#2 Kłapouchy
JM: Chyba nie mam wyjścia...
W tym momencie przeszkodził im dźwięk otwieranych drzwi frontowych. Do salonu weszła Elizabeth. Wyglądała koszmarnie, jakby stado dzikich łosi przeszło po niej.
Jin: ELI?!
Z pokoju Sugi wybiegł jak oparzony Kookie.
JK: Eli wróciła?
Sasha: A co przed chwilą powiedział Jin?
JK: Sasha, rozumiem twój gniew i w ogóle, ale nie musisz się na mnie wyżywać!
Sasha: Słuchaj gówniarzu..!
RM: Eee... Skarbie... Ale nasz maknae jest starszy od ciebie. O rok, ale zawsze coś.
Sasha: *mordercze spojrzenie* Coś jeszcze masz do powiedzenia?!
RM: Nie... Ja... Tylko... Jin hyung ratuj!! Boję się jej!
Jin: Nie mój problem.
RM: No dzięki! Jako twój lider wspomnę twe słowa...
JM: EJ LUDZIE!!
ALL: CO?!
Przerwał domownikom w kłótni. Załamał ręce na klatce piersiowej i pokierował wzrok w kierunku dziewczyny.
JM: Gdzie Lucy i Hobi? I czemu wyglądasz jak wyglądasz?
Eli: To długa historia...
JM: *podejrzliwe spojrzenie* Spokojnie, mamy czas... Słuchamy!
Eli: Ano... Eto... To jest...
Sasha: NO WYDUŚ TO Z SIEBIE!
Eli: Bo chodzi o to, że ich zgubiłam...
Jin: Jak mogłaś ich zgubić?
RM: Przecież byłaś przykuta do Lucy...
Dziewczyna podniosła rękę, na której wisiał zerwany kajdan.
JK: Ale jak to...
Eli: No właśnie nie wiem. Obudziłam się na ławce w parku z przeogromnym bólem głowy. Rozejrzałam się po okolicy w poszukiwaniu moich towarzyszy podróży... Niestety bez skutku. Był już poranek więc postanowiłam wrócić do domu.
JM: A pamiętasz coś z wczoraj? Na przykład sprzed waszego "rozdzielenia"?
Eli: Ostatnie co pamiętam to to, że zostałam znokautowana przez Lucy.
RM: No trudno... Będziemy musieli ich pójść i poszukać.
Jin: Jeśli się nie znajdą do wieczora to idziemy na policję.
Rudzielec odetchnął z ulgą. Partnerka lidera widząc to podeszła do niego.
Sasha: Ty sobie nie myśl, że odpuścimy ci tę rozmowę!
Ubrali się, wyszli i rozdzielili się w celu szybszego odnalezienia przyjaciół. Tylko Suga był na tyle sprytny (i leniwy), że został w dormie i smacznie spał.
(╯°□°)╯︵ ┻━┻
Następnego dnia po śniadaniu zabrali mnie ponownie na badania. Tym razem byliśmy w innym pomieszczeniu. W tym było przyjaźniej niż w poprzednim. Cały pokoju czuć można było dobrą aurę, a znajdowały się tam tylko stół, krzesła i może kilka pluszowych zabawek. Przypominał trochę jak gabinet psychologa dla dzieci tylko w większych wymiarach. Zajęłam wskazane miejsce przez Luka. Usiadł przede mną. Wyciągnął notatnik i już chciał mnie o coś zapytać, ale ja wstałam i podeszłam do zabawek. Kiedy na nie tak patrzyłam to chciało mi się płakać... Wyglądały znajomo i chyba to mnie najbardziej w tym momencie bolało.
Dr: Jeśli chcesz to możesz wziąć jednego. *smile*
W jego głosie słychać było wcześniej nie słyszalne ciepło i troskę. Przytaknęłam mu tylko i wybrałam niewielkich rozmiarów niebieskiego osiołka.
Dr: Widzę, że twoją uwagę przykuł Kłapouchy.
Ja: Kto?
Dr: Kłapouchy. Tak nazywa się ten niebieski osioł. Możesz mi powiedzieć dlaczego właśnie ten pluszak, a nie inny?
Usiadłam w końcu na swoim miejscu i mocno wtuliłam maskotkę w swój dekolt.
Ja: Dlaczego? Nie wiem... Może dlatego, że pomimo tego uśmiechu, który gości na jego twarzy, tak naprawdę jest smutny i boryka się z okrucieństwem, jakie go spotyka?
Otarłam spływającą po moim policzku łzę. Spuściłam wzrok i patrzyłam na swoje buty. Zanim to zrobiłam, zauważyłam minę Luka... Wyglądał jakby przejął się ty co właśnie powiedziałam.
Dr: Lucy... *westchnął* Wiesz, że niewiele minęłaś się z prawdą.
Ja: Co proszę?
Dr: Mówię tu o twoim opisie.
Ja: Dalej nie chwytam.
Dr: Jakby to... Kłapouchego cechuje właściwie nieprzerwana anhedonia, nierzadko melancholia oraz pesymizm. Często uważa się tę postać jako symbol stanu depresyjnego. I tak jak powiedziałaś, pomimo uśmiechu, tak naprawdę jest przygnębiony i ledwo daje sobie radę w życiu.
Ja: Może to zabrzmi dziwnie, ale wydaje mi się, że kiedyś towarzyszyły mi te uczucia...
Dr: Rozwiń się jeśli możesz.
Ja: Depresja, pesymizm, anhedonia... Teraz bym powiedziała, że to moje przeciwieństwo, ale kiedyś uczucia bardzo bliskie i dobrze znane.
Zaczął coś notować w swoim zeszyciku, a ja patrzyłam jak zahipnotyzowana w ruchy jego długopisu. Nie wiem jak to możliwe, ale wiedziałam mniej więcej co pisze. To tak jakbym czytała z ruchu warg, tylko że tu zamiast warg był długopis. Nagle odłożył pisak i skierował z powrotem swój wzrok na mnie.
Dr: Zadam ci ostatnie pytanie i pozwolę iść.
Ja: To słucham.
Dr: Utożsamiasz się w tym momencie z Kłapouchym?
Ja: W tym momencie..? Może trochę... Łapie mnie lekka depresja... TO WSZYSTKO PRZEZ HOPA!! GDYBY NIE ON I JEGO ZDRADA... nie byłoby mnie tu... A jego ręka byłaby cała... A TAK TO MUSICIE TRZYMAĆ MNIE W TEJ PRZEKLĘTEJ KLATCE I WMAWIAĆ, ŻE TO DLA MOJEGO DOBRA! A te badania?! NO CO ONE?! BO CI UWIERZĘ, ŻE NIE WIESZ NICZEGO! NIE WZIĘLIBY TU NIEWTAJEMNICZONYCH!! MI OCZU NIE ZAMYDLISZ!! JEŻELI TO KONIEC NA DZIŚ, TO DO WIDZENIA!!
Wychodząc rzuciłam w jego kierunku maskotkę i trzasnęłam drzwiami. Do mojego więzienia odprowadził jakiś body guard. Z hukiem weszłam do "swojego pokoju". Co on sobie myślał?? Zadawać taki pytanie... i to jeszcze w taki sposób?! BOSZ!! Jak tak dalej pójdzie, to w końcu kogoś zabiję... Zaraz! NIE!! Oddychaj. O tak... WDECH i WYDECH... ARGH!!! TO NIE POMAGA!! Z powodu mojej złości, ścianie się oberwało... tylko że ona mi oddała dwa razy mocniej. Jak nic skręciłam albo wybiłam ze trzy palce. O dziwo nie bolało, w każdym bądź pierwsza godzina, chyba godzina. Nie jestem pewna, bo jeszcze nie miałam tego jeb***go zegarka. Ale na 100% długo nie odczuwałam bólu, a jak go poczułam, to tylko przyłożyłam twarz do poduszki i próbowałam nie zwijać się zbytnio z bólu. Ktoś wlazł do pokoju. To była kucharka z obiadem. Miałam szczęście, że towarzyszył jej Luke.
Dr: Jezu! Dziewczyno! Coś ty zrobiła?
Przez łzy i zaciśnięte zęby udało mi się wydukać parę zdań.
Ja: Wyżyłam się twórczo na ścianie, a ona mi tylko grzecznie i kulturalnie oddała. Wiesz, tak po przyjacielsku.
Spojrzałam na miejsce, w które walnęłam. Ku mojemu zdziwieniu, został dość widoczny ślad i wgniecenie. Nawet trochę tynku się wykruszyło.
Dr: Chodź ze mną. Muszę ci to opatrzyć, a co ważniejsze, podać morfiny.
Poszliśmy, a raczej zostałam przeniesiona do gabinetu, gdzie było duszo szafek z lekami. W sumie nie pamiętam ile to zajęło ani jakie do końca miałam obrażenia, ale wiem jedno... Trwało to cholernie długo. Gdy już skończył, zostałam z powrotem zaniesiona do swojej celi, a tam momentalnie poszłam spać.
____________________________________
ESU! Przepraszam, że tak późno. :( Ostatnio tyle się działo, stres i wgl... Na pocieszenie dodam, że postaram się do końca tygodnia dodać dwa rozdziały ;) Jeszcze jeden tutaj i drugi do Hogwartu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro