Rozdział 21
Almáriel Angela Lirryns
– Janis, poczekaj! – usłyszałam wołanie i odwróciłam się w jego kierunku. Dostrzegłam, że obok mnie stał mój ojciec i zrobił dokładnie to samo. Patrząc na to, że on już od dawna nie żył, stwierdziłam, że byłam w środku kolejnej wizji. Kiedy się rozejrzałam, zauważyłam, że znajdowaliśmy się w jakimś długim, jakby zamkowym, korytarzu.
– Coś się stało? – zapytał mój ojciec, a wtedy w osobie, która go wołała, rozpoznałam jego brata, a mojego stryja.
– Możemy porozmawiać? To dość ważne.
Janis westchnął. Aż za bardzo ten gest przypominał mi mój własny, kiedy miałam czegoś dość i chciałam, żeby tylko wszyscy zostawili mnie w spokoju.
– Byle szybko. Zaraz odbywa się kolejna narada, a chciałem jeszcze zobaczyć się z Idalią.
Girts się skrzywił, kiedy ojciec wypowiedział imię mojej matki.
– Masz z tym jakiś problem? – Janisowi wyraźnie nie przypadło do gustu zachowanie brata.
– Tak – odparł mój stryj. – Nie widzisz, że przez nią stoimy na skraju wojny domowej? Nie potrzebny nam tu człowiek. Jest tyle ładnych elfek. Nie mogłeś wybrać sobie jakiejś?
Ojciec zmarszczył brwi wyraźnie wzburzony.
– Dopóki ja tu jestem królem, Idalia będzie tu mile widziana i lepiej, żebyś o tym nie zapominał. Mam zamiar się z nią ożenić, a wtedy będzie też twoją królową – oświadczył z mocą.
Po wyrazie twarzy Girtsa domyśliłam się, że chciał odpowiedzieć jakimś niezbyt miłym komentarzem, ale odetchnął kilka razy i się opanował.
– Jak sobie życzysz, wasza wysokość.
Oficjalny tytuł wyraźnie nie spodobał się mojemu ojcu, bo posłał bratu twarde spojrzenie.
– No co? Po prostu się o ciebie martwię! To zawsze ty uchodziłeś za tego mądrzejszego, a teraz pakujesz nas w wojnę!
– Nie będzie żadnej wojny. Dopilnuję tego. Czy tylko po to chciałeś się ze mną widzieć?
Tym razem Girts westchnął. Najprawdopodobniej i jemu nie pasował oficjalny styl rozmowy.
– Nie, chciałem cię ostrzec.
– Ostrzec?
Stryj przytaknął.
– Uważaj na Andreth. Ta wiedźma coś kombinuje i stara się tobą manipulować.
Janis odwrócił się do brata tyłem. Nie mogłam przez to dostrzec wyrazu twarzy ojca, ale domyśliłam się, że raczej zadowolony nie był.
– Najpierw obrażasz moją narzeczoną pod pretekstem troski o mnie, a teraz chcesz podkopać pozycję Andreth? Nie podoba ci się, że ona nie ma nic przeciwko Idalii, prawda? Chcesz ją za to zniszczyć...
– Janis, to nie tak...
Wstrzymałam oddech, przyglądając się braciom. Czułam, że ta rozmowa może się źle skończyć. Wystarczyło, żeby któryś z nich przekroczył niewidzialną granicę i miałam wrażenie, że byliby gotowi się pozabijać.
– Zejdź mi z oczu, zanim zrobię coś głupiego.
Wydawało mi się, że Girts chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy zza rogu wyłoniła się Idalia wraz z Andreth. Skrzywił się, a następnie odwrócił i ruszył szybko przed siebie.
– Coś się stało? – zapytała moja matka, a ojciec momentalnie przywołał na usta uśmiech.
– Nic takiego, moja droga. Jak zwiedzanie zamku?
– Jest piękny! Andreth oprowadziła mnie po najważniejszych miejscach i mam nadzieję, że przestanę się gubić. – Mama również się uśmiechnęła.
– Wasza wysokość, nie słuchaj jej. Ma doskonałą orientację w terenie i wcale się nie gubiła – odezwała się Andreth. Jej ton głosu... był jakiś inny od tego, który słyszałam na co dzień.
– Nieprawda! – zaprzeczyła szybko mama, a Andreth się roześmiała.
Wydawali się tacy szczęśliwi... Mocno to kontrastowało z sytuacją sprzed chwili, szczególnie że ojciec zaczął już się zachowywać, jakby naprawdę nic się nie stało. Czy więc takie starcia między nim a stryjem były codziennością? Czy to one doprowadziły do tego, że konflikt narastał i Janis stracił w jego wyniku życie? Ale przecież Girts zapewniał, że się o niego troszczył. Najwidoczniej fałszywie, byle tylko pozbyć się mojej matki.
Nagle wszyscy troje się odwrócili, a gdy podążyłam wzrokiem za ich spojrzeniami, dostrzegłam, że ktoś idzie w ich stronę. Elf wydawał się dziwnie znajomy, jakby podobny do Keala, ale wtedy wizja zaczęła się rozmazywać.
Zdążyłam tylko pomyśleć, że może to był jakiś krewny "naszej pogodynki", kiedy wszędzie dookoła zapanował mrok.
Czerń była tak głęboka, że nie widziałam żadnych zarysów przedmiotów. Nie mogłam przeniknąć jej wzrokiem. Wokół mnie panowała cisza, od której dzwoniło mi w uszach. Miałam ochotę krzyczeć, by tylko ją przerwać, ale z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. Chciałam biec przez siebie, a nie byłam pewna, czy zrobiłam choć krok.
Nie miałam pojęcia, ile tak trwałam w zawieszeniu, aż gdzieś przede mną w oddali zamajaczył jasny punkt. Przybliżał się do mnie z każdą chwilą. Chciałam uciec, ale znowu trwałam w bezruchu jak zamurowana. Zmrużyłam oczy pod wpływem jasnego blasku i zasłoniłam je dodatkowo ręką. Po przebywaniu w ciemności światło sprawiało mi ból.
Gdy przyzwyczaiłam się do blasku, zauważyłam przed sobą rudowłosego elfa i zarazem źródło blasku. Wszystko było pogrążone w świetlnych refleksach, które wywoływał płomyczek ognia na jego ręku. Kiedy podniosłam wzrok na jego krwistoczerwone oczy, zauważyłam, że wpatruje się prosto we mnie.
Nie. To było niemożliwe. On nie mógł wiedzieć, że tu byłam. Musiał patrzeć na coś za mną. Kiedy jednak się odwróciłam, nie dostrzegłam nic oprócz przenikliwej czerni.
Czyżby to jednak na mnie skupiał swoją uwagę? – pomyślałam. W końcu, kiedy go ostatni raz widziałam, też miałam wrażenie, że odezwał się do mnie...
– Kim ty właściwie jesteś? To wszystko jest bez sensu – wypaliłam w przestrzeń, nie spodziewając się odpowiedzi. Mój głos dziwnie zabrzmiał w tej pustce. Aż się wzdrygnęłam.
– Nie bądź niemądra, Angelo. Przecież doskonale wiesz, kim jestem. Słyszałaś legendę.
Drgnęłam zaskoczona. Dopiero teraz zwróciłam uwagę, że jego głos miał ciepłą barwę i wydawał się nie pasować, do jego groźnie wyglądających oczu. Cóż, może przynajmniej nie planował mi zrobić krzywdy...
Kiedy otrząsnęłam się z pierwszego szoku, zwróciłam uwagę, że jako jedyny z elfów zwrócił się do mnie moim ludzkim imieniem, co mnie mocno zaskoczyło. Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego on jako jedyny go używał. Według legendy Andreth sam też zmienił imię i może wiedział, jak trudno się przyzwyczaić do nowego?
Zapadło długie milczenie. Miałam w głowie tyle pytań, ale bałam się je zadać. Jakiś irracjonalny lęk zrodzony w moim wnętrzu, kazał mi być cicho. Bo co jeśli zrobiłabym coś nie tak i zdenerwowałabym tym elfa? Płomyczek ognia tańczący na jego dłoni wyglądał na prawdziwy i zdecydowanie nie miałam ochoty, żeby poszybował w moim kierunku. Przydałabym mi się tu moja siostra, a dokładniej jej nowo odkryta moc lodu.
Odruchowo dotknęłam medalionu zawieszonego na mojej szyi. Równie dobrze mogłam zniknąć i nie przejmować się elfem. Albo spróbować wrócić do ciała, bo zakładałam, że znowu muszę znajdować się w jakiejś wizji.
Nie dane było mi wprowadzić w życie żadnego z pomysłów. Elf przerwał ciszę.
– Jestem Uguns, władca ognia, jeden z legendarnego rodzeństwa, właściciel medalionu – powiedział, a w moich uszach zabrzmiało to aż za patetycznie. Więcej tytułów nie mógł mieć?
– Aha... Dużo mi to mówi... – mruknęłam cicho.
– Powinnaś uważniej słuchać, kiedy ktoś opowiada legendy – uśmiechnął się lekko i od razu wyglądał jakby mniej groźniej.
– Ja słuchałam, ale ty od wieków nie żyjesz, a ja po prostu wariuje – oświadczyłam, zbierając w sobie odwagę. – To wszystko nie może być prawdą. Moja moc tak nie działa!
Po tych słowach usiadłam na ziemi i podciągnęłam kolana pod brodę, po czym objęłam je rękami. Siedziałam tak i czekałam, aż się obudzę albo wszystko wróci do normalności. Choć właściwie nie wiedziałam, jaka powinna być definicja tego słowa. Już samo oglądanie dawnych wydarzeń jako normalne nazwać nie można. Tak jak i wizyty w innym świecie. Ba... Nawet istnienie tego świata. Czy więc zwariowałam dopiero teraz, czy przed kilkoma tygodniami?
Gdy w końcu podniosłam wzrok, zauważyłam przede mną Ugunsa siedzącego na zgiętych nogach.
– Życie to pojęcie względne – powiedział cicho. – Nie bój się. Skoro wybraliśmy ciebie i twoją siostrę, to uwierz mi, wiemy, co robimy. Będziemy was wspierać za pośrednictwem medalionów i pierścieni.
– Ale ja się okropnie boję. Nie wiem, czy podołam temu wszystkiemu! – wykrzyknęłam, zaskakując tym nawet samą siebie. – Nie wiemy nawet, komu możemy zaufać... – dodałam już szeptem, a głos mi się załamał.
– Najlepiej nie ufaj nikomu oprócz siostry – odparł, nic sobie nie robiąc z mojego wybuchu. – Trudno rozróżnić w tych czasach przyjaciół od wrogów, a ja nie mogę podejmować za was decyzji w kwestii wyboru sojuszników. To zbyt duża ingerencja w wasz świat.
Jakby przekazywanie nam medalionów nie było ingerencją – pomyślałam, ale nic nie odpowiedziałam. Uguns westchnął.
– Spójrz – wskazał na płomień tańczący na jego ręce – nie jest tylko czerwony lub żółty. Składa się z wielu odcieni pomarańczu. Tak samo ludzie; nie ma tylko dobrych i złych.
Wpatrywałam się w płomień na jego ręku i myślałam nad tym, co powiedział. Nie mogłam nie przyznać mu racji. Często wydawało mi się, że robię coś dobrego, a potem kończyło się to katastrofą. Bałam się, że teraz też popełnię jakiś błąd i ucierpię nie tylko ja, ale i całe Ampelium...
Nagle Uguns podniósł się i wyrwał mnie z zamyślenia.
– Muszę już iść.
– Czekaj! – krzyknęłam, chcąc go powstrzymać. Miałam jeszcze w głowie tak wiele pytań, ale jego już nie było. Rozpłyną się jakby w powietrzu, ale wokół mnie nie zapadły ciemności.
Tam, gdzie stał wcześniej elf, nadal unosił się płomyczek ognia. Wyciągnęłam w jego kierunku rękę. Syknęłam z bólu, kiedy mnie oparzył.
Nagle poczułam, jak ktoś szarpie mnie za ramię. Z trudem oderwałam wzrok od płomienia pozostawionego przez Ugunsa i spojrzałam wprost w, o zgrozo, przerażone oczy Anieli.
Rozejrzałam się po okolicy nieprzytomnym wzrokiem i zorientowałam się, że musiałam się obudzić, choć myślami jeszcze znajdowałam się w tym dziwnym miejscu z Ugunsem. Nie wiedziałam, czy to działo się naprawdę, czy to był tylko sen, aż do momentu, gdy spojrzałam w półmroku na moją rękę. Była osmalona dymem.
– Co się dzieje? – spytałam, półprzytomnie rozglądając się wokoło.
– To ty mi to powiedz – odparła szeptem moja siostra.
Uniosłam pytająco brwi. Nie miałam pojęcia, o co jej chodziło. Najchętniej znowu zamknęłabym oczy. Najwyraźniej nawet podczas sennych wizji mój organizm wcale nie odpoczywał, a wręcz zużywał energię, więc teraz byłam ledwie żywa.
– Krzyczałaś przez sen – wyjaśniła Ana.
– A... To nic takiego – odparłam wymijająco. – Po prostu kolejne wizje.
Mimowolnie znowu zerknęłam na swoją rękę. Nadal była osmalona, ale nie czułam bólu. Oparzenie nie wydarzyło się naprawdę.
– Co tym razem? – spytała, zerkając na mnie poważnie.
Westchnęłam. Niestety moja siostra nie dała się tak łatwo zbyć.
– Ojciec kłócący się ze stryjem o naszą matkę. Andreth z Idalią spacerujące po zamku i chyba... – zawahałam się – Keal? Nie jestem pewna; wizja się rozmazała.
– Keal? A co on by robił w zamku? – zapytała wyraźnie zaskoczona. – A co do reszty to chyba zgadza się z wersją Andreth, nie?
– Nie mam pojęcia. Pewnie to był ktoś podobny. – Wzruszyłam ramionami. – A co do Andreth... To chyba tak, ale coś mi w tym nie pasowało. Zdaje się, że Girts jakby troszczył się o naszego ojca, a na pewno o Ampelium.
– Może pragnienie władzy uderzyło mu do głowy? To podobno zmienia ludzi.
– Może... – Westchnęłam. Najprawdopodobniej tak właśnie się stało i nie powinnam wszędzie szukać trzeciego dna. Co, jeśli jednak nasz stryj wcale nie był taki zły tylko pomarańczowy jak ogień?
– Zabił nam ojca, nie pamiętasz? – Ana jakby czytała mi w myślach.
– Wiem... Po prostu... – podniosłam wzrok, spoglądając siostrze w oczy – co jeśli my też wybierzemy źle? W sensie... Wcale nie będziemy od niego lepsze?
Ana westchnęła i zrobiła ostatnią rzecz, jaką bym się po niej spodziewałam. Przytuliła mnie. A przecież ona tak bardzo nie lubiła kontaktu fizycznego.
– Jeśli wszystko, co o nim mówią, jest prawdziwe, to trudno będzie być gorszym.
Odetchnęłam kilka razy głęboko.
– Dzięki – wyszeptałam, kiedy wypuściła mnie z objęć. – Po prostu ta odpowiedzialność mnie trochę przerasta – wyznałam.
– Nie tylko ciebie – odpowiedziała. – Ej, co to za kwiaty?
Przewróciłam oczami. Tylko Ana potrafiła tak nagle zmienić temat rozmowy i zainteresować się przyrodą.
– Serio, jakieś takie dziwne – upierała się dalej, więc spojrzałam we wskazywanym przez nią kierunku.
Faktycznie, rośliny były dość dziwne, a raczej miejsca, w których rosły. Kwiaty miały bowiem białe obwódki i środki oraz poszarpane czarne liście i płatki, co nie było aż tak niezwykłe, ale zdawały się zabijać wszelką roślinność wokoło i rosnąć na gołej ziemi. Zdecydowanie, kiedy kładliśmy się spać, to ich tu nie było. Nagle przypomniałam sobie, że już je kiedyś widziałam.
– To neziny – wyjaśniłam. – Były w jednej książce Ciquala, którą przeglądałam u niego, zanim zdecydowałam się pożyczyć tą o zwierzętach. Ich zapach usypia czy coś w tym stylu.
– W której? – Ana wyraźnie ożywiła się jeszcze bardziej. – Tej napisanej przez naszą babcię?
– Nasza babcia pisała jakieś książki przyrodnicze? – Byłam zaskoczona. Czego jak czego, ale tego to się po naszej szalonej rodzince nie spodziewałam.
Aniela przytaknęła.
– Tą o zwierzętach i taką samą o roślinach oraz geografii.
Nie dowiedziałam się niczego więcej, bo nagle przerwał nam Abelard. Aż podskoczyłam, bo nie spodziewałam się, że nie śpi.
– Co wy wyrabiacie? – rzucił po cichu, ale gniewnym tonem.
– Nie mogłyśmy spać – skłamała szybko moja bliźniaczka.
– Jutro przed nami długa droga – oznajmił ze złością. – Macie natychmiast się położyć.
Rzuciłam Anieli zrozpaczone spojrzenie, a ona przewróciła oczami i posłała mi krzywy uśmiech, tak, żeby Abelard nie widział, ale posłusznie obie położyłyśmy się spać. Ciekawe, czy zanim zasnęła, też rozważała podsunięcie elfowi pod nos nezinów i kontynuowanie rozmowy, kiedy już ich zapach go uśpi?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro