Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

American Horror Halloween

Kończyła się właśnie przerwa na lunch, kiedy Lloyd idąc korytarzem zauważył, że Stacy stoi przy głównej tablicy ogłoszeń i przyczepia do niej coś na kształt plakatu. Obok stały jej przyboczne, Gina i Violett, paplając radośnie. Lloyd podszedł do dziewcząt i zwrócił swój wzrok na świeżo przywieszony plakat.

Halloween Party u Stacy!

Marigold Avenue 638

Start: 20:00

Przebranie obowiązkowe!

Przynieście ze sobą alko i dobry humor!

Każdy mile widziany!

– Robisz imprezę? – zapytał Lloyd, dotykając ramienia Stacy.

– Fuuu! – zawołała oburzona i cofnęła się o krok, obrzucając chłopaka zniesmaczonym spojrzeniem. – Nie dotykaj mnie, frajerze! – dodała i teatralnie otrzepała swoje ramię.

– Przepraszam – rzekł Lloyd nieco speszony. – To impreza otwarta?

– Tak, ale ty nie jesteś zaproszony – prychnęła Stacy.

– Ale sama napisałaś, że każdy jest mile widziany – zauważył i palcem wskazał na plakat.

– Ale nie ty, frajerze! – wtrąciła się Gina. – Czegoś nie rozumiesz?

– Czubków nie akceptujemy! – dodała Violett.

Dziewczyny roześmiały się perfidnie, pokazały Lloydowi środkowe palce i odeszły, zostawiając go na korytarzu. Chłopak odprowadził je wzrokiem, aż zniknęły za zakrętem. Stał pod tablicą do momentu aż po dzwonku zrobiło się na korytarzu zupełnie pusto. Wtedy dotknął nosem plakatu i mocno zaciągnął się jego zapachem.

– Stacy... – mruknął rozmarzonym tonem.

Znał Stacy od podstawówki. Nawet przez chwilę byli przyjaciółmi, kiedy mieli po osiem lat. Ale potem Stacy znalazła sobie koleżanki, stała się popularna, przez kilka lat uczęszczała na kółko taneczne, dostała się do samorządu uczniowskiego, a w szkole średniej została cheerliderką i zaczęła chodzić z tym futbolistą, Maxem. Lloyd przestał dla niej istnieć, ale ona nie przestała istnieć dla niego.

Chłopak oderwał malutki kawałek rogu plakatu i schował do kieszeni, po czym udał się na lekcję.

Tego samego dnia wieczorem, jeszcze przed kolacją, Lloyd zszedł do swojego ukrytego sanktuarium w piwnicy. Upewnił się, że zamknął drzwi na klucz i odsłoniwszy kotarę zapalił rządek wiszących nad starym biurkiem lampek. Biurko, jak i wisząca za nim na ścianie dykta zostały zalane żółtym, nieco jaskrawym światłem.

Cała dykta była obklejona zdjęciami Stacy. Niektóre były robione z ukrycia, inne pobrane z jej mediów społecznościowych, a jeszcze inne przedstawiały fotomontaże, które Lloyd sam zrobił, wklejając swoją twarz, zamiast twarzy Maxa.

Chłopak usiadł do biurka i otworzył jedną z szuflad. Wydobył z niej karton po butach, obklejony różowym papierem ozdobnym, ze starannie wykaligrafowanym na pokrywce imieniem Stacy. Otworzył pudełko ze swoimi skarbami, z których wiele było trudnych do zdobycia i delikatnie ułożył na ich wierzchu swoją kolejną zdobycz – kawałek plakatu.

– Lloyd! Chodź na kolację! – usłyszał nagle donośny krzyk matki i prawie upuścił swoją cenną skrzynkę skarbów.

– Zaraz!!! – wrzasnął wściekły. – Nie jestem głodny!

Zamknął pudełko i schował z powrotem do szuflady.

Odkleił z dykty jedno ze zdjęć Stacy i przez chwilę wpatrywał się w nie z rozmarzeniem.

– Och, Lloyd – powiedział do siebie piskliwym głosem. – Kocham cię odkąd pierwszy raz cię spotkałam. Nie dorastasz Maxowi do pięt. Jesteś moim ideałem, Lloyd.

– Tak, Stacy, najdroższa – odezwał się do zdjęcia, już swoim głosem. – Nikt o ciebie tak nie zadba, jak ja. To będzie najpiękniejsza impreza w twoim życiu, kochanie.

Lloyd pocałował fotografię dziewczyny i odwiesił na miejsce. Wstał od biurka, zasunął kotarę, zamknął pomieszczenie na klucz i udał się na piętro.

Liczył na to, że te trzy dni, które zostały do imprezy u Stacy zlecą w mgnieniu oka.

***

Dochodziła jedenasta, kiedy Lloyd w kostiumie Michaela Myersa, pojawił się przed domem Stacy. Drzwi frontowe były otwarte na oścież i co chwilę ktoś wychodził z domu lub wchodził do środka, a z wnętrza płynęła głośna muzyka. Na werandzie stały kilkuosobowe grupki imprezowiczów, a chodnikiem wzdłuż ulicy wciąż przechadzały się dzieci, młodzież i dorośli w najróżniejszych kostiumach, z koszami i torbami pełnymi cukierków i innych łakoci.

Lloyd wolnym krokiem przemierzył trawnik i niezatrzymywany przez nikogo wszedł po schodkach na werandę. Rozejrzał się po zgromadzonych, ale nikt nie zwrócił na niego uwagi, więc wszedł do domu.

W środku było ekstremalnie tłoczno, głośno i duszno. Lloyd z trudem przepychał się przez tłum tańczących ludzi aż dotarł do kuchni, gdzie było nieco luźniej, zgarnął z blatu plastikowy kubek z piwem i tylnymi drzwiami wyszedł do ogrodu.

Front domu Stacy był bogato ozdobiony z okazji dzisiejszego święta Halloween, ale to dopiero ogród robił spektakularne wrażenie. Cała przestrzeń była wystylizowana na stary cmentarz, a pomiędzy sztucznymi nagrobkami kręcili się ludzie w najróżniejszych kostiumach. Na tarasie ustawiony był duży głośnik i tutaj też było słychać dudniącą muzykę. Ogród wyglądał, jakby odbywała się tu cmentarna impreza duchów, wampirów, wiedźm, zombie, potworów i innych cudacznych stworzeń.

Lloyd uważnie rozejrzał się dookoła i jego wzrok spoczął na stojącej przy wysokim stoliku grupce chłopaków ze szkoły, wśród której dostrzegł Maxa. Chłopak Stacy przebrał się za mordercę z filmu „Krzyk" i gdyby nie to, że maskę miał przesuniętą na czubek głowy Lloyd w życiu nie poznałby, że to on. Ucieszył go kostium wroga, bo to oznaczało, że jego pomysł na dzisiejszą imprezę ma szansę wypalić.

Lloyd nie spuszczał wzroku z Maxa, obserwując go z daleka. Miał nadzieję, że maska Myersa wystarczająco go zasłania, żeby chłopak Stacy nie odkrył jego tożsamości. Zresztą, wyglądał już na mocno pijanego, śmiał się głośno i co chwilę popijał ze swojego kubka. Nagle odstawił kubek na blat stolika, rzucił coś krótko do kumpli i skierował się w stronę ogrodzenia ogromnego ogrodu, który sięgał aż po krawędź osiedlowego parku. Lloyd natychmiast ruszył za Maxem, czując, że to jego szansa na rozpoczęcie działań.

Chłopak wolnym i chwiejnym krokiem dotarł do oddalonej od sztucznego cmentarza ogrodowej szopy, umiejscowionej tuż przy krawędzi ogrodzenia. Lloyd szedł jakieś półtora metra za nim i już z daleka zauważył, że między szopą a ogrodzeniem jest metr ukrytej przestrzeni.

Max zatrzymał się w samym rogu, odwrócił przodem do ogrodzenia i szybko podciągnął swoją długą, czarną szatę mordercy, żeby chwilę później szarpać się z rozporkiem i w ostateczności ulżyć potrzebie.

Lloyd natychmiast podszedł do niego, stanął obok i również rozpiął rozporek, udając, że sika.

– O! Siema, stary! – zawołał Max bełkotliwie, zauważywszy towarzysza. – Eee... – zmrużył oczy, przyglądając się przyodzianej w maskę Michaela twarzy kolegi. – Ashton? – zapytał niepewnie.

Lloyd tylko skinął głową i uniósł w górę kciuk, potwierdzając przypuszczenia Maxa.

– Ale żeś się wczuł w klimat – zaśmiał się chłopak, chwiejąc się niebezpiecznie.

Lloyd dyskretnie wsunął rękę do kieszeni, natrafiając na nóż, który tam wcześniej ukrył. Wiedział, że będzie mu potrzebny później, jednak teraz musiał w jakiś sposób ogłuszyć Maxa, tylko nie był pewien, czy uderzenie trzonkiem noża będzie wystarczające, żeby pozbawić go przytomności.

Od niechcenia przesunął stopą w gęstej i nieco już przydługiej trawie i poczuł, że coś kopnął. Spojrzał w dół i ujrzał błysk lakieru na drewnianej powierzchni. Uśmiechnął się sam do siebie, bo lepiej nie mógł trafić. Przykucnął i udając, że wiąże buta złapał w rękę końcówkę od kija bejsbolowego, porzuconego w trawie. Zerknął dyskretnie na Maxa i dojrzawszy, że właśnie zapiął rozporek, szybko wstał i z ogromną siłą zamachnął się z kijem w dłoni. Mocno uderzył chłopaka w tył głowy, a ten, nie zorientowawszy się co się dzieje, wydał z siebie głuche stęknięcie i zwiotczały runął na ogrodzeniową siatkę, pokracznie osuwając się po niej na ziemię.

Lloyd lekko kopnął go w bok, ale Max się nie poruszył. Chłopak ukrył kij w trawie i pochylił się nad nieprzytomnym kolegą, chcąc sprawdzić puls i oddech. Odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że Max żyje. Był mu jeszcze potrzebny.

Lloyd z trudem dźwignął Maxa z ziemi i oparłszy o swoje ramię, wolnym krokiem, obciążony wiotkim, ciężkim ciałem ruszył przez ogród w kierunku tylnego wejścia przez kuchnię.

– Max! – zawołał jeden z chłopaków, stojących przy stoliku. – Co z nim? – zwrócił się do zamaskowanego Lloyda.

– Za dużo wypił i go odcięło – odkrzyknął Lloyd. – Zaniosę go na górę, niech chwilę pośpi – dodał i machnął ręką w stronę drzwi.

Kumpel Maxa tylko uniósł rękę, dając znać, że rozumie i wrócił do rozmowy ze swoimi towarzyszami.

Po drodze w kierunku schodów prowadzących na piętro Lloyd napotkał jeszcze dwie osoby zainteresowane stanem Maxa, więc powiedział im to samo, co tamtemu chłopakowi w ogrodzie. Droga na piętro była istną drogą przez mękę, ale w końcu Lloydowi udało się zataszczyć Maxa na górę.

Na piętrze było prawie pusto, tylko kilka osób stało w kolejce do łazienki. Lloyd doskonale wiedział, gdzie znajduje się pokój Stacy i tamże zatargał nieprzytomnego Maxa.

Okna w pokoju były zasłonięte, a mała lampka nocna na stoliczku obok łóżka paliła się ciepłym, żółtym światłem. W pomieszczeniu unosił się zapach perfum Stacy, ściany ozdabiały plakaty i zdjęcia, a duże łóżko z ozdobnym, metalowym wezgłowiem było pokryte mnóstwem malutkich, kolorowych poduszek.

Lloyd rzucił Maxa na środek dywanu i odetchnął z ulgą. Zdjął maskę i otarł pot z czoła, rozglądając się po pokoju. Na wszelki wypadek przekręcił znajdujący się w zamku drzwi klucz. Ostatnie czego chciał to, żeby teraz ktoś tu wszedł. Nie chcąc tracić czasu zdjął z siebie swój kostium i ukrył go pod łóżkiem. Następnie klęknął obok Maxa i zaczął ściągać z niego przebranie mordercy. Gdy już się z tym uporał, przeszukał kieszenie chłopaka i z jednej wyciągnął smartfona. Położył go na stoliczku nocnym, żeby móc go za chwilę użyć.

Otworzył wbudowaną w ścianę szafę i zrobił w niej trochę miejsca, przesuwając w jej głąb i na półkę pod sufitem leżące na podłodze kartony, buty i inne szpargały. Następnie złapał pod pachy wciąż nieprzytomnego Maxa i umieścił go w niewielkim pomieszczeniu. Ku jego uciesze szafa również była zamykana na klucz, więc przekręcił zamek, mając pewność, że w razie gdyby chłopak ocknął się niespodziewanie zbyt wcześnie to i tak nie wydostanie się z szafy.

Lloyd złapał leżącą na podłodze maskę i długą, czarną szatę i szybko włożył to na siebie, a po chwili wciągnął też czarne, dopasowane rękawiczki. Był tego samego wzrostu co Max, więc szata idealnie zakrywała go od stóp do głów. Zerknął w znajdujące się na toaletce duże lustro i uznał, że nie ma opcji, żeby Stacy zorientowała się, że nie jest Maxem.

Przysiadł na łóżku i złapawszy telefon szybko wysłał SMS-a do dziewczyny.

MAX: „Czekam w twoim pokoju. Mam dla ciebie niespodziankę ;)"

Poczekał dwie minuty, ale nie dostał żadnej odpowiedzi, więc wybrał numer Stacy.

– Max? Gdzie jesteś? – usłyszał jej głos i natychmiast się rozłączył.

Miał tylko nadzieję, że zauważy SMS-a.

Nie minęła chwila, a ktoś nacisnął na klamkę. Lloyd zamknął drzwi od środka, więc ostrożnie do nich podszedł i przez chwilę przyglądał się poruszającej się klamce.

– Max! Otwórz! – zawołała Stacy, jednocześnie pukając.

Chłopak przekręcił klucz w zamku i nieznacznie uchylił drzwi.

– Co tu robisz? Co to za niespodzianka? – pytała Stacy, mocniej pchnęła drzwi i weszła do pokoju.

Dziewczyna była przebrana za Samarę Morgan, miała na sobie długą, białą sukienkę, gdzieniegdzie celowo przybrudzoną, a na głowę założyła perukę długich, czarnych włosów. Jej makijaż był równie upiorny – na bladej twarzy wyraźnie odznaczały się pomalowane na ciemno oczy i usta.

Lloyd wiedział, że nie może się odezwać przy Stacy, bo wtedy cały jego plan spali się już na starcie. Milcząc złapał dziewczynę za przedramię i przyciągnąwszy do siebie przytulił ciasno. Drugą ręką zamknął drzwi i przekręcił klucz.

– Co planujesz? No powiedz coś... – zamruczała Stacy.

Lloyd tylko przyłożył palec do ust maski, którą miał na twarzy, dając znać dziewczynie, żeby byli cicho, po czym pchnął ją na łóżko. Stacy zaśmiała się i ułożyła wygodniej na poduszkach. Lloyd też wszedł na łóżko i pochylił się nad nią, a lewą rękę wsunął pod szatę i z tylnej kieszeni spodni wyciągnął kawałek zwiniętego sznurka. Delikatnie przesunął zwitkiem po twarzy dziewczyny, a następnie ruchem głowy wskazał metalowe wezgłowie. Stacy patrzyła na niego podejrzliwie, ale po chwili się uśmiechnęła.

– Okeeeej – rzekła przeciągle, mrużąc oczy.

Lloyd złapał jej jedną rękę i obwiązał nadgarstek sznurkiem, po czym przywiązał do zdobień metalowego wezgłowia, a następnie to samo zrobił z jej drugą ręką. Stacy szarpnęła obie ręce, ale były całkowicie unieruchomione. Lloyd delikatnie dotknął jej twarzy i powoli zaczął przesuwać dłonie w dół, błądząc po jej ciele. Stacy mruczała i prężyła się pod wpływem jego dotyku. Już po chwili wsunął dłonie pod jej suknię i ściągnął z niej bieliznę, czemu wcale się nie opierała.

– Max... – szepnęła. – Zdejmij maskę.

Lloyd tylko przecząco pokręcił głową.

– Ale z ciebie zwyrol... – uśmiechnęła się dziewczyna.

Chłopak uśmiechnął się z satysfakcją, czego Stacy nie mogła zobaczyć, przez osłaniającą jego twarz maskę.

„Teraz jesteś cała moja i całkowicie zdana na moją łaskę" pomyślał.

Podniósł poły swojej czarnej szaty i częściowo okrył nią Stacy. Pod szatą szybko zdjął rękawiczki i zsunął spodnie, starając się robić to tak, żeby dziewczyna nic nie dostrzegła. Ona w międzyczasie, wciąż prężąc się kusząco, objęła go mocno udami. Wyjął z kieszeni prezerwatywę i po krótkiej stymulacji założył ją na siebie, po czym od razu wszedł w dziewczynę. Wolał nie zostawić po sobie żadnych śladów.

– O, tak... Max... – jęczała zmysłowo Stacy.

Lloyd był zachwycony faktem, że jego marzenie właśnie się spełnia i czuł, że długo już tak nie wytrzyma. Wyciągnął spod szaty jedną rękę i przesunął maskę na czubek głowy, tym samym odsłaniając swoją twarz.

Stacy, zobaczywszy, że pod maską nie skrywa się jej chłopak, zastygła na trzy sekundy, po czym ile sił w płucach wydała z siebie potężny wrzask i zaczęła się szarpać. Ręka Lloyda natychmiast wystrzeliła w kierunku jej twarzy i zakryła jej usta, mocno wciskając głowę dziewczyny w poduszkę. Miał nadzieję, że przez głośną muzykę nikt nie usłyszał jej krzyku.

– Cześć, kochanie – rzekł z uśmiechem, pochylając się nisko nad dziewczyną.

Przerażenie malujące się na jej twarzy i pojawiające się w oczach łzy dodatkowo potęgowały jego przyjemność.

– Dobrze ci, Stacy? Dobrze ci, ty mała dziwko? – sapał jej do ucha, przygniatając ją swoim ciałem i tłumiąc jej krzyk dłonią przyciśniętą do ust.

Wystarczyło mu kilka ruchów, żeby skończyć. Oddychał ciężko, wtulając się w szyję Stacy i czuł, jak jej ciałem wstrząsa szloch.

– Zabiorę teraz rękę, ale jak krzykniesz to będę musiał cię zabić, jasne? – szepnął jej do ucha.

Dziewczyna potakująco kiwnęła głową.

Lloyd podniósł się do pozycji siedzącej i odsunął dłoń z jej twarzy.

– Dlaczego to robisz, Larry? Proszę, uwolnij mnie! – rzekła, płacząc.

Chłopak zmarszczył brwi i zacisnął usta w cienką linię.

– Mam na imię Lloyd – wysyczał przez zęby. – Już nawet tego nie pamiętasz?

– Tak, Lloyd! Ty jesteś Lloyd, oczywiście! – zawołała gorliwie, przerażona nagłą zmianą jego nastroju.

– Oj, Stacy... Stacy... – pokręcił głową z dezaprobatą. – Przykro mi, ale popełniając takie pomyłki sama prosisz się o śmierć.

Lloyd wyciągnął z kieszeni spodni wcześniej ukryty tam nóż sprężynowy i otworzył go tuż przed twarzą dziewczyny.

– Nie! – zapiszczała. – Błagam... Lloyd, nie rób mi krzywdy! – szlochała.

Chłopak przesunął nożem po jej policzku, delikatnie go nacinając. Z uwagą obserwował jak małe nacięcie wypełnia się szkarłatem.

– Straciłaś swoją szansę bezpowrotnie, Stacy.

Lloyd ponownie zsunął maskę na twarz, uniósł w górę rękę z nożem, po czym z niemałą siłą wbił ostrze w klatkę piersiową Stacy. Dziewczyna wydała z siebie potworny krzyk, więc chcąc ją uciszyć Lloyd złapał jedną z poduszek i przycisnął jej do twarzy.

Ręka, w której trzymał nóż działała jak mechanizm nakręcanej zabawki i bezustannie dźgała dziewczynę, aż ta w końcu znieruchomiała i przestała wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki. Czerwona plama na jej białej sukience, a raczej na jej strzępach, powiększała się z każdą chwilą. Krew zaczynała powoli ściekać na pościel.

Lloyd odsunął poduszkę z twarzy dziewczyny i delikatnie pocałował ją usta.

– Śpij dobrze, kochanie – rzekł czule i pogłaskał ją po włosach.

Umazaną krwią dłoń wytarł dokładnie w czarną szatę, choć i tak nie zdołał w pełni usunąć śladów krwi. I tak będzie musiał jeszcze skorzystać z łazienki.

Podniósł się z łóżka i szybko zdjął z siebie kostium mordercy. Podszedł do szafy i otworzywszy ją wytaszczył z jej wnętrza wciąż nieprzytomnego Maxa, ciesząc się, że krzyki dziewczyny nie zdołały go obudzić. Zaciągnął chłopaka na środek pokoju i rozebrał go do naga, co wcale nie było takie proste i zajęło mu dobrych kilka minut. Pozostało mu już tylko wciągnąć Maxa na łóżko i położyć na martwym ciele Stacy.

– Co za ciężki skurwiel – jęknął głośno, wkładając mnóstwo siły w podniesienie wiotkiego ciała.

Podciągnął wyżej suknię Stacy i ułożył ciało Maxa w takiej pozycji, żeby obrazek przedstawiał jednoznaczny widok seksualnych igraszek. Ubrał znowu czarne rękawiczki i złapał za rękojeść noża, dokładnie wycierając ją w materiał. Następnie wsunął nóż w dłoń Maxa i mocno zacisnął, choć po chwili palce chłopaka delikatnie się rozprostowały. Ważne, że na nożu zostały jego odciski palców.

Lloyd odsunął się od łóżka i przyglądał się chwilę ułożonej na niej kompozycji. Pokiwał głową z aprobatą, uznawszy, że wyszło nawet lepiej niż się spodziewał.

Kucnął przy łóżku i wyciągnął spod niego swój kostium, ubrał go, zgarnął z szafki nocnej dowód swojej obecności, czyli zużytą prezerwatywę i podszedł do drzwi. Z szybko bijącym sercem przekręcił klucz i uchylił je lekko, wyglądając dyskretnie na korytarz.

Ku jego uldze na korytarzu na piętrze było zupełnie pusto, nikt nawet nie stał pod drzwiami od łazienki, a w pomieszczeniu nie paliło się światło. Korzystając z dogodnej okazji wyszedł z pokoju, celowo nie domykając drzwi i natychmiast zniknął za drzwiami łazienki.

Od razu spuścił kondoma w toalecie i dokładnie umył ręce z pozostałych na nich śladów krwi. Szorując dłonie spojrzał w lustro zawieszone nad umywalką i ujrzał oblicze Michaela Myersa ze swoimi oczami. „Nie było mnie tu. Nie zostałem zaproszony" pomyślał.

Bez problemu, nie zatrzymywany przez nikogo, mijając po drodze tabuny pijanych nastolatków, opuścił dom Stacy i udał się w stronę swojego domu, licząc na to, że wkrótce ktoś zorientuje się, że gospodyni zniknęła i postanowi jej poszukać.

Lloyd mieszkał na drugim końcu tej samej ulicy, więc był przekonany, że zauważy światła radiowozów, kiedy policja zostanie wezwana.

***

Niespełna czterdzieści minut później na Marigold Avenue rozległo się wycie policyjnych syren.

Lloyd siedział zamknięty w swoim pokoju i przy zgaszonym świetle obserwował ulicę zza firanki. Jak tylko mignęły niebieskie i czerwone światła natychmiast zerwał się z krzesła i prawie biegiem zszedł na parter. Wciągnął buty, zarzucił kurtkę i bez informowania matki dokąd idzie, wyszedł z domu.

Idąc prostą jak strzała ulicą, już z daleka dostrzegł zgromadzenie pod domem Stacy. Na trawniku stały trzy radiowozy i ambulans, otoczone przez imprezowiczów, sąsiadów i przypadkowych gapiów. Było już grubo po północy, ale w noc Halloween ulice były pełne przebierańców do późnych godzin nocnych.

Lloyd wmieszał się w tłum gapiów na ulicy i uważnie obserwował. Dostrzegł, że niedaleko, pod rozłożystym klonem stoją Gina i Violett i rozmawiają z funkcjonariuszką. Właściwie to Gina z nią rozmawiała, a Violett stała obok z twarzą ukrytą w dłoniach i płakała głośno. Lloyd podszedł bliżej, licząc na to, że uda mu się usłyszeć rozmowę.

– To straszne, naprawdę niewyobrażalne – mówiła Gina. – Max był zazdrosny o Stacy, ale nie sądziłyśmy, że aż do tego stopnia, żeby zrobić coś takiego... Stacy była śliczna i wielu chłopaków się za nią oglądało, ale to nie jej wina. Max nie miał prawa tego zrobić!

– Czy Stacy miała jakichś wrogów? – zapytała policjantka.

– Absolutnie nie! – Gina żywiołowo zaprzeczyła ruchem głowy. – Wszyscy ją uwielbiali.

Tymczasem Violett zrobiła krok w stronę drzewa, oparła się o pień i przesunąwszy po nim usiadła na trawie. Podkurczyła nogi, objęła rękami kolana i zapłakała głośno. Lloyd stał krok od niej, więc wychylił się zza drzewa i kucnął obok dziewczyny.

– Wszystko w porządku? – zapytał łagodnie.

Violett wzdrygnęła się, bo wyglądało to tak, jakby nagle Lloyd pojawił się znikąd.

– Nie! – krzyknęła. – Nie jest w porządku! Moja przyjaciółka została zamordowana!

W tym momencie na progu domu zrobiło się małe zamieszanie, bo funkcjonariusze właśnie wyprowadzali Maxa. Był zakuty w kajdanki i opatulony kocem, a wzrok miał rozbiegany, jakby nie do końca rozumiał co się właśnie dzieje.

– Nie zabiłem jej! – krzyczał przerażony. – Kocham Stacy! To moja dziewczyna! Nigdy nie zrobiłbym jej krzywdy! To jakieś pomówienia! Ktoś mnie wrabia! Wypuśćcie mnie!

Kiedy przemierzali trawnik Max dojrzał siedzącą pod drzewem dziewczynę.

– Violett! Powiedz im! To nie ja! Przecież wiesz, że nie zrobiłbym czegoś takiego!

Dziewczyna odwróciła od niego twarz i ukryła w dłoniach, a Lloyd korzystając z okazji, że jest obok, uspokajająco objął ją ramieniem. Violett znów zaczęła szlochać i oparła się o niego, a on delikatnie ją przytulił.

– Mam nadzieję, że dostanie dożywocie i zgnije w kiciu – wychlipała.

Lloyd głaskał dziewczynę po włosach i obserwował jak policjant wpycha do radiowozu rzucającego się Maxa. Wciąż wywrzaskiwał, że jest niewinny. Na twarz Lloyda wypłynął delikatny uśmiech wyrażający satysfakcję. Wszystko poszło zgodnie z planem.

Poczuł, że Violett wtuliła się w niego jeszcze bardziej, zapewne szukając pocieszenia po traumatycznych przeżyciach. Oparł policzek o jej głowę i dyskretnie zaciągnął się przyjemnym zapachem jej włosów.

„Mmm... Violett... Ty będziesz następna, kochanie."

KONIEC





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro