Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#1 Więzienie

Poszłam za kobietą, spoglądając ostatni raz na HoSeoka i Eli. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że mnie zdradzili. Teraz będę tu gnić, dopóki mnie nie wypuszczą. O ile będą chcieli to zrobić. Szłyśmy długim i ciemnym korytarzem bez żadnych okien czy innych otworów, przez które mogłoby wpaść jakiekolwiek światło. W końcu kobieta się zatrzymała.

M: Na razie będziesz siedzieć w tym pokoju. *otwiera drzwi*

Weszłam do pomieszczenia i się po nim rozejrzałam. Nie było w nim nic. Żadnych kolorów, żadnych okien, tylko łóżko, które zaszyło się gdzieś w kącie.

M: Później ktoś po ciebie przyjdzie.

Ja: A czy mogę prosić o coś przeciwbólowego? Głowa mnie rozbolała.

M: Wytrzymasz!

Trzasnęła drzwiami. Zostałam sama... Znowu. Podeszłam do łóżka i się na nim położyłam. Chyba mi się przysnęło. Słyszałam jakieś krzyki i wołanie o pomoc. Ale się nimi nie przejęłam, sama w tym momencie potrzebowałam pomocy. Wszyscy, którym ufałam albo odeszli, albo mnie zdradzili. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk. Ktoś pukał, a raczej dobijał się do drzwi. Temu komuś w końcu udało się wejść do środka. Był to mężczyzna ubrany cały na biało o ciemnej karnacji, a w rękach trzymał coś w stylu karty pacjenta.

Dr: Witaj. Jestem doktor Parker, ale możesz mi mówić Luke. Zostałem przydzielony do obserwacji twojego zachowania i stanu zdrowia.

Ja: Mówiąc krótko, ma mieć pan na mnie oko?

Dr: Po co ta formalność? Tu masz ciuchy. Przebierz się i możemy iść na pierwsze badanie.

Ja: Na czym będą one polegać?

Dr: Niestety albo stety nie została powierzona mi ta informacja.

Ja: Czyli pan... Przepraszam! Czyli on też nie wie, o co w tym wszystkim chodzi..? Dziwne.

Dr: Skończyłaś? Możemy już iść?

Ja: Już chwila!

Zdjęłam z siebie wszystko i założyłam fartuch, który otrzymałam. Udaliśmy się do sali, w której było łóżko zabiegowe i multum szafek, jak mniemam z lekami i narzędziami chirurgicznymi. Mężczyzna podszedł do jednej z nich i zaczął coś wyciągać. Ja natomiast usiadłam. Po krótkiej chwili podszedł do mnie z miską nerkową.

Dr: Daj rękę.

Ja: Po co?

Dr: Muszę założyć ci wenflon.

Zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby i podałam rękę.

Dr: Rozluźni się trochę, bo inaczej będzie boleć.

Pokiwałam tylko porozumiewawczo głową.

Dr: Gotowe! Widzisz, nie było czego się bać.

Nie trwało to nawet chwili. Obejrzałam tylko miejsce, w którym miałam to dziadostwo, czyli zgięcie na lewej ręce.

Dr: Pobrałem już twoją krew. Coś jeszcze miałem zrobić...

Ja: Doktorze głowa mnie dalej boli.

Dr: Właśnie! Zaaplikować pacjentce morfinę.

Ja: Czy on mówi sam do siebie?

Dr: Odhaczone! Proszę tylko dzisiaj nic nie jeść.

Ja: Da się zrobić doktorze. Gdybym tylko wiedziała, która jest godzina i w ogóle.

Dr: Zaraz poproszę kogoś z personelu by zamontowano u ciebie zegar.

Ja: To wszystko na dziś?

Dr: Nie chcę cię przemęczać. Jak to mówią - co za dużo to nie zdrowo - więc proszę się nie przemęczać.

Ja: Ciekawe czym...

Wróciłam w ciszy do "swojego" pokoju pod okiem jakiegoś goryla, który z tego, co zauważyłam, pilnował drzwi do mojego pokoiku. Czas wydłużał się niemiłosiernie. Szału można było dostać, a nie minęła nawet godzina. Jedyne co mogłam robić w tym pomieszczeniu, nie przemęczając się przy tym, to patrzeć na szary sufit leżąc na łóżku albo pójść spać. Jednak ciężko zasnąć w takich warunkach. Ale pewnie o to im chodzi... Żebym zwariowała. Cały czas mają mnie na widoku. Kamery na korytarzach, w gabinecie i teraz jedną dostrzegłam w pokoju. Chcę już stąd wyjść na świeże powietrze, na słońce. Brakuje mi ich... Wszystkich... Nawet Kon... NIE! Nie będę się tu mazać i popadać w depresję! Dam radę. Wytrzymam i na pewno się stąd wydostanę! Jak nie po dobroci to siłą, ale to będzie plan B. Teraz to muszę czekać... Ciekawe co u reszty. Czy w ogóle zauważyli, że nas nie ma? Chyba że tamta dwójka wróciła i podała im te serum zapomnienia... SZLAK! Przestań myśleć w ten sposób. Wszystko się ułoży. Teraz wypadałoby się kimnąć.

Ty czasem w dormie - rano, po przyjęciu sylwestrowym.

Wszyscy poza Sashą umierali na kaca.

RM: Sasha skarbie! Umieram... Chyba że podasz mi leki. *oczka szczeniaczka*

Sasha: Chciałbyś! Nie myśl, że na mnie działa ten wzrok...

RM: To może ten? *typowy Monsterowy wzrok*

Sasha: Masz mnie! Coś jeszcze poza lekami?

Jin: Jeśli byś mogła tylko zerknąć jak inni się trzymają.

Pomijając syf, czyli porozrzucane czerwone, plastikowe kubeczki, konfetti i inne takie bzdety to dom był cały. W salonie na kanapie umierali Jin z Monem, reszta prawdopodobnie była w swoich pokojach albo ubikacji.

Sasha: Łapcie tu @p@p czy co wy tam macie na kaca. Lecę sprawdzić co z resztą.

RM: Leć nisko i powoli.

Sasha: Ale ty dowciapny... Ha ha ha.

Tak jak przypuszczała, maknae i Suga spali razem u tego drugiego, Alien zasnął przy albo raczej na (whateva) kiblu, a Jimin akuratnie schodził do salonu.

Sasha: WSZYSCY SĄ CALI I ZDROWI! Chyba...

Jin: CO TAM KRZYCZYSZ?!

Sasha: CZEKAJ! LICZĘ!

Suga: NIE DRZYJ JAPY! Niektórzy chcą spać.

Sasha: Ty se lepiej uważaj do kogo to mówisz!

Suga: *jak przerażone dziecko* Przepraszam! Już milczę!

Dziewczyna wróciła do salonu i usiadła koło swojego partnera.

RM: I co? Wszystko się zgadza?

Sasha: Właśnie nie... Liczę i liczę i doliczyć się nie mogę.

Jin: Może ci pomóc?

Sasha: Jak byś mógł.

Jin: No to tak... Nasza dwójka...

JM: Ja też tu jestem hyung!

Jin: Wybacz. Trójka - Mon, Park i ja...

RM: Słyszałem jak groziłaś Cukrowi - to już czterech jest.

Sasha: Pięć - był z nim Ciastek. A Alien umiera przy sedesie.

RM: To szóstka...

JM: A gdzie Koniu, Lucy i Eli?

Sasha: Nie patrz tak na mnie! Nie widziałam ich.

Jin: Ostatni raz je widziałem jak NamJoon dawał im kajdanki.

Wzrok wszystkich obecnych powędrował na lidera.

RM: Co ja? Ja nic nie zrobiłem!

Sasha: Poza daniem dzieciom zabawki...

RM: Potem to już Hobi miał na nie oko.

JM: Ale go też nie ma!

Jin: Jest prawie południe... Mimo wszystko powinni już wrócić. Chyba że...

Sasha, RM: Chyba że..?

JM: Błagam hyung nie kończ!

Jin: Coś im się stało!

RM: Proponuję poczekać tak gdzieś jeszcze do wieczora... Może wrócą.

JM: A jak nie?

RM: Wezwie się policję.

Sasha: Stuknij się w ten pusty łeb! Lucy według prawa nie istnieje. Przecież nic o niej nie wiemy!

RM: My nie, ale Jimin...

Tym razem podejrzliwe spojrzenia udały się w kierunku rudzielca.

JM: Chyba nie mam wyjścia...
____________________________________

Ruszamy z drugą częścią "przygód" Lucy :3 tak na początek... Mam wrażenie, że źle to napisałam więc czekam na komenty ;P
Do następnego rozdziału!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro