Rozdział czwarty
Cały tydzień minął mi na wykańczającej pracy, ciągłym stresie związanym z rodzicami oraz wyczekiwaniu na piątkową wypłatę. Poprosiłam kierowniczkę o wypłacenie pieniędzy wcześniej, bo wciąż miałam gdzieś z tyłu głowy myśl, że nagle to wszystko rzucę i zamieszkam na SoHo. Z każdym kolejnym dniem moje pragnienie wolności wzrastało, a świadomość, że jest ktoś, kto chce mi w tym pomóc dodatkowo nakręcała mnie do podjęcia tej szalonej decyzji.
Po odebraniu pieniędzy, przeliczeniu ich i upchnięciu większej połowy w skarpetce, którą zakryłam wysokim butem, wyruszyłam w podróż do domu. Ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, przed klubem spotkałam Kevina, który palił papierosa, opierając się o ogrodzenie. Gdy mnie dostrzegł, na jego twarzy uformował się szeroki, lekko przerażający uśmiech.
— Verina, słońce, witaj.
Podszedł do mnie z wyciągniętą ręką, którą niepewnie uścisnęłam.
— Cześć Kevin.
— Już po pracy? Dzisiaj wychodzisz przed czwartą?
— Tak, jestem zmęczona a ruch bardzo zmalał, więc kierowniczka zmusiła mnie do wyjścia — przyznałam z godnie z prawdą. — A ty czemu nie w domu? Wyszedłeś jakieś dwie godziny temu.
— Byłem na spacerze — uciął. — No nic, kochana, nie będę cię zatrzymywał. — Pogłaskał mnie po głowie jak małe dziecko i zrobiła dwa kroki w tył. — Trzymaj się ciepło.
— Ty... też. Dobranoc.
Odwróciłam się szybko w kierunku ulicy i powoli ruszyłam w stronę domu. Za pierwszym zakrętem puściłam się biegiem, bo to było naprawdę dziwne i niepokojące spotkanie. Kevin niby był nieszkodliwy i od dawna miałam z nim dość normalną, w miarę przyjacielską relację, ale nie ufałabym mu nawet gdyby stał za nim Anioł Stróż. Jego spojrzenie, ukradkowe — lub nie — zerkanie w moje piersi i nieprzyjemny wygląd na pewno nie szły w parze z dobrymi intencjami. Albo byłam przewrażliwiona przez ostatnie rozmowy z Caroline. Tak się nakręciła na biznesmenów i ich preferencje seksualne względem młodych dziewczyn, że już mnie samej zaczęło odbijać. Nasza kłótnia na temat „50 twarzy Greya" zakończyła się mocnym trzaskaniem drzwiami, które na szczęście ominęło moich rodziców. Byli w kasynie więc nie mogli mnie ukarać za to, że im przeszkadzam.
Temat Greya w kwestii Caroline był... jak zapalnik. Gdy tylko wyskoczyła rozmowa o bogatych mężczyznach, ona się przełączała na tryb podejrzliwej histeryczki i kompletnie nic nie było w stanie zmienić biegu jej myśli. Zaczynała od przytaczania fabuły i tego, że każda relacja z biznesmenem to opierający się na kontrakcie seks, bicze, pejcze, kajdanki i złamany mężczyzna, którego zniszczyła jakaś popieprzona, starsza kobieta z szajbą na tle kneblowania. Rzygać mi się chciało, gdy poruszała ten temat. A wciągu ostatniego tygodnia przewałkowała to przynajmniej cztery razy, doprowadzając mnie do szału. Ileż można słuchać o jednym i tym samym? Tak samo ileż można porównywać książki erotyczne do tego jednego literackiego gniota? To tak, jakby tylko jedna osoba mogła lubić klapsy. A jeśli druga też je lubiła, to już była podróbką? No chyba nie!
Moje myśli były tak absorbujące, że nie zauważyłam ubytku w chodniku i nim zdążyłam się zorientować, gruchnęłam o ziemię, kalecząc sobie dłonie. Cholera. Podniosłam się pospiesznie, zagryzając mocno dolną wargę by nie jęczeć z bólu i zbliżyłam się do latarni, pod którą obejrzałam swoje dłonie. Zdarłam sobie skórę na prawej, a w lewą tuż pod kciukiem miałam wbity kawałek szkła. Wyrwałam odłamek, mocno zaciskając zęby i jęknęłam, roniąc pierwsze łzy. Byłam zmęczona, głodna, słaba i jeszcze na dodatek musiałam się zamyślić o jakiejś głupiej książce i runąć na pieprzony chodnik, gdzie moja ręka trafiła na kawałek szkła.
Pieprzone życie.
Rozejrzałam się po okolicy w celu zlokalizowania mojego domu i z przerażeniem odkryłam, że światło w salonie było zapalone. To mogło oznaczać tylko kłopoty, ale byłam tak wykończona i rozdrażniona upadkiem, że i tak ruszyłam przed siebie.
Otworzyłam drzwi bardzo cicho i ostrożnie, modląc się by mnie nie usłyszeli, ale gdy tylko je zamknęłam i odwróciłam się w celu zrzucenia butów, dwie postacie wyłoniły się z salonu. A złość w ich oczach sygnalizowała jedynie to, że rozciętą ręką nie będzie jedynym śladem dzisiejszego dnia.
— Nie powinnaś być teraz w pracy? — warknął na wstępie ojciec.
Miał przekrwione białka, zasiniony policzek i zaschniętą krew w kąciku ust. Matka była nienaruszona.
Moi rodzice byli hazardzistami, odkąd pamiętam. Nigdy nie dali mi ciepła i poczucia bezpieczeństwa i nigdy też nie wykazywali zainteresowania moim stanem zdrowia. Na badania cukru jeździłam samodzielnie bądź z Caroline, bo ich nie interesowało to, jak źle wyglądam i jak słaba jestem. Miałam im dać pieniądze. Reszta nie miała znaczenia.
Ojciec był wysokim blondynem o ciemnoniebieskich oczach, zawsze miał ogoloną na gładko twarz i ubierał się w koszule i jeansy. Za dnia wyglądał jak zwykły, szary obywatel Nowego Jorku, który jeździ do pracy. W rzeczywistości pałętał się po mieście w celu zdobycia gotówki na długi oraz kolejną rozgrywkę pokera. Zaczepił wielu szemranych typów, którzy potem podjeżdżali pod nasz dom i straszyli ich śmiercią. Jednak zawsze kończyło się wyłącznie na groźbach. Czy byłoby mi smutno, gdyby któregoś dnia jakaś niebezpieczna osoba zmieniła groźby na czyny? Cóż. Nie umiałam odpowiedzieć. Matka z kolei była szatynką o bardzo jasnych, niebieskich oczach, wrednym uśmiechu i za każdym razem ubierała się w obcisłe, czarne sukienki. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miała na sobie spodnie. Za dnia pracowała jako recepcjonistka w hotelu nieopodal naszego domu. W nocy szczyciła się tym, co ojciec. Nigdy mnie nie przytuliła. Nigdy nie zapytała, jak się czuję. I nigdy nie przeczytała mi bajki przed snem. Nie zachowywała się jak matka. Żadne z moich rodziców nie zachowywało się jak rodzic. Więc czy w ogóle zasłużyli na to miano?
— Wyszłam wcześniej — rzuciłam niepewnie. — Źle się czuję.
— A kogo obchodzi to, jak się czujesz? — prychnęła matka. — Nie mamy czasu na twoje symulowanie, bo potrzebujemy kasy. Na dziś wieczór mam mieć dwa tysiące dolarów na wejście.
— Nie mam tylu pieniędzy — skłamałam. — Obieracie mi wszystko.
— Dobre sobie.
Ojciec ruszył w moim kierunku i nie dał mi ani chwili na reakcję. Złapał mnie za rękę i szarpnął w kierunku kuchni, gdzie całą swoją siłą pchnął mnie w kierunku wyspy kuchennej. Byłam tak wiotka, że nie udało mi się zamortyzować uderzenia o kant blatu. Piekielny ból rozszedł się po moim boku, a łzy momentalnie wypełniły oczy. Uderzenie było tak mocne, że nie mogłam złapać tchu.
— Na litość boską, weź się w garść łamago! — wrzasnął mężczyzna.
Złapał mnie za ramiona, wyprostował i bezczelnie sklepał mnie po kieszeniach. Oczywiście w jednej z nich znalazł plik pieniędzy, którego specjalnie nie schowałam do skarpetki. Musiałam mieć kilka dolarów na zmylenie, bo gdyby zaczęli mnie przeszukiwać po całym ciele, dokopaliby się do mojej skrytki.
— No i widzisz? — mruknął ojciec, klepiąc mnie po ramieniu.
Nie byłam w stanie całkowicie się wyprostować, bo promieniujący ból zdawał się jedynie nasilać z każdym kolejnym oddechem.
— Tysiąc dolarów to nie to, czego oczekiwałem, ale zawsze coś. — Ojciec złapał mnie za brodę i siłą wyprostował. — Na sobotę masz mieć dziesięć tysięcy. Potrzebuję na dług i nie mam zamiaru słuchać twoich tłumaczeń. Rozumiesz?
Przytaknęłam, patrząc zapłakanymi oczami w jego surową twarz i już wiedziałam. Wiedziałam, że wolę czuć wyrzuty sumienia względem Caroline i być złym człowiekiem, niż znosić takie traktowanie. Żyłam tak przez większość swojego życia. Od dnia śmierci moich dziadków. Nie kochana, wykorzystywana i tłamszona. Poszłam do pracy będąc dzieckiem, zawaliłam edukację, ucząc się najsłabiej w klasie i ledwo zdałam. Byłam chora i ciągnęłam się dalej w dół, byle uzbierać pieniądze. Miałam dość. Serdecznie dość.
***
Poranek po tym, jak w nocy rzuciłam się na łóżko, okazał się bolesny. Byłam wykończona fizycznie i psychicznie, bok bolał mnie niemiłosiernie, a w ustach miałam suchość. Czułam się jakby ktoś mnie przeżuł, a potem wypluł w twardy beton obsypany gwoździami.
Podniosłam się niechętnie z łóżka i sięgnęłam do szafki nocnej, w której miałam glukometr i paski. Na ślepo załadowałam urządzenie i nakłułam się specjalnym pistoletem w serdeczny palec. Potem ścisnęłam go by wypłynęła krew i nabrałam ją na koniec paska. Moment później urządzenie wydało dźwięk i na ekranie pojawiła się liczba siedemdziesiąt jeden. Czyli o wiele za mała.
Wyszłam z pokoju, wpierw nasłuchując czy nikt nie krząta się po domu i prysnęłam do kuchni, gdzie przygotowałam sobie szybkie kanapki z masłem i pomidorem. Niczego innego nie znalazłam, więc nie mogłam narzekać. Ważne, że chleb był świeży, bo wczoraj w ciągu dnia go kupiłam. Zrobiłam sobie też herbaty z sokiem, który trzymałam na samym dnie szafki.
Po śniadaniu poczułam się o wiele lepiej, więc pognałam pod prysznic, gdzie szybko się umyłam i ogoliłam. Następnie zajęłam się włosami i ich znikomą pielęgnacją, którą było nałożenie specjalnego olejku, który otrzymałam od Caroline na święta. Gdy je wysuszyłam, zdjęłam z ciała ręcznik i niepewnie spojrzałam w lustro. Tak, jak przypuszczałam, na moim boku był paskudny siniak wielkości pięści. Zaczynał się tuż pod żebrami i szpecił prawie całe wcięcie w mojej talii. Dotknęłam go, ale od razu pożałowałam, bolał jak diabli.
Wykonałam szybki, choć kryjący moje ciemne kręgi pod oczami makijaż, założyłam bieliznę i udałam się do pokoju w celu wybrania stroju. Nie miałam zbyt wielu opcji, więc postawiłam na proste jasnoniebieskie ogrodniczki z nogawką do kostki i bladoróżową koszulkę z długim rękawem. Dopełnieniem mojej stylizacji były sprane espadryle.
Wyszłam z domu z tylko jednym celem i nic nie mogło mnie powstrzymać. Przy pierwszej lepszej okazji złapałam taksówkę i poprosiłam o kierunek na Manhattan. A gdy tam dotarłam i zapłaciłam za drogę, odczułam niewyobrażalną ulgę. Dopiero gdy stanęłam przed The Trump Building, moje nogi zaczęły drżeć. Przed oczami stanęła mi roześmiana twarz Caroline, nasze wspólne wieczory, jej pomoc i szczera miłość do mnie. Wyrzuty sumienia obezwładniły moje serce, bo rozum wciąż krzyczał, że postępuję prawidłowo.
— Verina? — usłyszałam za sobą.
Odetchnęłam z ulgą, gdy odwróciłam się i napotkałam wesołą twarz Rona. Był ubrany w ciemne jeansy i białą koszulę, przez co wyglądał schludnie i elegancko. Miał też lekko stłuczony łuk brwiowy, ale postanowiłam o to nie pytać.
— Cześć — odezwałam się. — Przyszłam... do Zeny.
— To świetnie — mruknął. — W takim razie pozwól, że będę ci towarzyszył.
Wystawił ku mnie łokieć, który o dziwo bez zastanowienia przyjęłam i pozwoliłam się poprowadzić do budynku, a w nim prosto do windy. Chwilę później znów znalazłam się w niepokojąco „nowej" przestrzeni, gdzie przy biurku asystenta ponownie zastałam Setha. Spojrzał na mnie nieprzystępnym spojrzeniem i nawet nie raczył się przywitać, więc ja również porzuciłam ten pomysł. Bez zastanowienia puściłam łokieć Rona i udałam się do mlecznych drzwi, w które nawet nie zapukałam. Weszłam tam i od razu zamknęłam drzwi, opierając się o nie plecami. Nie chciałam stchórzyć w ostatnim bezpiecznym momencie.
— Dzień dobry — odezwałam się, unosząc wzrok na mężczyznę siedzącego na swoim biurku.
Zena miał na sobie ciemnoszare, garniturowe spodnie w paski i śnieżnobiałą koszulę z podwiniętymi rękawami. W dłoniach trzymał plik zadrukowanych kartek, a na nosie miał okulary w złotych oprawkach, które... naprawdę doskonale do niego pasowały. Ciemne włosy miał niedbale zaczesane w tył, a zarost starannie przycięty. Przesunął swoim błękitnym spojrzeniem po całej mojej postaci i odłożył papiery.
— Dzień dobry, Aniele — przywitał się. — Świetnie wyglądasz w tym kolorze.
Przygryzłam wargę, czując niechciany rumieniec na policzkach i odepchnęłam się od drzwi, by podejść do niego na drżących nogach.
— Dziękuję — mruknęłam, zatrzymując się krok od niego. — Ja... Chciałam porozmawiać.
Odważyłam się spojrzeć w jego jasne oczy i jedyne, co dostrzegłam, to ziejąca chłodem pustka. Ciężko mi było zwizualizować sobie jego twarz podczas... stosunku, ale może tak naprawdę to w tym naszym układzie nie chodziło mu o seks? Może chciał... Nie no, dobrze, oczywiście, że musiało chodzić o seks. Nie miałam nic innego do zaoferowania. Chociaż szczerze mówiąc, jako kobieta z zerowym stażem penisowym nie miałam też za dużego pola do popisu.
— Świetnie — oznajmił bez entuzjazmu. — Napijesz się czegoś?
Zsunął się z biurka i wskazał mi fotel, który od razu zajęłam. Zana pochylił się nade mną, łapiąc za podłokietniki i spojrzał mi w oczy. Jego zapach po raz kolejny całkowicie mnie obezwładnił. Zaciągnęłam się jego odurzającym zapachem i bezwiednie przygryzłam wargę.
— Zadałem ci pytanie, Aniele.
— Tak — powiedziałam, chociaż nie miałam pojęcia o co mnie zapytał.
— Kawa?
Przytaknęłam.
— Cappuccino z mlekiem kokosowym, czy może masz ochotę na coś innego?
— Poproszę.
Wyprostował się, minął mój fotel i skierował się prosto do drzwi. Zerknęłam na niego przez ramię, gdy otworzył szklane drzwi i lekko się wychylił, mówiąc do Setha, co ma nam przynieść. Skupiłam się na jego sylwetce. Na szerokich ramionach, na których koszula wyraźnie się naciągała, wąskich biodrach, umięśnionych udach i długich nogach. Miał naprawdę świetne ciało. Gdy zaczął się prostować, szybko się odwróciłam. Skupiłam się na swoich palcach, dopóki Zena nie zajął miejsca naprzeciwko mnie. Zdjął swoje okulary i odłożył je na stertę papierów.
— Słucham cię uważnie — oznajmił, wbijając we mnie uważne spojrzenie.
— Ja... chciałabym skorzystać z twojej pomocy.
— Twoja decyzja jest ostateczna?
Poprawił się na siedzeniu i nachylił w moim kierunku, uważnie obserwując moje oczy.
— Tak.
— Doskonale — mruknął, prostując się. — To, co już mówiłem nadal jest aktualne. Proponuję ci mieszkanie na dwa miesiące, które opłacę bez względu na to, czy w którymś momencie zrezygnujesz, czy też nie. Pozwoliłem sobie również dokonać pewnych zmian w kawiarni na górze i zwolniło się przez to miejsce dla ciebie. Zależy mi na tym, byś była blisko mnie. — Oparł się wygodnie na fotelu i leniwym ruchem potarł swoją dolną wargę. — Chcesz pracować w kawiarni na górze?
— Tak — odparłam bez zastanowienia. Potrzebowałam pracy. — Kiedy mogłabym zacząć?
— W każdej chwili. Wykupiłem połowę udziałów tego miejsca więc będą na ciebie czekać z otwartymi ramionami.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale gdy dotarło do mnie co powiedział, zamurowało mnie.
— Wykupiłeś połowę udziałów?
— Dokładnie to powiedziałem.
Wbiłam plecy mocniej w fotel i mocno przygryzłam wargę. To, co właśnie powiedział, nie mieściło mi się w głowie. Zrobił to... ze względu na mnie? Nie, na pewno nie.
— Więc... To może... Hm, może powiesz mi coś więcej?
Przytaknął, ale zanim zaczął mówić, ktoś zapukał do drzwi. Moment później wszedł i jak się okazało, był to Seth z dwoma kawami w papierowych kubeczkach oraz z miseczką pełną okrągłych ciasteczek owsianych. Ułożył wszystko na biurku Zeny i bez słowa wyszedł.
— To ciastka bez cukru — oznajmił brunet siedzący naprzeciwko mnie. — Jest tam banan jako słodzidło.
Przytaknęłam i sięgnęłam po moją kawę, by zakryć nieśmiały uśmiech, który wdarł się na moją twarz. Czułam ciepło, które przyjemnie rozprzestrzeniało się po całym moim ciele.
— Chciałbym żebyś mi powiedziała, czy jest coś, czego na pewno być nie zrobiła — odezwał się Zena. — Mam na myśli seks.
— Ja... Hm. — Odstawiłam kubek na biurko i przygryzając wargę, spojrzałam w twarz Zeny. — Nie chcę uprawiać seksu analnego. Nie dam rady tego zrobić.
Usilnie starałam się ignorować to, że moja twarz przybrała odcień szkarłatu i utrzymywałam jego spojrzenie. To było cholernie ciężkie.
— W porządku. Coś jeszcze?
— Wydaje mi się, że nie.
— Dobrze. — Wstał ze swojego miejsca i nachylił się nad biurkiem, opierając ciężar ciała na lewej ręce, a prawą wystawił w moim kierunku. — Jeśli uściśniesz moją dłoń, przypieczętujemy umowę.
Spojrzałam na jego palce, następnie w jego duże, jasne, puste oczy i znów na palce. Przycisnęłam rękę do boku, na którym miałam ślad po wczorajszej nieprzyjemnej sytuacji z ojcem i pod wpływem bólu gwałtownie wstałam, a potem podałam Zenie dłoń. Zamknął ją w swojej, patrząc mi prosto w oczy z wybuchającymi w swoich iskrami. Jego twarz na dosłownie ułamek sekundy złagodniała, gdy położyłam drugą dłoń na jego przedramieniu, uśmiechając się nieśmiało.
— Dziękuję — szepnęłam.
— Przyjemność po mojej stronie, Aniele. — Puścił moją dłoń, więc ja puściłam jego i zajęłam swoje miejsce. Zena usiadł w swoim fotelu i sięgnął do szuflady, z której wyjął pęk kluczy i przysunął go w moim kierunku. — Są twoje. Mieszkanie jest gotowe, możesz się wprowadzić w każdej chwili i jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy, z ogromną chęcią ci ją zapewnię.
— Myślę, że dam sobie radę — przyznałam. — Co teraz będzie?
— Zapraszam cię na kolację, na której porozmawiamy więcej na temat naszego układu. Przedyskutujemy szczegóły i ustalimy konkrety. Niedziela ci odpowiada?
— Jasne.
— Musisz zwolnić się z pracy, bo będę cię tutaj potrzebował przez cały czas. Będziesz wychodzić z kawiarni wtedy, kiedy ja będę to robił i oczekuję, że nie będziesz się zajmować niczym więcej. — Przybrał bardziej formalny, groźny ton i wyprostował się w fotelu, sprawiając wrażenie o wiele większego. — Chcę żebyś nabrała sił i zaczęła odpoczywać po wysiłku. Jesteś w kiepskiej formie, co bardzo mnie martwi.
— Postaram się.
— Nie, panno Berry — pokręcił głową dla wzmocnienia swoich słów — nie, że się postarasz, tylko to zrobisz. Masz oczekiwać, to jeden z niepodważalnych punktów, które sobie ustalimy w niedzielę. Ponadto zabiorę cię do diabetologa oraz ginekologa. Chcę mieć pewność, że będziesz pod najlepszą opieką medyczną. Czy to jest jasne?
Przytaknęłam. Nie do końca wiedziałam, czy jego... troska mi odpowiada. Z jednej strony to było bardzo miłe i rozgrzewało mnie od środka, a z drugiej trochę mnie przerażało jego zaangażowanie. Czy to normalne, że w zamian za seks ktoś tak bardzo się przejmuje wszystkim dookoła? Chyba nie.
— Doskonale — rzucił. — Będzie mi bardzo miło, gdy ubierzesz w niedziele sukienkę.
— Jasne. A w niedzielę... gdzie konkretnie mam przyjechać?
— Ron po ciebie przyjedzie.
Przytaknęłam. Sięgnęłam po swoją kawę, bo nie miałam już nic więcej do powiedzenia.
_______________
Twitter: #Amethystpl
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro