#10 Dom Sashy
Rozległ się głośny huk... Ktoś strzelił... Ale do kogo..? Długo nie musiałam czekać na odpowiedz... Zauważyłam Hoseoka, który opadł bezwładnie. Wokół niego rozlała się czerwona ciecz...
(╯°□°)╯︵ ┻━┻
Ja: Hobi!
Zerwałam się jak poparzona.
JH: Aż tak ci się podobam, że aż o mnie śnisz księżniczko?
Ja: Po pierwsze primo! Tylko jedna osoba w tej rodzinie może nosić miano księżniczki.
Jin: Zgadzam się!
Ja: Po drugie primo! Przypomnij mi Jin, dlaczego zabraliśmy go ze sobą?
Jin: Dlatego, że biegł za nami dobre 10 kilometrów...
Ja: Może wykluwał jajko dziesięciokilometrowe w Pokemon GO™?
JH: Ha ha... Bardzo śmieszne...
Obraził się i odwrócił do mnie plecami, co wyglądało trochę nieporadnie i śmiesznie, zważywszy na to, jak mało mieliśmy miejsca z tyłu. Koniec końców pojechało nas piątka - Sasha, Jin, Hobi, nie rudy już małpiszon (muszę mu wymyślić nową ksywkę) i oczywiście ja. Po taj jakże krótkiej wymianie zdań nasz kierowca postanowił zrobić postój. Zatrzymaliśmy się na poboczu i w końcu choć na chwilę można było rozprostować nogi. Jimin z Koniem postanowili udać się na spotkanie z Morfeuszem... Cicho i spokojnie do nich podeszłam i i delikatnie nad nimi się pochyliłam.
Ja: *szept* Pamiętajcie, żeby wziąć niebieską pigułkę. NIEBIESKĄ!
JH: *ospale* Sio wiedźmo nieczysta...
Hobi coś tam wymamrotał, a Jimin pomachał ręką, jakby chciał odgonić muchę.
Sasha: Lucy, możesz na chwilę?
W podskokach znalazłam się koło przyjaciółki.
Ja: Słucham?
Sasha: Mogę iść teraz do tyłu? Chciałabym się trochę przekimać zanim dojedziemy.
Ja: Jasne! Nie ma problemu.
Niespodziewanie dziewczyna mnie objęła. Na początku nie wiedziałam jak zareagować, ale po chwili odwzajemniłam uścisk. Stałyśmy tak dobre kilka minut, dopóki Jin nas nie zawołał i musieliśmy jechać dalej.
(╯°□°)╯︵ ┻━┻
Dalsza droga przebiegła w ciszy i spokoju. Mi chyba też musiało się przysnąć, bo nim się spostrzegłam, byliśmy na miejscu.
Jin: Dziękuję państwu za skorzystanie z miejskiego transportu lądowego "Jin Indastreet". Mogą państwo odpiąć pasy bezpieczeństwa i udać się do wyjścia w celu opuszczenia samochodu.
Muszę przyznać, że trochę mnie tym rozbawił. Wszyscy leniwie wyszliśmy z pojazdu, poza Sashą, która dostała kopniaka, jak po wypiciu pięciu energetyków.
Sasha: Home sweet home! Jin!
Jin: Tya?!
Sasha: Moich rodziców nie ma i nie będzie ich przez tydzień więc możesz zaparkować w garażu.
Jin: Dobra!
Wyjęliśmy bagaże i zanieśliśmy do salonu, a Hyung udał się zaparkować maszynę.
Sasha: Rozgośćcie się. Zaraz wam pokażę kto gdzie śpi. Ktoś coś ciepłego, albo w ogóle do picia.
JM: Wody.
JH: Jakikolwiek sok.
Ja: Pomogę!
Zdjęłam buty i odwiesiłam kurtkę na wieszak, po czym udałam się do kuchni, gdzie usłyszeć można było gotującą się wodę w czajniku.
Sasha: Co pijesz?
Ja: Herbatki poproszę... Powiedz... Dlaczego pozwoliłaś zabrać tych dwóch oszołomów?
Sasha: Bo cię irytują.
Ja: I tylko dla tego??
Sasha: Nie tylko... Ponieważ mają...
Po chwili doszły nas dziwne dźwięki z góry... Jakby ktoś szedł i się potykał o wszystko, co tylko możliwe.
Sasha: Hoseok?! Park?! Jin?!
Wszyscy trzej weszli do kuchni.
Jin: Coś się stało?
Ja: Cii!
Hałas nie ustał i stawał się głośniejszy. Chłopcy bez zastanowienia pobiegli na piętro. Po chwili dołączyła do nich Sasha z patelnią pod pachą, a ja zaraz za nią. Na górze w drzwiach, chyba do łazienki, stali Hobi i Jimin.
Ja: Co wy robicie?
JH: Jak to co? Czekamy!
JM: To Jin zna się na zapasach i tych sprawach.
Sasha: A wy tylko wspieranie go moralnie... Suńcie poślady!
Te dwa łosie tak pojechały na wstecznym, że aż mnie prawie zrzucili ze schodów. Złapali pod pachy i znieśli mnie na dół na kanapę, gdzie czekaliśmy na Sashę, Jina i tajemniczego gościa. Zaczynałam się trochę niepokoić, bo było za cicho jak na Sashę... Ciszę przerwała moja niezdarność. Musiałam oczywiście wywrócić kubek z herbatą. Na szczęście się nie oblałam.
Ja: Zgrabności nie opuszczajcie mnie! Pójdę po jakąś szmatę.
Poszłam do kuchni i zaczęłam szperać po szafkach, w których niczego nie znalazłam. Potem poszłam do łazienki. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się odnaleźć jakąś ścierkę. Wracając do salonu doszły mnie śmiechy. Stanęłam w progu. Przede mną siedział odwrócony plecami jakiś wysoki blondyn. Naprzeciw niego siedziała Sasha, która mnie zauważyła.
Sasha: Lucy, dobrze, że jesteś. Chciałam ci kogoś przedstawić...
Tajemniczy nieznajomy skierował wzrok w moją stronę, po czym wstał i stanął przede mną. Złapał mnie za dłonie, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.
Mark: Lucy! To naprawdę ty! W końcu się spotykamy!
Ja: Ktoś ty?
Mark: Nie poznajesz swojego narzeczonego?
All: NARZECZONEGO?!
__________________________________
Tym akcentem zakończę długo oczekiwany rozdział. Krótko, bo chciałam na tym skończyć (Kali - miszcz urywania/kończenia rozdziałów w najdupniejszych momentach) i nie chciałam go bezsensownie zapychać (co pewnie i tak zrobiłam). Meh ;-;
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro