Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

Szłam za tą całą Andreth, ledwie powłócząc nogami ze zmęczenia, i zastanawiałam się, kiedy ten koszmar się skończy.

Jedyne, o czym teraz marzyłam, to znaleźć się w moim ukochanym pokoiku, położyć się w wygodnym łóżeczku między tymi wszystkimi poduszkami i zasnąć. Albo może właściwie obudzić, żeby dowiedzieć się, że to wszystko to tylko nędzna mara senna.

Wciąż nie mogłam uwierzyć, że ja i ta cała Angela byłyśmy siostrami. Przecież to nieprawdopodobne. Nie widziałam żadnego związku między tym, że wyglądałyśmy podobnie i faktem, że podobno byłyśmy bliźniaczkami. W końcu na całym świecie praktycznie każdy z nas ma swojego sobowtóra albo nawet dwóch. Ale to jeszcze nie znaczy, że są oni ze sobą spokrewnieni. Więc to, że obie mamy podobne rysy twarzy jeszcze niczego nie dowodzi.

Ale mimo to musiałam przyznać, że jednak zrobiło mi się miło, gdy dowiedziałam się, że mogłam mieć siostrę. Zawsze marzyłam o tym, aby posiadać rodzeństwo, ale takie biologiczne, z którym dzieliłabym geny. Znaczy, miałam kiedyś młodszą siostrę, Michalinę, ale ona już dawno zmarła. Trochę mi żal, ale i tak nie mogę jej liczyć jak prawdziwej rodziny, bo za długo z nią czasu nie spędziłam.

A co do Albert... Nie żebym go nie lubiła, czy coś, ale jednak to nie to samo. No i posiadanie siostry, a posiadanie brata to jednak co innego. Bo z dziewczyną możesz pogadać o wszystkim, o chłopakach, o złośliwych koleżankach. A z facetem? Z nimi to sam kłopot, a rozmawiać na niektóre tematy się nie da. I są rzeczy, których to oni nigdy nie zrozumieją i raczej nie potrafią doradzić w kwestiach mody czy kosmetyków.

I właśnie z tych wszystkich powodów cieszę się, że jednak zyskałam siostrę – o ile Angela naprawdę nią jest.

Andreth po naszej rozmowie zaprowadziła nas do jakiejś kwatery i przedstawiła chłopaka, który miał nam wszystko pokazać oraz pomóc się zaaklimatyzować w tym dziwnym miejscu. Nazywał się Erniti i podobno był rodowitym elfem. W sumie zastanawiałam się, co to całe "rodowity" znaczy. Nie widziałam w nim nic szczególnego, co mogłoby go odróżniać od statystycznego człowieka, albo choćby Polaka. Co, że nie umiał niby pić wódki? Albo jego uszy bardziej spiczaste niż przeciętne?

Poza tym, jak to możliwe, że w świecie elfów jednych z nich nazywa się rodowitymi a innych nie. Dla mnie to nie miało sensu.

Ale w sumie to ciekawe, czy oni tu alkohol jakikolwiek mają – pomyślałam, kiedy prowadził nas przez gaj palmowy.

– Andreth powiedziała, że będziecie spać u mnie – zaczął rozmowę elf. – Tylko chciałem was przestrzec. Ja tam mam mnóstwo kaktusów.

– No to super. – Zaklaskałam i przewróciłam oczami. Co mnie obchodziło, jakie roślinki oni tam hodują? W tej chwili chciałam myśleć tylko o tym, jak miękkie będzie moje posłanie. Nie miałam zamiaru spać kolejnego dnia na podłodze.

– Ale jest jeden problem... One strasznie dużo gadają – powiedział, kiwając sobie do wtóru głową.

Popatrzyłyśmy się z Angelą na siebie i po wymianie spojrzeń ona przerwała jego monolog, uśmiechając się pobłażliwie.

– Jak to gadają?

– No tłumaczę wam przecież. Taki jeden, a właściwie ona, bo nazywa się kaktus teściowej albo fotel teściowej, w zależności od rodzaju, to on cały czas narzeka. Jak śpię, że jestem leniem, jak wychodzę i długo mnie nie ma to, że materialistą. Co nie powiem, jest dziwne, bo przecież to jest zbyt ludzkie jak na nas.

Przewróciłam oczami. Co ten gościu myślał, że ja dam sobie wmówić, że kwiaty gadają? Niedoczekanie!

– Ej, wypraszam sobie. To, że jesteś rodowitym elfem, nie znaczy jeszcze, że możesz nas obrażać – zdenerwowała się Angela.

Zmarszczyłam brwi, niepewna o co jej może chodzić. Przeanalizowałam jeszcze raz słowa elfa i dopiero teraz zrozumiałam, że zapewne o to, że niby ludzie to materialiści. Przeklęłam w myślach swój mózg za to, że już nie działa tak, jak powinien. Przewróciłam oczami, zapatrzyłam się pod swoje nogi i zmęczona jednym uchem wpuszczałam, a drugim wypuszczałam to, co mówili.

– Przepraszam, nie miałem na myśli was, oczywiście. – Uśmiechnął się pobłażliwie. – A tak wracając do tematu, inny kaktus, ten co stoi w rogu parapetu, jest strasznie złośliwy. Tylko spróbuj go podlać, od razu wbije ci swój kolec w palec i jeszcze zwala winę na ciebie! Naprawdę, czasami trudno z nimi wszystkimi wytrzymać...

W końcu przestałam się powstrzymywać, oparłam dłonie na biodra i spytałam:

– Ty tak na serio, czy żarty sobie z nas stroisz, co?

– Nie, ja serio mówię. – Oburzył się. – Wiem, że to się może wydawać dziwne czy coś, ale je słyszę. Czasem nawet dziwię się, że inni nie. Jeśli nie wiesz, czego roślina potrzebuje, to niby jak masz się nią zaopiekować? Na przykład...

– Ej, a może to jego jakiś specjalny dar, co? Tak jak twoje języki na przykład – szepnęła mi na ucho Angela.

– Może – odpowiedziałam jej szeptem. – A może po prostu ma nierówno pod sufitem?

– ...dlatego właśnie najbardziej lubię drzewa – ciągną dalej ciemnowłosy elf – bo ich nigdy nic nie obchodzi. Zawsze wszystko mają gdzieś, nigdy nie zwracają na ciebie uwagi, zajmują się swoimi sprawami. Właśnie z tego powodu mieszkam w gaju. Oprócz tych nieszczęsnych kaktusów nie muszę słuchać innych roślin. A mówię wam, niektóre to takie plotkary, że aż strach się bać.

– Fajnie. Nie mogę się doczekać, aż mnie przedstawisz tym wszystkim kaktusom. Muszą być urocze. – Angela zdecydowała udawać, że to nic nadzwyczajnego, aby ten nie poczuł się urażony.

– Hahaha... Udało mi się was nabrać. – Wybuchł śmiechem.

Angela zrobiła obrażoną minę, ominęła go i poszła dalej.

– Ej, to był tylko taki żart. No nie obrażaj się, no. – Erniti próbował złapać ją za ramię, aby przeprosić, ale Angela chyba jednak nie zamierzała mu wybaczyć.

W duchu trzymałam jej stronę, ale nie potrafiłam powstrzymać się od lekkiego uśmiechu. Jakby nie było, kawał mu się udał. I nawet dobry z niego aktor, nie powiem. Sama przez chwilę mu uwierzyłam.

Angela przez resztę drogi już nie odzywała się, założyła ręce na ramiona i zawzięcie parła przed siebie, a Erniti próbował ją za wszelką cenę rozśmieszyć.

Że też oni potrafili jeszcze się kłócić? Ja ledwie dałam radę iść, a co dopiero mówić o wyrażaniu jakichkolwiek większych emocji niż zmęczenie.

– Oj nie wiesz jeszcze chłopcze, jaką ona ma silną wolę. Jeśli do jutra ci wybaczy, to będziesz miał wielkie szczęście – powiedziałam do niego, zanim weszłyśmy do domku, w którym miałyśmy od tej pory mieszkać i poklepałam go bezosobowym gestem po ramieniu. A niech się gorzej poczuje.

Od progu uderzyły w moje nozdrza specyficzne zapachy. Spojrzałam z zaciekawieniem na Ernitiego.

– Andreth kazała nam urządzić skromną kolację dla was, ponieważ sądziła, że po tak długiej podróży musicie porządnie się najeść, aby odbudować siły – odpowiedział na moje pytające spojrzenie.

– Co masz na myśli, mówiąc 'nam'? – spytałam, wchodząc do kuchni. Dopiero wtedy dostrzegłam, że przy stole kręciły się już dwie nastoletnie dziewczyny, albo może raczej elfki.

Były bardzo jasnej karnacji, wręcz o białej skórze. Jednak ich włosy pozostawały kruczoczarne. Oczy jednej z nich były intensywnie zielone niczym szmaragdy. Za to druga, zdaje się młodsza, sądząc po jej wzroście, miała oczy... no właśnie. Nie były one piwne, ani nawet bursztynowe. Wydawały się złote jakby odbijające światło. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, czy nie świecą się w ciemności.

– Poznajcie się, to moje młodsze siostry Kidagakash – wskazał ręką na zielonooką elfkę – i Wilhelmina. A to jest Amalda – teraz pokazał na mnie i moją siostrę – i Almáriel.

Skrzywiłam się na to, co usłyszałam i odparłam, podając im rękę:

– Ale możecie mówić na mnie Ana. – Uśmiechnęłam się, gdy niepewnie uścisnęły mi dłoń.

Dziewczęta zaprosiły nas do stołu i w końcu mogliśmy zjeść coś normalnego. O ile jedzenie elfów można nazwać normalnym. Oni prawie nie jadali mięsa, jak mnie uświadomiła Kida, ale specjalnie dla nas złapali zająca i go przyrządzili...

Okay, byłam im wdzięczna, że tak bardzo się troszczą o nasze samopoczucie, ale chyba niekoniecznie chciałam wiedzieć, co takiego jem. Zwłaszcza jeśli był to jeden z tych zajęcy, które umykały przed nami, gdy szłyśmy tutaj.

Oprócz wspomnianego wcześniej mięsiwa podali nam mnóstwo różnych owoców i warzyw, których nigdy wcześniej nie widziałam.

Spożywałam właśnie jakąś papkę koloru fioletowego, która nie była nawet taka zła w smaku, jak mogłoby się wydawać, kiedy zauważyłam, że moja siostra – o ja cię, jak to dziwnie brzmi – totalnie nic nie je.

– Dalej jesteś obrażona? – zapytałam ją szeptem, tak, aby nie zwracać na nas niepotrzebnej uwagi.

Dziewczyna w odpowiedzi wzruszyła ramionami i dalej bawiła się jedzeniem.

– To dlaczego nie konsumujesz? To nie jest takie najgorsze – oznajmiłam.

– Nie lubię nowych potraw. Mało co jem, a i nowych smaków poznawać nie chcę. – stwierdziła, przesuwając po talerzu coś, co przypominało czerwony groszek.

– Ciesz się, że karaluchów nam nie dali – powiedziałam, na co Angela tylko westchnęła i dalej wpatrywała się w talerz, jakby chcąc samym wzrokiem zmienić jego zawartość.

Pokręciłam głową. Wiedziałam, że ona była zmęczona i może nie wszystko lubić, ale kiedy jest się w gościach, powinno się jakoś zachowywać... Nie wiadomo, jakie tu panują obyczaje. W niektórych krajach niezjedzenie wszystkiego, co się dostało, to brak szacunku wobec gospodarza i jest źle widziane. Nie wiedziałam, jakie oni tu mają tradycje, więc na wszelki wypadek nie grymasiłam, choć i mi nie wszystko przechodziło gładko przez przełyk.

Przyjrzałam się rodzeństwu siedzącemu razem z nami przy stole. Kida miała poważny wyraz twarzy, jakby nigdy się nie uśmiechała. Jej zielone oczy taksowały wszystko dookoła, odnotowując każdy szczegół otoczenia.

Za to młodsza siostra była jej zupełnym przeciwieństwem. Miła, ciągle uśmiechnięta nastolatka z błyszczącymi oczyma. Widać, że życie sprawiało jej radość i mało co potrafiło ją zasmucić. Trochę roztrzepana, ale słodka młodsza siostrzyczka, której samo towarzystwo potrafiło poprawić nastrój.

I oczywiście ich najstarszy brat, Erniti. Tak jak i jego dwie siostry, miał ciemne przydługie włosy, jasną karnację i piękną twarz z lekko kwadratową szczęką. I oczywiście całkiem inne oczy od nich.

Ciemnoocy ludzie zawsze mnie trochę przerażali. Bo po tych niebieskookich to raz spojrzysz i wiesz, co myślą. A ci pierwsi mają tak nieprzeniknione spojrzenie, że nigdy nie wiadomo, czego się można po nich spodziewać. Pewnie dlatego właśnie są tacy tajemniczy.

Nie żebym oceniała ludzi tylko na podstawie koloru oczu, tak tylko stwierdziłam, że Ernitiemu raczej ufać nie będę, ponieważ był zbyt nieprzenikniony, a jego twarz to maska, którą może w dowolny sposób formować.

Ale mimo tych niewielu różnice, które dzieliły rodzeństwo Koidalów, zapewne każdy, kto ich pierwszy raz ujrzał, od razu wiedział, że są spokrewnieni. No cóż, tego nie dało się ukryć, nie z takim wyglądem.

Zerknęłam niepewnie na Angelę, tknięta nagłą myślą. Ciekawe czy inni i o nas mają takie wrażenie? Choć mi wydaje się, że byłyśmy zupełnie inne, to jednak już na pierwszej lekcji ludzie gadali, że jesteśmy bardzo podobne. Może zatem i w naszym wypadku nie dało się ukryć, że jesteśmy rodziną?

– To opowiadajcie, jak to jest w tym waszym świecie. – Wilhelmina wyrwała mnie nagle z zamyślenia. – To prawda, że wasze konie to zazwyczaj mają kółka zamiast nóg, są dużo niższe i wykonane z blachy? – zapytała, a ja zaskoczona wpatrywałam się w nią, nie wiedząc, co mam odpowiedzieć.

– Masz na myśli samochody? – zapytała ostrożnie Angela, na co dziewczyna pokiwała głową. – Och. Rzeczywiście, to nasz główny środek transportu, ale one nic wspólnego z końmi nie mają – powiedziała.

Jak nie mają nic wspólnego – pomyślałam. Przecież nie raz słyszałam, ile dane auto ma koni.

Chciałam powiedzieć to na głos, ale wzrok Angeli skutecznie zamknął mi buzię.

– Samochody to takie maszyny napędzane spalaniem paliwa. Trochę jak karoce, tyle że bez koni. I oczywiście masz rację, są z blachy i mają koła.

– Niesamowite. – Wilhelmina wpatrywała się z zachwytem w moją siostrę. – A te karoce to co to są? – zapytała po chwili.

Widziałam, jak Angela gwałtownie wypuściła całe powietrze z płuc.

W sumie się nie dziwiłam. Mnie też na to pytanie siły doszczętnie opuściły.

– Macie jakąś kartkę? – zapytałam. – I coś do pisania? Wtedy łatwiej będzie mi wam wytłumaczyć, co to takiego.

Wilhelmina ochoczo pokiwała głową i w podskokach pobiegła do jakiegoś pokoju. Już po chwili wróciła, dzierżąc w dłoni papirus i pędzelek. Cóż, może nie do końca o to mi chodziło, bo dużo lepiej rysowałam ołówkiem, a papirus widziałam tylko na zdjęciach w podręczniku od historii, ale cóż, trzeba próbować nowych rzeczy.

Namalowałam na kartce konia, a potem dorysowałam wóz z woźnicą i objaśniłam elfom, że karoca to właśnie to coś, co ciągnie koń. Ale Kida była nieprzekonana.

– Niby jak wy namawiać konie, żeby ciągnęły coś takiego, skoro nie macie magii? – zapytała.

– E... no, nie namawiamy. Po prostu je oswajamy z człowiekiem, a potem przypinamy do wozów, karoc czy dyliżansów i każemy ciągnąć – powiedziałam niepewnie, bo z koniem to miałam tyle do czynienia co z papirusem.

–Tak po prostu? – Kida nadal nie dowierzała.– Fascynujące.

– Aha. A samochód – mówiłam, dalej rysując – to taka jakby karoca z blachy i bez koni – powiedziałam i pokazałam im rysunek.

Rodzeństwo wpatrywał się chwilę bez słowa w moją wątpliwej jakości sztukę.

– Dziwne to to – stwierdziła w końcu Wilhelmina.

– A dla nas dziwne jest to, że poruszacie się tylko pieszo – stwierdziła Angela.

– Ależ nie tylko. – Wilhelmina od razu zaprzeczyła. – Nie zapominaj o koniach! Mamy też statki, bramy i wasago – powiedziała z dumą.

– Aha. Miło mi to słyszeć. – Przewróciłam oczami. I co jeszcze – pomyślałam.

Kida obdarzyła mnie ostrym jak brzytwa spojrzeniem, więc już do końca posiłku się nie odzywałam.

Po kolacji dziewczyny zaprowadziły nas do sypialni. Młodsza z nich powiedziała, że chcąc umilić nam jakoś nasz pobyt tutaj, urządziła go w możliwie ludzki sposób. Mianowicie, wszystko było w kratkę. No może nie wszystko. Ściany miały niebieski kolor, szafy i biurko wykonano z drewna, ale nasze łóżka przykryły kocami w kratkę, na których leżało mnóstwo poduszek – wszystkie w różne rodzaje kratek. Pościel też była w kratkę, nie mówiąc już o ubraniach, które przygotowano nam do spania.

Nie powiem, elfy dziwnie postrzegały nas – ludzi. Całe szczęście, że ubrania codzienne przygotowali tak, abyśmy się nie wyróżniały, ale znając życie i tak będę musiała je przerobić, żeby choć trochę po ludzku wyglądać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro