9. Luke🔥Musi cię dziewczyna naprawdę kochać🔥
Bębnię palcami o drzwi SUV-a, opierając łokieć w miejscu, gdzie schowana jest szyba. Ciepłe powietrze muska moją twarz, kiedy suniemy w stronę restauracji, w której czekają na nas przedstawiciele Armaniego.
– To się nie uda – przerywam trwającą od kwadransa ciszę.
– Masz na myśli umowę z Armanim?
– Mam na myśli Pączka i twój poroniony pomysł.
– Chciałeś powiedzieć przegenialny. I mylisz się, Luke. Uda się. Zaufaj mi.
– Tobie ufam. Jej nie. Widziałeś, jak wygląda?
– Co to ma do rzeczy?
– Jak jakiś kopciuch...
– Kopciuszek... genialne. Jutro wypuszczę plotkę do TMZ jako znajomy rodziny...
– Nic, do cholery, nie będziesz wypuszczał!
– Zrobimy z tego taką historię, że ludzie będą was traktować co najmniej jak parę królewską. Będziecie kolejnymi amerykańskimi Harrym i Megan! – Jest tak entuzjastycznie nastawiony do tego pomysłu, że przypomina narkomana, który właśnie dostał działkę.
Przewracam oczami i mierzwię włosy, robiąc sobie jeszcze większy bałagan na głowie niż zwykle. Nie mam energii się wykłócać, bo i tak nic nie wskóram. Jak się Max napali na jakiś pomysł, to nie ma bata.
– Luke – odzywa się, kiedy nie komentuję jego słów – potraktuj to jak angaż w filmie, która ma dać ci przepustkę do wymarzonej oscarowej roli! Sprawdzałem statystyki. Fotka z Roxanne krążąca na Instagramie jest na pierwszym miejscu w rankingu twoich zdjęć, jeśli chodzi o wyświetlenia i lajki w półroczu, Luke! Mamy listopad!
W sumie może racja... Mógłbym potraktować to jako aktorską rozgrzewkę.
– Co masz do stracenia? Reputację? – Prycha rozbawiony. – Wybacz, ale po ostatnim wyskoku z Nunfun ty już nie masz reputacji. Chyba że uznamy, że American Idiot ją posiada.
Po cichu przyznaję mu rację. Nie mam nic do stracenia. Nie dam po sobie poznać, ale wiadomość o tym, że ktoś rozważa zerwanie ze mną współpracy po ostatnim skandalu, mnie niepokoi. Zważywszy na to, że naprawdę zależy mi na roli w Projekt: Shadow. Zwłaszcza że z Draganovem współpracują naprawdę świetni producenci. To mogłoby mi otworzyć drogę do kolejnych wielkich produkcji. Nigdy nikomu się nie przyznam, że American Idiot nie jest szczytem moich ambicji.
Zawsze podziwiałem rodziców. Byłem dumny z tego, że poznali się na deskach teatru. Obejrzałem wszystkie nagrania z ich spektakli. To z nich uczyłem się gry aktorskiej. Początkowo była to forma zabawy, potem nie mogłem przestać odgrywać ról. Potrafiłem naśladować każdego, a gdy byłem w szkole średniej, nauczyłem się tak modulować głos, by imitował ten wydawany przez postać, którą odgrywałem. Po raz pierwszy pochwaliłem się tą umiejętnością podczas karaoke na jakiejś szkolnej potańcówce. Odegrałem na scenie Billy'ego Armstronga i naśladowałem jego wokal. Green Day to jeden z moich ukochanych zespołów, a piosenką American Idiot zyskałem popularność. Do końca szkoły byłem już „tym od American Idiot", co w końcu przybrało formę hasztagu, bo ludziom podobały się moje wygłupy, a ja czerpałem satysfakcję z bycia podziwianym, potrzebnym i oklaskiwanym. Żadne słowa nie są w stanie opisać tego, co odczuwa artysta, kiedy jego praca zostaje doceniona. Można to porównać z narkotykowym hajem. Te występy dostarczające euforii uzależniają. Kiedy nie pojawiają się nowe lajki, nowe komentarze czy nowi obserwujący, dopada mnie pustka i zniechęcenie, a wraz z nimi pojawiają się kolejne, jeszcze bardziej ekstremalne, pomysły.
– Jeszcze Pączek musi się zgodzić – rzucam od niechcenia.
A szczerze wątpię, że tak się stanie.
– Jak zaczniesz być dla niej miły, to wiele ułatwi – wtrąca Max. – Zacznij może od zwracania się do niej po imieniu. Co ci takiego zrobiła? To naprawdę sympatyczna, ładna dziewczyna.
– Nie jest w moim typie – rzucam, choć wiem, że oszukuję samego siebie. Jest w niej coś, co mnie intryguje i czego nie potrafię do końca zrozumieć.
– To akurat dobrze o niej świadczy – komentuje Rockwood.
I chyba nie pojmuje, że jego słowa zaczynają mi działać na nerwy.
– A co to niby ma znaczyć?
– To, że dotychczasowe partnerki wybierałeś według nie tego klucza. Takie laski jak Whistler to zabawa w Trzy P.
– Trzy P? – powtarzam, nie do końca łapiąc żart.
– Poznać, przelecieć, porzucić – wyjaśnia, unosząc brew, jakby to było coś, czym się powinno szczycić.
Wybucham śmiechem.
– Roxanne jest do zabawy w dom, rodzinę – dodaje.
– Nie rozpędzaj się – upominam go. – Dzieci z tego nie będzie.
Zerka na mnie uważnie.
– Roxanne to typ kobiety, która jest ciepła i autentyczna. Taka... no wiesz, że masz ochotę wpaść do niej na kawę i pogadać. Albo posiedzieć w ciszy i się przytulić.
– Brzmisz, jak sam chciałbyś to zrobić.
– Niewykluczone.
To wyznanie mnie zaskakuje. I nie do końca mi się podoba. Przypatruję się Maxowi w milczeniu, analizując wszystko, co powiedział.
– Nie wydaje ci się dziwne, że nagle zjawia się na lotnisku akurat obok mojej babci? Przypadek grubymi nićmi szyty.
– Luke, kto jak kto, ale nikt nie jest w stanie tak idealnie udawać, że cię nie zna.
– Masz rację – zaczynam śmieszkować. – Zrobiła mi dzień tym, jak uwierzyła, że nazywam się Skywalker.
– Sam widzisz! – Max również tłumi śmiech. – To jej naiwne zagubienie. Nie sądzisz, że jest urocze?
Może trochę. Pączek jest zbyt inna, zbyt... Nie mogę jej tak łatwo skategoryzować. Ale mu tego nie powiem.
– Niemniej nic o niej nie wiem. Babcia wpuściła ją do domu. Obcą osobę. Zaadoptowała jak kolejnego kotka.
– W sumie fajny z niej kociak – komentuje Max, a kącik jego ust wędruje ku górze, ocieplając jego zwyczajowe marsowe oblicze.
– Nie wydaje ci się podejrzane, że wsiadła na pokład samolotu i poleciała na drugi koniec Stanów bez pieniędzy, bez bagażu...
– Ludzie w emocjach robią różne rzeczy. Weźmy kierowców oddalających się z miejsca wypadku...
– No właśnie, a jak kogoś zamordowała? Jest mężatką. Widziałeś obrączkę i...
– Dobra rada, Luke. Nie wchodź na ten grunt. Jest bardzo grząski. A teraz się pospiesz. Wiem, że spóźnialstwo do twoja domena, ale czasem można kogoś pozytywnie rozczarować.
***
Rozmowy z przedstawicielami Armaniego idą bez zarzutu. Warunki finansowe mi odpowiadają, a oni są zadowoleni, bo liczą, że dotrą do zupełnie innego targetu niż dotychczas. Kiedy umowa zostaje podpisana, atmosfera się rozluźnia i prowadzimy swobodny small talk przy drinkach.
– Co to za cizia, ta, z którą zrobili ci zdjęcie pod lotniskiem? – dopytuje jeden z uczestników spotkania. Powinienem zacząć przywiązywać wagę do imion.
– Trudno mi uwierzyć, że to mogłaby być twoja laska – wtrąca drugi.
– A to niby dlaczego? – oburzam się, tak autentycznie. Co mnie samego zadziwia.
– No weź... jest taka... przaśna.
– Przaśna?
– No wiesz, taka swojska kobitka. Nie z twojej ligi.
Zaskakujące, bo nagle odczuwam silną potrzebę, by bronić tej dziewczyny. Mam swoje wyzwanie. Coś nowego, zaskakującego i nieprzewidywalnego. Czuję dreszcz ekscytacji, szczypiącą mięśnie adrenalinę. Serce bije szybciej, a głos nabiera ostrości, surowości. Bo dziwnym trafem nagle przestała mnie bawić ta cała rozmowa.
– Poza tym, bądźmy szczerzy, żadna laska nie wybaczyłaby ci afery z Nunfun. Chyba musiałaby być świętą. – Teraz ten drugi dorzuca swoje trzy grosze.
– Może jest – rzucam nonszalancko, a w środku aż się gotuję.
Gadają tak, jakby Roxanne była tylko jakąś przypadkową postacią w tej grze. I coraz trudniej mi tego słuchać. Dłonie samoistnie zaciskają się w pięści, a w klatce piersiowej coś drga. Nie wiem, czy to zasługa alkoholu, ale nagle zdaję sobie sprawę, że jestem gotów wstać i powiedzieć im, żeby się zamknęli. Nawet jej nie znają. W sumie ja też nie, ale... może. Co mi szkodzi dać jej szansę? Poznać?
– No to musi cię dziewczyna naprawdę kochać.
Jeśli nie mnie, to moją kasę, którą dostanie za odegranie roli. A ja udowodnię tym dwóm palantom i całej reszcie świata, że ja i Pączek jesteśmy parą. Alkohol dodaje mi coraz więcej odwagi. Max chyba widzi, co się święci, więc pozwala mi na jeszcze jednego drinka, a potem zawijamy się do domu.
– Bądź na śniadaniu – informuję go, wysiadając.
W głowie lekko mi szumi, ale jest to raczej echo tego, co mogło nastąpić, gdybym pił dalej.
– Jeszcze nie odjechałem, a już się stęskniłeś? – Śmieje się.
– Dopnijmy kwestię Roxanne, póki sprawa jest gorąca.
– Skąd ta nagła zmiana nastawienia?
– Może lubię wyzwania. – Wzruszam ramionami.
– Broniłeś jej. Jak zaczęli z niej drwić, stanąłeś w jej obronie.
– Każdy normalny chłopak chyba by tak zrobił, co? W końcu mamy udawać parę. – Silę się na swobodny ton, ale krew znów we mnie wrze, kiedy przypominam sobie ich durnowate teksty. I to mnie zaskakuje.
– To było coś więcej, Luke.
No tak, zbyt dobrze mnie zna.
– Nie, Max – kłamię w żywe oczy. – To było wejście w rolę, za którą zamierzam dostać Oscara.
– To mi się podoba. – Kumpel szczerzy białe zęby. Najwidoczniej mi uwierzył. – Tylko, Luke...
– Mhm? – Zerkam przez ramię, bo już zdążyłem ruszyć do wejścia.
– Postaraj się jej nie zirytować.
Salutuję, teatralnie uderzając o siebie piętami. Max śmieje się w głos i odjeżdża. Biorę po dwa stopnie naraz, nucąc American Idiot. Tym razem jednak nie zmieniam pierwszego wersu, tak jak mam w zwyczaju. Nie chcę już być amerykańskim idiotą. Tak naprawdę to nigdy nie chciałem. W myślach cały czas analizuję, jak mocno ta rozmowa mnie dotknęła. Wiem, że to były tylko durne żarty, ale zamiast rozbawienia poczułem czysty wkurw.
Z salonu dobiega mnie dźwięk telewizora. Zastaję babcię na kanapie z lampką jej ulubionego opus one. Podchodzę i całuję ją w policzek. Gdyby mnie teraz ktoś nagrał, nie uwierzyłby, że American Idiot i ja, prawdziwy Luke von Schiller, to ta sama osoba.
– Śmierdzisz whiskey. – Babcia się krzywi.
– Mówi ta, co żłopie winiaka – odgryzam się.
– Wypraszam sobie, smarkaczu. – Śmieje się. – Delektuję się moim ulubionym winem.
– Pokaż, czy warte jest swojej ceny. – Zabieram kieliszek z jej dłoni, przysuwam do nosa i lekko wprawiam alkohol w ruch. Zamykam oczy. – Intensywne nuty ciemnych owoców... jeżyna, śliwka i... tak, zdecydowanie porzeczka. Całości dopełnia fiołkowy aromat, nadający bukietowi delikatności i elegancji. Subtelne niuanse tytoniu, czekolady i skóry wyłaniają się dopiero pod koniec. – Upijam łyk. – Tak, śliwka, porzeczka i jeżyna. Ale wyczuwam też pikantne akcenty pieprzu i goździków, przełamane subtelnością wanilii i cydru. – Oddaję babci kieliszek i rzucam, krzywiąc się z niesmakiem: – Wolę whiskey.
– Gdzieś ty się nauczył tak pięknie opisywać smak wina?
– Ukryty talent. – Mrugam zawadiacko.
– Opowiadaj lepiej, jak w tych całych Chinach.
– Byłam w Tokio, Luke. – Miażdży mnie spojrzeniem.
– Tokio... Chiny... jedno i to samo.
– Nie bądź ignorantem! Zupełnie dwie inne kultury, inne światopoglądy.
– Z Japonią kojarzy mi się tylko sushi, a z Chinami misie pandy.
Babcia śmieje się perliście. Obserwuję jej twarz, muśniętą znakami przemijającego czasu, z których nic a nic sobie nie robi. Jest zupełnym przeciwieństwem kobiet dwudziestego pierwszego wieku. Te za wszelką cenę starają się zatrzymać nieubłagalny upływ czasu, stosując operacje plastyczne, ostrzykując twarz botoksem. Babcia jest pod tym względem nieszablonowa, wychodzi poza wszelkie ramy. W wywiadzie dla „Vogue'a", którego udzieliła w zeszłym roku, podkreślała, że kobiety nie potrafią starzeć się z godnością, a przecież są niczym wino. Fakt jest taki, że nie wygląda na kobietę przed osiemdziesiątką. Uprawia jogę, lekki jogging i nordic walking, a także uwielbia podróże.
– Daj jej szansę. – Babcia nagle poważnieje.
Spuszczam wzrok. Wiem, że mówi o Pączku.
– Szansę na co? – Chociaż się staram, nie potrafię wyzbyć się irytacji w głosie.
Wyzwanie, Luke!
Rola w „Projekt: Shadow!".
– Jest miła. Ładna.
Przewracam oczami.
– Kwestia gustu. – Wzruszam ramionami. – Nie mój typ.
– Inteligentna – podkreśla. – Będziesz mógł z nią porozmawiać o czymś więcej niż ploteczki ze świata gwiazd. No i wasze imiona.
– Co z nimi nie tak?
Zapomniałem, że babcię kręcą astrologiczne bzdury.
– Luke oznacza urodzony o świcie, a Roxanne jutrzenkę. Idealne połączenie.
– A ponoć to przeciwieństwa, nie podobieństwa się przyciągają – drwię, co spotyka się z jej pobłażliwym spojrzeniem.
– Stawiam cały mój majątek, że jesteście jak dwa przeciwległe bieguny. Ty ogień, ona woda. Ty lekkoduch, ona racjonalna...
– Ja zajebisty, ona szara mysz – wchodzę babci w słowo. – Ja fit, ona...
– Jesteś dupkiem, Luke – oświadcza, piorunując mnie wzrokiem.
– Już drugi raz mnie tak nazwałaś. To przez nią.
– Może zasługujesz?
Drgam, kiedy coś przemyka między moimi nogami. Czarny dachowiec z obciętym uchem, którego babcia wzięła ze schroniska, łypie na mnie zielonymi oczyskami i syczy. Nie lubię go.
– Och, Doppio. – Babcia klepie miejsce na sofie obok siebie, kocur wskakuje i momentalnie przybiera pozę do głasków.
– Max cię prosił, żebyś mnie przekonała? – drążę.
Mruczenie Doppio brzmi jak rozklekotana kosiarka.
– Nie. Nie rozmawiałam z nim na ten temat. Polubiłam tę dziewczynę.
– Chryste, babciu. Nic o niej nie wiemy!
– To wykorzystaj czas na to, by ją poznać, a nie, by ją pogrążać. Dobrze jej z oczu patrzy.
Wzdycham. Babcia osusza kieliszek i oznajmia, że jest zmęczona po locie. Bierze kocura na ręce, a mnie zostawia samego z mętlikiem w głowie. Kiedy znika, sprawdzam godzinę. Dwudziesta druga. W Anglii jest teraz popołudnie. Wyszukuję numer do taty.
– Cześć, synu.
– Cześć, tato, jak mama? – dopytuję.
Słyszę ciche westchnienie. I nie jest to dźwięk z rodzaju ulgi, tylko rezygnacji.
– Wyczerpana zmianą leków. Znów dopada ją zniechęcenie.
Czuję w piersi nieprzyjemne ukłucie. Depresja to jedno z powikłań tej choroby. Nie ma się co dziwić, przy ostrych epizodach ból bywa tak dokuczliwy, że odechciewa się wszystkiego. Plus zależność od innych. Mama zawsze była pełna życia i energii. Kiedy występowała na scenie, a także poza nią. Udzielała się społecznie, patronowała Founding Grace, kochała taniec, a przede wszystkim kochała bycie matką do tego stopnia, że po moim porodzie przez siedem lat odrzucała wszystkie role. Nie wiem, co zrobię, kiedy jej zabraknie.
– Co na to terapeuta?
– Próbują dopasować jej leki, ale to strasznie ciężkie. Mam wrażenie, że jak w jednym aspekcie jest poprawa, to w drugim wszystko leci na łeb, na szyję.
– Przepraszam, że prasa was niepokoiła.
Tata wzdycha.
– Widziałem nagranie... i post.
Krzywię się, ale mogłem się tego spodziewać.
– A mama?
– Nie. Na szczęście. Luke... wiesz, że nigdy nie wtrącałem się w twój styl życia, w drogę, jaką obrałeś, ale... – Milknie. – Po prostu przemyśl, czy taki sposób... hm... ekspresji twórczej to jest to, co zawsze chciałeś robić.
– Chciałem odwrócić uwagę mediów od was... od mamy...
Pierwszy atak SM wystąpił niefortunnie, podczas rozdania Tony Award. Pech chciał, że mama właśnie odbierała nagrodę dla najlepszej aktorki w sztuce The Real Thing. Pamiętam, że tego dnia od rana gorzej się czuła, ale to, co wydarzyło się na scenie, było jakimś koszmarem. Prasa szykanowała ją potem, pisząc, że odbierała tę prestiżową nagrodę kompletnie pijana albo naćpana – w zależności od inwencji twórczej pismaka redagującego te wypociny. TMZ jako pierwsze ogłosiło światu, że: Diane von Schiller chyba pomyliła produkcje, bo to nie Kac Vegas.
Lawina obśmiewających artykułów całkowicie ją dobiła. Wycofała się całkowicie z życia publicznego. Potem okazało się, że choroba dawała znać o sobie dużo wcześniej, ale żaden z lekarzy nie potraktował poważnie pogorszenia ostrości wzroku czy uskarżania się mamy na dziwne mrowienie w kręgosłupie. Wszyscy zwalali to na typowe dolegliwości związane z wiekiem i przepracowaniem. Dopiero po incydencie na Tony Award przebadano ją gruntownie. Diagnoza była dla niej jak wyrok: stwardnienie rozsiane. Wtedy też po raz pierwszy publicznie zrobiłem z siebie idiotę i umieściłem nagranie w sieci. Zaskakujące, jak łatwo dało się odwrócić uwagę od mamy, urządzając sprint nago najbardziej pokręconą ulicą San Francisco, czyli Lombard Street. Pamiętam nawet tytuł nagrania: Pokręcony Luke na pokręconej ulicy. Hot or not?🔥
I tak zaczęła nakręcać się spirala coraz to głupszych filmików z moim udziałem, a American Idiot stał się moim znakiem firmowym. Rodzice wyjechali do Anglii, odcięli się od aktorskiego światka, by w spokoju podjąć leczenie.
I może to był powód, dla którego stanąłem w obronie Pączka? Bo nie zna tego świata? Bo stanie się dla niego kolejną pożywką, jak choroba mojej mamy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro