Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#15 Zdrajca!

Kilka godzin wcześniej - na przyjęciu.

JH pov.

Szedłem w kierunku łazienki, kiedy przechodząc koło drzwi balkonowych ujrzałem pocałunek Jimina z Lucy. Nagle chłopak odszedł od dziewczyny i skierował się ku wyjściu, natomiast ja wszedłem.

Lucy: Zaczekaj!

Minąłem się z Jiminem, wyglądał, jakby płakał. Podszedłem do zdezorientowanej dziewczyny.

Ja: Wiedziałem, że ten dzień kiedyś nadejdzie i proszę! Nadzieja umiera ostatnia.

Lucy: Wybacz, ale cię nie rozumiem. Jak zwykle zresztą...

Ja: Od zawsze się mu podobałaś, tylko że to nieśmiały chłopak... Może wzniesiemy toast?

Lucy: Teraz to ja się chcę upić i mieć jutro HANGOVER!

Tak jak prosiła, upiłem ją, w każdym bądź próbowałem. Nie było łatwo, za to przy okazji mogliśmy się powygłupiać i spędzić ze sobą trochę czasu w przyjemniej atmosferze. W pewnym momencie Lucy z Elisabeth tak się spiły i wpadły na pomysł z bransoletkami. Mon przyniósł im kajdanki, nie chcę wiedzieć, po co mu one, i skuł je razem. Początkowo cieszyły się jak dzieci, że mają takie piękne bransoletki przyjaźni i w ogóle, ale później dotarło do nich, w jakiej są sytuacji i zaczęły bić się wzajemnie. Tak jakby im to miało jakoś pomóc. Skończyło się tak, że Eli została znokautowana. Biedna, w sumie to obie biedne... Teraz Lucy musi targać za sobą ciało przyjaciółki. Ludzie powoli zaczęli rozchodzić się do domów, ale Lucy było mało, pomimo balastu... Za jej prośbą zabrałem je na miasto. Chciałem, żeby trochę wytrzeźwiała i się uspokoiła. Chodziliśmy opustoszałymi ulicami miasta. Komicznie wyglądaliśmy, ja niosłem Eli, żeby Lucy nie było za ciężko, a dziewczyna dosłownie była do mnie przywiązana. Przynajmniej jeden problem z głowy. Przechodziliśmy koło jakiegoś starego budynku. Nagle Lucy zaczęła krzyczeć i płakać, że chce tam iść. Trochę poirytowany szedłem za dziewczyną.

Lucy: YEAH! Idziemy do klubu! Klubu Motyli!

Myślałem, że to pijacki bełkot, ale podchodząc bliżej budynku byłem w stanie zauważyć napis na szybie ButterflyClub. Zanim się zorientowałem, było za późno. Złapali nas. Lucy leży jak kłoda, bo oberwała z rury w potylice. Nie mam innego wyjścia jak się poddać i patrzeć co czeka moją przyjaciółkę. Gdyby nie Eli i kontrakt miałbym większe pole manewru... Zaprowadzili nas do pomieszczenia na drugim piętrze. Kazali odstawić dziewczyny i pójść za strażnikiem do innego pokoju.

Teraźniejszość.

M: Proszę, proszę... Dziecię marnotrawne w końcu się ocknęło!

Ja: Ktoś ty? *złapała się głowę*

M: Nie potrafisz już rozpoznać własnej matki?!

Ja: MATKI??

M: Drogie dziecko jak ja za tobą tęskniłam.

Ten sarkazm. Powolnym krokiem zmierzała w moją stronę. Gdy już stała przede mną energicznym ruchem złapała mnie za szyję i zaczęła dokładnie przyglądać się mojej twarzy. Odepchnęłam jej rękę.

M: Naprawdę ciężko was odróżnić.

Ja: Was?

M: Nauczyłaś się niemieckiego?

Ja: Co?! NIE..! Never mind! Chcę wrócić do domu, do chłopaków... I do Sashy!

M: Wszystko w swoim czasie. Najpierw będziesz musiała przejść pewien test. Bo chcesz go zrobić, prawda?

Ja: A mam inne wyjście?!

M: Ależ z ciebie mądra dziewczynka!

Znów ten sarkazm. KUSOU! Jak mnie ta baba denerwuje. Ma szczęście, że jestem przykuta, dodatkowo te bóle i zawroty głowy.

Ja: Zanim na cokolwiek się zgodzę, chcę, żebyś odpowiedziała mi na dwa... NIE! TRZY! Tak, trzy pytania.

M: No słucham...

Ja: Kim jest ta dziewczyna i czemu jesteśmy ze sobą skute oraz jak ja się tu znalazłam?

JH: Oj Lucy... Z tobą coraz gorzej.

W progu ujrzałam znajomą sylwetkę. Wszedł z obstawą. Był cały posiniaczony i ubrudzony.

Ja: Hope?! Co ty tutaj robisz?! I czemu wyglądasz, jak wyglądasz?!

JH: Spokojnie. Jeśli będziesz grzeczna i nie będziesz sprawiać kłopotów, wszystko pójdzie dobrze.

M: Radzę słuchać kolegi. A teraz wybaczcie mi, muszę pójść coś sprawdzić.

Kobieta wyszła z pomieszczenia, zostawiając nas samych. Dwóch typków związało chłopakowi dłonie i kazali mu siąść koło kolumny naprzeciw mnie.

Ja: Hosiki, co tu się dzieje?!

JH: Po prostu siedź cicho!

Cisza towarzyszyła nam jakąś chwilę. Trzech z pięciu "znajomych" Konia wyszło, pozostała dwójka zajęła się sobą, ciągle na nas spoglądając. Hobi powoli przemieszczał się w moją stronę, uważając przy tym, aby tamci nie zauważyli. Był kilka stóp ode mnie.

Ja: Jak długo mamy tu siedzieć?

JH: Niedługo... *szeptem* Zaraz nas stąd wyciągnę.

Ja: Jak?

JH: *szept* Zaufasz mi?

Ja: Skoro muszę...

JH: Nawet w takiej chwili musisz być dla mnie taka złośliwa. Hehe...

Uśmiechnął się pod nosem. Wstając obrócił się o 180° i pewnym krokiem skierował się w kierunku goryli... Zaczęli krzyczeć na chłopaka, że ma siedzieć na wyznaczonym miejscu. On jednak nie ustępował i dalej ich prowokował. Nawiązali "dialog", w którym Hobi nastawiał ich przeciwko sobie, aż w końcu jeden z osiłków ogłuszył drugiego. Chłopak, korzystając z okazji, uwolnił się i znokautował gościa.

JH: Łapaj! Tu masz kluczyk do kajdanek. Rozkuj się i spadamy!

Ja: A co z Eli?

JH: Im chodzi o ciebie!

Ja: Nie zostawię jej tu!

JH: Nie pora na kłótnie!

Ja: Bez Eli nigdzie nie idę.

Przewrócił oczyma, podszedł do nieprzytomnej dziewczyny i ją podniósł, ja za to zdjęłam krępującą moje ruchy bransoletkę. Udaliśmy się w kierunku wyjścia. Nawet nam to sprawnie poszło. Działaliśmy incognito. Doszliśmy prawie do drzwi, ale mój wzrok przykuła kasa w ciemnym kącie nieopodal drzwi. Podeszłam do niej.

Ja: To śmieszne...

Powiedziałam cicho pod nosem. Z transu wytrącił mnie Hobi kładąc rękę mi na ramieniu.

JH: Lucy, to nie najlepszy moment na podziwianie wnętrza.

Ja: Wybacz, ale ta kasa... Widziałam ją wcześniej... To było we śnie...

JH: Kiedy indziej pobawimy się w detektywów!

Ja: Déjà vu.

Skierowaliśmy się w kierunku drzwi, kiedy w natychmiastowym tempie ktoś je otworzył. Stała w nich wcześniej poznania kobieta. Nie było już wyjścia, w każdym bądź nie tą drogą.

M: Myśleliście, że uda wam się uciec? HAHAHA! NIEDOCZEKANIE!

JH: Pewna tego jesteś?!

Chłopak odstawił balast, którym było nieprzytomne ciało koleżanki i przekręcił głową tak, że było słychać, jak mu w karku coś strzela.

M: Nie robi to na mnie wrażenia. A teraz albo zejdziesz mi z drogi, albo źle się to dla ciebie skończy!

W jej aurze można było wyczuć coś niepokojącego. Złapałam Hopa z rękę.

Ja: Nie ryzykuj.

JH: Mam się bać jakieś tam baby?

Ja: Hobi! Czuję to w kościach! To zły pomysł!

M: Posłuchaj jej... Bo jeszcze krzywda się stanie naszej dzidzi!

Nie wytrzymał i ruszył w stronę kobiety. Był gotów zadać jej cios, jednak coś zablokowało jego atak. To była... Elisabeth?!

Ja: Eli? Co ty robisz?

Eli: Wybacz mi Lucy, ale... nie mam wyjścia.

Wygięła Koniowi rękę. Chłopak zwijał się z bólu, ale dalej go trzymała.

Eli: To kara za to, że nie wypełniłeś kontraktu...

Słyszałam dźwięk łamiących się kości i widziałam jak Hobi upada na kolana... Dziewczyna złamała mu rękę bez żadnych zahamowań.

Eli: A to za zdradę!

Ja: JAK NA RAZIE TO TY TU JESTEŚ ZDRAJCĄ ELI!

M: Nie byłabym tego samego zdania...

Eli: No dalej Hoseok! Powiedź jej prawdę! Powiedź, jak to jej podałeś dwa, albo może i więcej razy serum zapomnienia!

Ja: O czym ona mówi?

JH: Lucy, ja...

Ja: Odpowiedź! Czy to prawda?!

JH: Ehh... Tak...

Do moich oczu napłynęło kilka łez.

M: Jeżeli teraz panienka pozwoli, proszę za mną.

Wyminęłam  ich... ZDRAJCÓW! A tak mi ufałam... ale czy to znaczy, że Jimin i Suga... NIE! Nie o tym mi teraz myśleć! Muszę stąd jakoś się wydostać i przy okazji odkryć prawdę... O tym miejscu, tej organizacji... A co ważniejsze... O SAMEJ SOBIE!

____________________________________

OMO!!! W końcu... Przepraszam za tak długą nie obecność. Mam nadzieję, że mi wybaczycie ^w^ Tak więc to ostatni rozdział tej części... Czekajcie na "tom 2". W planie mam też napisać inne ff i liczę na Wasze wsparcie ;3

Chcę wgl podziękować wszystkim czytającym, komentującym i gwiazdkującym!!! Gdyby nie Wy, moja motywacja wyglądałaby inaczej xD

Nom... To tego, ten teges... Do zobaczyska <3 :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro