Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Almáriel Angela Lirryns

Rzuciłam plecak na ziemię i po raz kolejny zatęskniłam za jakimkolwiek środkiem transportu, którym nie byłyby moje nogi. Ana usiadła, opierając się o najbliższe drzewo. Zamknęła oczy i odpłynęła gdzieś myślami. Bez wątpienia była tak samo zmęczona jak ja. Zresztą, chyba nikomu z naszej drużyny nie służyło wędrowanie w tym upale i wszyscy z ulgą skryliśmy się na skraju lasu.

No może z wyjątkiem Wilhelminy, która zawsze miała za dużo energii i właśnie zamęczała Keala pytaniami, czy nie chciałby przypadkiem wpłynąć na pogodę i sprowadzić jakiegoś deszczu. Kiedy elf się nie zgodził, wstała i przez chwilę krążyła pomiędzy resztą, aż w końcu zgłosiła się do pomocy niskim w przygotowaniu chłodnych napoi z jakiś tam owoców rosnących nieopodal.

Prawie mi się wyrwał komentarz, że przecież wystarczyłoby poprosić moją siostrę i coś by dla nas zamroziła, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język. Na razie wiedział o tym tylko Keal i może faktycznie lepiej, żeby tak zostało? Zawsze to jakaś niespodzianka w zanadrzu.

Z ulgą przyjęłam chłodny napój od Wilhy. Nawet nie przeszkadzał mi jego gorzkawy smak, bo faktycznie poczułam się po nim lepiej. Miałam powiedzieć Anieli, że może być ze mnie dumna, bo pierwszy raz nie narzekam na jedzenie, ale moja siostra miała nadal półprzymknięte oczy. Stwierdziłam, że dam jej odpoczywać w spokoju, szczególnie że Erniti zaczął znowu się o coś kłócić z Abelardem, więc ciszy i tak za wiele nie miała.

Ogólnie Erniti ostatnio zaczął się zachowywać coraz dziwniej i zaczynałam podejrzewać, że podkochuje się w Anieli. Co gorsza, nasz dowódca chyba rościł sobie do mojej siostry jakieś prawa, skoro przez tyle lat był jej przybranym bratem, więc te kłótnie rozgorzały ze zdwojoną siłą. Nie dało się ich słuchać. Wystarczył mały pretekst, a ci już najchętniej by się pozabijali. Czasami miałam ochotę walnąć i jednego i drugiego w łeb, żeby się opamiętali, szczególnie że Ana nie wydawała się zainteresowana żadnym z nich. Z braku ciekawszego zajęcia wstałam, sprawdzić, o co poszło mi tym razem.

Kiedy tylko się zbliżyłam, zaczęły do mnie docierać strzępki ich rozmów.

– ... zwariowałeś? Chcesz je wprowadzić w sam środek lasu? – Erniti był wyraźnie niezadowolony z tego, co zaproponował mu Abelard, a świadczył o tym nie tylko jego podniesiony głos, ale i wściekły wzrok, którym prawie zabijał naszego dowódcę.

– Wiem, co robię. To ty nie umiesz ich upilnować! Kto zgubił Almáriel? Chyba nie ja... – Blondyn jak zwykle nie chciał słyszeć o żadnych, nawet i uzasadnionych, rozterkach Ernitiego.

Oczywiście żaden nie zareagował na moją obecność, nawet kiedy stanęłam prawie nad nimi i odchrząknęłam. W końcu kim ja jestem, aby zwracać na mnie uwagę?

– Nie zgubiłaby się, jeśli byś w porę pomyślał i zabronił niskim wypuszczać królewny z obozu! – Erniti wyraźnie nie chciał wziąć na siebie całej winy.

Zdecydowanie niezbyt komfortowo się czułam, robiąc za argument w ich kolejnej kłótni. Dobrze wiedziałam, że to wszystko moja wina, ale cóż, taka już jestem. Zbyt uparta, aby dać sobą pomiatać i wykonywać głupie rozkazy niemające nic wspólnego z rozsądkiem.

– Nie chce wam przeszkadzać, ale... – próbowałam im przerwać tę bezsensowną kłótnię, ale nawet nie dali mi dokończyć.

– To nie przeszkadzaj – fuknął na mnie Abelard.

– Jak ty się odnosisz do królewny? – Od razu naskoczył na niego Erniti, a ja westchnęłam i przewróciłam oczami. Oni mogli tak w nieskończoność.

– W tym momencie to królewna bardzo chętnie by się dowiedziała, o co wam znowu chodzi – wtrąciłam się szybko, zanim któryś z nich mógłby mi przerwać.

– Abelard chce nas wprowadzić prosto w środek tego przeklętego lasu – wyjaśnił mi uczynnym tonem Erniti i wskazał na rozwiniętej przed nimi mapie jakiś punkt.

Aldanwalme. Wzdrygnęłam się na tę nazwę. Erniti zdążył naopowiadać mi sporo legend o mieszkających tam elfach nielubiących obcych. Samo podróżowanie jego obrzeżami mi się nie podobało, a Abelard chciał iść w sam środek tego lasu... Nie zdążyłam jednak zaprotestować, bo nasz dowódca zabrał się za wyjaśnienia.

– Wiem, co robię. Potrzebujemy koni, a tam są też osady naszych sojuszników, którzy mogą nam je dostarczyć. Zresztą... Nie wierzyłbym na twoim miejscu w legendy z północy, bo tutaj krążą takie same na temat górskich elfów.

Zerknęłam na Ernitiego, który skrzywił się na wyraźny przytyk co do jego pochodzenia. Westchnęłam. Abelard miał rację. Potrzebowaliśmy koni, a skoro jedyne niebezpieczeństwo, na które mogliśmy się natknąć, to były oddziały stryja, powinniśmy zaryzykować. W końcu już raz nam się udało, a mi nie uśmiechało mi się wędrowanie na piechotę przez całe Ampelium.

– Też mi się nie podoba perspektywa wchodzenia głębiej w ten las – uśmiechnęłam się smutno do Ernitiego – ale uważam, że powinniśmy zaryzykować.

– Dobrze, ale jeśli coś się komuś stanie, to pamiętajcie, że byłem przeciw. – Czarnowłosy elf skapitulował i zaczął zwijać mapę.

– Nic się nikomu nie stanie – zapewnił go Abelard i zarządził koniec postoju.

Ana rzuciła mi znaczące spojrzenie, kiedy wróciłam po plecak, ale kiedy wzruszyłam w odpowiedzi ramionami, nijak nie skomentowała zmiany kierunku naszego marszu. Może i dobrze, bo nieszczególnie miałam ochotę na rozmowę z kimkolwiek, szczególnie że z każdą minutą las stawał się coraz bardziej ponury i mroczny, jakby dostosowywał się do mojego nastroju.

Nawet Wilhelmina jakby trochę przycichła i zdawała się z niepokojem rozglądać po okolicy i reagować na najdrobniejszy szmer. Bardzo mnie to nie dziwiło, bo skoro była siostrą Ernitiego, to pewnie wychowała się na tych samych legendach o tym miejscu co on. Pewnie miała cichą nadzieję, że jak najszybciej zdobędziemy konie i wyjdziemy z puszczy. Sama też chciałam mieć to za sobą, mimo że głosowałam za tym pomysłem.

Szliśmy zwartą grupą, co wcale nie było takie proste, bo las jakby specjalnie starał się nam to utrudnić masą zwalonych drzew i zwisających pnączy. I oczywiście musiałam się potykać o co drugi korzeń i przedzierać przez krzaczaste rośliny, przez co byłam cała podrapana i perspektywa posiadania koni coraz mniej mnie cieszyła. Przecież ja nawet nigdy nie jeździłam konno! Totalnie o tym wcześniej nie pomyślałam.

Po dwóch godzinach przedzierania się przez gęstwinę, las nagle się przerzedził, a naszym oczom ukazała się polana zabudowana chatami z kamiennych bloków i krytymi strzechą. Wcale nie wyglądały jakoś egzotycznie i skojarzyły mi się z naszym ludzkim średniowieczem. Byłam ciekawa, czy Ana odniosła podobne wrażenie, ale nie miałam czasu jej spytać, bo Abelard pociągnął nas w stronę jakiegoś budynku na uboczu. Za zabudowaniami dostrzegłam ogrodzone pastwisko, na którym pasły się konie.

Nasz dowódca tymczasem zapukał do najbliższych drzwi i otworzyła mu jakaś rudowłosa elfka, wyraźnie zaskoczona naszą obecnością. Szybko jednak się otrząsnęła i rozejrzała pospiesznie.

– Wchodźcie, prędko! – pogoniła nas do środka i zatrzasnęła drzwi za naszymi plecami. – Mam nadzieję, że nikt was nie widział – zwróciła się do Abelarda, znacząco zerkając na mnie i Anę. – Ostatnio kręcił się tu patrol i ich szukał.

Abelard się skrzywił.

– Chyba nawet wiemy dlaczego. – Erniti również się skrzywił. – Mieliśmy pewne niemiłe spotkanie.

– Nie możecie tu długo zostać – oznajmiła elfka i poprowadziła nas do jakiegoś pokoju, gdzie stał drewniany stół i krzesła, a potem kazała nam usiąść.

Obie z Aną spełniłyśmy polecenie, a zaraz dołączyła do nas też Wilhelmina, trochę niepewnie się rozglądając, jakby zaraz spod stołu miało coś wyskoczyć i nas pożreć.

– Idziemy z Ernitim, Kealem i naszą gospodynią załatwić konie – powiedział Abelard, a potem zwrócił się do niskich z naszej eskorty. – Macie pilnować, by nigdzie nie poszły i nie wpakowały się w żadne kłopoty. – Zerknął znacząco na mnie. Cóż, tym razem zdecydowanie nie miałam ochoty nigdzie się ruszać. Szczególnie że nie czułam się tu pewnie.

Kiedy zniknęli za drzwiami, w pomieszczeniu zapadła cisza. Nikt jakoś bardzo nie kwapił się do rozmowy. Nic więc dziwnego, że wszyscy aż podskoczyliśmy, kiedy rozległ się cieniutki głosik.

– Mama mówiła, że jesteście królewnami i nas uratujecie od króla. To prawda?

Wszyscy spojrzeliśmy w kierunku głosu. Kątem oka zauważyłam, że Krzesimir położył rękę na rękojeści miecza. Szybko jednak ją opuścił, kiedy powodem zamieszania okazała się mała elfka o bujnych kasztanowych włosach nieśmiało zaglądająca przez szparę w drzwiach. To było chyba pierwsze elfie dziecko, jakie widziałam. Właściwie od ludzi odróżniały ją tylko lekko spiczaste uszy i wielkie fioletowe oczy. W sumie nie wiedziałam, czego się spodziewałam. Przecież to jasne, że nie będzie kosmitką, ani potworem pomimo legend elfów z gór.

– Cześć, mała – Aniela uśmiechnęła się przyjaźnie i wyciągnęła rękę ku dziewczynce. – Jestem Ana, a ty?

– Deliz, proszę pani. – Uścisnęła jej dłoń i potrząsnęła dosyć mocno jak na takie małe dziecko. To jesteś tą królewną, czy nie? – zapytała, obdarzając moją siostrę swoim wnikliwym spojrzeniem fioletowych oczu. – Mieszasz w zamku?

Aniela uśmiechnęła się do niej rozbawiona.

–Tak, tak mi powiedziano. Podobno ja i moja siostra – tu machnęła dłonią w moją stronę – Angela, jesteśmy królewnami. Jesteśmy tu właśnie po to, aby zapanował pokój w waszym kraju. A przynajmniej staramy się do tego dążyć.– Ana przechyliła głowę, przypatrując się małej. – Tylko wiesz, że nie zawsze dostaje się to, czego się chce, prawda? – zapytała.

Dziewczynka z powagą pokiwała głową. Uśmiechnęłam się na ten widok. Słodka była, tak samo jak mój Jaś i Jędrek.

Nagle poczułam ogarniający mnie smutek. Dlaczego nie mogłam zabrać ze sobą moich braciszków?

Jednak szybko odepchnęłam od siebie tę myśl i skupiłam się na scenie rozgrywającej się przede mną. Nie spodziewałam się, że Ana potrafiła dogadać się z dziećmi. Zawsze wydawała mi się osobą, która stroni od każdego, w tym oczywiście także od elfiątek. Ale biorąc pod uwagę, że w poprzedniej rodzinie zastępczej miała sporo rodzeństwa, chyba nie powinno mnie to dziwić.

– Deliz, mama zabroniła nam z nimi rozmawiać! Przecież są wysokimi! I jeszcze dodatkowo to królewny!

Dziewczynka spojrzała naburmuszona na chłopaka, który wychylił się zza drzwi i najwyraźniej był jej starszym bratem. Przemawiały za tym wnioskiem jego rude loki. Mógł mieć około dwunastu lat, ale nie miałam pojęcia, jak dokładniej wyglądał proces starzenia się u elfów, więc równie dobrze mój wniosek mógł być błędny.

– Byłam tylko ciekawa! – oburzyła się Deliz. – A ty nie bądź taki mądry! Sam prosiłeś mamę, żeby móc z nią pójść i poznać tych ważnych gości. – Wskazała na niego oskarżycielsko palcem.

– Spokojnie, możecie z nami rozmawiać, prawda? – zerknęłam na niskich z naszej eskorty, ale żaden nie zaprotestował. Wyraźnie nie uznali dzieci za zagrożenie. – To od waszej mamy kupujemy konie, tak?

– Edensaw, co to kupujemy? – Elfka pociągnęła brata za rękaw, a on w odpowiedzi wzruszył ramionami.

– Kupujemy to takie coś ludzi, że jak sobie zabierają rzeczy, to dają inne – oznajmiła tonem znawcy Wilhelmina, a Ana lewie powstrzymała prychnięcie śmiechu na jej poważny ton.

– A... To nie. U nas jest normalnie – odparł Edensaw. – Wysocy biorą sobie wszystko, co chcą, więc wasi przyjaciele pewnie wybiorą najlepsze konie z hodowli i je zabiorą.

– To chyba nie jest sprawiedliwe – powiedziałam cicho, a dziewczyna przekrzywiła główkę i znowu zerknęła na brata, niezbyt rozumiejąc, o co mi chodzi. – No, że biorą, co chcą, a wy nic z tego nie macie – wyjaśniłam.

– Najbardziej nie lubię, jak biorą tatę – oznajmiła i spojrzała na nas poważnie. Miałam wrażenie, że nagle stała się o kilkanaście lat starsza. – Mama mówi, że wy nie będziecie zabierać taty. Dlatego musimy wam pomóc wygrać.

– Król ogłosił powszechny pobór do wojska wśród elfów niskiego rodu – wyjaśnił jej brat.

Porozumiałam się z Aną spojrzeniami. Nie brzmiało to dobrze. Wyobraziłam sobie, jak rudowłosy elf nas atakuje i przy tym ginie... Jak przeze mnie nie wraca do domu do dzieci... Przecież ci zbrojni, którzy zginęli podczas potyczki z nami, też na pewno mieli rodziny. Zrobiło mi się niedobrze.

Ana wstała i przytuliła dziewczynkę. Zdecydowanie wyrabiała normę w kontaktach z elfiątkami za nas dwie.

– Obiecuję, że nie będziemy zabierać taty. I że wróci do domu – oznajmiła z mocą, głaszcząc dziewczynkę po kasztanowych lokach. – A teraz lepiej zmykajcie, bo skoro nie wolno wam z nami rozmawiać, to wasza mama się zdenerwuje, jak was tu zobaczy. Nie chcę, żebyście mieli jakieś kłopoty.

Elf pokiwał głową i pociągnął siostrę za drzwi. Jak się okazało w samą porę, bo za chwilę wróciła ich matka wraz z Abelardem, Ernitim i Kealem. Coś czułam, że nasz dowódca wcale nie byłby szczęśliwy, że rozmawialiśmy z tymi dziećmi. Miałam nadzieję, że Wilha mu nic niechcący nie wygada.

– Wychodzimy – oznajmił Abelard i bezceremonialnie wyciągnął nas na dwór. Zdążyłam tylko podziękować matce dzieci za pomoc, czym zasłużyłam na nieprzychylne spojrzenie jasnowłosego elfa, po czym poprowadził nas na skraj lasu, gdzie czekały już na nas konie.

Nie zdążyłam się nawet porządnie zastanowić, jak my właściwie przedrzemy się nimi przez gęstwinę, kiedy już Erniti pomógł mi się usadowić na grzbiecie jednego z nich i zapewnił, że mam się niczym na razie nie przejmować, bo one będą słuchały Abelarda.

Ana też podejrzliwie przyglądała się swojemu wierzchowcowi, ale okazało się, że faktycznie nie było czym się przejmować. Konie ruszyły wolno przed siebie i nawet udało nam się z nich nie spaść. A dodatkowo z polany prowadziła ścieżka z puszczy, na której dało się poruszać konno. Co prawda zwiększało to prawdopodobieństwo natknięcia się na jakiś patrol, ale od Keala dowiedziałam się, że ostatni opuścił wioskę wczoraj, więc powinniśmy się z nimi spokojnie minąć i wyjechać z lasu bez problemów. Miałam szczerą nadzieję, że miał rację.

Obejrzałam się za siebie, ale nie dostrzegłam już chaty rodzeństwa. Jeśli wcześniej miałam wątpliwości, czy powinnyśmy zdobyć tron, to teraz rozwiały się prawie całkowicie. Społeczeństwo elfów było całkowicie niesprawiedliwe i ktoś musiał z tym coś zrobić, a jak widać, nasz stryj wcale się do tego nie kwapił.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro