więc postanowiłam, że zapytam potem Wilhelminę, jak to dokładnie z tym elfickim działa. Omilana wolałam nie zasypywać gradem pytań. I tak się już za bardzo przejmował.

Na szczęście przybył Erniti i wybawił mnie od męczącego towarzystwa srebrnowłosego elfa, przy okazji zapewniając go, że na pewno jest świetnym nauczycielem, tylko księżniczka potrzebuje po prostu więcej czasu na naukę, bo w końcu zaledwie w połowie byłam elfką.

Zajęcia z Ernitim minęły mi dużo szybciej niż wczorajsze. Już na początku zakomunikował, że dziś będziemy tylko strzelać z łuku, bo podobno mam potencjał i takie tam, a na kolejnym spotkaniu skupimy się na szermierce.

Dowiedziałam się też od niego, że nie będziemy się widywać codziennie, bo każdego dnia miały się odbywać tylko dwa z trzech "dostępnych mi ćwiczeń", żeby mnie za bardzo nie przemęczać. Podobno najpierw miałam spotykać się z Meleth, Omilanem i Ernitim codziennie, ale przez to, że elfka poskarżyła się, że śpię jej na zajęciach, więc postanowili ustalić między sobą jakieś tam grafiki. Zresztą Aniela miała tylko ćwiczenia z samoobrony i swojej mocy, więc uznali, że tak będzie sprawiedliwie. Szczęściara nie musiała uczyć się języka, bo już go znała.

Po treningu stwierdziłam, że może Erniti nie kłamał z tym potencjałem. Zdecydowanie zgubiłam mniej strzał niż wczoraj, a to można było odnotować jako postęp.

Obiad zjadłam tylko z Kidagakashą, bo Aniela była na zajęciach z szermierki, a Wilhelminę gdzieś wywiało. Nawet się przełamałam i spróbowałam tego ich dania, ale tylko dlatego, że byłam potwornie głodna. No i Kida spoglądała na mnie, jakbym grymaszeniem popełniała jakąś zbrodnię. Choć wcale mi jakoś bardzo nie smakowało, to podziękowałam po elfickiemu za posiłek. Może dzięki powtarzaniu, choć to jedno zdanie zostanie mi w głowie.

– Gdzie znajdę Andreth? – zagaiłam Kidę po obiedzie. – Mam teraz trochę wolnego, a chciałbym z nią porozmawiać.

– Chodź, zaprowadzę cię. Będzie prościej – stwierdziła i pociągnęła mnie na dwór.

Szłyśmy między sekwojami. Momentami miałam wrażenie, że wiem, gdzie jestem, ale potem znowu gubiłam orientację. Nie moja wina, że roślinność wszędzie wyglądała podobnie. Aktualnie szczytem możliwości było dla mnie trafienie z areny gladiatorów, jak zaczęłam ją nazywać, do domu rodzeństwa.

Właściwie miałam nawet zapytać Kidę, czemu nie mieszkają z rodzicami, ale bałam się, że popełnię jakiś nietakt. Skoro Erniti skończył już podobno trzydzieści sześć lat, to może był dorosły i stał się jakąś głową rodziny czy coś? Jego siostry wydawały się młodsze, ale przecież i to mogło mylić. Kida co prawda raczej była poważna, ale Wilhelmina momentami zachowywała się jak małe dziecko.

– Ile ty i twoja siostra macie lat? – zapytałam w końcu, a kiedy Kidagakash zmarszczyła swoje czarne brwi, momentalnie zaczęłam się nieporadnie tłumaczyć. – No bo wiesz, elfy podobno są długowieczne, no i jeszcze nie rozpoznaje po wyglądzie...

Elfka uśmiechnęła się, jakby rozumiejąc, o co mi chodzi i to, że po prostu byłam ciekawa i nie chciałam nikogo urazić.

– Ja mam dwadzieścia sześć, a Wilha szesnaście.

Kiwnęłam głową. Czyli między kolejnymi dziećmi ich matka miała dziesięć lat przerwy. Ciekawa regularność. No i Wilhelmina była rówieśniczką moją i Any. Nic dziwnego, że czasem zachowywała się dziecinnie.

Chociaż i tak wydaje się, że obie z Aną byłyśmy bardziej odpowiedzialne. Może to przez to, że wychowywałyśmy się w rodzinach adopcyjnych, a nie normalnie? No i ja miałam młodsze rodzeństwo; nie mogłam być tak do końca roztrzepanym podlotkiem.

Chciałam zadać jeszcze kilka pytań jak już się odważyłam, ale wtedy dostrzegłam Andreth między drzewami. Rozmawiała z jakimś zakapturzonym elfem. Instynktownie chciałam się cofnąć, bo rozpoznałam w nim mężczyznę z przystanku. Od niego wszystko się zaczęło. Niestety za mną szła Kida, więc nie mogłam uciec. Ruszyłam więc do przodu, wmawiając sobie, że mi się wydaję.

– Almáriel, Kidagakash, witajcie. – Andreth nas zauważyła. – Almáriel, nie znasz jeszcze Naftalena, prawda? – Wskazała na mężczyznę ręką.

– Miło poznać – odparłam, przełykając ślinę. Budził we mnie jakiś dziwny strach.

– Księżniczko. – Elf skłonił głowę.

– Naftalen pilnował was podczas drogi do oazy – odezwała się Andreth. – Zabroniłam mu się pokazywać, żeby was nie straszyć.

– Yy... Dziękuję – wydukałam. Już wiedziałam, skąd brało się to uczucie, że jesteśmy obserwowane. Tylko gdzie on właściwie się ukrywał na pustyni? Stawał się niewidzialny? Cóż, skoro dałyśmy się z Aną tak podejść, to raczej nie wróżyło nam świetlanej kariery szpiegów.

– A tak właściwie, to co cię moja droga tu sprowadza? – zapytała Andreth, a ja uświadomiłam sobie, że w końcu po coś tu przyszłam.

– Chciałabym porozmawiać. – Zerknęłam na Naftalena. – Na osobności jeśli można.

Andreth odprawiła elfa, który skłonił się jeszcze na pożegnanie, a Kida taktownie stwierdziła, że pójdzie poszukać Wilhelminy, więc zostałam z srebrnowłosą elfką sama.

Nie wiedziałam od czego zacząć, tyle myśli kotłowało mi się w głowie.

– Chodzi o ten incydent z Meleth? Zapewniam cię, że już z nią rozmawiałam i postara się być trochę łagodniejsza...

– Nie, nie to – przerwałam jej szybko. – Muszę wrócić do domu. Moi... przybrani bracia na pewno się martwią. Rodzice pewnie też. – Spuściłam wzrok. Wiedziałam, że powinnam pomóc elfom, ale przecież oni tam najprawdopodobniej odchodzili od zmysłów. Zniknęłam tak nagle bez słowa i to po kłótni... Może nie byli najlepszymi rodzicami na świecie, ale jednak mnie wychowali, mimo że tyle czasu okłamywali. – Nie mogę im tego zrobić.

– Rozumiem. – Andreth zapatrzyła się przed siebie. – Ale to wcale może nie być takie proste.

– Wszystko im wytłumaczę i wrócę – oznajmiłam twardo. – Obiecuję, że wrócę – dodałam, bo miałam dziwne przeczucie, że elfka boi się, że jej znikniemy na dobre.

– Almáriel, nie możesz im tak po prostu wszystkiego opowiedzieć. – Andreth nachyliła się i spojrzała mi w oczy, a ja poczułam się, jakbym była małym dzieckiem, któremu trzeba tłumaczyć podstawowe rzeczy. – Po pierwsze to niebezpieczne dla mieszkańców Ampelium, a poza tym, oni ci nie uwierzą.

Choć nie chciałam, to musiałam przyznać jej rację. Sama przecież nie wierzyłam, a byłam tutaj. Ale nie mogłam ich tak zostawić, szczególnie chłopców.

– Już wszystko załatwiliśmy – kontynuowała Andreth. – Wasze rodziny myślą, że wyjechałyście na specjalne stypendium. Nie musisz się niczym przejmować.

Pokręciłam głową. To wcale nie było takie proste. Fakt, może teraz nie odchodzili od zmysłów, ale pewnie bliźniaczy pomyśleli, że ich porzuciłam, a rodzice, że nadal byłam zła i nawet przed wyjazdem nie chciałam się pożegnać...

– Muszę wrócić i im wszystko wytłumaczyć. Chociaż powiedzieć, że wcale ich nie porzuciłam – oświadczyłam twardo.

Andreth westchnęła, a potem położyła mi dłoń na ramieniu i ponownie spojrzała w moje oczy. Jej fioletowe tęczówki były tak piękne, że nie mogłam się od nich oderwać...

– Nie musisz tam wracać. Wszystko załatwiliśmy. Jesteś potrzebna tutaj.

Nagle poczułam, że ma rację. Musiałam tu zostać; oni zrozumieją. Przecież Andreth wszystkim się zajęła. Powoli skinęłam głową.

– Dobrze.

Andreth się uśmiechnęła, a jej oczy wyglądały jeszcze piękniej. Mogłabym godzinami się w nie wpatrywać.

Niespodziewanie zabrała rękę i odwróciła wzrok. Zamrugałam zdezorientowana.

– Przepraszam, Almáriel, ale teraz muszę się zająć kilkoma ważnymi sprawami – oświadczyła.

Machinalnie skinęłam głową, pożegnałam się i ruszyłam w kierunku domu rodzeństwa, mając nadzieję, że znajdę drogę. Już się nie martwiłam pozostawioną w Polsce przybraną rodziną. Andreth przecież wszystko załatwiła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro