Rozdział 12
Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN
– "Wstawać, drzwi zamykać, odjazd! Już ruszyła nowa, bombowo kolorowa ciuchcia. Wraz z nią komiksy, gry, opowiadania..." – mamrotałam pod nosem, próbując zmusić się do wstania, jednak moje powieki nijak nie chciały ze mną współpracować i ciągle się zamykały.
W końcu się wkurzyłam, jednym szarpnięciem zerwałam z siebie pościel i stanęłam na nogi.
Gdybym w tej chwili była u siebie w domu, zapewne poszłabym do łazienki, ochlapać twarz zimną wodą. Ale tu takich luksusów nie mieli, więc pozbierałam jakieś ciuchy i wyszłam od razu na dwór poszukać miejsca do kąpieli.
Na moje nieszczęście okazało się, że w oazie, w której teraz przebywaliśmy, nie było czegoś tak wspaniałego jak wodospad czy choćby rzeka. Przyszło mi więc samej nabrać sobie wody ze studni i ochlapać się nią z grubsza.
Dobre i to – pomyślałam, myjąc się pobieżnie. Szkoda tylko, że ta woda taka lodowata.
Gdy skończyłam, ubrałam się w przyznane mi ubrania, które były trochę lepiej dopasowane niż te noszone przeze mnie wcześniej i udałam się na jakieś śniadanko. W końcu to najważniejszy posiłek dnia.
W kuchni zastałam Kidę.
– Cześć, Amalda – przywitała mnie, jednocześnie konsumując jakieś zielonkawe owoce.
Spojrzałam na nią spod przymrużonych powiek i przypomniałam jej, że mam na imię Ana, a nie Amalda, i żeby z łaski swojej właśnie tak mnie nazywała.
– No wiesz, skoro już mieszkasz w naszym świecie, powinnaś używać swojego prawdziwego imienia. Zresztą, musisz się już zacząć przyzwyczajać, bo tu nikt nie zna twojego drugiego imienia i fałszywej tożsamości, którą przybrałaś w świecie ludzi. A jeśli będziesz próbowała się tak przedstawiać, od razu wszyscy będą wiedzieli, że nie jesteś stąd.
Nie spodobały mi się te słowa, ale nic nie odpowiedziałam. Stwierdziłam tylko, że raczej jej nie polubię. Kim ona jest, żeby mi mówić, jak się mogę nazywać, a jak nie? Czy ona nie wie, kim jest mój ojciec?
A no tak. To nigdy nie był mój ojciec, tylko jakiś tam facet, który łaskawie przyjął mnie pod swój dach, płacił za wszystkie zachcianki i nigdy się mną nie zajmował.
– Okay, postaram się do tego przyzwyczaić – stwierdziłam zrezygnowana. – Ale to chyba będzie trudne, więc z góry przepraszam, jeśli jeszcze nie raz zrobię ci z tego powodu jakąś awanturę – rzuciłam ironicznie, ale ona chyba tego nie zrozumiała.
– Haha – zaśmiała się – z góry ci wybaczam. Wiem, jak to jest mieć charakterek po mamusi.
Ta uwaga również mi się nie spodobała. Skąd ja miałam niby wiedzieć, jaka była moja mamusia, skoro zmarła, zanim się dowiedziałam, kim jest?
Posłałam Kidzie mordercze spojrzenie. Chyba zrozumiała swój nietakt, bo od razu spuściła wzrok. Pokręciłam głową, wzięłam jakiś owoc na przekąskę – nie wiedziałam, co to było, wyglądało jak jabłko, ale kolor miało pomarańczowy – i skierowałam swe kroki na dwór. Nie chciałam dłużej przebywać w tej ciężkiej atmosferze.
W drzwiach chaty minęłam Wilhelminę.
– Hej, widzę, że już wstałaś. Chodź, zaprowadzę cię na twój trening. – Złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła w stronę palmowego gaju.
Mając przed oczyma jej siostrę, stwierdziłam, że lepiej się nie przeciwstawiać, bo znowu ktoś mi tu dowali.
– Poznajcie się, to jest Abelard. – Gdy doszłyśmy już do jakiejś polany, Wilhelmina pokazała mi jakiegoś chłopaka, który z daleka przypominał mi...
Zdębiałam. Byłam tylko w stanie stać i się gapić. Bo przecież na pewno to nie on. Musiało mi się przywidzieć. Ale nie, kiedy podszedł bliżej, nie mogłam się dalej oszukiwać.
– Albert...? – wyjąkałam, a potem kolejne pytania wyrwały mi się z ust prędkością światła. – Co ty tu robisz? Ty też jesteś elfem? Jak to? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Dlaczego...
– Amalda, uspokój się, wszystko ci wyjaśnię. – Podszedł do mnie jeszcze bliżej i kiwnął palcem na Wilhelminę, która od razu podjęła drogę powrotną. – Ale nie teraz, najpierw musimy się zatroszczyć o twoją edukację, co?
– Chyba zwariowałeś? Myślisz, że ci uwierzę, skoro przez tyle lat mnie oszukiwałeś? Masz mi to wytłumaczyć tu i teraz – rozkazałam, opierając ręce na biodrach. Całe osłupienie minęło, a na jego miejscu pojawiły się niechęć i irytacja. – Poza tym, ja wcale ja się nie nazywam Amalda tylko Aniela, ty bydlaku!
– Młoda, nie tak prędko. Wszystko ci wytłumaczę, ale później.
– O nie. Nie ma mowy. Nie będę z tobą współpracować, dopóki mi nie wytłumaczysz, co ty tutaj właściwie robisz!
Albert odwrócił się do mnie plecami i przeczesał nerwowym gestem swoje długie włosy, które jak nigdy miał rozpuszczone. W końcu chyba powziął jakąś decyzję, bo położył mi ręce na ramiona.
– Amal... Aniela, posłuchaj mnie. – Westchnął i zmrużył oczy. – Od teraz jesteś częścią czegoś większego. Nie możesz robić wszystkiego, co ci się podoba, kiedy chcesz. W tym momencie jest czas na nasz trening. Po nim porozmawiamy. Okay?
– Okay. Ale obiecujesz, że...
– Tak, tak, wszystko ci wytłumaczę, a teraz chodź, bo mamy coraz mniej czasu. Za dwie godziny przyjdzie do ciebie Erniti i zajmie się twoją dalszą edukacją...
– Jak to? Myślałam, że on ćwiczy z Angelą? – zapytałam zaskoczona.
– Tak, on jest od walki, a ja mam podobne zdolności co ty, więc pomogę ci udoskonalić twoje – powiedział, kiwając się na stopach w przód i w tył. – To co, bierzemy się do pracy? – Zatarł dłonie i usiadł na polanie.
– Czyli ty też władasz językami? – spojrzałam na niego zdziwiona i usiadłam naprzeciwko, wciąż nie wiedząc, czy aby na pewno powinnam mu na nowo zaufać.
– Co? Niee... – zaprzeczył od razu. – Wiesz, co oznacza moje imię?
– A powinnam? – zapytałam z ironią.
– A język francuski znasz?
– No wiesz, jeszcze jakoś nigdy go jeszcze nie słyszałam, więc tak jakoś wyszło, że...– zaczęłam się nieporadnie tłumaczyć, ale Albert mi przerwał.
– Pszczelarz.
– Słucham? – spojrzałam na niego zaskoczona.
– To oznacza moje imię. Nie władam językami jako takimi. Zresztą, w naszym świecie to jest niepotrzebne. Wiesz, jesteśmy długowieczni, więc naprawdę mamy sporo czasu, aby się czegoś nauczyć, nie? Ale w sumie potrzebny nam tylko staroelficki i angielski, podstawowe języki i w moim świecie, i w tym, w którym tyle lat mieszkaliśmy. – stwierdził. – No, może jeszcze czasem safroński się przydaje.
– Tak więc na czym polega twoja moc? – zapytałam niechętnie. Chciałam jak najszybciej skończyć ten cały trening, bo nie miałam zamiaru zadawać się tak długo ze zdrajcą.
– Moja jest podobna. Rozumiem języki. Tyle że owadów. – Wzruszył ramionami, jakby nie widział najmniejszej różnicy między naszymi mocami.
– Owadów? – Nie dowierzałam mu; chyba się szaleju najadł. Toż po co to komu potrzebne?
– A no tak. Widzisz, każdy rodzaj owadów ma inny język. Znaczy, to tak nie do końca język, nie? To takie jakby dźwięki, które wysyłają. Rozumiem je i mogę się z nimi porozumiewać. Ba, mogę nimi nawet władać.
– Wow. No nieźle – Pokręciłam głową, rozmyślając przez chwilę o tym, jak bardzo może być niebezpieczny z tą swoją nietypową umiejętnością. – A na czym miałby polegać nasz trening? – zapytałam w końcu.
– Zaraz ci to wytłumaczę. Bo widzisz, twoja moc polega na tym, że jak usłyszysz jakiś język, to już umiesz się nim posługiwać i tego typu, ale nie znasz liter, zapisu i tak dalej.
– I tego będziesz mnie uczył? Niby jak? Przecież ty nie znasz wszystkich języków świata tylko ja! – Oburzona założyłam ręce na piersi i zaczęłam mordować go wzrokiem.
– Nie. Sama tego będziesz się uczyć, ja cię tylko będę pilnował, abyś na pewno to robiła, a nie się obijała. Poza tym jesteś następczynią tronu, powinnaś znać historię swego rodu, nie? No, to zaczynamy – powiedział, a ja westchnęłam zrezygnowana.
Zapowiadały się najdłuższe i najnudniejsze dwie godziny w moim całym życiu.
Czas treningu z Albertem minął mi jednak bardzo szybko. Mój przybrany brat potrafił czasem zaciekawić słuchacza. Dowiedziałam się naprawdę sporo rzeczy o językach, na przykład to, że języki wciąż są żywe i się zmieniają jak w kalejdoskopie: a to nowe słowo powstaje, a to jakieś inne wymiera, powstają nowe poprzez dodawanie nowych członów, zmieniają znaczenie i tak dalej, a ty, jeśli chcesz być na bieżąco, to musisz je wszystkie poznawać.
No, a najgorsza to była pisownia. W każdym praktycznie języku występują coraz to inne zasady ortografii i interpunkcji. Spójrzmy choćby na polski i rosyjski: niby takie podobne, a zdania w inny sposób układa i masz całkiem inne litery. Nie chodziło mi tu o zapis, a raczej o głoski. W języku polskim używa się i l i ł, a w rosyjskim tylko coś pomiędzy. Po polsku, aby zmiękczyć głoski, trzeba dać na górze kreseczkę, a w rosyjskim oznacza to akcent, który, jakby nie było, często zmienia znaczenie słowa. Poza tym, w rosyjskim nie tylko możesz zmiękczać za pomocą "ь", ale można też sprawić, że głoska stanie się twarda podobnym znakiem "ъ".
Albo rozważaliśmy język gruziński. Same szlaczki. I jeszcze w zależności w jakim słowie się znajduje jakaś litera, to ma tych nóżek więcej lub mniej. Egh... stwierdziłam, że nigdy się tego nie nauczę.
Tak się wciągnęłam w to poznawanie języków, że nie zauważyłam nawet kiedy, nasz trening przerwało przyjście Ernitiego.
– Cześć, Amalda, cześć, Abelard. Jak tam wasza nauka? – Wszedł na środek polany i usiadł między nami, gdy rozważaliśmy, w jakich sytuacjach używa się słowa "ara", a kiedy "ki". – Zdaje się, że już czas, abym teraz to ja ją czegoś nauczył, co? – powiedział.
– Och, Erniti, ciebie też miło widzieć. – Uśmiechnął się kpiąco Abelard.
Ciekawe, nigdy nie używał tego uśmiechu przy mnie. Może ta dwójka nie bardzo się lubiła? – pomyślałam.
– Mam nadzieję, że dobrze się zaopiekujesz moją siostrzyczką – powiedział na głos, a potem szepnął mu coś na ucho, czego już nie usłyszałam. Następnie posłał mi promienny uśmiech, mrugnął jednym okiem i poszedł w swoją stronę.
Odprowadziłam go spojrzeniem, mając nadzieję, że w końcu mi wszystko wytłumaczy. Nie lubiłam żyć w niewiedzy, a jeszcze bardziej nie lubiłam, gdy moja najbliższa rodzina zatajała przede mną ważne fakty ze swojego, i jak się teraz okazuje, i mojego życia.
– Hmm... to na czym będzie polegał nasz trening? – zapytałam w końcu mojego nowego nauczyciela, próbując mentalnie się przygotować na wycisk fizyczny. Nigdy nie lubiłam wf-u i miałam nadzieję, że choć trochę mi się upiecze, ale mina Ernitiego świadczyła o czymś całkiem przeciwnym.
– Może na początek sprawdzimy, czy jesteś tak samo dobra co twoja siostra – stwierdził.
– Co? – popatrzyłam na niego zdezorientowana. O czym on mówił do licha ciężkiego?
– Twoja siostra całkiem nieźle włada łukiem i jakoś jej idzie z mieczem. Teraz zobaczymy, jak ty sobie z tym radzisz.
– Ach, no okay, tylko widzisz..... Ja jestem w tym beznadziejna. Chyba że potrafisz wykorzystać to, iż byłam młodszą primabaleriną w podstawówce. No i brałam udział w zawodach pływackich – powiedziałam ironicznym tonem, ale chyba tego nie zrozumiał.
– Grałaś w teatrze? – zapytał ze szczerym zainteresowaniem. Albo tak mi się przynajmniej wydawało, bo jego czarnych oczu trudno było cokolwiek wyczytać i to, co mogłam brać za zainteresowanie, mogło być nawet zniecierpliwieniem.
– Nie. W sensie, że moim rodzicom bardziej się podobało, kiedy to ja tańczyłam na szkolnych przedstawieniach, niż gdy to robiły inne baletnice – powiedziałam, nie owijając w bawełnę. No bo co ja mogłam poradzić, że moich rodziców było stać na wszystko?
– A... – powiedział, potwierdzając, że mnie rozumie i popatrzył na mnie z namysłem, a potem szepnął, myśląc, że go nie usłyszę: – Nie rozumiem.
Przewróciłam oczami.
– To co? Zaczynamy? – zapytałam, ignorując jego zmieszanie.
– A tak, jasne. No to pokażę ci walkę na noże, gdzie liczy się przede wszystkim to, aby przeciwnik cię nie dotkną i nauczę jak najlepiej uciekać, aby nie mieli szans cię złapać. No, ale szermierki też musisz się nauczyć, twój kochaś nie zawsze będzie przy tobie, aby cię bronić – stwierdził.
Spojrzałam na niego skonsternowana. Jaki kochaś? Że niby Albert? Też coś!
Ale on nie dał mi się głębiej zastanowić nad swoimi słowami, tylko podał mi nóż i zaczął opisywać, jak go trzymać oraz jak poprawnie poruszać nadgarstkiem. Naprawdę nie miałam najmniejszego pojęcia, co to mogło mieć wspólnego z baletem, ale się nie sprzeciwiałam na wszelki wypadek.
Zresztą, takie zajęcia mi odpowiadały. Przynajmniej mogłam się nauczyć czegoś przydatnego nie tylko w tym świecie, ale też i tam w moim świecie. Gdyby ktoś chciał zaatakować mnie w Polsce, to z taką wiedzą z pewnością umiałabym się obronić. No i zawsze to lepsze niż bieganie w kółko dla zdobycia lepszej kondycji – nie zdzierżyłabym, gdyby kazał mi to robić.
Po treningu i tak byłam wykończona, a mimo to starałam się znaleźć Abelarda i z nim w końcu porozmawiać. Nie podobało mi się jego zachowanie, a tym bardziej niedotrzymanie obietnicy, więc miałam zamiar ją na nim wymusić. Niestety, nie udało mi się go znaleźć. Najpewniej za słabo jeszcze znałam oazę, a on tu mógł mieć tysiące kryjówek opracowywanych przez lata.
Poszłam więc do miejsca, w którym tymczasowo nocowałyśmy, pewna, że zastanę tam Angelę. Chciałam, aby chociaż ona mnie wysłuchała. Miałam nadzieję, że skoro była moją siostrą, to zrozumie wszystkie moje rozterki związane z pojawianiem się tu mojego brata i nowymi okolicznościami. W końcu byłyśmy w tym razem, poza tym, podobno bliźniaczki, nawet te rozdzielone po urodzeniu, zawsze świetnie się rozumiały.
Niestety, nie miałam jak się o tym przekonać, bo gdy już wróciłam do naszego pokoiczku w kratkę, był wieczór. Nic więc dziwnego, że Angela już spała.
Westchnęłam więc tylko na ten widok, ale stwierdziłam, że zapewne ona miała równie męczący dzień jak ja i moje rozterki to nie był żaden powód, aby ją budzić. Zwłaszcza że miała trening z Ernitim, a biorąc pod uwagę, że chyba się nie polubili, musiało to ją kosztować wiele sił. I to nie tylko fizycznych, ale też psychicznych. A jak wiadomo, nadmierne wykorzystywanie sił psychicznych było jeszcze gorsze od tych drugich, więc dziewczyna miała jak największe prawo do odpoczynku.
Sama też nie najlepiej się czułam po dzisiejszym dniu, szybko więc poszłam w jej ślady i ułożyłam się z zamiarem zaśnięcia. Sen jednak nie nadchodził. W mojej głowie wciąż roiły się pytania do Alberta i wszystkie argumenty za i przeciw zostaniem tutaj. Nic więc dziwnego, że kiedy w końcu udało mi się zasnąć, prawie już świtało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro