Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział trzeci

Drogę na SoHo przebyliśmy w ciszy. Jechałam z Zeną dużym, czarnym samochodem z przyciemnianymi szybami, które wyglądały też na kuloodporne, ale mogłam się mylić. W końcu moja wiedza na temat czegokolwiek była naprawdę niewielka. Uczyłam się jak mogłam, ale pójście do pracy w wieku dwunastu lat średnio współgrało z sumienną nauką.

Z samochodu wyszłam samodzielnie i gdy tylko moje stopy spoczęły na chodniku, odetchnęłam pełną piersią. Przebywanie w małej przestrzeni z mężczyzną, który pachnie tak dobrze jak Zena okazało się bardziej niż przytłaczające. Mogłabym się tym upoić i trochę mnie to przerażało.

— Zapraszam ze mną — mruknął, kładąc dłoń w dole moich pleców.

Usilnie starałam się zignorować myśli na temat wielkości jego palców, ciepła jego ciała i tego, że był taki duży. Sięgałam mu ledwo bicepsa w płaskich butach.

Szliśmy przez dłuższą chwilę wzdłuż ulicy z piękną architekturą, mijając mnóstw zabieganych ludzi, którzy wydawali się być zamknięci we własnych światach. Starałam się chłonąć widoki jak gąbka, bo naprawdę bardzo podobała mi się okolica i gdyby nie ręka Zeny na moich plecach, zgubiłabym go. Pociągnął mnie na prawo, gdzie większość budynków była w jasnych odcieniach i zatrzymał się przed najjaśniejszym z nich. A przynajmniej tak mi się wydawało. Wejście, w porównaniu z innymi było bardzo skromnie zdobione — prostota była urzekająca. Dwie wąskie kolumny a pomiędzy nimi szklane wejście, które otworzył przed nami odźwierny. Mężczyzna ukłonił się z miłym uśmiechem, więc z chęcią to odwzajemniłam.

— Dzień dobry — odezwałam się.

— Dzień dobry.

Na tym zakończyło się wymienianie uprzejmości. Razem z Zeną udaliśmy się do windy, a nią na czwarte piętro, potem korytarzem na lewo i do samego końca. Stanęliśmy przed sporymi, mahoniowymi drzwiami i mój towarzysz wyciągnął z kieszeni marynarki klucze. Otworzył drzwi i gestem zaprosił mnie do środka.

W pierwszej chwili nie zrozumiałam przekazu. Weszłam do pokaźnej, bardzo komfortowej przestrzeni w ciemnych kolorach i zastygłam. Znajdowałam się w dużym, otwartym mieszkaniu z przeogromnymi okiennicami przed sobą. Po lewej stronie miałam wieszaki i szafkę na buty, dalej były schody prowadzące na otwarte piętro. Prawą stronę stanowiła ściana z jednymi drzwiami, za którymi mogła, ale nie musiała znajdować się łazienka. Zrobiłam kilka kroków do przodu i po prawo trafiłam do kuchni, którą od wielkiego salonu oddzielała wyspa kuchenna z trzema lampami o brązowych kloszach. Była tam duża lodówka, bardzo przystępny, nowoczesny aneks kuchenny, zmywarka i kilka szafek w których były naczynia. Salon był urządzony minimalistycznie, za schodami na ścianie wisiał duży telewizor, przed nim był stolik i sofa. Do tego kilka rodzajów roślin. Po dotarciu do okna i pochłonięciu widoków na piękne kamienice, odwróciłam się i uniosłam głowę, by zobaczyć odgrodzone szybą pomieszczenie na górze — sypialnie. Widziałam wielkie łóżko przykryte bladoróżową pościelą, za nim pół ściany szaf i otwarte drzwi do łazienki. Byłam oniemiała. Nie mogłam zamknąć ust, które rozwarły się z wrażenia.

— Jak ci się podoba? — zapytał w końcu Zena. Stanął tuż obok mnie i to dopiero jego pociągający zapach otrzeźwił moje zmysły. Spojrzałam w górę, na jego surową twarz i najpierw zacisnęłam usta w wąską linię, a potem wyszczerzyłam się jak głupia.

— Jestem zachwycona — powiedziałam szczerze. — Jest tak minimalistycznie i pięknie. Dużo przestrzeni, można spokojnie odetchnąć. Jedno wielkie wow.

Zena przytaknął, zwracając się do mnie całą sylwetką i pewnym ruchem założył mi włosy za ucho. Gorąc uderzył w moje policzki, zalewając je czerwienią niczym wulkan. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, a nogi zmiękły. Za nic nie rozumiałam reakcji mojego ciała, ale miałam to gdzieś w tym dziwnym, intymnym momencie. To było takie inne, niezrozumiałe, ale i komfortowe. Pierwszy raz w towarzystwie mężczyzny..., gdy podniósł rękę do mojej twarzy, nawet nie przeszło mi przez myśl, że mógłby mnie uderzyć. Bezwiednie mu zaufałam.

Pytanie..., dlaczego? Nie wyglądał na kogoś godnego zaufania a jego oczy nie świeciły wesołym, pełnym przyjaźni blaskiem. Mijając go na ulicy uznałabym, że jest niebezpieczny. A jednak teraz stałam przed nim w pięknym mieszkaniu i wszystko we mnie krzyczało: „zaufaj mu".

— A okolica? Podoba ci się? — zapytał.

— Bardzo.

— Cieszę się. Zamknij oczy — dodał ciszej.

Wykonałam jego polecenie bez wahania i spięłam się, gdy przeszedł za mnie. Jego duże dłonie spoczęły na moich ramionach, tuż przy szyi. Mój oddech przyspieszył a na ciało wstąpiła gęsia skórka. Czułam, że płonę. Całe moje ciało dosłownie płonęło.

— Rozluźnij się, jesteś bezpieczna.

Przygryzłam wargę. Nikt nigdy mi tego nie powiedział. Nigdy się tak nie czułam. Czego on ode mnie chciał?

— Gdybym zapytał o granicę twojej strefy komfortu, co byś odpowiedziała?

— W jakim sensie?

— Dam ci wszystko, czego potrzebujesz — oznajmił tak pewnym siebie głosem, że byłabym w stanie uwierzyć mu we wszystko.

— Wszystko? — zapytałam słabo.

— Wszystko, Aniele. Ale chcę w zamian coś bardzo ważnego — dodał wprost w moje ucho. — Ufasz mi?

— Nie wiem — szepnęłam.

— Powiedziałem ci, że spełniam marzenia, prawda? — Przytaknęłam ruchem głowy. — Chcę spełnić twoje. Mam dla ciebie propozycję, na której rozważenie dam ci dziesięć dni.

Zrobiłam krok do przodu i niepewnie odwróciłam się do niego przodem. Jego twarz nie zdradzała żadnej emocji, stał sobie taki wielki i niewzruszony w chwili, gdy ja miałam wrażenie, że serce wyskoczy mi przez gardło. Co on mi robił? Dlaczego się go nie bałam? To przez to, jak spokojny był? Przez to, jak ostrożnie się ze mną obchodził? A może już do reszty mi odbiło?

Zaufaj.

— Oddychaj — przypomniał i złapał mnie za nadgarstek, a potem pociągnął do wyspy kuchennej, przy której usiadłam. — Chcesz wody?

Przytaknęłam, więc podszedł do lodówki i wyjął z niej małą szklaną buteleczkę. Podał mi ją i nachylił się ku mnie, układając swoje duże dłonie na blacie. Upiłam kilka łyków, przyglądając się jego długim palcom zakończonym zadbanymi paznokciami. Miał bardzo ładne dłonie. Gdzieniegdzie miał blizny i nawet zauważyłam kilka przetarć.

Gdy skończyłam pić, spojrzałam mu w oczy. W zimne, błękitne oczy okolone pięknymi rzęsami. Był taki... przystojny. I jednocześnie przerażający.

— Musimy ustalić kilka zasad — oznajmił poważnie. — Pierwsza i najważniejsza to dyskrecja. Wszystko, co jest związane z nami, zostaje wyłącznie między nami. — Wyprostował się, sięgnął do jednej z szafek za sobą i z wysokiej szklanki wyciągnął dwie zwinięte w rulon kartki. Rozłożył je i przysunął pod mój nos. — To prosta umowa o poufności w dwóch jednakowych egzemplarzach. Przeczytaj ją i podpisz, mój podpis już tam jest.

Spojrzałam na zadrukowany papier i wspierając policzek na ugiętej ręce, zaczęłam powoli czytać. Umowa zakładała, że na czas trwania naszej współpracy — o której niczego na ten moment nie wiedziałam — zobowiązujemy się do utrzymania jej tylko pomiędzy naszą dwójką. Za niedotrzymanie warunku grozi kara pieniężna w kwocie pół miliona dolarów, co od razu ostudziło we mnie jakiekolwiek chęci na podpisywanie tej karteczki. Poza tymi dwoma informacjami zostały jakieś paragrafy oraz wzmianka o tym, że jakakolwiek zmiana w naszej umowie musi zostać zatwierdzona pisemnym podpisem.

Uniosłam głowę, by sceptycznie spojrzeć na błękitnookiego mężczyznę przede mną i przygryzłam wargę. Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym myśleć.

— Mogę dowiedzieć się czegoś więcej zanim to podpiszę?

— Umowa, którą ci dałem to tylko zabezpieczenie. Jedyne, do czego cię zobowiązuje to dyskrecja w kwestii tego, co za chwilę do ciebie powiem. Nie masz się czego bać, zaufaj mi.

Znowu to słowo, tym razem z jego ładnych, męskich warg.

Przeczytałam to raz jeszcze i niepewnie podpisałam oba egzemplarze.

— Doskonale — mruknął Zena. — Jeżeli zgodzisz się na moje warunki, mieszkanie, w którym obecnie stoimy zostanie wynajęte na twoje nazwisko na dwa stałe, nieodwołalne miesiące. Nieodwołalne, czyli nawet jeśli w trakcie trwania naszej współpracy zrezygnujesz, masz prawo tutaj zostać. Pokryję wszystkie koszty bez względu na to, co się wydarzy.

To się źle skończy, to się źle skończy, to się źle...

W zamian za co? — zapytałam.

— W zamian za ciebie, Aniele.

— W zamian za mnie? — powtórzyłam tępo. — Ale... że jak?

— Chcę żebyś była do mojej dyspozycji. Chcę poznać twoje ciało, twoje pragnienia i lęki. Chcę przekroczyć każdą twoją barierę. Zniszczyć mury, wydobyć to, co skrywasz.

Przez chwilę nie miałam pojęcia, co się właśnie wydarzyło. Patrzyłam tępym wzrokiem na mężczyznę stojącego przede mną i nie mogłam wyjść z szoku. Ten kompletnie obcy, bogaty, piekielnie przystojny mężczyzna chciał spełnić moje marzenie w zamian za... seks? Bo niby o co innego mogłoby mu chodzić? Przekraczanie barier? Odkrywanie siebie? Jak nic, chodziło o seks.

Czy byłam tak zdesperowana by oddać swoje ciało? Czy mogłabym upaść tak nisko, by dosięgnąć tego, na co pracowałam przed tyle lat? Cholera, oczywiście, że mogłam. Już niejednokrotnie rozważałam takie wyjście. Głównie po awanturach z użyciem siły, do których w moim domu dochodziło przynajmniej dwa razy w miesiącu.

— Daję ci dziesięć dni na przemyślenie propozycji — dodał Zena. — Jeśli się zdecydujesz na taką współpracę, przyjedź do mojego biura i wtedy zajmiemy się resztą. Póki nie otrzymam zielonego światła, nie będę się zagłębiał w szczegóły.

Przytaknęłam, ale potrzebowałam choć odrobinę więcej konkretów.

— Czy... to już będzie sponsoring?

— Myślę, że to bardzo indywidualna kwestia — mruknął. — Przemyśl to. Ja jestem zdecydowany. Dodatkowo mogę ci zagwarantować dobrą pracę z dala od domu rodzinnego, pełne wsparcie materialne jak i każde inne oraz bezpieczeństwo. — Pochylił się nad blatem, zrównując poziom naszych oczu. — Musisz tylko mi zaufać, Aniele.

— Ja... — NIE MOGĘ — ...przemyślę to.

***

Cztery i pół godziny po pożegnaniu się z Zeną, nadal nie wiedziałam, co myślę. Moją głowę zaprzątało mnóstwo myśli i pytań, na które nie znałam odpowiedzi. Najmocniej zastanawiało mnie to, dlaczego niby ja miałabym otrzymać od niego taką propozycję? Co takiego było we mnie, że mężczyzna pokroju Zeny w ogóle zwrócił na mnie uwagę? Nigdy wcześniej żaden nawet nie próbował mnie poderwać! Albo nawet tego nie zauważyłam, bo byłam zbyt pochłonięta pracą i myślami o ilości moich pieniędzy. Zbierałam je już tak długo, że kalkulacja każdego kolejnego dolara przychodziła mi wręcz automatycznie.

Siedziałam w restauracji i konsumowałam sałatkę z tuńczykiem, którą zamówiłam kilkanaście minut wcześniej. Po spacerowaniu pełnym wysiłku intelektualnego musiałam uzupełnić energię, więc zmierzając do domu, skręciłam do jednego z centrów handlowych. Na środkowej kondygnacji mieściła się jedna z moich ulubionych miejscówek na szybki, pełnowartościowy posiłek.

Byłam mniej więcej w połowie jedzenia, gdy na ruchomych schodach pojawiła się znajoma postać. A gdy mnie zauważyła, od razu się spięłam. Wyrzuty sumienia uderzyły we mnie jak rozpędzony pociąg.

— Verina! — odezwała się, gdy była jakieś dwa kroki ode mnie. — Skarbie, gdzie byłaś, jak cię nie było!? — dodała. Ujęła moje policzki w obie dłonie i ignorując fakt, że mam pełną tuńczyka buzię, pocałowała mnie. — Moje słodkie usteczka.

Caroline Michaelson była moją dziewczyną. Wysoka, długonoga szatynka o przeszywającym, momentami lekko upiornym, ciemnobrązowym spojrzeniu. Uwielbiała modę, jej rodzice byli szanowanymi w mieście prawnikami, a my spotykałyśmy się odkąd skończyłam szesnaście lat. Poznałam ją w kawiarni, gdzie pracuję do tej pory. Przez kilka tygodni, dzień w dzień przychodziła po kawę i zawsze patrzyła tylko na mnie, a potem zaprosiła mnie na imprezę. Zaintrygowała mnie swoim pięknym uśmiechem, chęcią poznania mnie i szczerą troską w swoich ciemnych oczach. Z biegiem czasu zbliżyłam się do niej, pokochałam ją i jej troskę o mnie i... jakoś tak wyszło, że pewnego dnia upiłam się i wylądowałyśmy w łóżku. Potem Caroline wyznała, że mnie kocha. A ja zrobiłam to samo, bo miłość była jednym z moich najszczerszych marzeń. Pragnęłam i potrzebowałam tego uczucia.

— Hej — szepnęłam, gdy przerwała pocałunek.

Kobieta usiadła naprzeciwko mnie, oparła łokcie na stoliku i wbiła we mnie intensywny wzrok, uśmiechając się przy tym.

— Nie widziałam cię tydzień. Nienawidzę wyjazdów za miasto z mamą, nie mogę wtedy przy tobie być — oznajmiła z wyrzutem. — Jesteś strasznie bladziutka, kochanie.

Matka Caroline była prawnikiem, ale często wyjeżdżała za miasto na spotkanie ze swoimi klientami. Moja dziewczyna jeździła razem z nią, choć zawsze narzekała, że tego nienawidzi. I nigdy nie mówiła o tych wyjazdach ani słowa. Była, znikała, wracała i to tyle. Zero tematu.

— Jestem zmęczona — przyznałam. — Mało śpię, bo staram się ciągnąć na dwie zmiany i dopiero dzisiaj wypadł mi dzień wolny.

— Kiedy w końcu pójdziesz po rozum do głowy i przeniesiesz się do mnie? — zapytała, przybierając zniecierpliwiony ton. — Od dwóch lat próbuję cię przekonać, a ty nadal swoje.

Zacisnęła swoje pomalowane na czerwono wargi w wąską linię i skrzyżowała ręce pod biustem. To był znak, że jest na mnie zła, bo znów nie przystałam na jej propozycję. Czasem Caroline była strasznie upierdliwa i bardzo mnie osaczała, ale wiedziałam, że to jej sposób na uwypuklenie mi swojej miłości. A przynajmniej tak mi to tłumaczyła, gdy dochodziło między nami do sprzeczki.

— Nie chcę się do ciebie przenieść, bo twoi rodzice znają moich oraz mieszkasz za blisko by mnie nie znaleźli. Ja muszę się przenieść tak daleko, by mieli trudność w znalezieniu mnie. — Na przykład na SoHo, w pobliżu biura pewnego zamożnego mężczyzny o błękitnych oczach. — Muszę się rozpuścić w powietrzu. Zniknąć. — Odetchnęłam głęboko, zbierając się na odwagę i mocno przygryzłam wargę. — A tak właściwie to dostałam propozycję od pewnego mężczyzny.

Wyraz twarzy Caroline z niezadowolonego zmienił się w czujny i zirytowany. Już prawie zapomniałam o tym, jak bardzo nienawidziła mężczyzn. Uważała ich za gorszych, bo wiecznie się wywyższali swoją siłą oraz jej zdaniem byli obleśni. Zawsze zwalała to na swoją orientację, ale moim zdaniem kryło się za tym coś więcej. W końcu poznałam wiele lesbijek i dosłownie żadna z nich nie miała aż takiej awersji do mężczyzn. Ja nie zwracałam na nich uwagi, bo kojarzyli mi się głównie z przemocą przez ojca albo z żałosnymi próbami złapania mnie za pupę w pracy.

— Co to za propozycja? — zapytała podejrzliwie. — Seksualna?

— Nie — zaprzeczyłam od razu — oczywiście, że nie. Wpadłam na niego w kawiarni i rozlałam na niego kawę. Potem tak od słowa do słowa, gdy palnęłam coś o braku funduszy na odkupienie jego ubrania, oznajmił, że szuka kogoś do pomocy w... archiwach swojej firmy — skłamałam gładko. — Dodatkowo zapewnił też mieszkanie służbowe.

Jasna cholera, miałam ochotę unieść dłoń i sprawdzić czy nie wyrosły mi rogi od tego paskudnego łgarstwa. Ale co miałam zrobić? Caroline by mnie nie zrozumiała. Gdybym powiedziała jej prawdę, wpadłaby w szał i znów zaczęłaby tyradę na temat tego, jak ohydni i bezduszni są mężczyźni.

— Wiesz, że tacy mężczyźni zawsze chcą tylko seksu? Słyszałam wiele historii o bogatych dupkach, którzy kupowali sobie młode dziewczyny i dawali im gwiazdki z nieba w zamian za seks. Chciałabyś być taką seks zabawką jakiegoś prostackiego gnojka? Jego workiem na spermę? Oni myślą, że jak mają pieniądze to mogą sobie na wszystko poz...

— Dość — przerwałam jej ostro. — Dość Caro. Dość, proszę. Nie zaproponował mi seksu, tylko pomoc, bo zrobiło mu się mnie żal.

— Nie potrzebujesz niczyjej litości. Jesteś moją dziewczyną, silną i niezależną kobietą. Czy on jest przystojny?

No i się zaczęło. Przewróciłam oczami, łapiąc się za skronie.

— Wiem, że wygląd może wiele zdziałać kochanie. Wiem też, że uważasz się za biseksualną, ale przecież już tyle razy o tym rozmawiałyśmy! Nikt nie da ci tego, co...

— Hej, Caroline — przerwałam jej raz jeszcze. Ujęłam w obie dłonie jej prawą rękę. — Uspokój się. Wdech i wydech, to tylko luźna propozycja. Opowiedz mi o swoich studiach, hm?

Zacisnęła wargi, ale przytaknęła.

— Zabierają mi za dużo czasu i rozważam rzucenie ich, bo ekonomia wcale mnie nie ciekawi. Chciałabym jednak spróbować coś z ubraniami.

— Masz jakieś nowe pomysły?

Caroline uwielbiała nietuzinkowe połączenia ubrań i czasem udawało jej się nawet coś uszyć, ale jej matka tego nie popierała. Starała się zabić tę pasję, ale upór Caro był zbyt silny.

— Mam masę! — rozweseliła się. — Myślę, że muszę ci je przestawić. A potem w końcu spędzimy razem trochę czasu. Co ty na to? Może jakieś filmy? — Wyszczerzyła się, ściskając moje palce. — A potem długa kąpiel, zmysłowy seks i przytulanie?

— Z chęcią.

Może spędzając miło czas z moją dziewczyną, pozbędę się tej głupiej, niemoralnej propozycji od Zeny i dziwnego wrażenia, że ten mężczyzna jest inny.

Inny, czyli pociągający i intrygujący. A przecież ja nie lubię mężczyzn.

Prawda? 

________________

Twitter: #Amethystpl

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro