Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34

Amalda Aniela Lirryns by KaLTEANLAGEN

– Wolałabym, żeby to pozostało między nami – powiedziałam, przypatrując się trzem zszokowanym oreadom.

Zupełnie nie wiedziałam, o co im chodzi. Czyżby naprawdę myślały, że tylko udaję córkę elfiego króla?

Zastanowiłam się przez chwilę. Wprawdzie w czasach, gdy należałam do koła teatralnego, zdarzało mi się grać różne role, od zakochanej Anieli ze "Ślubów Panieńskich", czy nieśmiałej i niewinnej Meli z "Moralności pani Dulskiej", po kobiety dużo bardziej żądne władzy czy prestiżu jak Lady Makbet, ale żadna z tych postaci nie mogła mnie przygotować do zagrania uroczej królewny. Nawet tak skomplikowana postać, jaką była Cynthia z "Upiora w kuchni" nie potrafiłaby nauczyć mnie tych wszystkich umiejętności, które powinna posiadać potencjalna córka Janisa. Niby w jaki sposób miałabym zagrać to, że rozumiem ich język? Przede wszystkim, musiałabym mieć to napisane w scenariuszu i zrozumieć, o czym mówią, żeby móc odpowiednio zareagować. No właśnie, zrozumieć! A to nie takie proste, jak się wydaje.

Po drugie, uzyskanie efektu tworzenia lodu z wody byłoby na tyle skomplikowane, że tę scenę by najprawdopodobniej wycięli albo zrobili komputerowo w filmie. A to nie był film i nie posiadałam przy sobie żadnych elementów scenografii, które ułatwiłyby mi pokazanie tej sztuczki na żywo. Tak więc, czy te kobiety chciały, czy nie, nie istniało żadne inne logiczne wyjaśnienie moich umiejętności. Nie mówiąc już o tym, że one raczej nie mogły wiedzieć o moim paraniu się aktorstwem, więc nawet nie powinny tego podejrzewać.

– Niby dlaczego miałybyśmy zachować to w tajemnicy? – zapytała podejrzliwie Winkelried.

Uniosłam brwi, próbując sobie przypomnieć, o czym poprzednio rozmawiałyśmy. Widocznie oready wpatrywały się we mnie zdziwione nie z powodu tego, że nie wierzyły w to, kim jestem, ale z powodu czegoś, co powiedziałam. Pora sobie tylko przypomnieć, co to było.

– Bo nikt o tym nie wie? – Moja odpowiedź zabrzmiała bardziej jak pytanie, ale nic nie mogłam na to poradzić. W końcu nie łatwo jest nagle przypomnieć sobie, o czym się myślało, zanim zaczęło się myśleć.

Prychnęłam. Mój mózg chyba nie działał już zbyt dobrze, skoro w mojej głowie rodziły się takie wyrażenia, jak "myślało, zanim zaczęło się myśleć". Powinnam jeść więcej ryb – stwierdziłam.

– Przecież sama nam mówiłaś, że to Andreth ci powiedziała, że jesteś córką króla, możemy więc założyć, że i tak już wszyscy o tym wiedzą. Nie rozumiem więc, dlaczego nie chcesz, żebyśmy komukolwiek o tym mówiły – rzekła Winkelried, siląc się na spokojny ton.

Spojrzałam na nią jak na głupią. Jeśli przedstawiła to w taki sposób, to moja prośba rzeczywiście nie miała sensu. Musiało mi więc chodzić o coś innego.

– Spokojnie, granit. Może mała miała coś innego na myśli? – stwierdziła białowłosa oreada, przyglądając mi się uważne.

Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać jej racje. Zazwyczaj moje czyny były pokierowane rozwagą – tak przynajmniej sądziłam – więc moja prośba musiała się tyczyć czegoś innego.

– W takim razie co? – zapytała trzecia, milcząca dotąd oreada.

Też bym chciała to wiedzieć – westchnęłam w myślach, bawiąc się wisiorkiem na mojej szyi.

No właśnie! Wisiorek! – krzyknęła moja podświadomość.

– Andreth i reszta nie wiedzą, że panuję nad lodem – powiedziałam, jakby to wszystko wyjaśniało.

Oready wymieniły między sobą spojrzenia.

– Elfy są rzeczywiście głupie – stwierdziła Winkelried, z powrotem kierując na mnie swój wzrok. – Naprawdę sądzisz, że się nie dowie?

Wzruszyłam ramionami. Nie bardzo wiedziałam, jaką mocą włada Andreth, więc nie chciałam odpowiadać na to pytanie.

– Dlaczego nie chcesz jej tego powiedzieć? – zapytała białowłosa oreada.

– Jak tylko tu przybyłyśmy, jedną z pierwszych rzeczy, którą usłyszałam, to żeby nie ufać nikomu. Jeśli więc okazałoby się, że Andreth też nie jest godna mojego zaufania i musiałabym przed nią zbiec, mając moc, o której nie ma pojęcia, na pewno byłoby mi łatwiej, prawda? – zapytałam.

Blondynka wybuchnęła śmiechem, po czym poklepała Winkelried po ramieniu.

– Ta mała jednak nie jest aż taka głupia. Rozumek posiada, podoła zadaniu – stwierdziła.

Winkelried i oreada o włosach barwy śniegu spojrzały na nią zdumione, a potem pokiwały zgodnie głowami.

– W takim razie zwiążcie waćpannę i bierzmy ją do miejsca przeznaczenia – rozkazała białowłosa kobieta.

Winkelried od razu skoczyła ku mnie i związała mi nogi w kostkach, po czym jej wzrok padł na moje stopy.

– A gdzie twoje buty? – zapytała.

Wzruszyłam ramionami.

– Jakkolwiek by było, spałam, gdy mnie porwałaś, więc nie miałam na sobie butów.

– Ale to jeszcze nie tłumaczy, dlaczego miałaś tak pokiereszowane stopy, że musiałam ci je opatrzeć, zanim przyszły. – Machnęła ręką, pokazując na resztę swoich towarzyszek. – Czy twoi "opiekunowie" – ostatnie słowo oczywiście wypowiedziała z wyraźną pogardą – nie potrafią nawet zapewnić swojej przyszłej królowej odpowiedniego obuwia? – zapytała ze złością. – Nomia, znajdź jej jakieś odpowiednie buty.

Sparaliżowana tym, co usłyszałam, bez żadnego sprzeciwu poddałam się zabiegom zapewne Nomi, skoro właśnie tak Winkelried nazwała blondwłosą, ciemnooką oreadę.

– Skąd pomysł, że mogłabym zostać królową? – zapytałam z przerażeniem w głosie.

Oready wymieniły między sobą spojrzenia.

– I na powrót objawia się jej elficka natura – mruknęła z niechęcią Winkelried w swoim języku, pewnie nie chcąc, żebym to zrozumiała. Cóż, przeliczyła się.

Posłałam jej urażone spojrzenie.

Jej białowłosa towarzyszka kucnęła koło Nomii i zajrzała mi w oczy.

– Przecież jesteś córką króla, to chyba logiczne, że w końcu i ty obejmiesz tron, prawda? – zapytała.

– A dlaczego nie moja siostra? – wypaliłam. Wiedziałam, że kto jak kto, ale ja na pewno nie nadawałam się do rządzenia.

Oreada wzruszyła ramionami.

– To zależy, która z was jest starsza – stwierdziła. – Tyle że jeśli twojej siostrze coś się stanie, to, tak czy siak, ty wylądujesz jako królowa, prawda?

Ta myśl mnie zmroziła. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, że Angeli mogłoby się coś stać.

Szybko odgoniłam od siebie te ponure myśli i spróbowałam skoncentrować się na czymś innym.

– To powiecie mi w końcu, kim jesteście i dlaczego właściwie mnie porwałyście? – zapytałam.

Białowłosa oreada skinieniem dłoni przyzwała bliżej Winkelried, po czym wszystkie trzy usadowiły się dookoła mnie, jakby teraz zamierzały mnie przesłuchać. Powoli zaczynały mnie coraz bardziej przerażać.

– Musisz obiecać, że to, co tu zostanie powiedziane, nie będzie użyte przeciwko nam – oznajmiła uroczystym tonem.

Z powagą skinęłam głową.

– Przysięgam – powiedziałam. – Położyłabym dłoń na sercu, aby moje słowa bardziej wyraziły to, jak bardzo poważnie traktuję tę obietnicę, ale tak się składa, że mam związane ręce – dodałam.

Oready znowu wymieniły między sobą spojrzenia. W sumie to zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie potrafią się komunikować w myślach, tak często zamiast słów używały samych tylko spojrzeń.

Zauważyłam, że Winkelried przewróciła oczami i wymamrotała coś pod nosem, co mogło brzmieć jak "bezczelna jak jej babka", ale wolałam nie wytężać słuchu, żeby nie usłyszeć czegoś, co mogłoby spowodować mój wybuch złości. Wtedy to dziwne spotkanie raczej nie skończyłoby się, moim przeżyciem i spokojnym odejściem w stronę, z której przybyłam.

– Ludzie mają dziwne zwyczaje – wzruszyła ramionami Nomia, jakby chcąc mnie usprawiedliwić. – Oready w trakcie przysięgi nie wymagają skomplikowanych rytuałów. Wystarczy, żebyś powiedziała "Ego testor de vita et morte non posse".

Posłusznie powtórzyłam po niej te słowa, a wszystkie trzy obdarzyły mnie spojrzeniem wyrażającym uznanie. Widocznie użyłam dokładnie takiego akcentu, jakiego powinnam i nie przekręciłam żadnego słowa. Cóż, mogłam być z siebie dumna, w końcu nie łatwo jest naśladować mowę innych.

– Przejdźmy w końcu do rzeczy – powiedziała Winkelried, a jej towarzyszka o włosach koloru śniegu pokiwała głową i zaczęła mówić.

– Zapewne jak już sama wywnioskowałaś, jesteśmy oreadami. Każda z nas jest opiekunką innej skały. Ja jestem wapniem. – Wskazała na siebie, a potem na towarzyszki. – Nomia opiekunką piasków i żwirów, a Winkelried granitów. Nasz wygląd zawdzięczamy właśnie skałom, nad którymi sprawujemy opiekę. Żyjemy tu tysiące lat, odkąd tylko Ampelium powstało. Nie wyginęłyśmy, mimo tych wszystkich zawieruch, które krążyły po świecie ludzkim jaki i tu u nas. Ba, nawet udało nam się zaprzyjaźnić z Lukstradnieksem i Vakuolią oraz ich dziećmi. To były czasy... – Białowłosa oreada zamyśliła się na chwilę. Zapewne zaczęła wracać pamięcią do tamtych lat. Cóż, miałam nadzieję, że nie przejrzy w myślach wszystkich wspomnień, bo to mogłoby zabrać zdecydowanie za dużo czasu.

– No dobra, a do czego wam tutaj ja? Nadal tego nie rozumiem.

– Jeśli to ty jesteś tą, o której mówił Vejs, a tak się składa, że wszystko dokładnie na to wskazuje, to powinnaś być nam wdzięczna, że cię stamtąd zabrałyśmy – stwierdziła.

–Taa, dzię... Czekaj, co? Vejs? A to imię, nie oznacza z łotewskiego wiatr? – zdziwiłam się.

– Znasz go? – zapytała jakby z nadzieją Nomia. – Był naprawdę przystojny i czarujący. – Westchnęła z uwielbieniem.

Och, co ta miłość robi człowiekiem. Yyy... z piaskowcem.

– Nie. Nie znam gościa. – Wzruszyłam ramionami, po czym zastanowiłam się chwilę, aż coś mi zaświtało. – Chyba że to przydomek Lantana, to owszem poznałam go. We śnie. Powiedział mi, gdzie mam szukać medal... – Zakryłam szybko usta dłonią.

Mam za długi język – przeklęłam w myślach. Nie powinnam była tego mówić.

– Czyli jednak to ty – powiedziała wapień. Zmarszczyłam brwi, próbując przypomnieć sobie jej imię, ale chyba mi go nawet nie podała.

– Ale co ja? O co wam chodzi? – zapytałam, niepewna, czego ode mnie chcą i co ze mną mogą zrobić.

– Jak wyglądał? Zmienił się? Postarzał? Wyprzystojniał? – spytała mnie szybko Nomia, obdarzając mnie lekko zamroczonym, albo nawet rozmarzonym, spojrzeniem.

–Noo, ja wiem? – Wzruszyłam ramionami. – Taki jakby stereotypowy Holender. Niebieskie oczy, blond włosy, wysoki i nieźle umięśniony. A! I jego tęczówki zmieniają sobie kolor, gdy używa mocy. Nie wiem dlaczego, ale to tak dziwnie i zarazem przerażająco wygląda.

Nomia spojrzała na mnie z niesmakiem i chyba chciała zaprzeczyć moim słowom, ale Winkelried jej przerwała.

– Ruszajmy. Nie ma czasu do stracenia, a niedługo nie będzie widać księżyca – zwróciła się do swoich towarzyszek. – A ty – wskazała na mnie palcem – rozwiąże cię, ale masz nigdzie nie uciekać. Nic ci nie zrobimy, ale jeśli tylko spróbujesz czegoś, nie będzie już tak przyjemnie.

Rozwiązała mi więzy i pomogła mi wstać, po czym pociągnęła dalej, jeszcze bardziej pod górę, pilnując, abym nie uciekła. Nomia szła po mojej lewej stronie, Winkelried zajęła prawą, a wapień przewodziła, prowadząc nas w jakimś kierunku.

W takiej obstawie przemaszerowałam może z godzinę albo i mniej, biorąc pod uwagę, że w ciszy czas wydaje się płynąć w nieskończoność. W końcu dotarłyśmy na półkę skalną.

Księżyc wisiał tuż nad nami; wielki i okrągły. Nie wiem, czemu wszyscy twierdzą, że pełnia jest taka romantyczna. Dla mnie była ona raczej przerażająca. Ogromna, biała tarcza zwisała nad naszymi głowami, jakby chciała na nas zaraz spaść. Aż ciarki przeszły mi po plecach, jak to sobie wyobraziłam.

Nagle, tuż koło moich stóp poruszyła się skała! Byłam tak zaskoczona, że stałam przez chwilę w bezruchu, a krzyk nawet nie chciał się wydostać z mojej przepony.

Wtem tuż przede mną pojawiła się kobieta. Z niejakim zaskoczeniem stwierdziłam, że to następna oreada. W sumie mogłam się tego spodziewać. Bo to chyba logiczne, że skaliste istoty mogą się zamieniać w odpowiadające im ostańce. Może wtedy nie miałabym stanu przedzawałowego na widok ruszającej się skały.

– Daphnis. Aktualna opiekunka Loco Nati Sunt – Wysoka, ubrana w złotą togę kobieta z kanciastymi rysami twarzy wyciągnęła ku mnie swą dłoń. Niepewnie chwyciłam jej rękę i mocno uścisnęłam. Było to dla mnie sporym wysiłkiem, ponieważ jej ciemne, splątane włosy oraz błotnisty kolor twarzy nie sprawiał, że chciało się ją dotykać.

– A więc to ty jesteś wybranką rodzeństwa – stwierdziła, przyglądając mi się uważnie.

– Właściwie, to nie. Razem z moją siostrą bliźniaczką jesteśmy tymi "wybranymi" – wtrąciłam szybko, a ta tylko spojrzała na mnie lodowato. Cóż, chyba nie lubiła, jak się jej przerywało.

– Medalion jest w bezpiecznym miejscu. Nie dostaniesz go jednak, zanim nie odpowiesz na trzy pytania.

– Odpowiem? No okay, spróbuję... – powiedziałam niepewnie, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.

– Pierwsze pytanie – zaczęła Daphnis podniosłym tonem – jakiego typu wiatrem jest wiatr halny?

Zmarszczyłam brwi. Wiatr halny? Serio? Coś takiego nawet nie istnieje! To tylko potoczna nazwa. Przecież każdy to wie, chyba że nie słuchał na lekcji z rozszerzonej geografii. Naprawdę od odpowiedzi na to banalne pytanie zależało, czy dostanę medalion?

– Wiatr halny, to potoczna nazwa wiatru wiejącego w górach, czyli fenu – stwierdziłam oczywistość, próbując nie brzmieć, jakbym się wywyższała.

– Dobrze – powiedziała, przyglądając mi się podejrzliwie, więc spojrzałam na nią z roztargnieniem, próbując nie pokazać po sobie, że to pytanie było po prostu zbyt łatwe.

– W takim razie przejdźmy do kolejnego pytania. Sinoe, czy uczynisz mi ten zaszczyt?

Białowłosa oreada skinęła jej z powagą głową i wysunęła się przed nią. Spojrzała mi prosto w oczy, po czym podniosłym głosem wyszeptała zagadkę.

– Bez skrzydeł – a jednak leci, nie ma rąk, a jabłka zrywa. Nie ma ust – a zgasi świecę,
powiedz, jak ja się nazywa?

Uniosłam zdziwiona brwi. One tak na serio?

– Wiatr? – zapytałam, nie będąc pewna, czy to nie żart, albo podchwytliwa zagadka.

– To pytanie czy odpowiedź? – Sinoe widocznie nie była pewna, czy wyrażenie wypowiedziane z niepewnością w głosie można zaliczyć.

– No odpowiedź – oznajmiłam.

– Jesteś pewna? – zapytała, a ja zaczęłam się nad tym zastanawiać. W końcu stwierdziłam, że najwidoczniej chce mnie wprowadzić w błąd, jak w tych wszystkich programach rozrywkowych.

– Jasne – powiedziałam z niewinnym uśmiechem.

– To... – zawahała się na chwilę. – Poprawna odpowiedź.

Na twarzy Daphnis odczytałam zawód. Cóż... chyba nie każdy zgadzał się z werdyktem legendarnego rodzeństwa.

– Zostało więc ostatnie pytanie – usłyszałam głos Daphnis. – Nomia? Teraz twoja kolej.

– Tak jest. – Blondynka kiwnęła jej głową. – Jak nazywa się przyrząd do mierzenia wiatru?

– Anemetr – wypaliłam od razu bez zastanowienia.

– Ha! Nie zgadłaś! Zła odpowiedź. – Daphnis najwyraźniej była przeszczęśliwa z takiego obrotu sprawy.

W myślach powtórzyłam moją odpowiedź i doszłam do wniosku, że znowu zapomniałam dodać jakiejś sylaby do słowa i wyszło mi całkiem co innego.

– Daphnis... – warknęła cicho Winkelried.

– Znaczy... no tak....– Daphnis chyba została zbita z tropu. Widocznie po kim jak po kim, ale po Winkelried nie spodziewała się sprzeciwu co do takiego traktowania półelfa. – Niezmiernie mi przykro, ale nie odpowiedziałaś na to pytanie, dlatego nie mogę ci oddać medalionu.

– Ale zaraz, przecież odpowiedziałam na pytanie! Tego nie możesz mi odmówić – pokręciłam głową.

– Ale nie poprawnie – mruknęła cicho Sinoe. Po jej wyrazie twarzy poznałam, że również nie była zbyt zachwycona takim obrotem sprawy.

– Ale przecież było mowy o tym, że to mają być poprawne odpowiedzi, tylko że ogólnie, muszą paść! – stwierdziłam, przypominając sobie dokładne słowa Daphnis.

Wszystkie cztery spojrzały na mnie, a potem zaczęły się porozumiewać wzrokiem.

– Ona ma rację – mruknęła w końcu Winkelried. W sumie to nie spodziewałam się, że akurat ona stanie w mojej obronie. Od początku nie pałała do mnie sympatią. – Lepiej oddajmy jej w końcu to, co i tak do niej należy i skupmy się na tym, po co tu przybyłyśmy.

– Och – jęknęła tylko Daphnis, po czym położyła u moich stóp medalion, który w jakiś niewiadomy dla mnie sposób nagle znalazł się w jej dłoniach i zamieniła się w kamień.

– A po co tu przybyłyście? – zapytałam zaciekawiona.

Winkelried prychnęła, na powrót przypominając mi o tym, jak bardzo mnie nie lubiła.

– A podobno znasz języki, a nie wiesz, co znaczy Loco Nati Sunt – powiedziała, po czym tak samo jak Daphnis zamieniła się w skałę.

– Miejsce narodzin. No i? – zapytałam, przyglądając się dwóm pozostałym w prawie ludzkiej formie oreadom.

– Jutro o zachodzie słońca właśnie w tym miejscu powstanie nowa oreada – powiedziała Sinoe, uśmiechnęła się i poszła w ślady swoich poprzedniczek.

– Pozdrów Vejsa, jeśli go spotkasz i przypomnij mu, że na niego czekam – poprosiła Nomia i również zamieniła się w kamień, a ja stałam i wpatrywałam się w skały u moich stóp, zastanawiając się, co powinnam robić dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro