Rozdział 1
Angela Grodecka
Po prawdzie to najczęściej nie miałam problemu z tym, żeby wstawać rano. Wolałam zasypiać wcześniej i zrywać się jeszcze przed budzikiem, ale bywały też takie dni jak dziś, kiedy musiałam zmuszać się do wstawania.
No cóż, sama sobie byłam winna. Gdybym nie czytała do późna, to dziś nie miałabym takich problemów, a że dobrze wiedziałam, że jutro nadejdzie poniedziałek, mogłam być bardziej rozsądna. Na moje nieszczęście instynkt samozachowawczy malał z każdą przewracaną stroną – i tak oto skończyło się czytaniem do późna.
Nie powinnam więc dziś być zaskoczona tym, że zaspałam, ale i tak przez dłuższą chwilę wpatrywałam się w cyferki wyświetlane przez telefon, zanim ta prawda do mnie dotarła. Kolejne kilka cennych sekund straciłam, zanim zrozumiałam, z czym się to wiąże i zerwałam się z łóżka.
Nie zdążyłam się nawet do końca ubrać, zanim rozległo się pukanie do drzwi.
– Angela? Mama mówi, że zaraz się spóźnisz! – powiedział dziecięcy głos.
– I że to bardzo nieładnie się spóźniać! – sekundę później dodał drugi.
Czym prędzej skończyłam się ubierać. Nie miałam wątpliwości, że pod drzwiami stoją moi młodsi bracia bliźniacy. Gdy miałam dziesięć lat, myślałam, że już do końca życia będę jedynaczką, ale los sprawił nam niespodziankę. Kiedy na świat przyszli chłopcy, mama rzuciła pracę i zajęła się opieką nad nimi. Moim zdaniem rodzice za bardzo ich rozpieścili. Dostawali wszystko, czego tylko zapragnęli. W pewnym sensie się im nie dziwiłam. Nie minęło dużo czasu, a sama uległam urokowi Jędrka i Jasia. Ich nie dało się nie lubić.
– Powiedzcie, że zaraz zejdę, zaspałam! – odkrzyknęłam i skupiłam się na wrzucaniu podręczników i zeszytów do plecaka. Prawdopodobieństwo, że połowy i tak zapomnę, było wysokie, ale starałam się tym nie przejmować. Cóż, mogłam tego uniknąć, pakując się wieczorem, ale wrodzone lenistwo zawsze brało górę nad rozsądkiem.
Schowałam telefon do kieszeni i zarzuciłam sobie plecak na ramię, a potem jeszcze raz przelotnie rozejrzałam się po pokoju, zastanawiając się, czy aby na pewno wszystko zabrałam.
Nic istotnego nie rzuciło mi się w oczy, więc wyszłam z pokoju i czym prędzej zbiegłam schodami na dół, do kuchni. Tam, jak zawsze o tej porze, zostałam istny chaos, nad którym starała się zapanować moja mama, oczywiście z marnym skutkiem, co również było standardem. Bliźniacy właśnie budowali coś w stylu piramidy z kanapek, nie przejmując się, że rozrzucają tym samym tarty ser wszędzie w okolicy. Kusiło mnie, żeby popodziwiać ich wyczyny trochę dłużej, najlepiej do momentu, w którym położą o jedną kanapkę za dużo i cała budowla runie, ale i tak byłam już spóźniona.
– Cześć, mamo – przywitałam się i jednocześnie chwyciłam jedną kanapkę, ratując ją przed wylądowaniem na piramidzie.
– Angela, pospiesz się, bo będziesz musiała iść do szkoły na piechotę – usłyszałam zamiast powitania. – Ojciec już czeka w samochodzie.
– Przecież się spieszę – odparłam, biorąc od niej drugie śniadanie i wrzucając je do plecaka. Cóż, jeśli nie liczyć tej jednej kanapki, to pewnie będzie ono moim pierwszym śniadaniem.
Wiedziałam, że jak tata się zdenerwuje, to naprawdę czeka mnie podróż pieszo, a patrząc na godzinę i zimową aurę, wcale nie wyglądało to jak atrakcyjne wyjście. Czym prędzej więc narzuciłam na siebie kurtkę, złapałam czapkę oraz szalik i nałożyłam buty.
– Pa! – krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź, wybiegłam na dwór, a następnie szybko wsiadłam do samochodu, bo niezbyt miałam ochotę tłuc się autobusem. Pójście na piechotę przed chwilą odrzuciłam.
Tato nie skomentował ani słowem mojego przybycia. Posłał mi tylko ponure spojrzenie spod czarnej jak węgiel czupryny. Najwyraźniej faktycznie już kończyła mu się cierpliwość.
Westchnęłam cicho i zapięłam pasy.
Czasem wydawało mi się, że całkiem nie pasuję do mojej rodziny. Wystarczyło tylko spojrzeć na wygląd; byłam jasnooką blondynką, a moi bracia i rodzice mieli czekoladowe oczy i ciemne włosy. Ale nie chodziło tylko o wygląd, a o zainteresowania, charakter, podejście do życia... Lubiłam czytać, a nigdy nie widziałam moich rodziców z książką w ręku. Miałam zdolności matematyczne, a im czasem trudności sprawiały podstawowe zadania. No i na przykład teraz, nie lubiłam się spóźniać, ale nie uważałam, że jeśli raz na jakiś czas mi się to zdarzy, to świat się zawali, a mój ojciec był aż przesadnie punktualny i zakrawało mu to na poważną zbrodnię.
Mimowolnie pogładziłam ręką srebrny medalion zawieszony na szyi. Był w kształcie półksiężyca z małymi białymi kryształkami. Nigdy się z nim nie rozstawałam i miałam go, od kiedy sięgam pamięcią. Mama mówiła, że to pamiątka po mojej babci. Choć właściwie nigdy jej nie poznałam, czułam wdzięczność, że zostawiła coś dla swojej, wtedy jeszcze nienarodzonej, wnuczki. Rodzice mówili, że to właśnie do niej byłam bardzo podobna, ale nigdy nawet nie widziałam jej żadnego zdjęcia, więc nie mogłam sama tego zweryfikować.
Pogrążona w myślach nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się pod szkołą. Wysiadłam z samochodu i nawet nie zdążyłam się pożegnać, a jego już nie było. Wspominałam coś o przesadnym przywiązaniu do punktualności?
Przynajmniej nie musiałam wysłuchiwać tego, jak bardzo się na mnie zawiódł, bo nie miał na to czasu. Kiedyś mocno starałam się unikać takich sytuacji, ale potem zauważyłam, że cokolwiek bym nie robiła, zawsze kończyłam jako to najgorsze dziecko i ile wysiłku bym w coś nie wkładała, zawsze i tak kończyło się źle lub nie tak, jak sobie wymarzyli.
Uwielbiałam moich braci, ale czasem im zazdrościłam tego, że mogli być najgorszymi rozrabiakami, a i tak wszyscy uważali ich za najsłodsze dzieci pod słońcem.
Z ociąganiem ruszyłam w kierunku szkoły. Elitarna placówka dla dzieci zdolnych i bogatych, czyli miejsce, od którego momentami pragnęłam znajdować się jak najdalej. Mogłam tu uczęszczać tylko dzięki stypendium, na które trzeba było ciężko pracować. Nie lubiłam tego miejsca, ale rodzice choć raz byli ze mnie dumni, kiedy się tu dostałam, więc miałam zamiar nie dać się wyrzucić.
Niestety, ludzie dzielili się tu na "tych mądrych" i "tych bogatych", a ja nie chciałam należeć do żadnej z grup, co, nie powiem, trochę utrudniało życie. Praktycznie wszyscy tutaj byli zapatrzonymi w siebie snobami, uważającymi się za lepszych od innych. No nic, do wszystkiego, podobno, da się przyzwyczaić.
Już nie ociągając się, zeszłam na dół, do piwnicy, gdzie mieliśmy szatnie. Idealnie zdążyłam się rozebrać i zmaterializować przed salą, kiedy rozległ się dzwonek.
– Już myślałam, że się spóźnisz! – Iwona przytuliła mnie na przywitanie.
Jakby ktoś się mnie spytał, to powiedziałabym mu, że tego nie lubię, ale oczywiście nikt nigdy takiego pytania nie zadał. Bo i po co, skoro oni wiedzieli lepiej?
– Ja i spóźnianie się? No proszę cię – odparłam, siląc się na uśmiech. – Ojciec by mnie przecież za to zabił.
Iwona zachichotała w odpowiedzi, a ja miałam ochotę przewrócić oczami, ale jakimś cudem się powstrzymałam. Naszą rozmowę przerwało pojawienie się nauczycielki, czego wcale nie żałowałam.
Wszystkie lekcje minęły nadzwyczaj szybko. Inna sprawa, że najczęściej dłużyły mi się języki obce, a dziś żadnego nie mieliśmy. No i czasem historia, ale to zależało od tego, kto opowiadał i czy podawał tylko suche fakty oraz daty, czy starał się nas jakoś zaciekawić i rzucać ciekawostkami. Obecny nauczyciel należał na szczęście do tego drugiego typu ludzi. Ogólnie dzień jak prawie każdy inny.
Dopiero pod koniec ostatniej lekcji, matematyki, zdarzyło się coś nietypowego. Znaczy, no dobrze, samo pukanie do drzwi nie było czymś niezwykłym, więc nawet na początku nie przerwałam obliczeń. Gdy podniosłam wzrok, rozpoznałam naszą szkolną sekretarkę. No cóż, trudno było ją pomylić z kimś innym przez nastroszone, rude włosy. Jednak dopiero jej słowa mnie zmroziły.
– Dzień dobry, zastałam może Angelę Grodecką? – zapytała, a wszystkie oczy momentalnie zwróciły się na mnie.
Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się uspokoić. Przecież to nie mogło być nic niezwykłego; może potrzebowała jeszcze jakiś dodatkowych zaświadczeń do stypendium?
– To ja – powiedziałam, zmuszając się do wstania.
– Jesteś proszona do gabinetu dyrektora.
W głowie myśli zaczęły mi krążyć jak szalone. Nie mogłam sobie przypomnieć, co takiego narozrabiałam w ostatnim miesiącu, że chce się ze mną widzieć. Nic nie przychodziło mi do głowy. Nie pamiętałam, żebym dostała choć jedną uwagę. Strasznie tego pilnowałam; nie chciałam przecież wylecieć.
Te wszystkie ciekawskie spojrzenia moich kolegów z klasy sprawiły, że zapragnęłam stać się niewidzialna. Nawet Iwona szepnęła coś Izce na ucho i obie cicho zachichotały. W obecnej sytuacji nie wątpiłam, że rozmawiały o mnie.
Stanęłam przed sekretarką na drżących nogach i czekałam.
– Gdzie jesteś? – Kobieta zaczęła szukać mnie spojrzeniem. Co dziwniejsze, przeleciała po mnie wzrokiem i całkiem mnie nie zauważyła, a przecież stałam centralnie przed nią. – Trochę mi się spieszy.
– Tu jestem – odezwałam się, podchodząc jeszcze krok do przodu. Nie mogła mnie nie widzieć.
– A tak, tak. Jak mogłam cię nie zauważyć. – Przyglądała mi się jeszcze chwilę podejrzliwie, jakby coś się jej nie zgadzało. – Zabierz swoje rzeczy i chodź ze mną. – Odwróciła się i ruszyła korytarzem, a jej kroki zadudniły głucho.
Posłusznie spakowałam się i ruszyłam za oddalającą się sekretarką, rozmyślając, o co w tym wszystkim chodzi. Naprawdę miałam pustkę w głowie. Przecież w ostatnim miesiącu nie spóźniłam się nawet raz, o nieusprawiedliwionych nieobecnościach czy innych uwagach nie mówiąc. Oceny też miałam w porządku. Na pewno mieściły się w normie i nie zaniżałam im żadnej średniej. Czego więc mogli ode mnie chcieć?
Weszłam za sekretarką do gabinetu, choć wolałabym być zdecydowanie gdzie indziej. Nigdzie nie zauważyłam dyrektora, za to stała tam jakaś dziewczyna, oczywiście ubrana w modne i drogie ciuchy. Nie pozostawiało to wątpliwości, że należała do "tych bogatych".
Przyjrzałam jej się dokładniej, bo sekretarka skierowała się w jej stronę. Byłyśmy na oko mniej więcej tego samego wzrostu. Jasne włosy miała upięte w nienaganny kok i nawet jeden kosmyk z niego nie uciekał. Wysokie czoło, pełne usta i niezwykle błękitne oczy, w których kryła się irytacja. Ogólnie cała emanowała poczuciem wyższości, ale nie mogłam się wyzbyć wrażenia, że gdzieś już kiedyś ją widziałam. No cóż, może w innym życiu. Raczej się z takimi nie zadawałam.
– Angelo, to jest Aniela Dejunowicz. Jest u nas nowa – zwróciła się do mnie kobieta, a potem zerknęła na "tą bogatą". – Anielo, będziecie razem w klasie. Jakbyś czegoś potrzebowała, to zwróć się do niej. Będzie przez jakiś czas twoją opiekunką.
Spojrzałam chmurnie na sekretarkę. Jeszcze czego – pomyślałam. Nie jestem niańką! Nie miałam zamiaru pilnować tej rozwydrzonej dziewczyny, ale oczywiście nie mogłam tego powiedzieć na głos w trosce o moje stypendium.
Nawet już domyślałam się, dlaczego zostałam wybrana. Sprawa była dość oczywista, skoro miałyśmy razem chodzić na zajęcia. Jako jedyna dziewczyna w klasie otrzymywałam stypendium, a przecież bogatym panienkom nie chciałoby się robić za niańki, a ja nie mogłam się przeciwstawić, o ile nie chciałam wylecieć. Błędne koło; nie miałam jak uciec od ustalonej mi roli.
– No, dziewczynki, poznajcie się lepiej i już mi nie przeszkadzajcie. – Wygoniła nas. – Angelo, oprowadź Anielkę po szkole i pomóż się jej zaaklimatyzować.
Po minie "tej bogatej" bezbłędnie odczytałam, że zdenerwowało ją to zdrobnienie. Zresztą sama zaraz potwierdziła moją tezę.
– Oo, już się podlizujesz, co? Jak tak, to ja przekażę ojcu, żeby pod żadnym pozorem nie przekazywał żadnych dotacji szkole. I pamiętaj, że nikt nie ma prawa zdrabniać mojego imienia!
Sekretarka momentalnie zbladła. No brawo, tylko jeszcze zawału mi tu brakowało. Chwyciłam dziewczynę za rękę i wyprowadziłam z gabinetu, życząc biednej kobiecie miłego dnia. Cóż, mój już nie zapowiadał się na miły, ale nic nie mogłam na to poradzić.
– Mów mi Ana i nigdy, przenigdy nie zdrabniaj mojego imienia, bo pożałujesz – powiedziała "ta bogata" i podała mi dłoń.
Cóż, miałam nadzieję, że nie zdążę popełnić tego błędu przez cały okres niańczenia jej.
– Tak, zapamiętam. – Uśmiechnęłam się, starając się być miła.
– Lekcje już się skończyły, nie? – Spojrzała na mnie z góry. Albo raczej spojrzałaby, gdyby nie to, że wcale nie była ode mnie wyższa. – Nie potrzebuję od nikogo pomocy, więc nie zawracaj głowy sobie i mi. Idź do domu. Wystarczająco dużo czasu już dziś tu zmarnowałam. W innych szkołach załatwiali wszystko od ręki, a tu musiałam czekać aż godzinę!
Ojej, istna tragedia. Bogaczka Anielka musiała czekać. Toż to jakiś kiepski żart!
Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam na nią sceptycznie.
– Jak sobie jutro poradzisz? Całkiem nie znasz rozkładu szkoły – zaprotestowałam, choć chciałam już znaleźć się jak najdalej od niej. Co, jeśli ona się zgubi, a potem całą winę zwalą na mnie?
– Co? Myślisz, że jestem głupia i nie dam sobie rady?
– Nic takiego nie powiedziałam – zaprotestowałam od razu, żeby przypadkiem się do mnie nie przyczepiła. – Po prostu nic byś nie straciła, jakbyś przyjęła moją pomoc, ale do niczego cię nie będę zmuszać. Jeśli wolisz się zgubić, to proszę bardzo, a gdybyś zmieniła zdanie, to wiesz gdzie mnie znaleźć. Podobno chodzimy do jednej klasy.
Miałam już dość tej zapatrzonej w siebie dziewczyny. Nie chciała mojej pomocy, to bez łaski. Zauważyłam, że trochę zaskoczył ją mój wybuch, ale potem dostrzegłam w jej oczach jakiś podziw. No świetnie. Żeby "tej bogatej" zaimponować, trzeba było być dla niej niemiłym.
Nawet się nie pożegnałam, tylko odwróciłam się na pięcie i poszłam przed siebie, nie zwracając większej uwagi na Anielkę. Już nawet miałam gdzieś to, że teoretycznie mogłaby na mnie donieść i straciłabym stypendium. Chciałam tylko stąd wyjść.
Oczywiście okazało się, że wszystkie autobusy już mi uciekły, a do następnego miałam pół godziny, więc zrezygnowana powlokłam się na piechotę do domu. Kiedy już w końcu do niego dotarłam, włosy miałam całe w płatkach śniegu, a ręce całkiem mi zgrabiały.
W środku nikogo nie było. Mama musiała wyjść z bliźniakami na spacer lub jakieś zakupy. Znając ich, to szybko nie wrócą, bo chłopaki naciągną na coś Ninę Grodecką.
Cóż, po prawdzie, to było mi to na rękę. Miałam dość dzisiejszego dnia i najchętniej spędziłabym jego resztkę w samotności.
Chwyciłam z lodówki coś jadalnego i poszłam po rzeźbionych schodach do swojego pokoju. Zaraz zmęczona rzuciłam się na łóżko, gniotąc pościel. Ot, skutki zarwanej nocy.
Za moment zebrałam się jednak w sobie i napisałam do Iwony z pytaniem, co robili, gdy wyszłam. Oczywiście nie raczyła mi szybko odpisać, więc napisałam jeszcze do Izki, a potem rzuciłam telefon na łóżko i postanowiłam zabrać się za coś pożytecznego. Odrobiłam resztę lekcji po łebkach i w ramach wyjątku spakowałam się na następny dzień. Nie miałam zamiaru się uczyć; prawie nigdy tego nie robiłam, więc oddałam się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli czytaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro