34.Oddałbym wszystko... (NEWT)
NEWT
Przysiadłem obok łóżka Tommiego i patrzyłem jak śpi. Przenieśli go z sali pooperacyjnej na oddział, więc mogłem teraz siedzieć przy nim tak długo aż pielęgniarka mnie nie wyrzuci.
- Wiem, że mnie nie słyszysz. Poprzednio też nie słyszałeś, ale mam to gdzieś. Muszę powiedzieć ci, że tęsknię i bardzo cię kocham. Kocham na życie. - wyszeptałem, biorąc delikatnie jego dłoń w swoją - Może to lepiej, że mnie teraz nie widzisz. Wyglądam okropnie. Jak wrak człowieka. Nie spałem prawie całą noc. - nie wiedziałem co mówić, po prostu mówiłem - Oddałbym teraz wszystko aby siedzieć z tobą w lesie na wieży i oglądać zachód słońca. A ty trzymałbyś mnie w ramionach, przez co czułbym się bezpieczny i kochany. I już żadna wiewiórka by mnie nie wystraszyła, bo z tobą u boku nie bałbym się niczego. Oddałbym wszystko aby znów usłyszeć jak mówisz do mnie "słoneczko" i już wcale bym się nie denerwował tym, że tak naprawdę wciąż śmiejesz się z tej sytuacji z farbą do włosów. Oddałbym wszystko żeby choć jeden jedyny raz zobaczyć jak na mnie patrzysz z uśmiechem i nawet jeśli potem wszystko miało by zniknąć, a ja bym został z niczym, bo przecież oddałem wszystko za ten moment, to powiedziałbym, że nie żałuję, że było warto. Tak bardzo za tobą tęsknię, Tommy. - wyjąkałem, pochylając się i lekko całując jego dłoń.
Oddałbym za niego życie gdyby to sprawiło, że teraz by się obudził i byłby zdrowy.
Poświęcił bym się dla niego.
Oddałbym wszystko...
Oparłem głowę o swoją rękę, złączoną z jego, zaciągając się zapachem Tommiego, bo ten z jego pokoju w domu zdążył przez noc lekko wywietrzeć.
Siedziałem w takiej pozycji dość długi czas. Całe ciało zdrętwiało, domagając się ruchu, ale ignorowałem to. Nie miałem siły by wstać oraz nie potrafiłem zmusić serca by pozwoliło mi na zostawienie na chwilę Tommiego na sali.
Nagle poczułem wibracje w kieszeni. Wyciągnąłem telefon Tommiego, który dała mi na przetrzymanie Claudia rano. Aktualnie jego rodzice czekali właśnie na lekarza aby dowiedzieć się więcej, ale ja wolałem nie czekać z nimi. Wolałem siedzieć przy swoim skarbie.
- Dzwoni Jackson. - powiedziałem do nieprzytomnego Tommiego - Nie lubię go, ale wiem, że ty go lubisz, dlatego odbiorę. - dodałem cicho, po czym nacisnąłem zieloną słuchawkę - Hej. - przywitałem się niepewnie.
Jackson: Newt? Dasz mi Thomasa do telefonu jeśli jest gdzieś w pobliżu? Chciałem spytać się tylko co u niego słychać.
Zdusiłem w sobie chęć wybuchnięcia płaczem.
- To nie jest możliwe. On...- spojrzałem na śpiącego chłopaka - Siedzę właśnie w szpitalu. Tommy jest w śpiączce. - wyjaśniłem.
Jackson: O Mój Boże! Co się stało? Wyjdzie z tego?
- Lekarze mówią, że tak, ale nie dają stuprocentowej pewności, że nie pojawią się komplikacje. Zawsze mogą, chociaż lekarz, który przeprowadzał operację twierdzi, że w to wątpi.
Jackson: Tak mi przykro, Newt. Jeśli jest coś co mogę dla was zrobić...zrobić dla ciebie to zawsze możesz się do mnie zwrócić.
Miałem już mu podziękować i powiedzieć "Nie, dzięki", ale potrzebowałem rozmowy i to nie z mamą lub z rodzicami Tommiego.
- Mógłbyś przyjechać? - poprosiłem.
Jackson: Oczywiście! Namówię rodziców i za dwie godziny powinienem być na miejscu. Nie martw się. Thomas wyzdrowieje. Nim się obejrzysz, będzie znowu przy tobie. Będzie dobrze. Wierzę w to całym sercem.
- Dzięki za wszystko, Jackson. - wyszeptałem.
Jackson: Nie ma za co. Bardzo lubię Thomasa i go szanuję. Jest moim przyjacielem. Na pewno chciałby abym zrobił coś dla ciebie. Niedługo będę to pogadamy na spokojnie.
- Okej. To narazie. - powiedziałem cicho, po czym się rozłączyłem.
Po raz kolejny z moich oczu poleciały słone łzy, zaznaczając mokrą, krętą ścieżkę na moich policzkach.
* * *
- Hej i co z Thomasem? - usłyszałem głos Jacksona, gdy siedziałem na korytarzu, patrząc na swoje buty.
- Nadal to samo. Wyprosili mnie z sali. Ma jakieś badania. Muszą sprawdzać co jakiś czas czy wszystko dobrze się goi. - wyjaśniłem cichym głosem nawet na niego nie patrząc.
Usiadł koło mnie z głośnym westchnieniem.
- Jak to się stało? - spytał.
- Komplikacje po wypadku. Ale zdecydowanie zaszkodził mu stres. To moja wina. - wyszeptałem, znów powstrzymując się od płaczu.
- Nie mów tak. To nie jest niczyja wina. Czasami zdarzają się pewne komplikacje po operacjach czy urazach. A szczególnie jeśli chodzi o głowę. Nie obwiniaj się. - oznajmił.
Spojrzałem na niego, chociaż obraz już lekko zamazywał się przez cisnące mi się do oczu łzy. Pozwoliłem im spłynąć w momencie gdy zdecydowałem się opowiedzieć Jacksonowi o sytuacji z Angelą.
- Dobra, zmieniam zdanie. To nie jest niczyja wina. To jej wina. - powiedział gdy skończyłem mówić.
- Wiem o tym, ale ja też się do tego przyczyniłem. - pokręciłem głową.
- Niby czym? Tym, że w twoim sercu zasiało się ziarenko wątpliwości? Jesteś tylko człowiekiem, Newt. Miałeś prawo do zazdrości. Miałeś prawo myśleć czy podejrzewać Thomasa o zdradę, nawet jeśli do końca w to nie wierzyłeś. Miałeś dowody. Jego dziwne zachowanie tak jak powiedziałeś. Miałeś prawo do podejrzliwości. Tak jak mówiłem, jesteś tylko człowiekiem. Ja bym zaregował tak samo na twoim miejscu, tylko, że ja nie przyznał bym się do swoich wątpliwości partnerowi, a ty miałeś na tyle odwagi aby być z nim szczery. Za co muszę powiedzieć, że cię podziwiam. A teraz nie martw się już. Thomas z tego wyjdzie. Przydałby ci się odpoczynek, bo wyglądasz naprawdę źle. - stwierdził.
- Muszę tu zostać. W domu czuję się obco gdy nie ma go przy mnie. - wyjaśniłem.
- Rozumiem. Więc może kupię ci przynajmniej gorącą kawę? Kofeina powinna trochę podnieść cię na duchu i może wykrzesisz z siebie odrobinkę życia. - zdecydował - Zaraz wrócę. - wstał, po czym po paru krokach zniknął za rogiem.
Byłem mu wdzięczny za troskę. Myliłem się co do niego. Może i czuł miętę do Tommiego, ale zachowywał się bardziej jak przyjaciel niż rywal.
Gdy lekarze wyszli, oznajmiając, że gojenie przebiega dobrze i nie ma żadnych niebezpiecznych dla życia zmian, rozpłakałem się ze szczęścia i ulgi. Jackson został ze mną i śpiącym Tommym najdłużej jak mógł, cały czas podnosząc mnie na duchu.
* * *
Minęły trzy dni. Trzy dni siedzenia w dzień przy łóżku Tommiego. Trzy dni spania w nocy w jego pokoju. Trzy dni ciągłego strachu, który wkradał się do mojego serca niczym złodziej nocą. Trzy dni bez jego głosu. Bez widoku jego otwartych oczu. Bez jego uśmiechu. Trzy dni, które dla mnie były niekończącą się wieczną torturą.
Mama Tommiego przez ten czas wróciła do pracy, ponieważ nie dali jej więcej urlopu. Ja olewałem szkołę i znów do niej nie chodziłem. Moja mama była trochę na to zła, ale rozumiała mnie.
Nadszedł dzień czwarty. Był piękny, słoneczny czwartek. Dla innych. Dla mnie ten dzień był tak samo ponury jak te wcześniejsze. Widziałem dokładnie jak wyróżniam się swoim smutkiem na tle radosnych ludzi na ulicy.
John zostawił mnie kilka ulic od szpitala, bo spieszył się do pracy. Miałem dać mu znać jeśli dowiem się czegoś na temat Tommiego.
Doszedłem do budynku, szybko wsiadając w windę, która zawiozła mnie na oddział gdzie leżał Tommy.
Przechodziłem właśnie przez korytarz, kierując się do sali gdy zatrzymał mnie lekarz.
- Chłopcze! - zawołał, podbiegając do mnie.
- Coś nie tak z Tommym? - spytałem ze zmartwieniem.
- Wszystko jest dobrze, a powiem nawet więcej...- zaczął z uśmiechem - Dziś z samego rana wybudziliśmy go ze śpiączki. Za kilka dni powinien dostać wypis i...- nie słuchałem go dalej.
Zerwałem się z miejsca i z bijącym mocno sercem, wpadłem do sali.
Na początku myślałem, że lekarz mnie okłamał, bo Tommy nadal leżał z zamkniętymi oczami, ale nagle lekko je uchylił.
Poczułem jak w moim ciele znów rodzi się tak utęsknione szczęście. Podeszłem do łóżka z szerokim uśmiechem, nadal nie mogąc uwierzyć, że on żyje i teraz już nic nas nie rozdzieli.
Jego oczy odnalazły moje, przez co moje serce zaczęło przyspieszać z sekundy na sekundę coraz bardziej.
Miałem już powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie i że bardzo go kocham, ale Tommy mnie uprzedził, mówiąc coś, co sprawiło, że moje serce zatrzymało się na chwilę, a ciało sparaliżował strach.
- Kim jesteś? - spytał, przymrużając nieznacznie oczy.
NOTKA OD AUTORA
Nie bijcie!!! 😭 xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro