Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#10 Dom Sashy

Rozległ się głośny huk... Ktoś strzelił... Ale do kogo..? Długo nie musiałam czekać na odpowiedz... Zauważyłam Hoseoka, który opadł bezwładnie. Wokół niego rozlała się czerwona ciecz...

  (╯°□°)╯︵ ┻━┻  

Ja: Hobi!

Zerwałam się jak poparzona.

JH: Aż tak ci się podobam, że aż o mnie śnisz księżniczko?

Ja: Po pierwsze primo! Tylko jedna osoba w tej rodzinie może nosić miano księżniczki.

Jin: Zgadzam się!

Ja: Po drugie primo! Przypomnij mi Jin, dlaczego zabraliśmy go ze sobą?

Jin: Dlatego, że biegł za nami dobre 10 kilometrów...

Ja: Może wykluwał jajko dziesięciokilometrowe w Pokemon GO™?

JH: Ha ha... Bardzo śmieszne...

Obraził się i odwrócił do mnie plecami, co wyglądało trochę nieporadnie i śmiesznie, zważywszy na to, jak mało mieliśmy miejsca z tyłu. Koniec końców pojechało nas piątka - Sasha, Jin, Hobi, nie rudy już małpiszon (muszę mu wymyślić nową ksywkę) i oczywiście ja. Po taj jakże krótkiej wymianie zdań nasz kierowca postanowił zrobić postój. Zatrzymaliśmy się na poboczu i w końcu choć na chwilę można było rozprostować nogi. Jimin z Koniem postanowili udać się na spotkanie z Morfeuszem... Cicho i spokojnie do nich podeszłam i i delikatnie nad nimi się pochyliłam.

Ja: *szept* Pamiętajcie, żeby wziąć niebieską pigułkę. NIEBIESKĄ!

JH: *ospale* Sio wiedźmo nieczysta...

Hobi coś tam wymamrotał, a Jimin pomachał ręką, jakby chciał odgonić muchę.

Sasha: Lucy, możesz na chwilę?

W podskokach znalazłam się koło przyjaciółki.

Ja: Słucham?

Sasha: Mogę iść teraz do tyłu? Chciałabym się trochę przekimać zanim dojedziemy.

Ja: Jasne! Nie ma problemu.

Niespodziewanie dziewczyna mnie objęła. Na początku nie wiedziałam jak zareagować, ale po chwili odwzajemniłam uścisk. Stałyśmy tak dobre kilka minut, dopóki Jin nas nie zawołał i musieliśmy jechać dalej.

  (╯°□°)╯︵ ┻━┻  

Dalsza droga przebiegła w ciszy i spokoju. Mi chyba też musiało się przysnąć, bo nim się spostrzegłam, byliśmy na miejscu.

Jin: Dziękuję państwu za skorzystanie z miejskiego transportu lądowego "Jin Indastreet". Mogą państwo odpiąć pasy bezpieczeństwa i udać się do wyjścia w celu opuszczenia samochodu.

Muszę przyznać, że trochę mnie tym rozbawił. Wszyscy leniwie wyszliśmy z pojazdu, poza Sashą, która dostała kopniaka, jak po wypiciu pięciu energetyków.

Sasha: Home sweet home! Jin!

Jin: Tya?!

Sasha: Moich rodziców nie ma i nie będzie ich przez tydzień więc możesz zaparkować w garażu.

Jin: Dobra!

Wyjęliśmy bagaże i zanieśliśmy do salonu, a Hyung udał się zaparkować maszynę.

Sasha: Rozgośćcie się. Zaraz wam pokażę kto gdzie śpi. Ktoś coś ciepłego, albo w ogóle do picia.

JM: Wody.

JH: Jakikolwiek sok.

Ja: Pomogę!

Zdjęłam buty i odwiesiłam kurtkę na wieszak, po czym udałam się do kuchni, gdzie usłyszeć można było gotującą się wodę w czajniku.

Sasha: Co pijesz?

Ja: Herbatki poproszę... Powiedz... Dlaczego pozwoliłaś zabrać tych dwóch oszołomów?

Sasha: Bo cię irytują.

Ja: I tylko dla tego??

Sasha: Nie tylko... Ponieważ mają...

Po chwili doszły nas dziwne dźwięki z góry... Jakby ktoś szedł i się potykał o wszystko, co tylko możliwe.

Sasha: Hoseok?! Park?! Jin?!

Wszyscy trzej weszli do kuchni.

Jin: Coś się stało?

Ja: Cii!

Hałas nie ustał i stawał się głośniejszy. Chłopcy bez zastanowienia pobiegli na piętro. Po chwili dołączyła do nich Sasha z patelnią pod pachą, a ja zaraz za nią. Na górze w drzwiach, chyba do łazienki, stali Hobi i Jimin.

Ja: Co wy robicie?

JH: Jak to co? Czekamy!

JM: To Jin zna się na zapasach i tych sprawach.

Sasha: A wy tylko wspieranie go moralnie... Suńcie poślady!

Te dwa łosie tak pojechały na wstecznym, że aż mnie prawie zrzucili ze schodów. Złapali pod pachy i znieśli mnie na dół na kanapę, gdzie czekaliśmy na Sashę, Jina i tajemniczego gościa. Zaczynałam się trochę niepokoić, bo było za cicho jak na Sashę... Ciszę przerwała moja niezdarność. Musiałam oczywiście wywrócić kubek z herbatą. Na szczęście się nie oblałam.

Ja: Zgrabności nie opuszczajcie mnie! Pójdę po jakąś szmatę.

Poszłam do kuchni i zaczęłam szperać po szafkach, w których niczego nie znalazłam. Potem poszłam do łazienki. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu udało mi się odnaleźć jakąś ścierkę. Wracając do salonu doszły mnie śmiechy. Stanęłam w progu. Przede mną siedział odwrócony plecami jakiś wysoki blondyn. Naprzeciw niego siedziała Sasha, która mnie zauważyła.

Sasha: Lucy, dobrze, że jesteś. Chciałam ci kogoś przedstawić...

Tajemniczy nieznajomy skierował wzrok w moją stronę, po czym wstał i stanął przede mną. Złapał mnie za dłonie, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech.

Mark: Lucy! To naprawdę ty! W końcu się spotykamy!

Ja: Ktoś ty?

Mark: Nie poznajesz swojego narzeczonego?

All: NARZECZONEGO?!

__________________________________  

Tym akcentem zakończę długo oczekiwany rozdział. Krótko, bo chciałam na tym skończyć (Kali - miszcz urywania/kończenia rozdziałów w najdupniejszych momentach) i nie chciałam go bezsensownie zapychać (co pewnie i tak zrobiłam). Meh ;-;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro