Rozdział pierwszy
Sobotnie wieczory dzieliłam na znośne i wycieńczające. Znośne były wtedy, gdy zaczynałam zmianę w klubie o dwudziestej pierwszej i do pierwszej nikt mnie nie zaczepił, a wycieńczające były te od dziewiętnastej — na starcie zawsze coś szło nie tak. Przykładowo dzisiaj miałam pecha i moja koronkowa braletka z wstążeczką między piersiami musiała się spieprzyć — z rozmachem pociągnęłam za jedną z wstążeczek i wyrwałam ją, więc musiałam pozbyć się też drugiej. W konsekwencji mój dekolt był o wiele głębszy niż bym sobie życzyła. Na domiar złego miałam dzisiaj zły cukier, bo ostatni dni okazały się jeszcze bardziej stresujące niż zazwyczaj. Rodzice zdążyli się zorientować, że nie oddawałam im wszystkiego co zarobiłam, więc wybuchła kolejna awantura, która skończyła się szarpaniną i moim spektakularnym wpadnięciem na kant mebli kuchennych. Rana ramieniu była niczym w porównaniu do wielkiego siniaka i zadrapań, które powstały na moim prawym boku.
Westchnęłam z roztargnieniem, wracając do polerowania kufli, gdy nagle znikąd pojawiła się jedna z kelnerek. Ubrana w obcisły, czerwony top i szorty z lateksu blondynka o imieniu Suzie uśmiechnęła się do mnie czarująco. Miała to wyuczone, bo napiwki w tym lokalu dzieliły się na te z macania oraz te z uśmiechu i życzliwości. Jako barmanka miałam niewiele potyczek z nietrzeźwymi osobnikami, bo oddzielała mnie lada, ale nie mogłam powiedzieć, że tego nie znałam. Niejednokrotnie musiałam osobiście podawać drinki, bo klienci mieli takie życzenie i wtedy robiło się nieprzyjemnie. Ale cóż mogłam począć, klient nasz pan, czy jak to tam szło.
— Dwa razy mojito, Rin — oznajmiła Suzie. — Raz, raz, kochana.
Bez słowa zabrałam się do pracy. Każdy z pracujących w tym lokalu doświadczył już gniewu zniecierpliwionego, pijanego klienta, więc staraliśmy się jak mogliśmy, by wszystko było podane w błyskawicznym tempie.
— Dasz wiarę, że było dzisiaj chyba z osiem loży pełnych nadzianych biznesmenów? Każdy z tych dupków skończył z dziewczyną w loży i dosłownie każdy wsadził po pięćset dolców w cycki.
— Doszło do czegoś?
Nie umiałam sobie wyobrazić siebie w takiej sytuacji z klientem, ale... przez pewien czas to rozważałam. Ilość pieniędzy, którą można było zarobić za spoufalanie się z klientem była strasznie kusząca i na pewno bym skorzystała z takiej opcji, gdyby nie fakt, że byłam kompletnie niedoświadczona w relacjach z mężczyznami. Znosiłam ich tylko przez to, że będąc miłą za barem, dostawałam napiwki. Klepanie w tyłek, szczypanie czy gwizdanie było obrzydliwe, ale nie protestowałam. Moja desperacja była o wiele większa niż można się było spodziewać.
— Dziewczyny, którym trafił się jakiś niezły towar pokusiły się na loda, ale seksu nie było. Szef nie jest zwolennikiem pieprzenia się w lożach, wiesz, jak jest. Taniec, lodzik i macanie luz, seks to już ciężka sprawa.
Z jednej strony byłam wdzięczna za to, że nasz klub nie był domem publicznym, a z drugiej były takie momenty, że życie tak bardzo mnie kopało, że wolałabym się zhańbić z byle pierwszym obcym niż po raz kolejny znosić krzyki, uderzenia i piekielną atmosferę w domu. Chciałam uciec w bezpieczne miejsce z stuprocentową pewnością, że nikt kto jest dla mnie zagrożeniem, nie znajdzie mnie. Wolność była dla mnie bezcenna i warta każdego poświęcenia.
— Jesteśmy klubem ze striptizem, nie burdelem — oznajmiłam uroczyście, przedrzeźniając naszego szefa. — Może to i lepiej.
— Z pewnością bezpieczniej — poparła mnie Suzie. Przesunęłam w jej kierunku dwa drinki. — Dzięki młoda. A powiedz mi, nie wiesz może kto dzisiaj wchodzi do klatki? Jestem od osiemnastej i już nic nie ogarniam.
— Wydaje mi się, że dzisiaj tańczy trzecia zmiana, ale nie jestem pewna.
Przytaknęła posyłając mi lekki uśmiech i odwróciła się, a następnie kręcąc biodrami zniknęła w tłumie. Przez chwilę wpatrywałam się w masę ludzi, którzy spoceni przyciskali się do siebie w tańcu bądź przez przypadek się o siebie ocierali za sprawą alkoholu. Dzisiaj był ten dzień, w którym bardzo się cieszyłam, że mam przed sobie solidną ladę.
Sięgnęłam po wysoką szklankę by nalać sobie wody, ale nim ją przechyliłam, pojawił się kolejny gość przy ladzie. Tym razem był to Kevin, czyli sześćdziesięcioletni wdowiec, który przychodził do klubu w każdą sobotę i zawsze zamawiał whisky z colą. Nawet nie pytałam, uśmiechnęłam się do niego na przywitanie i od razu nalałam alkohol i słodki napój do szklanki wraz z kilkoma kostkami lodu.
— Słabo wyglądasz skarbie — oznajmił. — Nikniesz w oczach, panno Berry.
— Ciężki tydzień. A co u ciebie?
Oparłam się łokciami o blat centralnie przed nim. Mój zepsuty strój sprowokował go do zerknięcia w moje piersi, które w tej pozycji aż o to krzyczały.
— U mnie po staremu — odparł. — Ale widząc twoją słodką buźkę od razu jest mi lepiej. Wyglądasz zjawiskowo, kochana. — Wydobył z kieszeni studolarówkę i przesunął ją w moim kierunku. — Reszta twoja.
Przechylił swojego drinka jednym haustem, wprawiając mnie w zdegustowanie, bo dosłownie nienawidziłam smaku tego alkoholu. Skrzywiłam się na tyle niedyskretnie, że parsknął śmiechem podczas odstawiania szklanki na blat.
— Do zobaczenia za chwilę, kochana — mruknął. — Jeszcze się nie napatrzyłem.
Puścił mi oczko, jednocześnie zerkając w moje cycki i moment później zniknął pośród tłumu. Mieliśmy już swego rodzaju schemat — przychodził koło dwudziestej trzeciej, pił pierwszego drinka, znikał, wracał o czwartej by wypić kolejnego drinka, znikał i pięć minut przed zamknięciem przychodził powiedzieć mi: „miłego tygodnia, Verino". Lubiłam go, bo mimo gapienia się w moje cycki, zawsze zostawiał mi duże napiwki, które upychałam sobie na koniec dnia do kieszeni. Każdy dolar się liczył.
Odetchnęłam głośno, zmęczona dniem, tygodniem i swoim życiem, i oparłam łokcie o blat, a następnie schowałam twarz w dłoniach. Kolejna wizyta u lekarza będzie równoznaczna z burą o to, że nadal o siebie nie dbam. Obiecałam, że zacznę regularnie spać, jeść i mierzyć cukier, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Musiałam pracować, żeby zniknąć i dopiero gdy tak się stanie będę mogła myśleć o regulowaniu swojego życia.
— Verina! Verina!
Zaalarmowany głos koleżanki wyrwał mnie z zamyślenia. Wyprostowałam się gwałtownie, pospiesznie szukając jej wzrokiem i gdy znalazłam, poczułam, jak ogarnia mnie niepokój. Ruby, jedna z tancerek była w samych stringach i zakrywała dłonią swoje piersi. Wyglądała na przerażoną.
— Szuka cię jakiś wielki facet! — pisnęła. — Miał ze dwa metry, mięśnie jak pieprzony atleta i mimo że z twarzy nawet niezły, to patrzył tak, jakby chciał mnie zabić!
— Czekaj, co? Po kolei — powiedziałam.
— Tańczyłam, zdjęłam stanik i znikąd pojawił się jakiś mięśniak, który zdjął mnie ze stołu! Powiedział, że mam cię znaleźć i że on cię zaprowadzi do loży.
— Do loży? — Skrzywiłam się. — Po co?
— Bo szef tak sobie życzy — oznajmił nieznajomy głos.
Spojrzałam w prawo, gdzie stał wielki, napakowany facet w czarnym garniturze i przygryzłam wargę. Wyglądał niebezpiecznie i patrzył na mnie z taką niechęcią, że zapragnęłam się skurczyć i schować w jednym z kieliszków.
— Ja... Nie rozumiem — przyznałam.
— Szef chce cię zobaczyć, nie musisz rozumieć — burknął. — Zapraszam ze mną, panno Berry.
Okay. Zimny dreszcz przeszył mój kręgosłup. Cofnęłam się zapobiegawczo o krok i objęłam drobne ciało ramionami. Skąd ten człowiek znał moje nazwisko?
— Przepraszam?
— Na litość Boską, wyjdź zza tej pieprzonej lady i chodź ze mną do loży. Nie rozumiesz? Mam ci to przeliterować?
Jego nieuprzejmość była jak policzek. Nabrałam odrobiny odwagi, ale nadal za mało by go zbesztać.
— Zamówienia przyjmują kelnerki. Jeśli pański szef chce zamówić bezpośrednio u mnie to niech się pofatyguje. Ja nie jestem kelnerką — oznajmiłam bojowo.
— Nie rozumiesz. Wychodź zza tej lady, bo nie chcesz żebym ci pomógł.
Ruszył w moim kierunku z taką pewnością siebie, że od razu straciłam rezon. Podbiegłam do przejścia jako pierwsza i wyszłam na parkiet, zatrzymując się krok od mojego oprawcy.
— No już, jestem — mruknęłam cicho. — Niech się pan nie wścieka.
Przewrócił oczami w kolorze zieleni i głośno odetchnął. Wyglądał na jakieś czterdzieści lat, miał krótko ścięte ciemne włosy przyprószone lekką siwizną przy skroniach i starannie przycięty zarost. Gdyby nie patrzył na mnie z wściekłością stwierdziłabym, że był nawet przystojny. Gdy się do mnie pochylił, gwałtownie wstrzymałam oddech. Jego twarz naznaczało pełno maleńkich blizn.
— Ile ty masz lat, dziecko?
— W sierpniu skończę dwadzieścia dwa — przyznałam. — A pan?
— Trzydzieści dziewięć. Idziemy.
Wyprostował się i wskazał żebym ruszyła w kierunku loży na piętrze, więc to zrobiłam, ale nie chciałam by szedł tuż za mną. Wolałam iść z nim ramię w ramię.
— Ostatnia loża.
Pokonaliśmy drogę do wyznaczonego miejsca w ekspresowym tempie i gdy stanęłam przed czerwoną kotarą oddzielającą lożę od przejścia, mój popieprzony towarzysz pchnął mnie do środka. Ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu wpadłam tam z impetem, zatrzymując się na kolanach. Ledwo uniknęłam zderzenia nosem z wykładziną. Pieprzony, niewychowany gbur. Zacisnęłam dłonie w pięści, mieląc w ustach przekleństwo i uniosłam wzrok, który zderzył się z odzianymi w czarne, garniturowe spodnie nogami. Przełknęłam z trudem, sunąc spojrzeniem do góry i niemal zemdlałam, uświadamiając sobie, że klęczałam przed mężczyzną, którego kilka dni wcześniej spotkałam w kawiarni.
— Wstań — polecił niskim głosem, w którym pobrzmiewała chrypka.
Niepewnie wykonałam polecenie, unikając jego wzroku, ale na marne. Gdy stanęłam na równych nogach zrobił krok w moim kierunku i siłą rzeczy po prostu ulegle spojrzałam w górę. Nadal miał ciemny zarost, ładnie obcięte włosy i oczy tak przeraźliwie jasnoniebieskie, że nie umiałam oderwać od nich swoich.
— Usiądź.
— Jestem w pracy — zaprotestowałam. Zrobiłam krok w tył, ale jego nieprzystępny, zimny wzrok skutecznie powstrzymał mnie przed kolejnym. — Ja... ugh, w czym mogę pomóc?
— Powiedziałem: usiądź.
Zacisnęłam zęby by nie wypalić jakiejś głupoty i bez słowa zajęłam miejsce na wygodnej, skórzanej kanapie. Mój rozmówca usiadł obok mnie w dystansie mniej więcej metra i pochylił się ku mnie, opierając łokieć o zagłówek. Zlustrował mnie wzrokiem, dłużej zatrzymując się na moich oczach i oblizał wargę.
— Taka subtelna... — wyszeptał, przekrzywiając głowę.
Nie dotykał mnie, a mimo to czułam jakby zacisnął wokół mnie pięści. Jego zapach był ostry, ciężki i tak męski, jak tylko mógł być. Pachniał doskonale. Tak inaczej. Tak... dobrze.
— Wiesz, kim jestem? — zapytał.
— Nie.
Po raz drugi oblizał wargę i tym razem nachylił się ku mnie jeszcze bardziej. Palcami lewej ręki zebrał włosy z prawej strony mojej twarzy, które uciekły z koka i wsunął mi je za ucho. Wstrzymałam oddech, zdziwiona skurczem żołądka, który pojawił się w odpowiedzi na jego dotyk. Moje serce zaczęło walić w pierś jak oszalałe. Nie miałam cholernego pojęcia co się właśnie działo.
— Mówią na mnie Zena — wyszeptał. Jego palec zaznaczył linię mojej szczęki, po czym opuścił dłoń, specjalnie zahaczając ją o moje kolano. — Spełniam marzenia. Masz jakieś marzenie, Aniele?
Uśmiechnęłam się nieznacznie na to określenie i przygryzłam wargę, dając sobie moment na zastanowienie nad marzeniem. Odpowiedź nasunęła się zaskakująco szybko.
— Chyba każdy o czymś marzy — mruknęłam.
— Więc o czym marzysz ty?
— Chciałabym się wyprowadzić z domu. — Poruszyłam się nerwowo na swoim miejscu, nagle odczuwając niewyobrażalny dyskomfort przez jego bliskość. Emanował taką ilością testosteronu, że czułam, jak w nim tonę. — Po co tutaj jestem?
— Chciałem cię zobaczyć.
Och.
— Widzi mnie pan — mruknęłam. — Mogę już iść?
— Nazywasz się Verina Berry — stwierdził, na co niepewnie przytaknęłam. — Masz dwadzieścia jeden lat.
— Tak, w jakim celu te pytania? Zrobiłam coś złego?
— Przeciwnie. — Cofnął się na swoim siedzeniu i patrząc na mnie nieustępliwie, potarł kciukiem dolną wargę. — Możesz iść.
Bez zastanowienia podniosłam się do pionu i z prędkością godną pantery, prysnęłam z loży. Dopiero na parterze mój oddech stał się wystarczająco głęboki.
Co to, do jasnej Anielki, w ogóle było?
***
Dwie godziny później czułam się jak wrak człowieka. Nie dość, że zamówień było od cholery, to jeszcze od dłuższej chwili kręciło mi się w głowie. Wprawdzie nie jadłam od południa, bo nie miałam czasu, ale... Szlag, mój brzuch wydał żałosny dźwięk domagający się posiłku, na który nie mogłam sobie teraz pozwolić.
— Verina zanieś Dom Perignon do ostatniej z dwoma kieliszkami! — rzuciła nagle jedna z kelnerek, biegnąc obok lady z tacą pełną brudnych kufli. — Szybko, mała!
Nie kryjąc poirytowania zmieszanego z potwornym zmęczeniem, zgarnęłam tacę, kieliszki i obrzydliwie drogi alkohol. Szłam powoli, bo wolałam donieść te procenty w całości niż oddawać z mojej pensji i napiwków.
Dotarłam do ostatniej loży i weszłam bez słowa ostrzeżenia, bo byłam zbyt wykończona i głodna, by się starać i udawać, że opinia pijących w tym lokalu mężczyzn mnie obchodzi. Zatrzymałam się jednak z jękiem, gdy dotarło do mnie, że osoba zajmująca lożę się nie zmieniła. Nadal znajdował się w niej wysoki, barczysty brunet o spojrzeniu jaśniejszym niż niebo. Zmierzył mnie uważnym wzrokiem i z zaciekawieniem uniósł brew, widząc moje bose stopy. Już zdążyłam zapomnieć, że pozbyłam się butów, bo po raz kolejny obtarły mi skórę.
— Skrzywdziły mnie — wypaliłam.
Ja pierdolę, Verina, zamknij się.
Wzrok mężczyzny przemknął po moim ciele i zatrzymał się na twarzy. Leniwym ruchem oblizał dolną wargę i przechylił głowę na lewo. W jego błękitnych oczach czaiło się coś mrocznego.
— Przeziębisz się.
Zacisnęłam wargi w wąską linię, bo zdecydowanie nie takiej odpowiedzi się spodziewałam. W zasadzie to byłam pewna, że zignoruje moje słowa, bo w ogóle nie powinnam była ich wypowiedzieć. Odstawiłam tacę z szampanem i kieliszkami na niski stolik, a potem zrobiłam dwa krótkie kroki w tył na palcach.
— Tak, cóż, nie sądziłam, że znów się zobaczymy — przyznałam nieśmiało, nagle czując jego obecność zbyt intensywnie. Cała loża zdawała się przesiąknąć jego mocnymi perfumami. Ładnie pachniał. — Mogę coś jeszcze dla pana zrobić?
— Napij się ze mną Aniele — zaproponował.
Wydymając wargę, pokręciłam głową na nie. Alkohol był ostatnim, czego w tym momencie potrzebowałam. Zmęczenie, brak ciepłego posiłku, znikoma ilość snu i ciągłe udawanie, że wszystko jest dobrze, było wykańczające.
— Nie mogę.
— Nalegam — odpowiedział od razu, niższym tonem.
— Naprawdę, dziękuję — powiedziałam stanowczo. Odważyłam się spojrzeć w jego jasne, zdeterminowane oczy i lekko się uśmiechnęłam. — Nie wolno pić w pracy.
Przechylił twarz, przyglądając mi się sceptycznie, bo kompletnie tego nie kupił. No dobrze, może i nie miałyśmy ograniczeń w alkoholu. Czasem było to konieczne, bo obsługiwanie mężczyzn z dużym temperamentem wymagało znieczulenia i dziewczyny nie wytrzymywały. Ja jednak nie piłam ze względów zdrowotnych.
— No... To miłego wieczoru — rzuciłam i szybko się odwróciłam, by uciec.
Zrobiłam jeden krok, a on w tym czasie zrobił ich dwa. A z racji, że był przynajmniej raz większy ode mnie, zamknął odległość między nami. Poczułam jego obezwładniającą bliskość nawet w małych palcach u stóp, mimo że nie dotykał mnie ani koniuszkiem palca. Oddech mi spłyciał i mimowolnie, bojąc się ataku, zacisnęłam powieki i skuliłam ramiona. Ten gest miałam głęboko zakorzeniony w głowie przez wspaniałomyślność rodziców.
— Oddychaj, Aniele — wyszeptał w moje włosy. Dopiero gdy to powiedział, zdałam sobie sprawę, że rzeczywiście na moment zapomniałam o tej podstawowej funkcji życiowej. — Dlaczego nie pijesz alkoholu?
Wdech, wydech. Rozluźniłam ramiona i pochyliłam się nieznacznie do przodu.
— Nie powinnam ze względów zdrowotnych. I jestem zmęczona.
— Dobrze — mruknął. Poczułam jak jego ciepły oddech odbija się od mojego karku, zalewając moje ciało lawiną dreszczy. — A teraz powiedz mi, czego pragniesz?
— Spokoju — odparłam na wdechu. — Chociaż chwili spokoju.
— Rozwiń.
Boże, był tak blisko, a jednocześnie tak daleko. Na wyciągnięcie ręki, a jednak za niewidzialną ścianą. Przez ułamek sekundy miałam ochotę się cofną, by wylądować w jego szerokich ramionach, ale jak szybko mnie to naszło, tak w mgnieniu oka odeszło. Mężczyźni byli źli.
— Chciałabym wynająć małe mieszkanie. Sama. Jak najdalej od domu.
— Co cię ogranicza?
Prychnęłam niegrzecznie.
— Pieniądze.
I strach, że sobie nie poradzę. Że mnie znajdą i zniszczą. Że nikt mnie nie ochroni przed gniewem tych, którzy powinni mnie bezwarunkowo kochać.
— Potrzebujesz pomocy? — zapytał prawie bezgłośnie. Czułam, że się zbliżył. Miałam wrażenie, że milimetry nas od siebie dzieliły i nie rozumiałam, dlaczego mnie nie dotykał. Kusił, mącił w głowie, ale nie odważył się na fizyczny kontakt.
— Poradzę sobie — szepnęłam w odpowiedzi, choć wcale tak nie myślałam.
Byłam tylko małą, niezdarną i życiowo nieporadną dziewczyną bez ambicji i przyszłości. Nie miałam ochroniarzy, którzy ciągali do mnie bezbronne osoby, nie miałam dwóch metrów wysokości i mięśni, za sprawą których mogłabym się ochronić. Nie miałam też drogich perfum, garniturów i nie byłam, do jasnej cholery, nikim ważnym.
Nagła fala złości na obcego mężczyznę sprowokowała mnie do gwałtownego odwrócenia się w jego kierunku. Nie poruszył się ani o milimetr, wpatrując się w moje rozemocjonowane oczy swoim zimnym, błękitnym spojrzeniem z dosłownie trzech centymetrów odległości. Był pochylony i miał zwieszoną głowę, przez co byliśmy na tym samym poziomie. Pomiędzy nasze nosy zmieściłaby się jedynie szpilka. To ostudziło mój zapał i rozgrzało policzki. Czułam, jak zalewała mnie fala gorąca, odznaczająca się piekielnie czerwonymi policzkami.
— Oddychaj — powtórzył cicho, prostując się leniwie. — Mam dla ciebie propozycję.
— Propozycję? — powtórzyłam tępo.
Mój mózg działał na zwolnionych obrotach. Zena, jeśli dobrze zapamiętałam, cofnął się do stolika i bez zbędnych słów otworzył butelkę szampana, po czym nalał do jednego z kieliszków odrobinę alkoholu. Przyjrzał mu się, po czym spokojnie wyzerował swój trunek i na powrót obdarzył mnie intensywnym spojrzeniem.
— Zgadza się. — Odpowiedział na moje pytanie. — Jutro o dziesiątej przyjedzie po ciebie Ron i wszystkiego się dowiesz, gdy się spotkamy.
Odstawił kieliszek na stolik z lekkim brzdękiem, a potem ruszył w moim kierunku. Zatrzymał się tuż obok i nachylił do mojego ucha.
— Słodkich snów, Aniele — szepnął.
A potem wyszedł, zostawiając mnie samą z serce bijącym w gardle, czerwonymi policzkami i prawie całą butelką Dom Perignon na stoliku.
_________________
Twitter: #amethystpl
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro