Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#2 Kłapouchy

JM: Chyba nie mam wyjścia...

W tym momencie przeszkodził im dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Do salonu weszła Elizabeth. Wyglądała koszmarnie, jakby stado dzikich łosi przeszło po niej.

Jin: ELI?!

Z pokoju Sugi wybiegł jak oparzony Kookie.

JK: Eli wróciła?

Sasha: A co przed chwilą powiedział Jin?

JK: Sasha, rozumiem twój gniew i w ogóle, ale nie musisz się na mnie wyżywać!

Sasha: Słuchaj gówniarzu..!

RM: Eee... Skarbie... Ale nasz maknae jest starszy od ciebie. O rok, ale zawsze coś.

Sasha: *mordercze spojrzenie* Coś jeszcze masz do powiedzenia?!

RM: Nie... Ja... Tylko... Jin hyung ratuj!! Boję się jej!

Jin: Nie mój problem.

RM: No dzięki! Jako twój lider wspomnę twe słowa...

JM: EJ LUDZIE!!

ALL: CO?!

Przerwał domownikom w kłótni. Załamał ręce na klatce piersiowej i pokierował wzrok w kierunku dziewczyny.

JM: Gdzie Lucy i Hobi? I czemu wyglądasz jak wyglądasz?

Eli: To długa historia...

JM: *podejrzliwe spojrzenie* Spokojnie, mamy czas... Słuchamy!

Eli: Ano... Eto... To jest...

Sasha: NO WYDUŚ TO Z SIEBIE!

Eli: Bo chodzi o to, że ich zgubiłam...

Jin: Jak mogłaś ich zgubić?

RM: Przecież byłaś przykuta do Lucy...

Dziewczyna podniosła rękę, na której wisiał zerwany kajdan.

JK: Ale jak to...

Eli: No właśnie nie wiem. Obudziłam się na ławce w parku z przeogromnym bólem głowy.  Rozejrzałam się po okolicy w poszukiwaniu moich towarzyszy podróży... Niestety bez skutku. Był już poranek więc postanowiłam wrócić do domu.

JM: A pamiętasz coś z wczoraj? Na przykład sprzed waszego "rozdzielenia"?

Eli: Ostatnie co pamiętam to to, że zostałam znokautowana przez Lucy.

RM: No trudno... Będziemy musieli ich pójść i poszukać.

Jin: Jeśli się nie znajdą do wieczora to idziemy na policję.

Rudzielec odetchnął z ulgą. Partnerka lidera widząc to podeszła do niego.

Sasha: Ty sobie nie myśl, że odpuścimy ci tę rozmowę!

Ubrali się, wyszli i rozdzielili się w celu szybszego odnalezienia przyjaciół. Tylko Suga był na tyle sprytny (i leniwy), że został w dormie i smacznie spał.

(╯°□°)╯︵ ┻━┻

Następnego dnia po śniadaniu zabrali mnie ponownie na badania. Tym razem byliśmy w innym pomieszczeniu. W tym było przyjaźniej niż w poprzednim. Cały pokoju czuć można było dobrą aurę, a znajdowały się tam tylko stół, krzesła i może kilka pluszowych zabawek. Przypominał trochę jak gabinet psychologa dla dzieci tylko w większych wymiarach. Zajęłam wskazane miejsce przez Luka. Usiadł przede mną. Wyciągnął notatnik i już chciał mnie o coś zapytać, ale ja wstałam i podeszłam do zabawek. Kiedy na nie tak patrzyłam to chciało mi się płakać... Wyglądały znajomo i chyba to mnie najbardziej w tym momencie bolało.

Dr: Jeśli chcesz to możesz wziąć jednego. *smile*

W jego głosie słychać było wcześniej nie słyszalne ciepło i troskę. Przytaknęłam mu tylko i wybrałam niewielkich rozmiarów niebieskiego osiołka.

Dr: Widzę, że twoją uwagę przykuł Kłapouchy.

Ja: Kto?

Dr: Kłapouchy. Tak nazywa się ten niebieski osioł. Możesz mi powiedzieć dlaczego właśnie ten pluszak, a nie inny?

Usiadłam w końcu na swoim miejscu i mocno wtuliłam maskotkę w swój dekolt.

Ja: Dlaczego? Nie wiem... Może dlatego, że pomimo tego uśmiechu, który gości na jego twarzy, tak naprawdę jest smutny i boryka się z okrucieństwem, jakie go spotyka?

Otarłam spływającą po moim policzku łzę. Spuściłam wzrok i patrzyłam na swoje buty. Zanim to zrobiłam, zauważyłam minę Luka... Wyglądał jakby przejął się ty co właśnie powiedziałam.

Dr: Lucy... *westchnął* Wiesz, że niewiele minęłaś się z prawdą.

Ja: Co proszę?

Dr: Mówię tu o twoim opisie.

Ja: Dalej nie chwytam.

Dr: Jakby to... Kłapouchego cechuje właściwie nieprzerwana anhedonia, nierzadko melancholia oraz pesymizm. Często uważa się tę postać jako symbol stanu depresyjnego. I tak jak powiedziałaś, pomimo uśmiechu, tak naprawdę jest przygnębiony i ledwo daje sobie radę w życiu.

Ja: Może to zabrzmi dziwnie, ale wydaje mi się, że kiedyś towarzyszyły mi te uczucia...

Dr: Rozwiń się jeśli możesz.

Ja: Depresja, pesymizm, anhedonia... Teraz bym powiedziała, że to moje przeciwieństwo, ale kiedyś uczucia bardzo bliskie i dobrze znane.

Zaczął coś notować w swoim zeszyciku, a ja patrzyłam jak zahipnotyzowana w ruchy jego długopisu. Nie wiem jak to możliwe, ale wiedziałam mniej więcej co pisze. To tak jakbym czytała z ruchu warg, tylko że tu zamiast warg był długopis. Nagle odłożył pisak i skierował z powrotem swój wzrok na mnie.

Dr: Zadam ci ostatnie pytanie i pozwolę iść.

Ja: To słucham.

Dr: Utożsamiasz się w tym momencie z Kłapouchym?

Ja: W tym momencie..? Może trochę... Łapie mnie lekka depresja... TO WSZYSTKO PRZEZ HOPA!! GDYBY NIE ON I JEGO ZDRADA... nie byłoby mnie tu... A jego ręka byłaby cała... A TAK TO MUSICIE TRZYMAĆ MNIE W TEJ PRZEKLĘTEJ KLATCE I WMAWIAĆ, ŻE TO DLA MOJEGO DOBRA! A te badania?! NO CO ONE?! BO CI UWIERZĘ, ŻE NIE WIESZ NICZEGO! NIE WZIĘLIBY TU NIEWTAJEMNICZONYCH!! MI OCZU NIE ZAMYDLISZ!! JEŻELI TO KONIEC NA DZIŚ, TO DO WIDZENIA!!

Wychodząc rzuciłam w jego kierunku maskotkę i trzasnęłam drzwiami. Do mojego więzienia odprowadził jakiś body guard. Z hukiem weszłam do "swojego pokoju". Co on sobie myślał?? Zadawać taki pytanie... i to jeszcze w taki sposób?! BOSZ!! Jak tak dalej pójdzie, to w końcu kogoś zabiję... Zaraz! NIE!! Oddychaj. O tak... WDECH i WYDECH... ARGH!!! TO NIE POMAGA!! Z powodu mojej złości, ścianie się oberwało... tylko że ona mi oddała dwa razy mocniej. Jak nic skręciłam albo wybiłam ze trzy palce. O dziwo nie bolało, w każdym bądź pierwsza godzina, chyba godzina. Nie jestem pewna, bo jeszcze nie miałam tego jeb***go zegarka. Ale na 100% długo nie odczuwałam bólu, a jak go poczułam, to tylko przyłożyłam twarz do poduszki i próbowałam nie zwijać się zbytnio z bólu. Ktoś wlazł do pokoju. To była kucharka z obiadem. Miałam szczęście, że towarzyszył jej Luke.

Dr: Jezu! Dziewczyno! Coś ty zrobiła?

Przez łzy i zaciśnięte zęby udało mi się wydukać parę zdań.

Ja: Wyżyłam się twórczo na ścianie, a ona mi tylko grzecznie i kulturalnie oddała. Wiesz, tak po przyjacielsku.

Spojrzałam na miejsce, w które walnęłam. Ku mojemu zdziwieniu, został dość widoczny ślad i wgniecenie. Nawet trochę tynku się wykruszyło.

Dr: Chodź ze mną. Muszę ci to opatrzyć, a co ważniejsze, podać morfiny.

Poszliśmy, a raczej zostałam przeniesiona do gabinetu, gdzie było duszo szafek z lekami. W sumie nie pamiętam ile to zajęło ani jakie do końca miałam obrażenia, ale wiem jedno... Trwało to cholernie długo. Gdy już skończył, zostałam z powrotem zaniesiona do swojej celi, a tam momentalnie poszłam spać.

____________________________________

ESU! Przepraszam, że tak późno. :( Ostatnio tyle się działo, stres i wgl... Na pocieszenie dodam, że postaram się do końca tygodnia dodać dwa rozdziały ;) Jeszcze jeden tutaj i drugi do Hogwartu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro