Viktor
Nie przyjechałem do Ciebie, aby się zakochać.
Yuuri zastygł.
Być ranionym.
Myślałem, że to moje przeznaczenie, kiedy po raz kolejny ktoś wbił mi nóż w plecy.
Ona mnie nie kochała.
Zaciskając palce na kołdrze i szlochając nie byłem przykładem dla innych.
W domu mogłem przestać być silny.
Przecież mieszkałem sam.
Wiedziały tylko ściany i Makkachin.
Moment, w którym ściąłem włosy.
Sporo osób podejrzewało, że zrobiłem to ze smutku, z żałoby może.
Albo po prostu dla atencji.
Chciałem być silny. Chciałem spalić mosty do koszmarów, które zostawiłem za sobą.
One miały być symbolem.
Nowy rozdział.
Odkąd mnie zraniła postanowiłem skoncentrować się na jednym.
Na najważniejszym.
Na łyżwiarstwie.
Bo miłość była zła.
Miłość bolała, sprawiała że cierpiałem. Miłość sprawiała, że płakałem, że krzyczałem.
Tak wtedy myślałem.
Teraz już wiem, to nie była miłość.
***
Do Hasetsu przeprowadziła mnie jedna myśl.
Zaskoczyć fanów.
Oni mnie uwielbiali.
Oni naprawdę mnie uwielbiali.
Kochały mnie tysiące, może miliony.
Nie chciałem ich miłości. Nie zasługiwałem na nią. Myśleli, że jestem ich autorytetem.
Każdy uśmiech, mrugnięcie, pomachanie, każdy autograf...
To wszystko miało ich przekonać, że jestem dobrym autorytetem.
Że jestem silny.
Miało ich przekonać...
Miało...mnie przekonać.
Chciałem czuć, że mam siłę. Że nic nie jest w stanie mnie zniszczyć.
A byłem tak kruchy.
Tak jak ty. Może trochę mniej.
A może bardziej.
Z dnia na dzień było coraz mniej mnie.
Był Victor Nikiforov, żywa legenda.
Ja otoczyłem się Victorem. Pozwoliłem, by ludzie myśleli że jestem bogiem.
Nie chciałem być już raniony.
Przez jakiś czas było dobrze. Mój lot trwał, wzbijałem się w górę. Przez chwilę było mi dobrze.
Chyba sam zacząłem wierzyć w swoją boskość.
Widząc zapłakanego, japońskiego Yuuriego... cóż.
Nie było mi przykro. Ktoś musi przegrywać, żeby kto inny mógł wygrać.
Tak działa świat.
Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że nie da się wzbić już wyżej. Że nade mną jest niewidoczna szyba.
Ale miałem się o tym niedługo przekonać. Dość boleśnie.
Czara goryczy powoli się napełniała.
Pierwszym czymś co zmieniło coś w moim życiu był... oczywiście był to Yuuri.
Tak ochoczo się na mnie uwiesił.
Jego pijacki bełkot był całkowicie pozbawiony sensu.
Ale został w mojej głowie.
Nocami...myślałem o jego słowach.
Chciał mnie jako trenera.
Głupie.
Bardzo głupie.
Więc czemu tak mnie do tego ciągnęło? Gdy mnie trzymał, czułem dziwne ciepło. Cichą nadzieję, moje ciało pragnęło bliskości drugiego.
Szybko jednak się otrząsnąłem. Nie chciałem być zraniony. Po niej...obiecałem sobie, że nigdy więcej nie pozwolę się skrzywdzić.
Powoli dochodziłem do siebie po tym wydarzeniu.
Ale on mnie zaskoczył. Znów.
On zawsze mnie zaskakuje. Codziennie i od nowa.
Wykonał mój układ.
Taki pulchny i nieporadny.
Tak beznadziejnie niewinny.
To przemawiało do serca, bardziej niż moje wykonanie.
Utknąłem z weną.
Miałem pustkę w głowie.
Dźwięczało mi tylko jedno zdanie, myślałem tylko o jednym.
"Victor, bądź moim trenerem!"
Tak więc zebrałem swoje rzeczy, tylko najważniejsze (uzbierała się wieża z kartonów), postanowiłem rzucić wszystko i do diaska lecieć do Japonii. W Internecie sprawdziłem gdzie mieszka ten chłopak, ledwo pamiętałem jego imię.
Chyba byłem w amoku.
Tak, stanowczo byłem w amoku.
Przecież na lotnisko wręcz biegłem, nie wiedząc czemu to robię.
Czemu to zrobiłem?
Chyba nigdy się nie dowiem.
Może to los, może Bóg.
Może przypadek a może nic. Może po prostu jestem chory na głowę.
Ale jakimś cudem znalazłem się w Gorących Źródłach.
Zgrywałem pewnego siebie, wewnątrz drżąc jak dziecko.
Ale wtedy coś popsuło moje plany, o ile takowe w ogóle posiadałem.
Ty, Yuuri.
Ty zniszczyłeś mi moje plany.
To miał być jeden sezon. Zaskoczenie widzów, otoczka, powrót, rozbicie szyby i lot wyżej i wyżej.
I co? I nic z tych rzeczy.
Bo oczywiście musiałeś być tak wspaniały, prawda?
Rzucać mi spojrzenia, płochliwe niczym sarna, tymi swoimi pięknymi, wielkimi oczami?
Musiałeś schudnąć, abym zaczął pragnąć Twego ciała?
Czy musiałeś być aniołem? Skrzywdzonym, upadłym aniołem, który spadł na Ziemię tylko po to aby pomóc mi?
Pomóc mi przebić tę głupią szybę i lecieć dalej, wyżej, ale w bok, ale inaczej! Inaczej niż dotychczas.
Ah, Yuuri! Jak mogłeś być tak dobry? Błądzac swymi ścieżkami, ściskając mnie za rękę niczym dziecko bojące się ciemności?
Sprawiłeś, że znów poczułem miłość. Zupełnie przez przypadek. Mocno zapierałem się nogami i rękoma aby się nie zakochać. Stąd moja nieczułość czasami.
Ale się zakochałem, tak beznadziejnie i z wzajemnością.
A Ty nie złamiesz mi serca, prawda?
Proszę, nie łam mi serca. Nie zniósłbym tego.
Nie dałbym rady.
Ale Ty jesteś tak dobry.
Zostaniemy razem na zawsze.
Moim celem nie była miłość.
A jednak Cię pokochałem.
I nigdy nie było mi lepiej.
Może być tylko lepiej.
I jeszcze wyżej i wyżej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro