Rozdział 11
Almáriel Angela Lirryns
Wstałam bardzo wcześnie. Zawsze trudno mi było spać w nowym miejscu przez parę pierwszych dni. Po cichu, by nie obudzić Anieli, ubrałam się w legginsy i długą tunikę z rozcięciem na środku, by nie krępowała ruchów. Zarzuciłam na plecy czarny płaszcz, który sięgał mi do ziemi i wymknęłam się po cichu na zewnątrz.
Poszłam na brzeg oazy. Wilhelmina powiedziała mi wczoraj, że nazywa się ona Annaslime, a otaczająca ją pustynia, przez którą szłyśmy – Maltaanda. Zastanawiało mnie, czemu elfy mają tak trudne do zapamiętania nazwy i spytałam ją nawet o to. Odparła, że prostszej nazwy nigdy nie słyszała. No cóż, jeśli one były proste, to na pewno nie dla mnie.
Wilhelmina kazała mi się jednak nie przejmować. Podobno nazwy wydadzą mi się logiczne, kiedy nauczę się języka elfów.
Stwierdziłam, że to też nie będzie proste, na co elfka się roześmiała. Na początku myślałam, że sobie po prostu żartuje z moich zerowych zdolności językowych, ale potem wyjaśniła mi, że nauka powinna zająć mi około tygodnia, jeśli faktycznie miałam elfie geny. Podobno mieliśmy ten język we krwi i wystarczyło tylko trochę podstawowego słownictwa, a potem nagle okazywało się, że wiesz wszystko, nawet te słowa, które pierwszy raz w życiu słyszysz. Naprawdę miałam nadzieję, że to będzie takie proste.
Tymczasem usiadłam na ciepłym piasku i wpatrywałam się na wschodzące, czerwone słońce. Od zawsze lubiłam oglądać to zjawisko, ale rzadko kiedy udawało mi się wstać wystarczająco wcześnie. Szczególnie fascynował mnie ten moment przejścia, kiedy jeszcze na dworze było ciemno, a po kilku sekundach szarówka nagle zmieniała się w dzień. Nigdy nie potrafiłam go perfekcyjnie uchwycić.
Nagle usłyszałam za sobą kroki. Raptownie się odwróciłam i zauważyłam Ernitiego. Choć mimowolnie odetchnęłam, że nie był to nikt niebezpieczny, to i tak niezbyt cieszyłam się, że go widzę. Szybko utkwiłam z powrotem wzrok w piasku. Byłam nadal na niego wściekła. Powinien się nauczyć, że ze mnie się nie żartuje i nie drwi. Nienawidziłam wychodzić na głupca.
– Nadal się gniewasz? – Usłyszałam za sobą głos czarnowłosego elfa.
Udawałam, że widok złotych ziarenek był bardzo interesujący i ignorowałam jego obecność. Może akurat stwierdzi, że jestem głucha i sobie pójdzie? – pomyślałam.
– Długo jeszcze masz zamiar zachowywać się jak dziecko? – Erniti zadał kolejne pytanie.
– A ty to niby dorosły jesteś? – odburknęłam, łamiąc postanowienie o milczeniu.
– Nie, wiesz, jestem tylko około dwadzieścia lat od ciebie starszy – odrzekł.
– Znowu sobie żartujesz? – zapytałam, przyglądając mu się uważniej. Nic na to nie wskazywało; wyglądał mi na osobę w moim wieku, no może ewentualnie ze dwa lub trzy lata starszą.
– Gdzieżbym śmiał. Królewna przecież na żartach się nie zna. Nie obiło ci się o uszy, że elfy są długowieczne?
Mruknęłam coś pod nosem i skupiłam się znowu na wielce interesującym piasku. Choć w sumie to było nawet trochę ciekawe. Skoro elfy podobno są długowieczne, czy to znaczyło, że ja też będę żyła dłużej niż przeciętny człowiek? A może półelfów to nie obejmuje?
Prychnęłam. Jeszcze wczoraj nie wierzyłam w moje pochodzenie z Ampelium, a już dzisiaj rozważałam swoją długowieczność. Czy to znaczyło, że pogodziłam się z tym wszystkim? Nie byłam pewna. Nadal zdawało się to takie nierealne, ale przecież nie mogłam cały czas trzymać się kurczowo myśli, że to sen, kiedy wszystko temu przeczyło.
– Masz zamiar tak siedzieć calutki dzień, czy może nasza następczyni tronu łaskawie by wstała i zaszczyciła mnie swoją obecnością na treningu?
Zrobiłam obrażoną minę i niechętnie pomaszerowałam za nim na ten cały trening. Dlaczego musiałam ćwiczyć akurat z nim? Nie było tu więcej osób znających ludzki język, które mogłyby mnie pouczyć czy coś? W tej chwili zazdrościłam Anie jej daru języków. Zdecydowanie był bardziej przydatny niż omdlenia w losowych momentach.
Gdy doszliśmy na polanę ukrytą w gąszczu, stanęliśmy na pustym okręgu wypełnionym piaskiem, który przypominał mi jakąś starożytną arenę do walk gladiatorów. Erniti podał mi prosty, długi miecz. Podniosłam ostrze, które okazało się zaskakująco ciężkie. Kolejne nieporęczne żelastwo; wystarczyło mi, że ostatnio musiałam nosić podobny w drodze do oazy.
W ostrzu dostrzegłam swoje odbicie. Niby wyglądałam jak zwykle, a tyle rzeczy się wydarzyło. Nie wiem, czego się spodziewałam. Że nagle moje uszy staną się spiczaste albo włosy zmienią barwę? Wtedy zdecydowanie łatwiej byłoby mi uwierzyć w to wszystko, co się działo dookoła.
– Więc trening ma polegać na wymachiwaniu tym ostrzem? – zapytałam, wyrywając się z zamyślenia.
– Mniej więcej. Jak macie iść na wojnę, to wypadałoby umieć się bronić, prawda?
Cóż, ja się na wojnę zdecydowanie nie wybierałam. Na razie obiecałam tylko, że tu zostanę na jakiś czas. Zresztą, jak oni to sobie wyobrażali? Dwie nastolatki miały za nich wygrać walkę, którą podobno toczyli od lat? Jako kto? Żołnierze w pierwszym szeregu? Generałowie? Przecież my się wcale na tym nie znałyśmy!
Miałam ochotę wyrzucić to z siebie wszystko na głos, ale chyba Erniti nie był odpowiednią osobą do zasypywania takimi pytaniami. O to trzeba by spytać Andreth; w końcu to jej pomysł.
– Nie powinniśmy walczyć tępą bronią? – spytałam zamiast tego. – Jeszcze ci coś zrobię; nie żeby napawało mnie to szczególnym smutkiem. – Wzruszyłam ramionami.
– Tylko spróbuj – rzucił z błyskiem w oku i przyjął postawę bojową.
Przez jakiś czas mierzyliśmy się wzrokiem i zataczaliśmy koła, obserwując nawzajem swoje ruchy. W sumie naprawdę chciałam go pokonać; taka mała zemsta za wczoraj. On cały czas jednak odsuwał się poza zasięg mojego ostrza i zataczaliśmy kolejne koła.
Wreszcie, zniecierpliwiona tymi podchodami, wykonałam wypad, ale elf obronił się przed nim bez trudu. Spróbowałam cięcia zza głowy, potem pchnięcia z boku, a on nadal stał niewzruszony i tylko odbijał moje ataki.
– Tylko na tyle cię stać? Myślałem, że taka uparta i bojowo nastawiona dziewczyna bez poczucia humoru powinna umieć walczyć.
Zacisnęłam zęby i z furią w oczach zaatakowałam go znowu. Tym razem Erniti przestał tylko odpierać moje ataki, ale też sam przeszedł do ofensywy. Musiałam się cofać; najpierw jeden krok, potem kolejne, aż w końcu znalazłam się na pograniczu areny. Elf jednak nie przestawał wyprowadzać ciosów. Od machania mieczem bolała mnie już cała ręka i nawet nie pomógł mi fakt, że postanowiłam go złapać w dwie ręce.
Nie mogłam też pozbyć się wrażenia, że Erniti wyraźnie się ze mną bawi. Choć jego ciosy były szybkie i mocne, cały czas wyprowadzał je jakby od niechcenia.
W końcu całkiem opadłam z sił, a elf wytrącił mi z dłoni miecz, który wylądował na piasku. Zaraz zresztą znalazłam się koło niego z ostrzem wymierzonym w szyję.
– Musisz się bardziej postarać – rzekł z uśmiechem, który automatycznie chciałam mu zedrzeć z twarzy. – Na dziś starczy machania. Zobaczymy, jak sobie radzisz z łukiem.
Świetnie – pomyślałam. Jeszcze tylko tego mi brakowało.
Elf podał mi dłoń, żeby pomóc wstać, ale odtrąciłam ją i podniosłam się sama, próbując zachować resztki godności.
Erniti dał mi chwilę odetchnąć. Sam tymczasem poszedł po wspomniany łuk i strzały. W sumie jak dla mnie to mógł za szybko nie wracać, może najlepiej wcale? Chyba miałam dość wysiłku fizycznego jak na jeden dzień.
Chłopak niestety niedługo wrócił i podał mi pokaźnych rozmiarów broń. Cóż, sporym wyzwaniem dla moich zmęczonych mięśni okazało się już naciągnięcie cięciwy. Dopiero po krótkim wysiłku udało mi się tego dokonać.
Potem zaczęły się kolejne problemy. Nie potrafiłam odpowiednio przytrzymać strzały, tak, żeby móc spokojnie wycelować. Kiedy w końcu ta sztuka mi się udała, za szybko puściłam cięciwę i strzała wbiła się w ziemię jakiś metr przede mną. Zgromiłam ją spojrzeniem. Miałam zdecydowanie dość dzisiejszego dnia.
– No dobrze, może spróbujmy jeszcze raz – zasugerował Erniti. Po jego minie jednak widziałam, że nie wróży mi świetlanej przyszłości jako łucznikowi.
Niedoczekanie jego. Sam powiedział, że jestem uparta, a skoro tak, to będę próbować do skutku. Nie dam mu się pokonać drugi raz dzisiejszego dnia.
Naciągnęłam łuk i nałożyłam strzałę na cięciwę, mimowolnie odnotowując, że tym razem poszło mi to jednak trochę sprawniej. Wypuściłam pocisk, który ku mojemu zdziwieniu poszybował dalej niż ostatnio i utkwił blisko środka tarczy umieszczonej po drugiej stronie areny. Po minie Ernitiego zauważyłam, że był tak samo zaskoczony jak ja.
– Szczęśliwy traf – zakpił Erniti.
Zgromiłam go wzrokiem, po czym jeszcze dwa razy strzeliłam. Na moje szczęście reszta pocisków trafiła również bardzo blisko środka tarczy. Spojrzałam z satysfakcją na mojego nauczyciela.
– Wiesz – odezwał się, uśmiechając niepewnie – twój ojciec był jednym z lepszych łuczników w królestwie, więc może masz to w genach?
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam pojęcia, czy takie rzeczy w ogóle dało się genetycznie dziedziczyć a tym bardziej, czy było to możliwe wśród elfów. Ale postanowiłam odłożyć na chwilę urazę i dowiedzieć się czegoś o moich zmarłych rodzicach... Skoro sam zaczął ten temat. Ba, przecież ja nawet nie miałam pojęcia, jak się nazywali...
– Jaki on był? No wiesz, mój ojciec...
Erniti zamyślił się. Kiedy już myślałam, że nie doczekam się odpowiedzi, on w końcu się odezwał.
– Wydaję mi się, że król Janis XI był sprawiedliwy i dobry. Kiedy wybuchła afera związana z twoją matką, miałem tyle lat co ty, więc średnio się tym interesowałem, ale myślę, że on wcale nie chciał doprowadzić do tego wszystkiego. – Erniti zatoczył krąg rękami, obrazując "to wszystko". – Wiesz, nie chciał raczej wojny... Z tego co pamiętam, to właśnie za jego panowania odnowiliśmy stosunki dyplomatyczne z demonami, więc dążył do pokoju.
Pokiwałam powoli głową, dając znak, że rozumiem, o czym mówi. Na wszelki wypadek zignorowałam słowo demony. Chyba nie chciałam wiedzieć, o co chodziło. Skoro jednak nasz ojciec był takim dobrym królem, to czy zdołamy mu z Anielą dorównać choć trochę? I zakończyć tę wojnę?
– Potem wszystko poszło nie tak – odezwał się znowu Erniti. – Twój stryjek, Girts, był przeciwny małżeństwu z ludzką kobietą. Myślę, że tylko czekał na taką okazję jak ta. Wiesz, żeby podburzyć elfy przeciwko bratu i samemu zgarnąć tron. Zresztą tak przecież zrobił; zabił wam ojca...
Spuściłam wzrok. Nie chciałam, żeby Erniti zauważył, że oczy zaszły mi łzami. To wszystko było takie niesprawiedliwe. Gdyby nie ambicja jakiegoś elfa od małego miałabym szczęśliwą rodzinę. Nie wylądowałabym teraz w samym środku wielkiego konfliktu w obcym mi świecie. Ba, najprawdopodobniej wcale nie musiałabym ćwiczyć jakiejś walki; siedziałabym w zamku i uczyła się całej masy niepotrzebnych rzeczy, które królewna musiała wiedzieć. A przynajmniej tak to sobie wyobrażałam. Nie miałam pewności, czy wtedy byłabym szczęśliwa.
– Dobrze, koniec tego dobrego. – Erniti wyrwał się z odrętwienia; jak za chwilę stwierdziłam, na moje nieszczęście. – Do perfekcyjnego strzelania ci jeszcze wiele brakuje, aż trzy razy się udało, to nie znaczy, że znowu wyjdzie.
Mimowolnie się skrzywiłam, ale wstałam i podniosłam łuk. Jak się okazało, miał rację. Kolejne dwie strzały chybiły celu – jedna poleciała gdzieś w kosmos i zniknęła w plątaninie zieleni, a druga dla odmiany wylądowała za blisko.
Erniti westchnął, uświadamiając sobie chyba, że z moją nauką wcale tak prosto nie będzie, jak przez chwilę myślał i udzielił mi kilku techniczny porad. Już niedługo zauważyłam poprawę; któraś strzała nawet łaskawie trafiła w tarczę.
– Postrzelaj jeszcze z pół godziny – polecił mi, a potem poszedł w kierunku gaju palmowego.
– Ciekawe jak sobie poradzi Amalda, która też będzie ze mną dziś ćwiczyć. – Rzucił na odchodne.
Nie wiedziałam, czy była to uwaga skierowana do mnie, czy raczej do samego siebie.
Z trzydziestu minut zrobiła się godzina, a Erniti nie wracał, więc sama postanowiłam zrobić sobie przerwę, szczególnie, że gdzieś zgubiłam już połowę strzał. Miałam nadzieję, że mieli zapasowe, bo coś czułam, że jeszcze nie jedną posieję.
Po chwili mojego leniuchowania, w moim polu widzenia pojawiła się wysoka i smukła dziewczyna. Wyglądała na około dwadzieścia lat, ale już się nauczyłam, że równie dobrze może być dużo ode mnie starsza. Miała złote włosy, które rozpuszczone opadały na jej plecy. Przez moment się zawahałam i myślałam, że mam zwidy, ale one naprawdę były złote. Pasowały do jej piwnych oczu.
Dała mi znak ręką, bym za nią poszła. Po chwili usiadłyśmy nad strumieniem wypływającym ze stawu w oazie i elfka po raz pierwszy się odezwała:
– Nazywam się Meleth i będę twoją nauczycielką. Też posiadam moc czasu, ale bardzo ograniczoną. W Ampelium oprócz mnie tylko ty nim władasz, więc na lepszego nauczyciela nie masz co liczyć. – Uśmiechnęła się do mnie zaraźliwym uśmiechem, który mimowolnie odwzajemniłam. – Może najpierw opowiem ci coś o elfach, bo skoro macie tu zamieszkać i nami przywodzić, to ta wiedza ci się przyda.
Nie odezwałam się i czekałam na jej dalszą wypowiedź. Mogło być ciekawie. Zresztą lepiej żebym wiedziała o Ampelium cokolwiek, skoro miałam tu trochę pomieszkać. Po chwili milczenia Meleth kontynuowała:
– Jak już pewnie zauważyłaś, jesteśmy długowiecznym gatunkiem.
Kiwnęłam głową. Erniti niestety zdążył mnie już uświadomić.
– Elfy dzielą się na wysokiego rodu i niskiego rodu. Te pierwsze posiadają co najmniej jedną wrodzoną moc, ale zdarzają się też osoby z dwoma niezwykłymi umiejętnościami. Jest to jednak bardzo rzadkie. Dziedziczą je po rodzicach – najczęściej córki po matkach, a synowie po ojcach, ale nie zawsze jej taka reguła. Te drugie nie mają mocy wcale.
Cóż, czyli teoretycznie należałam do elfów wysokiego rodu. Albo raczej półelfów wysokiego rodu, o ile coś takiego istniało. Jeszcze nie mogłam się do końca zdecydować, czy to dobrze, czy źle.
– Jako naród długowieczny mamy mało dzieci, więc nie możemy sobie pozwolić na nie przekazywanie im naszych mocy. Z tego powodu małżeństwa elfów wysokiego rodu z elfami niskiego rodu są zakazane. Mieszanie ich genów, zmniejsza prawdopodobieństwo przekazania mocy potomstwu. Elfy niskiego rodu nie posiadają żadnych magicznych umiejętności. Należą do nich też dzieci elfów wysokiego rodu, które nie odziedziczyły mocy po rodzicach. Na razie wszystko rozumiesz?
Kiwnęłam głową, że tak. Czyli jednak byłam tak jakby w tej "lepszej" grupie.
– Istnieją też magiczne amulety, których posiadacze mogą używać ich mocy – kontynuowała Meleth. – Uważam, że ty i twoja siostra jesteście właśnie ich posiadaczkami, a dokładniej medalionu, który król przekazuje swoim dziedzicom. To nasz taki atrybut władzy; najprawdopodobniej tylko ochrania posiadacza przed "złymi wpływami", cokolwiek to znaczy.
Odruchowo dotknęłam zawieszonego na mojej szyi naszyjnika i stłumiłam ziewnięcie. Czyli Aniela miała taki sam? Musiałam ją potem koniecznie spytać.
– Znane są nam jeszcze cztery inne: medaliony ognia i powietrza oraz pierścienie wody i ziemi. Ukryte są w różnych zakątkach królestwa, jak legenda głosi, przez dwóch braci i dwie siostry, którzy założyli Ampelium. Podobno tylko ktoś królewskiej krwi może je odnaleźć i wykorzystać.
– No dobra, miałyśmy się uczyć, a tu tylko legendy i legendy – zniecierpliwiłam się w końcu. Raczej żadne stare opowieści nie pomogą mi nie mdleć w niespodziewanych momentach. Zresztą legendy i tak były tylko legendami.
– No to teraz teoria odnośnie twojej mocy. – Uśmiechnęła się. – W moim przypadku, mogę się przenosić w czasie do dowolnego momentu, ale nie dalej niż w czasy moich narodzin. Moc nie pozwala nam jednak na angażowanie się. Oznacza to, że nie możemy ingerować w nic, jesteśmy tylko obserwatorami. Co za tym idzie, możesz sobie pooglądać różne wydarzenia, ale nie możesz ich zmienić i doprowadzić do anomalii czasowych. Wydaje mi się, że w twoim przypadku nie ma ograniczeń czasowych i jak chcesz, to możesz podglądać dinozaury. Nasza moc czyni z nas między innymi doskonałych historyków oraz szpiegów...
Monotonny głos Meleth sprawił, że powieki zaczęły mi ciążyć. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam z głową na kolanach, odsypiając źle przespaną noc i trudy porannego treningu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro