Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. Roxanne🔥Ten świat tak działa🔥


– To się nie uda. Ona nie jest w moim typie. Nikt w to nie uwierzy!

Nawet jeśli nie pałam żadnym pozytywnym uczuciem do von Schillera, jego słowa mnie ranią.

Staram się na niego nie patrzeć, by nie wyczytał tego z mojej twarzy. Zresztą i tak nie zamierzam wejść w ten poroniony układ. Akurat pod tym względem się zgadzamy – to się nie uda.

– Właśnie dlatego, że jest zupełnie inna niż te plastikowe lale, w towarzystwie których się dotychczas obracałeś, ten plan ma szansę powodzenia – tłumaczy Max. Podziwiam jego anielską cierpliwość do tego idioty. Ja bym już dawno spasowała. – Jest naturalna. Twoi fani od razu ją polubią. Nie jest znana w show businessie. Nie jest zmanierowana. Doda ci ogłady. Sprawi, że ludzie przestaną interesować się dramami American Idiot. No i zagadam z babcią, wkręcimy ją w Founding Grace, to też zaplusuje. No chyba – posyła Luke'owi przebiegły uśmieszek – że ci nie zależy na tej roli. Wiesz, nie muszę wysyłać zgłoszenia.

– Dobrze, kurwa, wiesz, że zależy. I to bardzo! – prycha w odpowiedzi, po czym wychodzi z salonu.

Kiedy jego kroki cichną, Max zachęcająco klepie miejsce obok siebie. Postanawiam go wysłuchać, co mi tam. Jest sympatyczny, chociaż tyle mogę dla niego zrobić.

– Kolacja – informuje Carrie w progu.

– Przekaż Grace, że Roxanne dołączy za chwilę. Mamy jeszcze jedną rzecz do omówienia.

Głupio się czuję w otoczeniu służby. Nie jestem do tego przyzwyczajona. Kiedy zostajemy sami, przenoszę się na kanapę. I czekam na dalsze posunięcie Maxa.

– Gdzie jest twój mąż?

– Mówiłam, to moja sprawa – odpowiadam chłodno, ale nie jestem w stanie powstrzymać drżenia w głosie.

Spuszczam wzrok i wbijam go w dłonie. W obrączkę lśniącą na serdecznym palcu. Symbol wierności. Niekontrolowany gorzki śmiech opuszcza moje gardło. Kręcę głową i nawet nie staram się powstrzymać łez. Tak jakoś przy nim, przy Maxie, wiem, że mogę sobie na to pozwolić.

– Został w Filadelfii – mówię cicho przez łzy.

– Przyleciałaś tu z drugiego końca Stanów? – Wydaje się szczerze zdumiony.

– To był impuls. – Wzruszam ramionami. – Kiedy...

Przerywam i przymykam na moment powieki, by się uspokoić. Keith nie zasługuje na mój płacz.

– Domyślam się, że nie wsiadłaś na pokład samolotu bez powodu. Nie musisz mi zdradzać szczegółów, ale czy planujesz do niego wracać?

Milczę. Serce w mojej piersi bije nierówno. I boli. Odrzucenie potwornie boli. Zdrada boli jeszcze bardziej. Jednak nie będę potrafiła mieszkać z tym człowiekiem. Zrobił to z Evie. Zrobi ponownie. Jak nie z nią, to z kimś innym. Nie ufam mu, a zaufanie w związku jest kluczowe. Zresztą po tym, co widziałam, nie pozwoliłabym mu się dotknąć.

Zasycha mi w ustach. Odpowiadam cicho:

– Nie. Po tym, czego się dopuścił, nasze małżeństwo nie ma prawa bytu. Nie będę umiała wybaczyć, chociaż według nauki Kościoła powinnam. Nie chcę już dzielić z nim życia.

– Przykro mi – mówi Max i brzmi tak szczerze, że zaczynam szlochać.

Pozwala mi na to, a kiedy z trudem, ale jednak się opanowuję, zadaje kolejne pytanie:

– Chcesz wracać do Filadelfii?

– Chcę być jak najdalej od tego miasta, stanu. Nie chcę się na niego przypadkowo natknąć – wyznaję, zaciskając wściekle pięści, bo nagle dociera do mnie, że dla tego palanta poświęciłam wszystko.

Mogłam iść do pracy, nawet jeśli rodzice tego nie pochwalali. Mogłam dalej się uczyć. Tymczasem zostałam kurą domową, grzecznie czekającą w domu z ciepłym obiadkiem na męża. I piorącą mu gacie! Boże!

– Na pewno tam nie wrócę – oświadczam stanowczo.

Max wyjmuje chusteczki z kieszeni i podaje mi opakowanie. Biorę się w garść i po chwili stwierdzam, że trochę mi lżej.

– Chciałbym cię prosić, żebyś rozważyła moją propozycję. I podała cenę.

– Cenę?

– Chyba nie myślałaś, że kazałbym ci to robić za darmo. – Wydaje się urażony.

Cóż, tak właśnie myślałam.

– Na pewno masz jakieś marzenie. Ponoć Grace zaproponowała ci dach nad głową. Na pewno się zgodzi, żebyś na czas naszej umowy mieszkała tutaj. Podpiszemy kontrakt. Dostaniesz honorarium, a po wygaśnięciu będziesz mogła rozpocząć nowe życie. Jedyne, co będziesz musiała zrobić, to przez dwa miesiące udawać jego narzeczoną. Nikt nie każe ci z nim spać w jednym pokoju. Nie będziecie uprawiać seksu. To tylko na pokaz.

– I ludzie naprawdę to kupią? Nie chce mi się wierzyć...

– Roxanne... – Uśmiecha się smutno. – Większość społeczeństwa ma obecnie jednego boga, internet, i wyznaje wiarę pod tytułem social media. Wierzą we wszystko, co pojawia się na X, Instagramie czy TikToku.

– To dla mnie nie do pojęcia.

– Dla mnie też, ale na tym bazują influencerzy. Celebryci.

– Ale to oszustwo.

– Skarbie, ten świat tak działa. Dajesz ludziom nie prawdę, a to, co chcą widzieć. A chcą patrzeć na szczęście i luksus. Bo wydaje im się, że oni też kiedyś będą mogli tak żyć.

Nie odpowiadam. Mam wrażenie, że głowa przeciążyła mi się od nadmiaru informacji, o których nie miałam bladego pojęcia. Życie bez telewizora, bez social mediów sprawiło, że nie zdawałam sobie sprawy, jak to wszystko funkcjonuje.

W tym momencie rozdzwania się telefon Maxa. Unosi palec do ust, prosząc niemo o chwilę, po czym odbiera, zamienia z kimś kilka zdań, które brzmią tak, jakby potwierdzał spotkanie, i się rozłącza.

– Proszę cię tylko o to, żebyś to przemyślała, i jutro dasz mi odpowiedź, dobrze? – Patrzy na mnie z nadzieją.

– Mogę przemyśleć. – Wzruszam ramionami.

Mam nadzieję, że nie narobi sobie jakichś wielkich nadziei. Raczej nic z tego nie będzie.

– Muszę niestety jechać na spotkanie – dodaje z wyraźną niechęcią, krzywiąc się. – Pokażę ci, gdzie jest jadalnia, okej? Grace na pewno tam na ciebie czeka.

– Dziękuję.

Dopiero teraz, kiedy wszystkie emocje opadły, czuję, jaka jestem potwornie głodna. Ostatni mój posiłek to woda i przekąska na pokładzie samolotu. Cieszę się, że Max mi towarzyszy, bo chociaż już z zewnątrz rezydencja wydawała mi się ogromna, to będąc w środku, czuję się przytłoczona. Wychodzimy z salonu i na wysokości schodów skręcamy w lewo. Czuję obłędny zapach pieczonego mięsa, a subtelny stukot sztućców dźwięczy mi w uszach, zanim przekraczamy próg. Grace siedzi u szczytu stołu. Obok niej znajduje się nakrycie dla mnie. Mimo że stół mógłby pomieścić ze spokojem ze dwadzieścia osób, nie odczuwam tego, kiedy siadam.

– Smacznego, babciu. – Max cmoka starszą panią w policzek, a do mnie uśmiecha się czarująco i mówi: – Smacznego. I do jutra. Liczę na dobre wieści.

Potem zaraz przykłada telefon do ucha i ostatnie, co słyszę, to słowa skierowane do Luke'a, że muszą już jechać. To mi przypomina, że powinnam naładować telefon. Wiem, że jestem dorosła, ale fakt faktem, nikogo nie poinformowałam o mojej spontanicznej wyprowadzce trzy tysiące mil dalej. Zakładam, że rodzice mogą się zaniepokoić.

– Potrzebowałabym ładowarkę do tego. – Pokazuję wysłużonego smartfona starej generacji.

Grace woła pokojówkę, a ta obiecuje załatwić wszystko.

– Częstuj się, musisz być głodna.

– Nawet nie wiesz jak bardzo – odpowiadam i nakładam sobie każdej potrawy po trochu.

– Matchy?

– Nigdy nie piłam – przyznaję.

– Oj, to koniecznie musimy to zmienić. Carrie?

– Tak, proszę pani? – Dziewczyna zjawia się w mgnieniu oka, jakby tylko czekała za drzwiami jadalni.

– Przygotuj, proszę, matchę dla naszego gościa.

Po niecałym kwadransie, kiedy jestem objedzona tak, że mam wrażenie, że pęknę, Carrie stawia przede mną filiżankę herbaty, a także paterę z makaronikami na deser. Bycie obsługiwaną mnie krępuje, ale Grace zachowuje się tak, jakby pokojówka stanowiła stały element wyposażenia tego domu.

– Podzielisz się ze mną swoją historią, Roxanne?

Nie widzę sensu robić z tego tajemnicę, skoro Max już wie. Więc opowiadam jej o tym, czego dopuścili się mój mąż wraz z moją przyjaciółką. O decyzji, którą podjęłam spontanicznie i bez przemyślenia, bo lot do San Francisco był jedyny, na który akurat o tej godzinie znalazł się wolny bilet. Więc kupiłam go, wsiadłam na pokład, a o konsekwencjach swojego impulsywnego zachowania zaczęłam myśleć, kiedy okazało się, że jest już za późno na odwrót.

– No, a potem zjawiłaś się ty... – Wzdycham i spoglądam na drzwi tarasowe, za którymi widać przepiękny ogród. I dwa koty siedzące na zewnątrz. Są śliczne, długowłose. Wyglądają, jakby czekały, aż ktoś je wpuści. – Chyba masz gości – informuję. Grace się odwraca i rozpromienia.

– Och, Breve i Mocha.

Wstaje, uchyla drzwi, wpuszczając do środka i koty, i świeże, pachnące morzem powietrze. Zwierzaki łaszą się do jej łydek, wydając przeciągłe miauknięcia, a ona z czułością głaszcze ich grzbiety. Następnie podchodzą do mnie, obwąchują i ocierają się o moje nogi. Dotykam ich futra. Jest mięciutkie jak puch. Koty miauczą i znikają pod stołem, by po chwili znaleźć się na kolanach Grace, która zdążyła już wrócić na miejsce. Obserwuję, jak pozwala im zjeść pieczoną rybę ze swojego talerza. Moja mama dostałaby chyba zawału.

– To nasz gość, dziewczynki – zwraca się do kotów. – Roxanne. Roxanne – patrzy na mnie, a jej ciemne oczy wypełnia czułość – to Breve i Mocha.

– Nazwałaś koty od rodzajów kawy? – dopytuję.

– Wszystkie dziewięć – oświadcza z dumą. – Te dwie łobuziary są ze mną najdłużej. Ragdolle. Kochane pieszczochy. – Wtula twarz w futro najpierw jednego, potem drugiego.

Staram się zapamiętać, że Breve ma jasne, niemal jednolite umaszczenie, a Mocha jest ciemniejsza.

– Są śliczne.

– Lubisz zwierzęta? – pyta Grace, uśmiechając się promiennie. Za czasów młodości musiała być bardzo piękną kobietą. Nadal ma w sobie seksapil.

– Bardzo, ale nigdy nie mogliśmy mieć nic więcej poza chomikiem.

Po kolacji przenosimy się do drugiego salonu po przeciwnej stronie foyer. Jest bardziej przytulny niż francuski i z pewnością to tu domownicy spędzają najwięcej czasu. Jest tu ogromny telewizor, konsola do gier, zestaw kina domowego, jakiego nie powstydziłby się żaden audiofil, oraz mnóstwo egzotycznych roślin doniczkowych. W sumie to miejsce bardziej przypomina zimowy ogród niż pokój dzienny.

Grace opowiada mi o swojej rodzinie, o karierze syna, o tym, jak poznał Diane. A potem o narodzinach Luke'a, jego niezwykłym talencie.

– Wszyscy wróżyli mu Oscara. Ba, byli nawet tacy, którzy twierdzili, że będzie najmłodszym aktorem, który tę nagrodę zdobędzie. Tylko że potem... – Nagle milknie, a jej początkowy entuzjazm gaśnie. – Wiesz, Roxanne. Jestem już potwornie zmęczona. Dokończymy innym razem.

Wiem, że kłamie. Wiem, że ma to związek z Lukiem i z czymś, co wydarzyło się sześć lat temu, co sprawiło, że kariera złotego chłopca Hollywood nagle poszła nie w tym kierunku. I że teraz Luke chce to naprawić. Nie drążę tematu, bo to nie moja sprawa.

– Ja też już pójdę. Dziękuję za przyjęcie mnie pod swój dach, Grace.

– Drobiazg. Każdy chrześcijanin by tak postąpił, czyż nie?

– Tak – odpowiadam, ale w duchu wiem, że moja mama, zagorzała katoliczka, byłaby daleka od tego, żeby zaoferować nocleg zupełnie obcej osobie. Cóż, moi rodzice są tolerancyjni i miłosierni tylko w sferach, które im odpowiadają.

Carrie prowadzi mnie do pokoju dla gości, który znajduje się na trzecim piętrze. Na schodach mijają mnie kolejne dwa koty. Rudy i śnieżnobiały. Z zaciekawieniem wodzą za mną wzrokiem.

– Ten rudzielec to Glace, a biały wabi się Frappe – informuje. – Ostrzegam, że lubią spać w łóżkach. Tak że niech się pani nie zdziwi, jak któryś zawita w pani pentroomie.

– Proszę mi mówić po imieniu. I tak głupio się czuję, że ktoś mi usługuje.

– To moja praca. Bardzo ją lubię. Pani von Schiller to kobieta o złotym sercu. To tutaj. – Wskazuje drzwi, po czym uchyla je dla mnie.

Nie nazwałabym tego pokojem, a apartamentem. Podejrzewam, że niektórzy ludzie mają mniejsze mieszkania. Część sypialniana oddzielona jest przesuwnymi drzwiami, a z małego tarasu rozciąga się widok na zatokę San Francisco. W oddali widnieje jakaś wysepka oświetlona latarniami. Z ciekawości dopytam jutro Grace, jaka jest jej nazwa. Jedna ze ścian jest całkowicie przeszklona. Staję przed nią i podziwiam pulsujące życiem miasto nocą. Nie odrywając spojrzenia od panoramy San Francisco, dziękuję Carrie za oprowadzenie mnie po pentroomie.

– Spokojnej nocy. – W szybie widzę jej serdeczny uśmiech, po czym odwraca się i wychodzi.

Cisza, jaka nagle mnie otacza, jest przytłaczająca. Ściany całego domu muszą być wytłumione, bo nie słychać odgłosów z zewnątrz. W Filadelfii zawsze je słyszałam. A tutaj?

Nagle robi mi się słabo. Przed oczami zaczynają tańczyć mroczki, a nogi drżą tak bardzo, że z trudem docieram do łóżka. Siadam na jego krawędzi. Serce łomocze w piersi, oddech się rwie. To chyba atak paniki. Zmęczenie i szokująca rzeczywistość uderzają we mnie z taką siłą, że aż zaczynam dygotać. Bo to jak scenariusz jakiegoś tandetnego filmu. Albo harlequina. Pomijając moją irracjonalną i nieprzemyślaną decyzję, by polecieć na drugi koniec kraju, bo... bo tak! Bo w tamtej chwili wydało mi się to najlepszym rozwiązaniem. Bo nie chciałam oglądać Keitha i Evie ani sekundy dłużej, niż to konieczne. Choć i tak konfrontacja z mężem jest nieunikniona, to ucieczką, odcinając się, stworzyłam sobie pole manewru. Mogę wszystko na spokojnie przemyśleć.

Szloch wyrywa mi się z gardła, kiedy po raz kolejny uzmysławiam sobie, że zostałam zdradzona. Mój mąż... człowiek, któremu ufałam tak bezgranicznie, że przysięgałam przed Bogiem, że spędzę u jego boku resztę życia... Z obecnej perspektywy reszta życie wydaje się dłuższa niż wieczność.

– Co zrobić, Boże? – łkam.

Nie mam ani pracy, ani pieniędzy. Gdyby nie przypadek... gdybym nie spotkała Grace, nie miałabym nawet gdzie przenocować.

Czy to jakiś test naszego małżeństwa? Wierności?

Parskam, kiedy ta myśl pojawia się w mojej głowie. Keith złamał szóste przykazanie. Może i Bóg mu wybaczy. Ja nie zamierzam. Mam na tyle oleju w głowie, żeby wiedzieć, że zrobi to ponownie. Zresztą jego słowa do Evie o tym, że tęsknił za jej...

Mój żołądek protestuje. Nie daję rady dobiec do toalety na czas i wymiotuję do umywalki. A potem wyczerpana kładę się na chłodnych płytkach i płaczę dalej. Cichutko. Chociaż mam ochotę wyć jak zranione zwierzę. Ramionami przyciągam kolana do piersi i zwijam się w kłębek tak ciasny, jak tylko mogę. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro