Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ambiwalencja

Trochę pisanie trwało, ale napisałam. To taki mały challange. Wasze słówka to: chrześcijanin, ambiwalencja, ksiądz, zaburzenie bipolarne, papier toaletowy, polemizować, kaczka, elokwencja, mycie. Zaczynamy! A więc uwaga... START!

Rozpoczął się kolejny, zwykły dzień pracy. Dla Gerwazego jednak był to dzień szczególnie piękny - w piątki odprowadzał swoje rozkoszne córki do szkoły, a po południu prowadził zajęcia plastyczne dla młodzieży. Ach, młodzież! Zdecydowanie wolał pracę z nimi, niż z młodszymi grupami. Fascynowała go. W końcu jeszcze nie tak dawno, przed niecałe dwudziesty laty, sam był w ich wieku i marzył o pójściu do szkoły plastycznej. Niestety, w tamtych czasach, żadnej w pobliżu nie było. Dlatego skończył zwykłego ogólniaka i po Akademii Sztuk Pięknych, zaczął swoje marzenie, by otwierać lepszy start w przyszłość młodym artystom. Dać im wskazówki, przelać tyle wiedzy i doświadczenia, ile tylko potrafił. W końcu oni mają przed sobą jeszcze szansę wyboru, szansę, po którą muszą tylko wyciągnąć dłoń. I pracować, rzecz jasna, dużo ćwiczyć razem ze swoim talentem.

W doskonałym humorze stanął przed lustrem w swej łazience i zaczął golić dwudniowy, jasny zarost. Po wielu latach praktyk, nie zaciął się ani razu. Umył jeszcze twarz zimną wodą i przyjrzał lustrzanemu odbiciu. Tak, dziś ten uśmiech nie zejdzie mu z twarzy.

Trzeba przyznać, że z kącikami ust uniesionymi do góry było mu nawet do twarzy. Skórę miał w końcu tylko lekko opaloną na czerwono, a nieduże oczy za szkiełkami okularów skrzyły, w zależności od tego z czego się cieszył. Poliki były zaokrąglone, choć twarz raczej podłużna. Nad dużym czołem, na środku trochę wygolonej głowy śmiały się jasne loczki. W ten sposób Gerwazy Owczarek sprawiał wrażenie osoby przyjaznej, choć niekoniecznie najpiękniejszej. A w duchu marzył, że na pierwszy rzut oka widać, że jest artystą.

Obrócił się, robiąc kilka kroków ku wyjściu z łazienki. W pewnym momencie usłyszał głośny, piskliwy odgłos gumowej kaczki. Spojrzał pod siebie, wypatrując przydepniętego ulubieńca najmłodszej z córek i szybko odłożył go na miejsce. Kaczka patrzyła na niego budzącym dreszczem wzrokiem ze szklanej pułki przy wannie. Jak dobrze, że nie było przy tym Anielki. Opuścił jak najszybciej miejsce kalectwa, by pozbyć się wyrzutów sumienia. Kaczka już dawno powróciła do właściwych kształtów, ale to spojrzenie sprawiało, że naprawdę czuł jej ból.

Ubieranie dzieci trwało jeszcze dłużej niż w poniedziałki. Najmłodsza się rozpłakała, bo tatuś za nią wyjął z kosza cienki, wiosenny szalik. Gerwazy starał się ją uspokoić i póki nie przestała płakać, nie mógł jej dać wykonać tej czynności jeszcze raz, samej. Później Rysia, pierwszoklasistka, oznajmiła głośno, że KSIĄDZ JĄ ZABIJE, ponieważ zgubiła rysunek z pracą domową i nie wyjdzie z mieszkania, póki nie zrobi nowego. Nie potrafił z nią polemizować. Bezradnie przygotował jej miejsce w kuchni do stworzenia nowego dzieła i poszedł sprawdzić, co z najstarszą córką. Zapukał do drzwi, usłyszał szelest kołdry i zajrzał do pokoju. Zobaczył dziewczynkę leżąca pod kołdrą z okropnym osłabieniem wypisanym na twarzy. Spojrzała na niego spod lekko oklapniętych powiek i przyłożyła omdlewająco wierzch dłoni do czoła.

- Tato, boli mnie głowa. Nie mogę iść do szkoły. Taka szkoda, bo miałam dziś mieć klasówkę z przyrody. I po co uczyłam się do nocy!

Zszokowany na nią popatrzył, nie do końca pewny co ma zrobić. Dobrze pamiętał jak przed położeniem się spać widział córkę nad książkami. Cóż zrobić, będzie musiała zostać i napisać sprawdzian kiedy indziej. Życzył Marzence zdrowia i wrócił do kuchni.

Całe szczęście, w końcu dzieci wsiadły do samochodu, dobrze ubrane, z kompletnym szkolnym bagażem i uśmiechami na twarzach. Odpalił powoli silnik i bez większych przeszkód zawiózł dziewczynki wpierw do szkoły, a później do przedszkola. Nareszcie z ulgą wsiadł spowrotem do auta. Spojrzał na komórkę i z chwilą refleksji wybrał numer mamy.

- Synuś, dobrze, że dzwonisz, dzień dobry - rozległ się trajgoczący głos starszej kobiety. - Właśnie słyszałam w radiu, że...

- Mamo, mogłabyś zajrzeć do Marzenki? Źle się dziś czuła i została w domu - wytłumaczył szybko, aby zdążyć, zanim kobieta znów znacznie mówić. - Ty się znasz nad opieką chorych dzieci, poza tym, wiesz, pracuję.

Odchrząknął krótko.

- Tak? Ojej, a co się stało? Mówiłam, że tak będzie, gdy twoja żona weźmie tą pracę poza miastem. Twoje dzieci potrzebują teraz więcej uwagi od jednego rodzica, musisz im się oddawać podwójnie...

Nawet nie zauważył kiedy przestał słuchać słów matki i począl zastanawiać się nad istotą swojej elokwencji. Życzył żonce mocno i kariery, i powodzenia w pracy jako wykładowca na uczelni. Podziwiał ją, że potrafiła codziennie rano wstawać przed innymi i biec na pociąg. Gdy się budził, druga połowa łóżka zawsze była pusta. Wieczorami, gdy docierała do domu, robiła czasem dzieciom kolację, chociaż najczęściej to on siedział w kuchni, w czasie gdy ona bawiła się i wysłuchiwała tego wszystkiego, co miały do powiedzenia dziewczynki. Gdy pilnował dzieci, by poszły się myć, przygotowywała się na kolejny dzień i zanim otulał ostatnią z córeczek kołderką, ona już spała. Albo to on szedł spać, gdy ona jeszcze pracowała. I mimo, że życzył jej wszystkiego dobrego, to często za nią tęsknił. Nawet teraz poczuł niespodziewanie, że z oka wypłynęło mu coś, ci powinno zostać w środku.

- ...i gdyby nie to stare radio, nigdy bym nie uwierzyła, że to jakaś różnica. Chrześcijanin...

W słuchawce dosłyszał szum, którego wcześniej nie było.

- Czyli pójdziesz do Marzenki? Masz klucze? - zapytał.

- Mówiłam Ci już głuptasie! Wyszłam już z domu i prawie jestem pod waszym blokiem. Gdybym wiedziała, że wyrośnie z Ciebie taki roztargniony artysta...

Pożegnał się szybko z mamą i rozłączył. Usilił się na uśmiech. Dziś jest piątek! Otarł szybko łzę i przekręcił kluczyki w stacji. Opuścił parking przed przedszkolem.

Nie mógł pozwalać sobie na takie melancholijne rozmyślania. Bał się, że uznają go za chorego, mężczyznę z depresją, albo inną, no... bipolarnością. Przecież wcale nie miał tak dużego wachlarzu nastrojów! Pocieszający się wizją lekcji z młodzieżą, zaparkował przed domem kultury z wielkim uśmiechem. Wysiał skocznie z auta i porwał torbę pełną niezapełnionych kartek i rzecz jasna, najdroższym, kochanym laptopem. W wejściu przywitał się z młodą nauczycielką tańca i wdrapał się po schodach po klucz do jego pracowni na parterze.

- Znów pan tak wcześnie przychodzi? - zapytał się z serdecznym uśmiechem, wysoki, dryblaśny, w średnim wieku już mistrz gitarowy owego domu kultury, który zawsze przesiadywał tu całe dnie.

Gerwazy nie zaprzeczył i radośnie chwycił klucz z zieloną zawieszką. Jak oczy mu się lśniły na myśl, że wejdzie do pokoju o ścianach zaklejonych rysunkami jego najdroższej młodzieży! Już zaraz rozsiadł się w swoim krześle, układał starannie laptopa i odpalił jedynym kliknięciem. Począł wpatrywać się to w ścianę, to w drzwi, tudzież znów w jasny ekran i tak wyglądało pięć kolejnych godzin.

Nareszcie - przyszedł pierwszy uczeń. Z zapałem wstał i począł mu tłumaczyć dzisiejsze zadanie rysowania z natury. Pokazał utworzoną przez siebie kompozycję, wręczył kartkę i ołówki podłożył pod nos. Obserwował pracę z pasją, dając cenne korekty. Przyszło jeszcze parę osób, a on krążył dzielnie z uśmiechem po pracowni, co jakiś czas siadając, pracując niby coś w laptopie. Później droga młodzież, po trzech godzinach lekcji zaczęła znikać. I on zwinął swe gabaryty, sprawdzając, czy wszystko zostało odłożone na miejsce. Ze wspaniałą myślą spojrzał na salę tego dnia i gasząc światło, wybył. Zamknął zgrabnym ruchem zamek, a później odłożył na lśniący haczyk, na pięterku.

Dzień był doprawdy wspaniały. Na dworze już dawno się ściemniło, ale nie martwił się tym. Nabrał głęboko w płuca chłodnego powietrza i ruszył chodniczkiem na parking. Rozejrzał się uważnie i wtem zauważył na swym wozie... śnieg? Podszedł równie zdziwiony, co podekscytowany. Odblokował zamki i szybko rozpoznał, że jego cały samochód jest obrzucony papierem toaletowym.

- M-młodzież... - wyszeptał. - Jak ja kocham jej poczucie humoru...

Patrzył na to dzieło czując wielkie rozczarowanie. Jak mogli uczynić coś takiego jego wrażliwemu sercu? Tak się im poświęcał, tym młodym umysłom... Lecz chwila ambiwalencji właśnie nadeszła, gdyż ujrzał w swych myślach artystyczną inspirację. Jak on bardzo kochał młodzież!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro