Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#prolog

Według niektórych, śmierć jest wybawieniem od zmartwień. 

Co do życia w innym świecie, wypowiadać się nie mogę. Może i istnieje, lecz na pewno nie jest przeznaczone dla takich istot, jak ja. 

Kostucha, to zdradziecka istota...

Trzy razy umierałem, za każdym kolejnym było gorzej. Teraz jednak, gdy wreszcie było tak cudownie, a wszysto prawie się skończyło, znowu coś odwlekło mnie ku temu światu. Dlaczego coś nie pozwala pożegnać się z życiem, a może raczej żałosną egzystencją? Nie mam pojęcia...  

W.








Cicho i ostrożnie do skradałam się niekończącym tunelem, który zdawał się po prostu prowadzić naprzód i naprzód. 

Choć nie cierpiałam na klaustrofobię, czy nic w ten deseń, czułam się tu wyjątkowo nie komfortowo. Prawie tak, jakby ściany w monotonnym, szarym kolorze, których  nikomu nie chciało się ich powlec jakąkolwiek farbą, chodźby jasnym błękitem za grosze. Zresztą... Podążając dalej i oświetlając ściany ostrym snopem światła pochodzącym z latarki, którą kurczowo ściskałam w ręku, doszłam do wniosku, że kiedyś musiały być zielonkawe, lecz kolor wyblakł od działania deszczu i słońca. 

Teraz, kiedy już tu jestem, czuję się nieswojo. Co innego, przed osobami z roku popisywać się, że rozwiąże się tajemnicę, o której pojęcia nie mieli doświadczeni policjanci z całego miasta?

Ależ oczywiście ja, musiałam jak zawsze pokazać swoją wartość, zamiast spraw drobnych złodziejaszków, rzec do przełożonego, że wolisz mieć bardziej angażującą sprawę, a nawet ku wszelkiemu zdumieniu ją otrzymać... Sprawy pizzeri Fredd'yego... Po prostu wspaniale. Dalej pamiętam uśmieszek tego idioty, kiedy wręczył mi cienką teczuszkę wypełnioną jedynie kilkoma zeznaniami świadków i map. Dwie osoby... Założyciele... To właściwie tyle. Zero świadków. Zero poszlak. Puste kartki. Jedyne, co udało mi się wyszperać w Internecie, to informacje o założycielach. Pierwszy z nich przepadł kilka miesięcy temu po pożarze ostatniej z nich, która zabrała ze sobą połowę lasu. Drugi, od ponad dwudziestu lat, był uznany za zaginionego. Ach ten mój pech... Jedyne, co mogłoby mi się przydać do rozwiązania śledztwa, to istnienie zgliszcz domu strachów, którego nazwy dotąd nie znałam, powiązanego z lokalami i może jeszcze dar rozmowy z duchami. Dlatego właśnie wsiadłam do samochodu w środku nocy, ubierając na siebię jedynie cienką kurtkę i tak oto trafiłam w to miejsce...

Niestety, zamiast idealnego, no może porośniętego bluszczem budynku, wypełnionego starannie uporządkowanymi stosami papierów, które do czegoś by mi się przydały, znalazłam zupełnie zniszczone budynki i nadpalone wewnętrzne pokoje, ciągnące się długimi korytarzami. Dopiero po długim czasie, kiedy już miałam zawrócić, trafiłam do większych pomieszczeń, poprzez wyrwę w ścianie, która wyglądała tak, jakby ktoś ją zamurował, a następnie jakiś czas potem, rozerwał potężnymi pazurami. 

Tutaj, kolor ścian okazał się być cudownym, głębokim kolorem oliwy z oliwek, może ciutkę bardziej zgniło-zielonym. Wszytko nawet całkiem dobrze się prezentowało, chociaż po ścianach, rozciągały się plamy spalenizny i odłażącej płatami farby. 

Szłam teraz już pewniej. Co dziwne, chociaż wybuchł tu dwa lata temu pożar, wszytko było w jak najlepszym porządku, nawet instalacja elektryczna działała i poza tym, że prawie poraziłam się prądem, była w całkiem niezłym stanie.

Wkrótce bez niczyjej pomocy odnalazłam biuro, wcale, ale to wcale nie kierując się osmalonym planem domu strachu, wiszącym na ścianie. 

Wracając, kiedy tylko tam dotarłam, głęboko westchnęłam. 

Albo ktoś bardzo mnie nie lubi, albo mam pecha, albo to tu rozpoczął się pożar. Na podłodze, nie widniał nawet jednej, najmniejszy skrawek papieru. Wszystko, było doszczętnie spalone.

Wiedząc, że w tym pomieszczeniu niczego nie znajdę, ruszyłam tak zwyczajnie podkręcić się po magazynach. 

Jednak nie był to mój szczęśliwy dzień. Dochodziła północ, a ja marznąc, błąkałam się po opuszczonym budynku i szukałam papierów, które najpewniej spłonęły. To wszystko było bez sensu..

 Ach... Jeszcze do głupie ultimatum... Otórz wcześniej o tym nie wspominałam, ale szef rzekł, że mam czas do początku stycznia, aby stać mu cokolwiek nowego, istotnego w sprawie. Inaczej zostanę zwolniona.

Moje plecy aż.przeszedł dreszcz. Pracowałam w policji dopiero dwa tygodnie. Wolałabym dalej to czynić. Najlepiej do emerytury, kiedy z moim mężem, którego nie mam, zbuduje sobię willę, basen... Ach... Rozmarzyłam się. W tym czasie, rozległo się odległe bicie zegara. Północ. Siedzę tu już w sumie cztery godziny. Czas wracać. Zdaję sobię sprawę, że siedziałam na starej, spruchniałej, drewnianej skrzyni. 

Nad moją głową wisi fragment upiornego kostiumu, przedstawiającego głowę królika. Wkładam rękę prosto, między zęby. Aż dziw, że właśnie to przyszło do głowy dorosłej osobie... 

- Ech... Żebyś ty mógł mi powiedzieć, co tutaj zaszło... - gładzę królika po mokrej, zlepionej czymś, o czym chyba nie chcę nic więcej wiedzieć sierści i w dalszym ciągu penetruję jego żuchwę. 

Przypadkowo dotykam ukrytego wewnąrz maski kawałka metalu, który natychmiast z głośnym trzaskiem odskakuje, rozcinając mi palce. 

Szybko wyjmuję rękę z paszczy monstrum i krzywię się na widok krwi spływającej po nieregularnej krawędzi rany. Nie wygląda dobrze. Trzeba to odkazić czym prendzej. 

Zabieram aparat i już mam wyjść, kiedy skrzynia, którą wcześniej zajmowałam przesuwa się lekko w przód. 

Zamieram...

Nasłuchuję...

Krzyczę, robiąc z siebie idiotkę.

To nic.

Omamy.

Właśnie wtedy, słyszę cichy głos, jakby prośbę o pomoc.

Zamieram pół kroku od drzwi.

Z pomiędzy deseczek prowizorycznego krzesła, dobiega mnie słaby blask oczu. 

Dziwnych, jeśli można tak rzec oczu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro

Tags: