Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#11 Narzeczony

All: NARZECZONY?

Mark: No~ tak!

Zabrałam swoje ręce i się od niego kawałek odsunęłam.

Mark: Lucy?

JM: *zmarszczył brwi* Mark?!

Ja: *wzrokiem szukając pomocy* Jimin?

JH: *pretensjonalnie* Lucy?

Ja: *zdesperowana* Sasha?

Sasha: MARK?! MOŻESZ MI TO WYJAŚNIĆ?! 

JM: *gniewnie* Skąd znasz Lucy?! O narzeczeństwie nie wspominając!

JH: *pretensjonalnie* I skąd się tutaj wziął?!

Blondyn ze zdziwieniem wlepił swój wzrok we mnie, a następnie spojrzał na resztę ekipy w pokoju.

Ja: To ja powinnam prosić o wyjaśnienia! Skąd mnie znasz? Jak zostaliśmy narzeczonymi? Co tutaj robisz? I kim do diabła jesteś?!

Mark: Pozwolisz, że zacznę od końca. Jestem Yi-Eun Tuan Mark, główny raper w bandzie GOT7.

Blondyn się pochylił, pochwycił mą dłoń i ją ucałował. Z grymasem na twarzy zabrałam rękę, znowu, i schowałam się za Jiminem.

Ja: Dobrze wiedzieć, ale to dalej nie wyjaśnia skąd się znamy!

JH: I dlaczego tutaj się znajduje!

Sasha: Mark to mój brat. Tak jakby...

Mark: Przybrany brat, dla gwoli ścisłości.

JH: Co?! Jak?! Gdzie?!

Jin: *prześmiewczo* Może jeszcze 'DLACZEGO'?

Wraz z Jiminem i Hobim posłaliśmy w kierunku Jina mordercze spojrzenia.

Mark: Jak nie będziecie się tak ciągle wcinać w każde moje zdanie, to wam to wszystko postaram się wyjaśnić...

Sasha: Może zaczniemy od naszej więzi krwi... *Nerwowo zaczęła się bawić włosami*

Mark: Tylko jak mam to ubrać w słowa...

Sasha: Jestem owocem zdrady! *wypaliła*

Mark się lekko zdziwił, że Sasha podjęła taki otwarty atak, a całej reszcie kopary opadły.

Mark: No to tego, mój ojciec jest ogólnie bucem i dupczy się że wszystkim co ma ręce i nogi, i na drzewo nie ucieka. Chociaż z mamą Sashy miał lekkie trudności, dlatego...

Sasha: Dlatego jestem gdzie jestem. *Powoli głos się jej załamywał.* Zaczęło się od tego, że moja matka wyjechała w delegację do Korei, gdzie miała wstępnie przedstawić jakiś tam projekt w firmie, którą zarządza ojciec Marka.

Mark: Delegacja się skończyła i mama Sashy wróciła do Polski, ale ojcu to nie wystarczyło. Postanowił sam się wybrać w delegację i ją uwieść. A jak już coś sobie postanowi tak musi być... W między czasie doszło do połączenia firm i część zespołu, w której znalazła się mama Sashy, została wysłana na stałe do Korei. Z tej okazji odbyła się huczna impreza powitalna, etc. Koniec końców skończyło się tak, że ojczulek upił pracowników i...

Sasha: Przestań! Reszty mogą się już sami domyślić...

Bez słowa podeszłam do przyjaciółki i mocno przytuliłam, a ona uścisk odwzajemniła i zaczęła płakać. Ale to nie powstrzymało Marka przed kontynuowaniem monologu.

Mark: Więc wyszło jak wyszło i w zamian za milczenie, Sasha wraz z mamą mają godne życie.

Jin: Mam jedno pytanie... Albo dwa... Gdzie podziewa się mama Sashy oraz jak to się stało, że twój ojciec głównie przebywa w USA?

Mark: Jak mówiłem, ojczulek lubił skakać z kwiatka na kwiatek. Dzięki firmie zwiedził i zaliczył połowę świata. Jakoś mniej więcej przed, "romansem" z Polką, upodobał sobie pannę w USA, moją matkę, która w przeciwieństwie do poprzedniczek, potrafiła owinąć go sobie wokół palca.

Sasha: Mama wyjechała na dłuższy czas do Polski. Do rodziny i przyjaciół...

JH: A czemu ty zostałaś?

Dziewczyna wciąż zalana łzami wymusiła uśmiech.

Sasha: Ktoś musiał przypilnować posiadłości i was, prawda?

Delikatnie zaczęłam głaskać ją po głowie, wciąż nie wypuszczając z uścisku. Gdy już zdążyła się uspokoić, w ciszy udała się do kuchni zrobić sobie herbatę.

Ja: Skoro mamy już tę kwestię za sobą, gadaj co wiesz o mnie!

JM: *zazdrosny* I jak doszło do narzeczeństwa!

Mark: Eto... Pracownicy ojca znaleźli cię w skrzyni... Na oko miałaś chyba wtedy 5-6 lat. Mamuśka postanowiła się wtedy tobą zaopiekować i takie tam...

Ja: Do rzeczy!

Mark: I można tak powiedzieć, że mieszkałaś z nami że 3 lata i obiecałaś mi, że jak dorośniemy zostaniesz moją żoną.

Blondas wyszczerzył się od ucha do ucha i nastała grobowa cisza... Ciszę przerwał mój face palm.

Ja: Serio?! "Obietnica z dzieciństwa"?!

Jin: *zaciekawiony* A co się stało potem? Po tych trzech latach?

Mark: *nerwowo* He he he... Zniknęłaś...

JH: Tak z dnia na dzień?!

Mark: *zrezygnowany* Tak z dnia dzień...

JM: Dostałeś takiego kosza, że aż dziewczyna ci uciekła! Kisnę! ... Chwila?!

Ja: Pacanie, tak jakby to ja mu zaproponowałam "związek".

JH: Wszystko jest takie pomieszane...

Jin: Tak trochę nie trzyma się kupy...

Chłopcy zaczęli między sobą wymieniać swoje opinie na temat zeznań Marka. Zrobiło się bardzo gwarnie. Nie mogłam normalnie zebrać myśli. Nie mogłam tego znieść i wybuchłam (w przenośni). Warknęłam głośno, uderzyłam pięścią w ścianie i skierowałam się w kierunku wyjścia.

JM: *czule* Lucy, gdzie idziesz?

Ja: Zaczerpnąć trochę świeżego powietrza.

Spojrzałam przez ramię na Chima. Było po nim widać, że chce do mnie podejść i przytulić, ja natomiast pokiwała tylko głową. Chłopak zrozumiał mój sygnał i zwrócił się do Marka, który też ewidentnie chciał za mną podążać.

JM: Daj jej chwilę...

W głębi serca ucieszyłam się, że ktoś mnie rozumie i wspiera. Trochę pewniejsza siebie wyszłam z mieszkania. Przeszłam się po dziedzińcu. W końcu przysiadłam na trawniku i zaczęłam głośno myśleć.

Ja: Mniej więcej wiem, na czym stoję... Nieświadoma ucieczka do LA, potem do Seulu... Czas się ze sobą nie zgadza i jeszcze teraźniejszości... Jest wciąż jakieś "ale"... Może mi się miesza we łbie, ale to chyba siostra wsiadła do statku z kursem na Stany... A ja? Co się ze mną wtedy działo?

Zerwałam się na równe nogi, nerwowo podgryzając kciuka chodziłam w tę i z powrotem. Złapałam się za głowę i warknęłam.

Ja: Mózg mi powoli wypływa od tego myślenia. *zrezygnowana*

Chwilę się jeszcze podkręciłam, aż w końcu dałam sobie spokój z myśleniem nad tą sprawą. Mimo wszystko nie miałam ochoty wracać do środka. Miałam szczęście, że była na dziedzińcu niewielka stajnia. W duchu odparłam sobie "jak to dobrze, że mają zwierzęta rolne". Ostrożnie otworzyłam drzwi i zaczęłam szukać włącznika świata. Kiedy udało mi się go zlokalizować nastała jasność, a zwierzęta odżyły.

Ja: Przepraszam. Nie chciałam was nastraszyć. Po prostu nie miałam się gdzie podziać...

Podeszłam do Siwka, który z zainteresowaniem mi się przyglądał. Zaczęłam go głaskać po grzywie.

Ja: Mogę tu z tobą chwilę posiedzieć?

Koń zdawał się odczuwać moje emocje, moje zmieszanie i bezradność, przełożył pysk mi przez ramię. Wydawało mi się, że mnie przytula, a tak naprawdę zaczął rzuć moje włosy.

Ja: Siwek! Nie! Puszczaj!

Wyrwałam swoje kudły z pyska zwierzęcia i odetchnęłam z ulgą.

Ja: Wiesz jak pocieszać dziewczyny, co? *ironicznie*

Koń na to mi tylko parsknął i wsadził łeb w poidło.

Ja: Dziękuję. Nie będę już wam przeszkadzać.

Zgasiłam światło i już miałam chwycić za klamkę, kiedy drzwi same się otworzyły. Dobrze, że otwierają się na zewnątrz, bo inaczej chyba trzeba byłoby wzywać pogotowie. W wejściu stał nie kto inny jak Mark. Skrzyżowałam ręce i chciałam przejść, ale chłopak mnie wepchną z powrotem do stajenki.

Ja: Nie mam ochoty z tobą rozmawiać! Zwłaszcza sam na sam.

Mark: Wiem jak czujesz...

Ja: Jak się czuję? Raczej nigdy ktoś obcy nie oświadczył ci, że jest twoją bratnią duszą! A nawet, że cię zna i ponoć spędził z tobą kilka lat...

Mark: Z tym pierwszym to nie raz doświadczyłem...

Ja: *pod nosem* No tak... Idol...

Mark: *lekko zdenerwowany* Słuchaj, nie chcę na ciebie naciskać i takie tam... Rozumiem, że w tej sytuacji jestem dla ciebie kimś obcym... Ale mam nadzieję, że gdzieś tam w głębi mnie pamiętasz...

Zaczął niebezpiecznie zbliżać się swoja twarzą do mojej... Stykaliśmy się dosłownie nosami.

Ja: Mógłbyś... Wchodzisz w moja przestrzeń osobistą.

Położymy mi tylko palec na usta.

Mark: Proszę...

Trwaliśmy chwilę w tej dość niezręcznej pozycji. Mark wyglądał jakby próbował dostać się do mojej duszy. W końcu przejechał palcem mi po ustach, a następnie po szyi. Czułam jak po plecach przechodzą mnie dreszcze. Chłopak natomiast uniósł tylko jeden kącik ust i posłał uwodzące spojrzenie. Natychmiast go odepchnęła i w te pędy rzuciłam się ku wyjściu. Na szczęście mnie nie zatrzymał ponownie. Wbiegłam do salonu, gdzie na kanapie siedzieli Sasha z Jiminem. Momentalnie mi ulżyło i poczułam, jak moje oczy nabierają wody. Rzuciłam się między nimi, cichutko szlochając. Czułam jak ktoś gładzi mnie po głowie.

Sasha: Dziś jest już zbyt późno, by nad tym wszystkim rozmyślać. Pora spać.

Ucałowała mnie w czółko i oddała całkowicie w ramiona kolegi. Zerknęłam przez ramię za przyjaciółką, która udała się do kuchni. Po chwili usłyszałam trzask drzwi - albo wyszła albo Mark wrócił... Było za cicho więc raczej wyszła. Jeszcze chwilę obserwowałam kuchnie, kiedy przed oczami przeleciał mi jakiś materiał.

JM: Nie pora o tym myśleć. Spać!

Spojrzałam na niego i miał też swój głupkowaty wyszczerz. Od razu zmarszczyłam brwi, wydęłam usta i zaczęłam się wiercić.

JM: Ała! Chcesz żebym nabawił się siniaków?

Ja: Nie, ale lubię ci dokuczać.

Zaśmiałam się pod nosem, zbyt wcześnie... Jimin szybko mi się odpłacił łaskotkami. Rozpoczęła się bitwa, której nie było dane mi wygrać. Mój brzuch bolał, tak jakbym zrobiła z co najmniej sto brzuszków.

Ja: Dobra, dobra! Poddaję się!

Na koniec Jimin złapał mnie i ścisnął tak mocno, że prawie żebra mi połamał.

Ja: *przez zęby* Duszę się!

Natychmiast rozluźnił swój uścisk, dalej mnie trzymając. Przycisnął mnie do klatki piersiowej i oparł się brodą o moją głowę.

Ja: Jimin...

Zdziwiłam się troszkę, ale nic więcej nie powiedziałam. Wtuliłam się bardziej w jego ramiona i delikatnie położyłam głowę mu na piersi. Trwaliśmy tak chwilę, która trwała dla mnie wieczność. Ostatnie co pamiętam nim usnęłam, było powolne bicie serca Chima.

(╯°□°)╯︵ ┻━┻

W środku nocy się przebudziłam. Wraz z Parkiem leżeliśmy na kanapie. Wyglądał tak spokojnie i niewinnie, ale miał bardzo płytki oddech.

Ja: Ciekawe co mu się śni...

Ostrożnie się podniosłam i usiadłam na krawędzi kanapy nie spuszczając oczu z Jimina. Niepewnie wyciągnęłam dłoń w kierunku jego twarzy, delikatnie odgarnęłam mu włosy z czoła i pogładziłam go po policzku. Czułam jak przez moje ciało przechodziły ciarki. Nie wiem co sobie myślałam, ale samoczynnie zaczęłam pochylać się nad jego twarzą... Dzieliły nas może milimetry, ale ktoś musiał mi przeszkodzić.

Mark: Bawimy się w Śpiącą Królewnę?

Gdy tylko usłyszałam jego głos wzdrygnęłam i natychmiast się wyprostowałam. Zaczęłam szukać wzrokiem po ciemnym pokoju, ale nim go znalazłam poczułam zimną dłoń na swoim ramieniu.

Mark: Tu jestem, moja pani...

Mówił bardzo cicho i powoli. Momentalnie przeszły mnie zimne poty. Pochylił się nade mną i zaczął szeptać do ucha.

Mark: Może pójdziesz spać do mnie?

Ja: Co?

Mark: On tylko śpi, a tak źle na ciebie wpływa, kochanie. Nie podoba mi się to.

Ja: O czym ty mówisz?

Nigdy nie myślałam, że można krzyczeć po cichu.

Mark: Po prostu nie chcę, żebyś miała później wyrzuty sumienia, kiedy przypomnisz co nas łączyło.

Ja: Minęło tyle czasu, a ja wciąż niczego nie pamiętam, więc to raczej nie jest już możliwe!

Mark: Cii~ Nie chcemy przecież go obudzić...

Oddalił się w kierunku kuchni wyraźnie dając mi znać, żebym podążała za nim. Choć każda cząsteczka mnie bała się i nie chciała tego robić, zmusiłam się do wstania. Kiedy przekroczyłam próg oślepiło mnie światło dobiegające z lodówki.

Mark: Masz na coś ochotę?

Ja: Dzięki... Mark, nie wiem co nas łączyło, ale to już raczej przepadło. Przepraszam, ale...

Mark: Już ci mówiłem. Jeśli sobie nie przypomnisz, to postaram się cię rozkochać na nowo!

Zauważyłam, że był roztrzęsiony. Widocznie dla niego ta sytuacją też nie należała do najłatwiejszych. Zatrzasnął lodówkę, przez co ogarnęła mnie ciemność. Trochę to zajmie, nim oczy przyzwyczają się na nowo do mroku.

Mark: Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym cię teraz pocałować czy chociażby przytulić, ale widzę że czujesz do mnie odrazę.

Ja: To nie tak...

Mark: Może było to zbyt impulsywne, to wcześniej. Wydawało mi się, że to coś pomoże...

W pewnym sensie zrobiło mi się szkoda, ale mimo wszystko wciąż traktowałam go na dystans. Miałam co do tego wszystkiego złe przeczucia.

Mark: Lucy, naprawdę nic nie pamiętasz?

Pokiwałam przecząco głową, a chłopak zagryzł tylko wargę.

Mark: A mogę mieć do ciebie prośbę?

Ja: Zależy jaką...

Mark: Pójdziesz ze mną do pokoju? Chcę ci coś pokazać...

Wzięłam głęboki wdech i niechętnie się zgodziłam. Blondyn złapał dość mocno za moją dłoń i poprowadził do swojego pokoju, który znajdował się obok schodów na piętrze. Nie ma to jak pchać się do paszczy lwa... Gdy tylko przekroczyliśmy próg do sypialni, zapalił światło i wskazał na łóżko.

Mark: Usiądź sobie, a ja zaraz to znajdę.

Niepewnie wykonałam jego prośbę i zajęłam miejsce na skraju łóżka. Chłopak grzebał za czymś po szufladach, a ja zaczęłam się rozglądać. Pokój niczym szczególnym się nie wyróżniał - łóżko, komoda, szafa i niewielkie biurko, dominowały głównie odcienie szarości. Koloru w pomieszczeniu dawały ubrania, które wypadały z szafy. Jedna rzecz szczególnie przyciągnęła moją uwagę, a była to żółta bluza w donuty. Niepewnie zagaiłam rozmowę.

Ja: Mam podobną bluzę, tylko jest granatowa zamiast żółta.

Mark: Wiem, bo ci ją dałem.

Ja: *WTF mode*

Chyba dopiero do niego dotarło co powiedział, bo spojrzeliśmy na siebie zdezorientowani.

Mark: Znaczy się...

Ja: Zaraz... To byłeś ty?! Wtedy w parku?

Mark: *zmieszany* W jakim parku? Chyba źle mnie zrozumiałaś...

Nerwowo się zaśmiał.

Mark: Dałem ci ją kiedy jeszcze byliśmy razem. Zanim...

Ja: Zanim straciłam pamięć...

Nie wierzę mu. Gdyby faktyczne podarował mi wcześniej tą bluzę, to wtedy w parku powinnam była choć troszkę coś skojarzyć... A nawet głupiego deja by nie miałam... Przeszywałam chłopaka cały czas wzrokiem. Gdybym mogła, to wypaliła bym mu od samego patrzenia wypalić dziurę w plecach.

Mark: Znalazłem!

Triumfalnie uniósł rękę w górę, w której trzymał małe pudełeczko. Ochoczo się dosiadł na łóżku i zalotnie szturchnął mnie łokciem.

Mark: Może to ci pomoże przypomnieć co nas łączyło...

Nieśmiało przekazał mi pudełeczko. Zlustrowałam blondyna wzrokiem, po czym skupiłam uwagę na prezencie.

Mark: Śmiało.

Niepewnie otworzyłam pudełeczko. Ujrzałam złoty pierścionek z wygrawerowaną datą.

Ja: Czy to...

Mark: Tak, ale kiedy chciałem ci go dać, powiedziałaś, że przyjmiesz go przy następnym spotkaniu...

Zauważyłam, że zaczął się rumienić i bawić palcami, a zaraz skupiłam swój wzrok na biżuterii.

Ja: Mark... To nie działa...

Mark: Może potrzebujesz to przetrawić... Przespać się z tym...

Blondyn próbował mnie pocieszać i wesprzeć, ale nie trafiało to do mojej świadomości - słyszałam tylko jakiś bełkot. Całą swoją uwagę skupiłam na błyskotce do tego stopnia, że nawet się nie zorientowałam, kiedy zeszłam na parter z powrotem na kanapę, która była teraz pusta. Z transu wytrącił mnie czuły głos Jimina.

JM: Tu jesteś?!

Nie wiedzieć czemu aż podskoczyłam z wrażenia i odruchowo schowałam pudełeczko między szpary w kanapie.

Ja: *nerwowo* Byłam w toalecie i się trochę zasiedziałam... Wiesz, smartfony i te sprawy. Hahaha...

JM: Spoko, nie oceniam. To ja pójdę spać do siebie, jeśli pozwolisz.

Potargał moje włosy i posłał zaspany uśmiech. Złapałam go za rękę i pociągnęłam do siebie. Ewidentnie się tego nie spodziewał i poleciał na kanapę. Był dosłownie nade mną. Oko w oko. Ciało przy ciele. Niby nie pierwszy raz byliśmy tak blisko siebie, ale tym razem było inaczej. Czułam jak cała krew napływa mi do głowy, a resztę ciała opanowuje ciepło.

JM: A wydawać by się mogło, że będziesz typem, co preferuje być na górze.

Natychmiast go zrzuciłam na podłogę i skryłam twarz  w poduszkach.

Ja: BAKA!

Zaczęłam wierzgać i turlać się na prawo i lewo tak intensywnie, że aż spadłam okrakiem na chłopka. Twarz poczerwieniała mi jeszcze bardziej, a on tylko głupkowato się uśmiechał. Odruchowo chwyciłam za poduszkę i ciskałam nią w bezbronnego Parka. Napierałam cios za ciosem, ale dla niego nie było problemem mnie obezwładnić. Na początku wyrwał poduszkę, następnie chwycił za nadgarstki.

JM: To był błąd. *lenny*

Energicznie uniósł swoje ręce za głowę, przez co sprowadził mnie do parteru. Znowu byliśmy oko w oko. Ostrożnie zbliżył swoją twarz do mojej.

JM: Chciałabyś?

Serce biło mi jak szalone. Myślałam, że zaraz może wyskoczyć z klatki piersiowej, albo w najgorszym przypadku eksploduje. Przez moment się wahałam, ale poddałam się tej chwili. Nasze wargi się zetknęły. Jak jeszcze przed sekundą w mojej głowie miałam natłok myśli, ale rozeszło się wszystko w mgnieniu oka. Nasze języki niepewnie się zetknęły i po chwili rozpoczęły namiętny taniec.  Znowu miałam wrażenie jakby świat się zatrzymał i poza nami nikt inny nie istniał. Nigdy wcześniej się tak nie czułam - w jego ramionach było tak bezpiecznie i spokojnie... Ale nic nie trwa wiecznie - cała ta intymna otoczka pękła jak bańka mydlana...

CDN.
#2653words

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro