rozdział 14
żegluj po oceanie nawet jeśli inni zostają na brzegu
Obudziłem się z lekkim zdezorientowaniem odkrywając, że moja twarz podczas snu wtopiona była w szyję Harry'ego, a nasze dłonie nieświadomie splątane były w swoim dotyku pomiędzy naszymi ciałami. Dopiero wtedy, jak przez mgłę, pamiętałem kilka przebudzeń w nocy, podczas których przekręcałem się z boku na bok, zazdroszcząc Harry'emu jego spokojnego snu, aż w końcu na wpół przytomny oparłem się o jego ramię i nie obudziłem się aż do teraz. Odsunąłem się od niego, starając się być jak najdelikatniejszym. Jednak ostatecznie jego powieki powędrowały w górę, a leniwy, mały uśmiech rozciągnął się na jego twarzy.
- Spało ci się lepiej? – zapytał zachrypniętym głosem, z nadzieją osiadłą na jego słowach.
- Chciałbyś. – prychnąłem z sarkazmem, który tym razem Harry przyjął z mrużeniem oczu i małym uśmiechem. Wewnętrznie czułem się, jakkolwiek głupio to brzmiało, dumny z powodu tego, że Harry rozumiał mnie coraz lepiej. - Tak naprawdę, tak. Spało mi się lepiej – wyznałem z uśmiechem, widząc jak jego oczy zaczynają błyszczeć.
- Cieszę się – odparł zupełnie szczerze, z nieznikającym usatysfakcjonowanym uśmiechem. – Szkoda tylko, że powiedziałeś mi o tym dopiero w ostatnią noc – dodał smętniejąc nagle na tę myśl.
- Głupio było prosić kogokolwiek z was o spanie razem w łóżku. – Zaśmiałem się cicho, choć w rzeczywistości czułem się nieco niekomfortowo rozmawiając o tym.
- Możesz poprosić mnie o wszystko, Louis. – zapewnił mnie cicho, podnosząc się niezgrabnie do siadu i opierając o ramę łóżka. - Dopiero potem moją decyzją będzie czy spełnię twoją prośbę. Ale nigdy nie bój się prosić o coś, czego potrzebujesz.
- Wątpię, że ta filozofia przeszłaby w normalnym świecie – odparłem ciszej, nieco posępnie w reakcji na nagłe uświadomienie sobie, że w Londynie nikt nie był jak Harry. Nikt nie będzie mnie tam traktować, jak on tutaj. Nikt nie wziąłby mojej przypadkowe, infantylnej prośby na poważnie.
- Hej, nie myśl w ten sposób. – Posłał mi szczerze zmartwione spojrzenie. – Jestem pewien, że dużo osób z twojego otoczenia przejmuje się tobą dogłębnie. I kochają cię bardzo mocno. Nie sprawiliby świadomie, że poczujesz się gorzej.
- To nie takie proste – westchnąłem, z powątpiewaniem.
- Ludzie często krzywdzą siebie nawzajem. Ale tylko czasami ponieważ tego chcą, rozumiesz? – Spojrzał na mnie uważnie, choć ja nie do końca rozumiałem, co oczywiście Harry zauważył niemal od razu. - To, co istotne to ich intencja. Czyn nie jest ważny. Więc pewnie będziesz czuł się samotny, oszukany, zraniony i zdradzony jeszcze wiele razy. Ale pamiętaj, że w większości przypadków to nie są emocje, które inni w rzeczywistości chcieliby w tobie wzbudzić.
- Nawet jeśli ktoś zachowuje się okropnie, naprawdę okropnie, ale jednocześnie mówi, że mnie kocha... to też jest okay? – zapytałem ostrożnie, unikając spojrzenia Harry'ego.
- Nie znam tego kogoś, Louis – zaczął niemal tak samo niepewnie, jak brzmiało moje pytanie. - Ale jeśli ty znasz go na tyle, by stwierdzić, że mówi szczerze kiedy powiadamia o swojej miłości, cała reszta nie ma znaczenia. To tylko błędy, które razem musicie rozpracować. - Wtedy brzmiało to dla mnie jedynie jak kolejna rada, która była kusząca, ale niemożliwie idylliczna jednocześnie. Nie wiedziałem co miałem nawet o tym myśleć.
- Czy będąc w dżungli też czasem czujesz się zraniony? Mimo że nie ma tu tak toksycznych osób, jak tam? – zapytałem w nagłym przypływie ciekawości. Chciałem wiedzieć, skąd Harry był pewny wszystkiego o czym mówił i czy rozpracował to wszystko wcześniej na sobie.
- Tak. – Przytaknął po kilku sekundach. - Nieraz już się tak czułem po rozmowie z Amy, Sam albo Malcolmem. Ale zawsze im to mówiłem i próbowaliśmy to naprawić. I... z tobą też się tak czułem – wyznał ciszej.
- Dlaczego mi o tym nie mówiłeś, w takim razie? – zapytałem szczerze skonsternowany. Czy wszyscy zasługiwali na szczerość, dobroć i towarzystwo Harry'ego oprócz mnie? Czy nawet sam Harry widział moją niedołężność i dlatego nie chciało mu się nawet pracować nad nasza relacją?
- Ponieważ nie znałem cię tak dobrze, jak ich. – wytłumaczył pośpiesznie, zauważając najwyraźniej cień zawodu na mojej twarzy. - Więc nie chciałem zranić cię świadomością, że ty zraniłeś kogoś innego.
Ta odpowiedź zostawiła mnie myślącego przez kolejne godziny. I była w porządku. Pokazywała chyba, że Harry'emu jednak na mnie zależało, prawda? Jakże głupie było rozkładanie wszystkich naszych rozmów na części pierwsze, jednak nie potrafiłem inaczej. Spędziłem resztę dnia na nic nieznaczących rozmowach z Harrym i przytulasach z Mimi, która zdawała się wyczuwać moje odejście.
Moment pożegnania nadszedł prędzej i był zdecydowanie gorszy, niż zdołałem to sobie wyobrazić na przestrzeni tych wszystkich dni. Widząc Harry'ego, Amy, Malcolma i Samanthę po raz pierwszy, nawet w najśmielszych wyobrażeniach nie spodziewałem się, że połączy mnie z nimi tak głęboka więź na tle emocjonalnym. Wszystko to wydarzyło się tak szybko i pozostawiło po sobie tak dobitne ślady w mojej świadomości, że nie do końca byłem w stanie to wszystko przyswoić, nawet teraz – w dniu mojego opuszczenia tego miejsca.
Około południa usłyszeliśmy zbliżający się helikopter, a wszystkie ptaki znajdujące się w obrębie kilku hektarów wzbiły się w powietrze tworząc jednocześnie piękną melodię natury. Wtedy poczułem łzy w swoich oczach, które same w sobie rozpruły moją gospodarkę emocjonalną jeszcze bardziej.
- Bob do nas zejdzie, podczas gdy pilot będzie krążył nad dżunglą przez kilka minut, żeby przypadkiem nie zdmuchnąć naszego domku. – Wcześniej wyjaśnił mi to Harry, dlatego teraz ze spokojem na twarzy, ale wcale nie mniejszym sztormem w moim umyśle, przyglądałem się helikopterowi, który znajdował się już tuż nad nami, wprawiając powietrze w taki ruch, że przez chwilę martwiłem się o żywot drzew rosnących wokół, niebezpiecznie kołyszących się na wietrze.
Po kilku minutach po długiej łańcuchowej drabinie zszedł wysoki mężczyzna (prawdopodobnie był to Bob) z kartonowym pudłem w dłoniach. Kiedy zeskoczył na ziemię, Harry od razu przejął od niego pudełko, które położył obok, a potem wszyscy otoczyli mężczyznę mocnymi uściskami, które przyjmował ze śmiechem. Przyglądałem się tej scenie, stojąc z boku i starając się nie wzniecić niekomfortowego uczucia zazdrości jeszcze bardziej. Dopiero po kilkudziesięciu kolejnych sekundach, wszyscy nieco ucichli, a wtedy spojrzenie Boba wylądowało na mnie.
- Ludziska, nie chcę was straszyć, ale za wami stoi obcy mężczyzna – zauważył przyciszonym głosem, asekuracyjnie sięgając po nóż przymocowany do swojego pasa. Widząc to rozszerzyłem swoje oczy w strachu, nie spodziewając się kompletnie takiej reakcji.
- Jezu Chryste, to nasz przyjaciel. – Głos Harry'ego odbił się w moich uszach, kiedy wytrącił z rąk Boba ostrze, z niedowierzaniem w oczach. – Chyba nie zamierzałeś go zaatakować? – zapytał z cieniem rozbawienia w głosie, jakby rzeczywiście wątpił w takie intencje mężczyzny.
- Oczywiście, że nie. Chciałem was bronić, cymbały. – Na to wszyscy roześmiali się, kręcąc charakterystycznie głowami, jakby byli już przyzwyczajeni do takiego zachowania. Mi jednak nie było do śmiechu, ponieważ zdecydowanie nie spodziewałem się, że konieczność zamartwiania się o swoje własne życie dopadnie mnie nawet w dniu wyjazdu z dżungli.
- Cóż, nie ma ku temu żadnej potrzeby – zapewnił go ze spokojem Harry, który ponownie przejął głos i zbliżył się do mnie, lekko obejmując moje ramię. – To Louis. Wróci dzisiaj z tobą do Manaus. Tam prześpi się w hotelu, kupisz mu nowe ubrania, jedzenie i załatwisz lot do Londynu. Nie opuścisz go, aż wsiądzie do samolotu, zrozumiano?
Do tej pory nie miałem pojęcia, że Harry zamierzał mi sfinansować całą podróż z powrotem do domu. Chciałem sprzeciwić się jego zamiarowi, nie lubiąc być traktowany jak dziecko. Jednak byłem niemal pewien, że Harry nie uzna mojego sprzeciwu, poza tym... sam do tej pory nie myślałem za bardzo o praktycznej części tego planu, uznając, że opuszczenie dżungli było priorytetem. Gdybym odmówił pomocy Harry'emu być może skończyłbym błąkając się po brazylijskiej ulicy, nim zdążyłbym się skontaktować z moją mamą, narobić jej kłopotu emocjonalnego i zaczekać na jej pracochłonne sfinansowanie mojej podróży. Opcja Harry'ego była łatwiejsza, a ja - po miesięcznym pobycie w dżungli - naprawdę nie miałem ochoty na nic co byłe przeciwieństwem czegoś łatwego.
- Jasna sprawa – odparł Bob, posyłając mi tym razem przyjazne spojrzenie, które nieco uspokoiło moją duszę po przeżytym zdarzeniu.
- Świetnie, teraz chodźmy rozpakować paczkę. – Z tymi słowami Harry opuścił mój bok i wraz z pudełkiem pod swoim ramieniem i resztą za swoimi plecami udał się w kierunku domku. Znów poczułem się niekomfortowo wystawiony do wiatru, więc zaciskając wargi podążyłem za nimi do środka, widząc, że wszyscy siedzieli już na podłodze, ochoczo rozmawiając z Bobem i śmiejąc się głośno wraz z każdą kolejną sekundą.
- Masz dla mnie Pochwałę Głupoty? – usłyszałem głos Amy, rozpakowującą kolejne rzeczy z pudełka.
- I Protagorasa? – zapytała Samantha z podekscytowaniem na twarzy.
- Tą książkę w gównianej okładce? – upewnił się ze śmiechem Bob. – Mam wszystko, o co mnie prosiliście. Nawet jeśli targanie tego tutaj nie jest zbytnią przyjemnością – zażartował, przekręcając oczami i dostając małe rozczulające szturchnięcie w ramię od siedzącej obok Samanthy.
Przez kilka kolejnych minut wszyscy siedzieli na podłodze, opróżniając pudełko z nowych przedmiotów i chwilę później zapełniając je tymi, które zostały już „przetrawione" przez ich wytrawne umysły. Poczułem się głupio nie będąc tego częścią, sam nie mając swoich książek, czy notesików, które cała reszta zbierała tu każdego miesiąca, posiadając zupełnie nowy zestaw. Wypełniali kartki, albo swoje umysły poznanymi informacjami, karmili się literaturą, którą kochali, nasycali się nią, po czym pozbywali. Robili miejsce na coś nowego, zarówno w sobie, jak i wokół; zachowywali ten pokój w najprostszej ascetycznej formie. I w tym samym czasie żyli jeszcze w tak pięknym miejscu i tworzyli tak cudowne relacje między sobą. Wtedy uświadomiłem sobie, że w rzeczywistości nigdy nie byłem ich częścią. Zawsze byłem tylko kłopotliwym dodatkiem, który pewnego dnia zrzuciła na nich dżungla.
Patrzyłem na ich roześmianą grupę z dziwnym ukłuciem w sercu. Przez moje myśli przebiegało wtedy tyle wizji, że w ich amoku ledwo zauważyłem, że obok mnie pojawił się Harry. Szturchnął mnie delikatnie w bok swoim ramieniem, uśmiechając się przy tym w swój hipnotyzujący sposób. Na chwilę przekręcił głowę w miejsce naszych siedzących przyjaciół śmiejących się głośno i układających wszystkie przedmioty w idealnym porządku. Chwilę potem jego wzrok powrócił na moją twarz, przyglądając mi się uważnie.
- Wszystko dobrze? – zapytał, nagle zmartwiony.
- Tak – odparłem automatycznie, unikając jego wzroku. Ale potem sobie przypomniałem, że to był Harry i przy nim wcale nie musiałem udawać. Byłem pewien, że i tak potrafił czytać ze mnie jak z otwartej karty. - Czasem marzę, by być częścią tego wszystkiego, częścią... was. - dodałem ciszej, nie chcąc by ktokolwiek inny usłyszał naszą rozmowę. Zresztą, wypowiedziane przeze mnie słowa zaskoczyły nawet mnie samego.
- Jesteś częścią nas. Jesteś naszą rodziną. Zawsze będziemy o tobie pamiętać i kochać cię nie mniej, niż robiliśmy to do tej pory – zapewnił mnie cicho z niewątpliwą pewnością w głosie sprawiając, że moje serce, całe ciało wypełniło tak niespodziewane gorąco, że nawet nie poczułem łez gnieżdżących się w moich oczach. – Chodźmy na zewnątrz – zaproponował, najwyraźniej zauważając moją reakcję, przelotnie spoglądają w stronę zajętej sobą grupy przyjaciół i przepuszczając mnie w przejściu.
Kiedy bezpiecznie oddaliliśmy się od domku, Harry posłał mi mały uśmiech, który mógłby właściwie być pocieszeniem w każdej innej sytuacji, dlatego pomógł mi on szczególnie dlatego, że nie potrafiłem w tamtym momencie zdefiniować swoich emocji. Ponieważ wraz z opuszczeniem dżungli, spodziewałem się smutku oraz przedwczesnej tęsknoty wypełniającej moje serce, spodziewałem się słów pożegnania, a nawet bliskości w postaci przytulania, mimo że do tej pory sukcesywnie stroniłem od tego rodzaju dotyku. Ale nie przypuszczałbym, że ostatecznie zaleję się łzami, które niepohamowanie zaczęły wypływać z moich oczu. Poczułem się zażenowany, ale najwyraźniej nie powstrzymało mnie to dostatecznie przed opuszczeniem rozmowy z Harrym.
- O co chodzi, Louis? – zapytał lekko marszcząc swoje brwi w zdezorientowaniu i zmartwieniu.
- Naprawdę nie mam pojęcia – wymamrotałem, przecierając swoją twarz z łez.
Jednak tym razem dłonie Harry'ego odciągnęły te moje. Wiedziałem, że Harry był zwolennikiem otwartego płaczu, ale do tej pory nigdy nie upominał mnie, kiedy powstrzymywałem, ukrywałem, bądź pozbywałem się jego oznak. Poczułem, że tym gestem chciał mi jednak przekazać, że to naprawdę było w porządku. I że nie powinienem bać się płaczu, kiedy wrócę już do domu. Ale to wcale nie było tak łatwe. Płacz wciąż był dla mnie oznaką słabości i nagości emocjonalnej. Jedyną różnicą było to, że po miesiącu w towarzystwie kogoś takiego jak Harry, płacz nie wydawał się już być tak bardzo uwłaczający, jak na początku.
- Nie wiem, czy znajdę jeszcze kiedykolwiek taką bandę dziwaków, jak wy – wyznałem, starając się brzmieć zgryźliwie i sarkastycznie tak, jak zawsze miałem w zwyczaju (przynajmniej zanim trafiłem do dżungli), jednak moje podwójne zająknięcie w tej wypowiedzi wydało mnie bezlitośnie w ręce prawdy. Czułem się ponownie zażenowany, jednak twarz Harry'ego wciąż obejmował spokój i wyrozumiałość, i ciepło, i dobro, i miłość do wszystkiego i wszystkich.
- Znajdziesz, Louis. – zapewnił mnie, ostrożnie kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Gdziekolwiek będziesz, kochaj ludzi. Wtedy znajdziesz swoich dziwaków.
To brzmiało tak prozaicznie, że jeszcze kilkanaście dni temu zaśmiałbym się Harry'emu w twarz. Teraz też do końca mu nie wierzyłem, dlatego zapytałem jedynie pełen wątpliwości:
- Obiecujesz?
- Obiecuję. – odpowiedział niemal od razu, zadziwiając mnie swoją pewnością. – Ale pamiętaj, że zawsze możesz tu wrócić. Jesteś bardziej, o wiele bardziej niż tylko mile widziany.
- W porządku. – Przytaknąłem w zgodzie, próbując nie myśleć teraz o możliwych przyszłych scenariuszach.
- Możesz też pisać do nas listy. Wysyłaj je na adres Boba, a on nam je przekaże, w porządku? – zapytał z nadzieją w głosie, która sprawiła, że poczułem wyrzuty sumienia spowodowane faktem, że wcześniej nawet o tym nie pomyślałem i prawdopodobnie zamierzałem po prostu zaniechać jakiekolwiek kontaktu z nimi i z dżunglą. Przytaknąłem więc w oczywistej zgodzie.
- Harry? – zacząłem ponownie, nawet jeśli jego wzrok wciąż uważnie utkwiony był we mnie. – Naprawdę ci dziękuję – wyszeptałem, posyłając mu mały uśmiech i czując się dumny z tego, że zdołałem wypowiedzieć te słowa w tak ważnym momencie. Nie chciałem żałować niedostatecznego pożegnania się z kimś takim, jak on.
Chwilę potem zostałem obdarzony niezwykle mocnym uściskiem ze strony Harry'ego, który przyjąłem bez sprzeciwu, wiedząc, że było to coś czego sam pragnąłem. Poza tym uściski z Harrym zawsze sprawiały, że czułem się dobrze. Czułem się ważny i czułem się wart ogromu dobroci, którą mnie obdarowywał.
- Uważaj tam na siebie – wyszeptał, kiedy odsuwał się ode mnie po kilkunastosekundowym uścisku.
- Przez całe swoje życie nie doznałem tylu urazów, ile tutaj przez miesiąc – zauważyłem, śmiejąc się i rozweselając niebezpiecznie żałosną atmosferę, która jeszcze przed chwilą utrzymywała się między nami. - Myślę, że będę bezpieczny – zapewniłem go.
- W porządku – zgodził się ze mną z rozbawionym uśmiechem. Ale zaraz potem umilkł nagle przygaszony, najwyraźniej nieco zdezorientowany i może nawet smutny z powodu naszej rozłąki. Chcąc uniknąć kolejnej dawki przygnębienia, kontynuowałem z małym uśmiechem:
- Wiesz... to dzięki tobie przeżyłem w dżungli. Ty pokazałeś mi jak kąpać się w rzece, albo jak prawidłowo obierać banany. Oczywiście, nie wspominając o tym, że oprócz moich rodziców, ty jako jedyny, widziałeś mnie nago bez intencji uprawiania ze mną seksu – zauważyłem, widząc jak twarz Harry'ego niemal od razu rozświetla się w rozbawieniu. Jednak ja nie potrafiłem ukryć swoich łez spowodowanych niepokojem przed tym pożegnaniem, ani nawet udać że były one spowodowane śmiechem, dlatego dodałem ciszej, próbując rozładować napięcie na swojej twarzy: – Myślę, że nie zapomnę o tobie jeszcze przez długi czas.
- Dobrze – odpowiedział cicho, jak gdyby, tak samo jak ja, chciał zachować te słowa tylko dla nas dwóch. – Bo ja nie zapomnę o tobie już nigdy.
To właśnie wtedy moje spojrzenie, po raz pierwszy zupełnie realnie, wylądowało na jego ustach. I choć, sam nie rozumiałem tego co czuję, słyszałem jedynie jak moje ciało wręcz błagało o miękki dotyk ust Harry'ego. Zupełnie pochłonięty tym momentem, nie widziałem nawet ekspresji jego samego, nie wiedziałem, czy zauważył moje chwilowe zahipnotyzowanie i czy domyślał się choć w części jak wielka batalia myśli odbywała się właśnie w moim umyśle.
Jednak w porę zorientowałem się, że Harry nie zasługiwał na to, by opuszczać go z niezidentyfikowanym, wynikającym z nie do końca racjonalnych pobudek, intymnym wspomnieniem. Zwłaszcza po tym, co wyznał mi wczoraj. Nie zasługiwał na zdezorientowanie, którym jeszcze przed chwilą z taką dezynwolturą i prostotą chciałem go obrzucić.
Zanim moja twarz znalazła się jakkolwiek niebezpiecznie blisko tej Harry'ego, mimowolnie oblizałem swoje wargi w zdenerwowaniu i ostatecznie przyciągnąłem go jedynie do kolejnego, mocnego uścisku, który odwzajemnił niemal od razu. Ukryłem swoją twarz w jego lokach, mając nadzieję, że przynajmniej one nie zapamiętają łzy, która niepodatna na żadną siłę wyższą, osiadła na nich, pozostawiając cząstkę mnie samego w dżungli już na zawsze.
Chwilę potem usłyszeliśmy głosy dobiegające z domku, dlatego powróciliśmy do naszych przyjaciół, którzy teraz już stali na zewnątrz, gaworząc z Bobem i wciąż śmiejąc się głośno. Kiedy nas zauważyli nie zadawali żadnych niekomfortowych pytań na temat mojego i Harry'ego zniknięcia za co byłem im dogłębnie wdzięczny. Zapewne już za chwilę miał nadlecieć helikopter, dlatego wezbrałem się w sobie, nieco niepewnie zaczynając:
- Zanim opuszczę to miejsce, chciałbym podziękować za to co dla mnie zrobiliście przez te wszystkie dni. - Przyciągnąłem tym niepodzielną uwagę każdego z nich, która pomimo że mnie przytłoczyła sprawiła też, że to co chciałem powiedzieć stało się jeszcze bardziej istotne. - Kiedy ratowaliście moje życie i byliście moimi przyjaciółmi, mimo że ja nie zawsze zachowywałem się jak jeden z nich. Bez was moje ciało już dawno gniłoby gdzieś pośrodku dżungli. – Wzbudziło to kilka cichych śmiechów, jednak widziałem ich wzruszone wyrazy twarze, które, wbrew pozorom, nie ułatwiały wcale tej przemowy. – Ten miesiąc zdecydowanie wiele zmienił w moim życiu i jestem wam ogromnie wdzięczny za wszystko, czego mnie nauczyliście i przede wszystkim za to, jak mnie traktowaliście, pomimo tego, że byłem dupkiem. Naprawdę, dziękuję.
Chwilę potem przyciągnięty zostałem do oszałamiająco intensywnego i rozczulającego uścisku, przygnieciony przez pięć napierających na mnie ciał. I w jakiś pokręcony sposób pragnąłem nigdy nie kończyć tego momentu. Więc zacisnąłem swoje powieki, mając w swojej głowie tyle wspomnień, które udało mi się stworzyć w tym miejscu. Ponieważ tak naprawdę byłem zachwycony. Tym miejscem, tymi stworzeniami, ludźmi, których poznałem, tym, że zdołałem tu przeżyć. Amazonia była zdecydowanie czymś więcej, niż zwykłą dżunglą pełną straszliwych, czyhających na twoją krew, stworzeń.
Nie było tu dębów, ani sosen; były za to figowce, mimozy, liany, palmy, bromelie, drzewa tekowe, kapokowe i mahoniowe. Nie było zwykłych mrówek, ale takie, które po ugryzieniu mogły powalić dorosłego mężczyznę. Nie było nawet zwykłych motyli, tylko takie, które posiadały niemal elektryzująco niebieskie skrzydła, a ich ruchy czasem ograniczały się do krótkich chwiejnych podrygów, które co chwilę zmieniały wysokość.
Nie jadło się naleśników, ale placki z manioku, a zamiast herbaty piło się masato, które Harry nazywał napojem przyjaźni zawsze kiedy wręczał mi pełen dzbanek do rąk. Sikało się między drzewami, a myło wśród piranii. Pot stawał się normą po pierwszej minucie i nie znikał już nigdy, a małe owady przyklejone do skóry obowiązywały tu przez dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Było inaczej, niż w normalnym świecie. Można więc uznać, że przez to gorzej, choć dla niektórych lepiej. Sam nie wiedziałem, do której z tych grup się zaliczałem. Można powiedzieć, że byłem po środku tych opcji, jednak w rzeczywistości popadałem jedynie z jednej skrajności w drugą, na zmianę uwielbiając i nienawidząc dżungli. Kiedy teraz nadszedł czas jej opuszczenia nie miałem pojęcia, co tak naprawdę czułem, zastanawiając się, co przerażało mnie najbardziej: pustka na myśl o opuszczeniu tego miejsca, niepokój na myśl o zatraceniu relacji z tymi wspaniałymi ludźmi otaczającymi mnie właśnie swoimi ramionami, czy też coś tak prozaicznego jak strach przed wspinaniem się po cienkiej kilkudziesięciometrowej drabince prowadzącej do wywołującego niemal huragan, śmigłowca, który właśnie pojawił się na horyzoncie.
Ledwo zakodowałem jego obecność, ale kiedy w końcu poczułem mocne podmuchy wiatru i usłyszałem słowa pożegnania wymienianymi między Bobem, a resztą za moimi plecami, zorientowałam się, że jedyną przytulającą mnie jeszcze osobą był Harry, do którego torsu przylegałem z twarzą wciśniętą w jego nagie ramię. Kiedy jednak się zorientowałem, odsunąłem się od niego, nieco zawstydzony swoją nachalnością i nieuwagą. Jednak Harry nie był zły. Posłał mi uśmiech, który był ostatnim, który wtedy zobaczyłem.
Mimi niespodziewanie wskoczyła w moje ramiona, dlatego pożegnałem się z nią cicho, starając się nie przywiązywać jeszcze bardziej do jej miękkiego futerka i lśniących oczu, które przyglądały mi się z ufnością. Potem pożegnałem się ze wszystkimi po raz kolejny, tym razem intencjonalnie ignorując Harry'ego i starając się nie spojrzeć w jego kierunku tylko po to, by zaraz nie popłakać się po raz kolejny. Amy podała mi plecak, z którym przybyłem do domku pierwszego dnia. Odebrałem go od niej z rozbawionym uśmiechem na myśl o tym, jak wiele wydarzyło się od czasu tamtego feralnego dnia.
Kilka minut później siedziałem już w helikopterze, z trudem powstrzymując się przed ostatecznym pomachaniem wszystkim przez szybę śmigłowca. Byłem pewien, że oni mi machali. Jednak to był czas na opuszczenie dżungli. A jeśli nie chciałem czuć bólu, musiałem też zapomnieć o wszelkich negatywnych odczuciach, które opuszczenie jej mogło spowodować.
Lecieliśmy przez kolejną godziną, nim zatrzymaliśmy się po raz pierwszy w intencji zatankowania. Podczas drogi nie rozmawiałem z Bobem, choć bardzo chciałem go poznać. Posyłał mi ciągle pocieszające i pogodne uśmiechy, które z trudem odwzajemniałem. Przyczyny tego trudu też oczywiście nie znałem.
Kilka godzin później lądowaliśmy już bezpiecznie w Manaus. I ku mojemu przerażeniu dopiero wtedy zacząłem się orientować, że powrót do cywilizacji wcale nie będzie tak łatwy do przejścia, jak się tego spodziewałem. Dotarcie do ogromnego brazylijskiego miasta helikopterem nie wymagało ode mnie żadnego wysiłku. Droga nie była dla mnie problemem – tak samo jak nie była nim dla Harry'ego. Jednak to dopiero teraz, stawiając stopę na betonowym podłożu, czekał mnie dylemat podobny do tego, o którym opowiadał mi Harry i którego jeszcze wtedy nie potrafiłem do końca zrozumieć. Powracając do cywilizacji będę musiał zdecydować, czy ulegnę jej pokusie już na zawsze, czy też pewnego dnia uzbieram w sobie na tyle odwagi oraz siły, by ponownie udać się na drugi koniec świata i z wygodnickiego życia znów, choć na chwilę, zanurzyć się w najprawdziwszym obliczu dżungli.
To właśnie wtedy zacząłem bać się tego, że powracając do Londynu tak bardzo zniechęcę się do niekomfortowego powrotu do dżungli, że życie przeminie mi pod palcami tak szybko i gładko, że już nigdy nie będzie dane mi ujrzeć twarzy moich, być może nawet jedynych tak prawdziwych, przyjaciół.
Nie zapomnę o tobie już nigdy.
Słowa Harry'ego odbijały się w moim sercu. Wiedziałem, że nie zamierzał o mnie zapomnieć. Harry nigdy nie rzucał takich słów na wiatr. Ale czy ja podołam w szczegółowym zapamiętaniu miesiąca mojego życia, które feralnie, bądź może nie do końca, spędziłem w dżungli?
Co jeśli nie chciałem uciec od dżungli, ale od czegoś nieznanego? Co jeśli nie chciałem uciekać przed naturą, ale przed tym co natura we mnie obnażyła? Nie przed jej esencją, ale przed emocjami, które we mnie wzbudzała? Co jeśli pokochanie jej polegało jedynie na cierpliwości i zmianie perspektywy? Co jeśli, opuszczając to miejsce zatraciłem największą z możliwych szans mojego życia? A to przed czym uciekałem, tylko tam dało się dogonić i rozwiązać?
- Bob? – Spojrzałem na niego, czując drżenie swoich dłoni i nie mogąc do końca uwierzyć w decyzję, którą przed sekundą podjąłem. Mężczyzna niemal natychmiast odwzajemnił moje spojrzenie z uwagą. I wydawało się jakby już wtedy znał przyczynę mojego nagłego przebudzenia konwersacyjnego. – Pomożesz mi wrócić do dżungli?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro