#1 Więzienie
Poszłam za kobietą, spoglądając ostatni raz na HoSeoka i Eli. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, że mnie zdradzili. Teraz będę tu gnić, dopóki mnie nie wypuszczą. O ile będą chcieli to zrobić. Szłyśmy długim i ciemnym korytarzem bez żadnych okien czy innych otworów, przez które mogłoby wpaść jakiekolwiek światło. W końcu kobieta się zatrzymała.
M: Na razie będziesz siedzieć w tym pokoju. *otwiera drzwi*
Weszłam do pomieszczenia i się po nim rozejrzałam. Nie było w nim nic. Żadnych kolorów, żadnych okien, tylko łóżko, które zaszyło się gdzieś w kącie.
M: Później ktoś po ciebie przyjdzie.
Ja: A czy mogę prosić o coś przeciwbólowego? Głowa mnie rozbolała.
M: Wytrzymasz!
Trzasnęła drzwiami. Zostałam sama... Znowu. Podeszłam do łóżka i się na nim położyłam. Chyba mi się przysnęło. Słyszałam jakieś krzyki i wołanie o pomoc. Ale się nimi nie przejęłam, sama w tym momencie potrzebowałam pomocy. Wszyscy, którym ufałam albo odeszli, albo mnie zdradzili. Nagle do moich uszu dotarł dźwięk. Ktoś pukał, a raczej dobijał się do drzwi. Temu komuś w końcu udało się wejść do środka. Był to mężczyzna ubrany cały na biało o ciemnej karnacji, a w rękach trzymał coś w stylu karty pacjenta.
Dr: Witaj. Jestem doktor Parker, ale możesz mi mówić Luke. Zostałem przydzielony do obserwacji twojego zachowania i stanu zdrowia.
Ja: Mówiąc krótko, ma mieć pan na mnie oko?
Dr: Po co ta formalność? Tu masz ciuchy. Przebierz się i możemy iść na pierwsze badanie.
Ja: Na czym będą one polegać?
Dr: Niestety albo stety nie została powierzona mi ta informacja.
Ja: Czyli pan... Przepraszam! Czyli on też nie wie, o co w tym wszystkim chodzi..? Dziwne.
Dr: Skończyłaś? Możemy już iść?
Ja: Już chwila!
Zdjęłam z siebie wszystko i założyłam fartuch, który otrzymałam. Udaliśmy się do sali, w której było łóżko zabiegowe i multum szafek, jak mniemam z lekami i narzędziami chirurgicznymi. Mężczyzna podszedł do jednej z nich i zaczął coś wyciągać. Ja natomiast usiadłam. Po krótkiej chwili podszedł do mnie z miską nerkową.
Dr: Daj rękę.
Ja: Po co?
Dr: Muszę założyć ci wenflon.
Zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby i podałam rękę.
Dr: Rozluźni się trochę, bo inaczej będzie boleć.
Pokiwałam tylko porozumiewawczo głową.
Dr: Gotowe! Widzisz, nie było czego się bać.
Nie trwało to nawet chwili. Obejrzałam tylko miejsce, w którym miałam to dziadostwo, czyli zgięcie na lewej ręce.
Dr: Pobrałem już twoją krew. Coś jeszcze miałem zrobić...
Ja: Doktorze głowa mnie dalej boli.
Dr: Właśnie! Zaaplikować pacjentce morfinę.
Ja: Czy on mówi sam do siebie?
Dr: Odhaczone! Proszę tylko dzisiaj nic nie jeść.
Ja: Da się zrobić doktorze. Gdybym tylko wiedziała, która jest godzina i w ogóle.
Dr: Zaraz poproszę kogoś z personelu by zamontowano u ciebie zegar.
Ja: To wszystko na dziś?
Dr: Nie chcę cię przemęczać. Jak to mówią - co za dużo to nie zdrowo - więc proszę się nie przemęczać.
Ja: Ciekawe czym...
Wróciłam w ciszy do "swojego" pokoju pod okiem jakiegoś goryla, który z tego, co zauważyłam, pilnował drzwi do mojego pokoiku. Czas wydłużał się niemiłosiernie. Szału można było dostać, a nie minęła nawet godzina. Jedyne co mogłam robić w tym pomieszczeniu, nie przemęczając się przy tym, to patrzeć na szary sufit leżąc na łóżku albo pójść spać. Jednak ciężko zasnąć w takich warunkach. Ale pewnie o to im chodzi... Żebym zwariowała. Cały czas mają mnie na widoku. Kamery na korytarzach, w gabinecie i teraz jedną dostrzegłam w pokoju. Chcę już stąd wyjść na świeże powietrze, na słońce. Brakuje mi ich... Wszystkich... Nawet Kon... NIE! Nie będę się tu mazać i popadać w depresję! Dam radę. Wytrzymam i na pewno się stąd wydostanę! Jak nie po dobroci to siłą, ale to będzie plan B. Teraz to muszę czekać... Ciekawe co u reszty. Czy w ogóle zauważyli, że nas nie ma? Chyba że tamta dwójka wróciła i podała im te serum zapomnienia... SZLAK! Przestań myśleć w ten sposób. Wszystko się ułoży. Teraz wypadałoby się kimnąć.
Ty czasem w dormie - rano, po przyjęciu sylwestrowym.
Wszyscy poza Sashą umierali na kaca.
RM: Sasha skarbie! Umieram... Chyba że podasz mi leki. *oczka szczeniaczka*
Sasha: Chciałbyś! Nie myśl, że na mnie działa ten wzrok...
RM: To może ten? *typowy Monsterowy wzrok*
Sasha: Masz mnie! Coś jeszcze poza lekami?
Jin: Jeśli byś mogła tylko zerknąć jak inni się trzymają.
Pomijając syf, czyli porozrzucane czerwone, plastikowe kubeczki, konfetti i inne takie bzdety to dom był cały. W salonie na kanapie umierali Jin z Monem, reszta prawdopodobnie była w swoich pokojach albo ubikacji.
Sasha: Łapcie tu @p@p czy co wy tam macie na kaca. Lecę sprawdzić co z resztą.
RM: Leć nisko i powoli.
Sasha: Ale ty dowciapny... Ha ha ha.
Tak jak przypuszczała, maknae i Suga spali razem u tego drugiego, Alien zasnął przy albo raczej na (whateva) kiblu, a Jimin akuratnie schodził do salonu.
Sasha: WSZYSCY SĄ CALI I ZDROWI! Chyba...
Jin: CO TAM KRZYCZYSZ?!
Sasha: CZEKAJ! LICZĘ!
Suga: NIE DRZYJ JAPY! Niektórzy chcą spać.
Sasha: Ty se lepiej uważaj do kogo to mówisz!
Suga: *jak przerażone dziecko* Przepraszam! Już milczę!
Dziewczyna wróciła do salonu i usiadła koło swojego partnera.
RM: I co? Wszystko się zgadza?
Sasha: Właśnie nie... Liczę i liczę i doliczyć się nie mogę.
Jin: Może ci pomóc?
Sasha: Jak byś mógł.
Jin: No to tak... Nasza dwójka...
JM: Ja też tu jestem hyung!
Jin: Wybacz. Trójka - Mon, Park i ja...
RM: Słyszałem jak groziłaś Cukrowi - to już czterech jest.
Sasha: Pięć - był z nim Ciastek. A Alien umiera przy sedesie.
RM: To szóstka...
JM: A gdzie Koniu, Lucy i Eli?
Sasha: Nie patrz tak na mnie! Nie widziałam ich.
Jin: Ostatni raz je widziałem jak NamJoon dawał im kajdanki.
Wzrok wszystkich obecnych powędrował na lidera.
RM: Co ja? Ja nic nie zrobiłem!
Sasha: Poza daniem dzieciom zabawki...
RM: Potem to już Hobi miał na nie oko.
JM: Ale go też nie ma!
Jin: Jest prawie południe... Mimo wszystko powinni już wrócić. Chyba że...
Sasha, RM: Chyba że..?
JM: Błagam hyung nie kończ!
Jin: Coś im się stało!
RM: Proponuję poczekać tak gdzieś jeszcze do wieczora... Może wrócą.
JM: A jak nie?
RM: Wezwie się policję.
Sasha: Stuknij się w ten pusty łeb! Lucy według prawa nie istnieje. Przecież nic o niej nie wiemy!
RM: My nie, ale Jimin...
Tym razem podejrzliwe spojrzenia udały się w kierunku rudzielca.
JM: Chyba nie mam wyjścia...
____________________________________
Ruszamy z drugą częścią "przygód" Lucy :3 tak na początek... Mam wrażenie, że źle to napisałam więc czekam na komenty ;P
Do następnego rozdziału!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro