Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1 rozdział



Evan

Pokochałem Australię, na długo przed rozwodem i przeprowadzką na swoje ranczo. Ogłuszająca cisza i spokój, które tu panowały, dawały mi ukojenie po ostatnich przeżyciach. Po skoku w bok mojej żony. O czym ja myślę, przecież zdradzała mnie na każdym kroku, w każdej możliwej sytuacji i z każdym, kto wyraził jakąkolwiek chęć. A ja, jak wszyscy rogacze, dowiedziałem się ostatni. Koledzy próbowali mi powiedzieć, ale wściekałem się za każdym razem, gdy tylko któryś zaczynał temat Olivii. Wtedy myślałem, że są zazdrośni o piękną prezenterkę wiadomości stacji CNN.

Jaki byłem głupi.

Teraz mieszkałem sam i było mi z tym dobrze. Uwielbiałem moje ranczo, ciszę, spokój, skąpą przyrodę i dzikie zwierzęta, ale od jakiegoś czasu coś rozsadzało mnie od środka. Czyżby moja żałoba się skończyła?

Kurwa, potrzebujesz kobiety, Evan.

Tak, potrzebowałem przelecieć jakąś chętną panienkę, zupełnie jak za dawnych czasów, gdy byłem jeszcze kawalerem. Jeśli będzie trzeba, nawet zapłacę za dziwkę, abym tylko poczuł miękkie, młode ciało pod sobą. Boże, co robi z człowiekiem trzyletni post?

Niewiele się namyślając, wskoczyłem pod szybki prysznic, a po ubraniu się i sprawdzeniu czy wszystko jest zamknięte, wsiadłem do jeepa i wyjechałem spod domu. Strusie, które hodowałem, spłoszyły się i uciekły w głąb pastwiska. Zaśmiałem się. Niby już się do mnie przyzwyczaiły, ale samochodu bały się za każdym razem, gdy tylko się pojawiał w ich polu widzenia.

Czekała mnie długa podróż. Jakieś czterdzieści minut do najbliższego miasta, a nie żałowałem sobie dociskania pedału gazu do dechy. Najpierw jednak musiałem wyjechać na asfaltową drogę z tej nieutwardzonej, wręcz polnej, która wiodła do mnie i jedynego sąsiada, oddalonego o kilka mil na południe. Wokół była tylko pustka, cisza i ciemność. I samotność.

Jechałem już dłuższą chwilę, marząc o cieple kobiecego ciała, jej dłoniach na moim fiucie, a może nawet ustach. Myślałem o pozycji, w jakiej będę ją pieprzył, aż właścicielka miękkich krągłości będzie błagać, żebym przestał. Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem, żeby jechać do burdelu? Bo byłem cholernym idiotą. Jak zawsze. W głowie miałem tylko Oli i jej seksowne usta, zwinne dłonie, duże piersi, jędrną pupę, długie nogi owinięte wokół moich bioder...

Kątem oka zauważyłem coś jasnego na poboczu, prawdopodobnie biały materiał. Zanim wcisnąłem hamulec, przejechałem jeszcze kilkaset metrów. Wrzuciłem wsteczny zastanawiając się, co to mogło być. Gdy dwa dni temu tędy przejeżdżałem, nic nie widziałem. Może wiatr przywiał jakieś stare prześcieradło, a może ktoś wyrzucił śmieci, choć to akurat mało prawdopodobne, bo droga była rzadko używana.

Podjeżdżając bliżej, zauważyłem, że to dziewczyna, bądź kobieta. Tego nie widziałem dokładnie, przez ciało zasypane masą rudo-blond włosów. Zanim się zatrzymałem, w chmurze kurzu wydobytej spod kół samochodu, modliłem się, aby jeszcze żyła.

Reflektory oświetlały jej blade ciało i sukienkę pokrytą krwią. Trzymałem kierownicę tak mocno, że aż mi kostki pobielały. Bałem się wysiąść z samochodu. Bałem się podejść do niej. Przeraźliwie bałem się tego, co tam zastanę.

Kilka sekund trwało moje zawieszenie, choć odczuwałem je jako godziny. Zdecydowanym ruchem oderwałem ręce od kierownicy. Chwyciłem maczetę, którą zawsze ze sobą woziłem i powoli wysiadłem z auta. Nie widziałem, czy ciało nie było właśnie rozszarpywane przez jakieś dzikie zwierzę, bo kobieta leżała częściowo w dołku. Wolałem zachować ostrożność i powoli przesuwałem się bliżej niej, nasłuchując odgłosów charakterystycznych dla odrywania kawałka mięsa.

Nigdy nie widziałem żadnego trupa na żywo. Ta myśl spowodowała u mnie chwilowy paraliż.

No i nie zamoczysz - odezwał się głos w mojej podświadomości. Tak, ten wieczór miał się inaczej zakończyć.

Na szczęście nie było w pobliżu żadnego zwierzaka, więc przykucnąłem obok. Odchyliłem miękkie włosy do tyłu i zbadałem puls. Był słabo wyczuwalny i nieregularny. Najważniejsze, że jednak żyła. Nie uśmiechało mi się siedzieć tutaj całą noc, czekając na policję i koronera. Jednak musiałem coś zrobić z dziewczyną. Dotknąłem jej ramienia, a ona zasyczała z bólu.

– Słyszysz mnie? Jak masz na imię? Skąd się tu wzięłaś?

Kiedy nie odpowiedziała, złapałem ją z zamiarem przeniesienia do auta.

– Nie, proszę... – wychrypiała ledwo zrozumiale.

– Nie bój się, nic ci nie zrobię – próbowałem ją uspokoić. Chyba słabo mi to wyszło, bo zatrzęsła się, jak liść na wietrze. – Zabiorę cię do szpitala.

Stwierdziłem, że tak będzie szybciej, niż czekać kilkadziesiąt minut na karetkę. A dziewczyna zdecydowanie jej potrzebowała. Cała była pokiereszowana, prawdopodobnie zgwałcona. Aż poczułem gulę w gardle na samą myśl, co ten zwierz jej zrobił. Powiesiłbym za jaja, tego zboczeńca, żeby mu uschły i odpadły.

– Nie, nie do szpitala. On mnie tam znajdzie...

– Kto? – Czekałem, ale nie odpowiedziała. – Kto cię tam znajdzie? Powiedz, proszę! – krzyknąłem, bo nie wiedziałem już, co mam robić.

– On... mnie zabije... jak mnie znajdzie...

Otworzyła oczy i spojrzała na mnie błagalnie, po czym straciła przytomność. Czułem, jak jej ciało przelewa się przez moje ręce. Nie pomagało potrząsanie, oklepywanie opuchniętej twarzy, czy moje krzyki. Podniosłem ją i podszedłem do auta. Była tak lekka, jakby od bardzo dawna nic nie jadła. Może ktoś ją przetrzymywał i uciekła?

Nie wiedziałem, co mam robić. Jechać do szpitala, czy zabrać ją do domu? Ewidentnie się kogoś bała, kogoś, kto zrobił jej krzywdę. Spojrzałem na szczupłe dłonie dziewczyny, na jej długie, chude palce. Na jednym z nich błyszczała złota obrączka i pierścionek z diamentem sporych rozmiarów. Gdyby ktoś ją przetrzymywał, zabrałby wartościowe rzeczy. Pozostawały dwie możliwości. Gwałt, albo mąż.

Kurwa, Evan, zdecyduj się wreszcie! – zganiłem się w myślach, zatrzaskując drzwi do samochodu. Jej głowa opadła bezwiednie, więc szybko pobiegłem z drugiej strony, by zniżyć oparcie.

Miała ranę na ramieniu, którą ktoś nieumiejętnie zabandażował. Druga znajdowała się na prawej skroni. Trzecia na ustach. Siniaki miała wszędzie. Na twarzy, ramionach, szyi. Wyglądała, jakby ktoś ją podduszał. Musiałem to sprawdzić, musiałem wiedzieć, czy były też na udach.

Z wciągniętym powietrzem, drżącą ręką podciągnąłem jej sukienkę do góry. Uda miała białe jak śnieg, zdecydowanie zbyt szczupłe. Ze świstem wypuściłem powietrze i odetchnąłem głęboko kilka razy.
Odpaliłem silnik, który zamruczał, gdy lekko dodałem gazu. Zawróciłem powoli i coś błyszczącego zwróciło moją uwagę. Nie dość, że zostawiłem na poboczu maczetę, to jeszcze torebkę dziewczyny. Zabrałem obie rzeczy i ruszyłem na ranczo. Starałem się jechać powoli, by samochodem zbytnio nie rzucało.

Zatrzymałem jeepa pod samym domem. Było ciemno, ale doskonale znałem drogę. Wyjąłem nieprzytomną dziewczynę z auta i nogą zatrzasnąłem drzwi. Udało mi się wejść do środka bez większych szkód. Zaniosłem ją do sypialni i ułożyłem na łóżku. Dopiero wtedy zapaliłem światło. Minuty mijały, a ja stałem jak kołek i wpatrywałem się w piękną twarz nieznajomej. Wyglądała tak bezbronnie. Jak ktoś mógł jej zrobić taką krzywdę? Coś ścisnęło mnie za gardło. Miałem ochotę się rozpłakać. Tak, ja, facet grubo po trzydziestce.
W końcu wziąłem się w garść. Poszedłem do kuchni po miskę z wodą i do łazienki po ręczniki oraz apteczkę. Musiałem ją umyć, odkazić rany i przebrać.

Amandine

Obudził mnie ruch. Nie otwierałam oczu, udawałam, że nadal śpię. Ktoś położył mi rękę na czole, sprawdzając, czy nie mam gorączki. Chciałam wyć. Panika ściskała mnie od środka i dusiła gardło. Nie mogłam złapać oddechu, tak potrzebnego do życia.
Spokój... Uspokój się Amandine.

Obcy wyszedł. Skąd wiedziałam, że to nie on? Bo ten mężczyzna miał szorstką skórę dłoni, a jednak tak delikatną, jak muśnięcie piórkiem. Zupełne przeciwieństwo jego.

Oddychaj.

Złapałam pierwszy od dwóch minut oddech. Moim ciałem wstrząsnął kaszel, ale stłumiłam go w poduszkę. Gdy już wiedziałam, że mężczyzna się nie wróci, zaczęłam nabierać powietrze pełną piersią.

Otworzyłam oczy. Pierwsze co zobaczyłam, to drewniany sufit, pokryty gdzieniegdzie pajęczynami oraz moskitierę, którą nieznajomy zapomniał zaciągnąć. Mój wzrok powoli przyzwyczaił się do otaczającej mnie jasności, do promieni słonecznych wpadających przez duże, zakurzone okno. Pokój sam w sobie był niewielki. Stało w nim tylko kilka mebli i szafa, a najwięcej przestrzeni zajmowało podwójne łóżko.

Podniosłam się do pozycji siedzącej. Cienki koc, którym byłam przykryta, zsunął mi się z ramion. Nie miałam na sobie sukienki, tylko zbyt duży męski podkoszulek. Zadrżałam na samą myśl o tym, że ten ktoś mnie przebrał, że dotykał mojego ciała, widział mnie nagą. Łzy same ciurkiem pociekły mi po policzkach. Płakałam bezgłośnie, doskonale nauczyłam się tej sztuki. Nigdy z moich ust nie wyszedł szloch, choć w środku się gotowałam. Tylko na początku sobie na to pozwalałam, później już wiedziałam, że lepiej pozostać cicho. Tylko cisza ratowała mnie przed...

Nie, nie chcę o tym myśleć. Nie teraz. Muszę uciec, zanim mężczyzna wróci.

Przesuwając się na brzeg łóżka, zauważyłam wgłębienie na drugiej poduszce.

Obcy spał ze mną.

Mógł mnie dotykać, mógł mnie zgwałcić. Musiałam uciec. Jak najszybciej. Zanim będzie za późno.

Postawiłam nogi na podłodze i stanęłam do pionu. Zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałam to, napędzana panicznym strachem. Koło łóżka stały moje buty, sandałki z wyrwanymi obcasami. Ubrałam je szybko, skanując wzrokiem pomieszczenie, w poszukiwaniu torebki. Ale jej nie było.

W pokoju obok usłyszałam szuranie odsuwanego krzesła i kroki. Niewiele się namyślając, dopadłam do okna. Starałam się otworzyć je cicho, jednak ręce drżały mi tak bardzo, że dzwoniły obrączką i pierścionkiem o uchwyt. Niby nic, ale w pokoju pełnym absolutnej ciszy, to było jak walenie w bębny.

Gdy mężczyzna złapał za klamkę, ja byłam już na parapecie. Nogi zwisały mi w dół i musiałam skoczyć. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko puścić drewno i opaść na ziemię. Upadłam na pupę. Poczułam wtedy, jak bardzo potrzebowałam załatwić potrzeby fizjologiczne, jednak szybko się pozbierałam i pędem ruszyłam przed siebie. Bałam się odwrócić i sprawdzić, czy ten człowiek jest tuż za mną.

Z prawej strony usłyszałam dziwne skrzeki. Odwróciłam głowę i zobaczyłam stado strusi, pędzących wprost na mnie. Moje serce stanęło. Wahałam się o sekundę za długo.

– Amandine! Padnij!

Skąd znał moje imię? Podałam je? A może dobrał się do moich rzeczy? Zamiast posłuchać głosu, odwróciłam się w jego stronę. Był tuż za mną. Wyglądał jak bóg wojny, gniewne spojrzenie na lekko zarośniętej twarzy, szerokie bary i długie nogi. Porwał mnie w ramiona i powalił na ziemię. Upadek był bolesny, tym bardziej, że mężczyzna wylądował na mnie, a strusie przebiegły po nim. Syczał za każdym razem, gdy noga zwierzęcia lądowała na jego ciele, ale nie zmienił pozycji, nie poruszył się.

– Amandine...

Usłyszałam jego głos pełen bólu.

– Co ty chciałaś zrobić? Uciec przez zagrodę strusi? Stratowałyby cię.

– Przebiegły po tobie – wyszeptałam. Gdzieś na dnie umysłu wiedziałam, że ten niebieskooki brunet nie zrobi mi krzywdy, ale odpychałam to uczucie. To był facet, jak każdy inny. Miał to samo w spodniach, takie same ręce i mózg. Był zagrożeniem. A ja musiałam uciec.

Częściowo wyswobodziłam się z jego żelaznego uścisku. Jęczał z bólu. Nie miał siły się ruszyć, to była moja szansa. Teraz albo nigdy. Walczyłam z jego bezwiednym ciałem i w końcu mi się udało. Mogłam teraz biec jak najdalej, ale... nie byłam w stanie. Mężczyzna uratował mnie przed, być może, śmiercią, a ja miałabym go tak zostawić?

Może tylko udawał? Pojawiła się nieproszona myśl.

Nie. Nie udawał. Wiedziałam to i postanowiłam mu pomóc.

– Jak... jak masz na imię? – spytałam klękając obok mężczyzny. Miał zbyt długie, lekko pofalowane włosy, które od dawna nie widziały fryzjera.

– Evan – wydusił ledwo słyszalnie.

– Evan – powtórzyłam drżąc na całym ciele – musisz mi pomóc. Sama nie dam rady cię dźwignąć do góry. Proszę, podnieś się i wesprzesz się na mnie. Odprowadzę cię do domu.

– Dlaczego nie uciekasz? Przed chwilą pędziłaś na złamanie karku, a teraz... – Syknął z bólu, gdy powoli zaczął się podnosić z czerwonej ziemi.

– Teraz chcę cię doprowadzić do łóżka. Potem wyjdę frontowymi drzwiami i nigdy więcej nie wrócę – odpowiedziałam mu hardo, choć w środku umierałam ze strachu. Dokładnie tak zamierzałam zrobić. Tylko dlaczego było mi go żal? Przecież to facet, taki sam, jak inni.

Z trudnością wstał i opadł na mnie. Ledwie miałam siłę utrzymać się w pionie. Jego ramię zawiesiło się na moim ciele, a ja ze świstem wciągnęłam powietrze. Znów się panicznie bałam, ale miałam nadzieję, że ten wielkolud nie zrobi mi krzywdy.

Spoglądał na mnie z góry, tymi swoimi niebieskimi ślepiami, a mi grunt uciekał spod nóg. Co się ze mną działo?

Ledwie doprowadziłam go do bramy, gdy ptaki wróciły. Świergotały radośnie i dumnie kroczyły w naszą stronę. Chciałam uciekać, ale Evan stanął w miejscu.

– Nie, nie ruszaj się – szepnął, widząc mój odruch. – Nic ci nie zrobią, jeśli stoisz w miejscu. Przyszły się tylko przywitać. Myślą, że dostaną coś do jedzenia.

Zadrżałam. Miał taki typowy męski głos z seksowną chrypką i amerykańskim akcentem.

Mój Boże, o czym ja myślę?

Powinnam uciekać stąd jak najdalej, a nie zastanawiać się nad przystojniakiem.

Powoli się odwróciliśmy i wyszliśmy przez bramę. Ptaki zostały w zagrodzie, ale moje serce nadal biło szybko i mocno. Adrenalina wciąż przepływała przez moje żyły.

– Amandine, powinienem już dać sobie radę. – Wymownie pokazał na drewnianą poręcz

– Skąd znasz moje imię? – spytałam, nie wiedząc, czy chcę znać odpowiedź.

– Z twoich dokumentów.

– Och – wydobyło się z moich ust.

– Znalazłem cię przy drodze. Błagałaś, żebym cię nie odwoził do szpitala, bo on tam cię znajdzie, a potem straciłaś przytomność. – Stęknął z wysiłku, gdy wszedł na pierwszy stopień.

Widziałam, że poruszał się z trudnością, ale ledwie mogłam oddychać i tylko stałam z boku. Przypomniał mi o moim mężu i tym, co mi zrobił. Zatonęłam w myślach, gdy tymczasem Evan doszedł do drzwi.

– Mam tylko jedną prośbę do ciebie. Pomożesz mi nasmarować siniaki maścią?

– Tak – odparłam po chwili wahania.

Ruszyłam za nim do domu z drewnianych bali, zamkniętego srebrną blachą na dachu, która odbijała promienie słoneczne i raziła w oczy. Budynek był niewielki i raczej nie posiadał poddasza. Na ganku stały dwa wiklinowe fotele i okrągły drewniany stolik. Wszystko sprawiało wrażenie surowości i minimalizmu. W środku był straszny bałagan i brud. Podłoga lepiła się od ziemi, ściany były zakurzone i dawno nie odświeżane. W przedsionku stało kilka par rozrzuconych butów i wisiały ubrania robocze.

Weszliśmy do kuchni, schludniejszej niż reszta domu, ale i tak daleko było do czystości. Od razu wiedziałam, że facet mieszkał sam.

– W lodówce na drzwiach jest brązowa maść w słoiku. Weź ją – powiedział, przechodząc do innego pomieszczenia, którym okazała się sypialnia.

Z ledwością zdjął podkoszulek i jeansowe spodnie. Został w samych bokserkach, a ja patrzyłam zafascynowana na grę mięśni na masywnych plecach nieznajomego, podziwiałam długie nogi i zgrabny tyłek.

Amandine, uspokój się! To facet, faceci są gorszym gatunkiem. Pamiętaj, że miałaś uciec - upominałam się w myślach.
Jednak potulnie wyjęłam zimny słoik i poszłam za nim. Mężczyzna z jękiem osunął się na łóżko. Podeszłam z lękiem do niego i wtedy to zauważyłam. Czerwone miejsca, które powoli zmieniały kolor na fioletowy. Gdzieniegdzie miał też podrapaną skórę.

– To wszystko przeze mnie – szepnęłam, nieświadomie dotykając jego pleców. Zadrżał, ale nie powiedział ani słowa, więc nabrałam odrobinę zimnej mazi na dłonie i zaczęłam delikatnie rozprowadzać ją po siniakach.

– Amandine. Skąd się wzięło twoje imię?

– Moja mama była Francuzką i zakochała się w tym imieniu, jeszcze będąc dzieckiem. – Nie miałam pojęcia, dlaczego mu to powiedziałam. Nikt nigdy mnie o to nie pytał, a Evan przywołał wspomnienia Emanueli, której widok zatarł się w mojej pamięci. Tak bardzo za nią tęskniłam.

– Piękne imię, piękna właścicielka.

Głośno wciągnęłam powietrze, drżąc na całym ciele. Gula rosła mi w gardle i pod powiekami poczułam słone łzy. Od dawna nie słyszałam żadnych komplementów, a jemu wyszło to tak naturalnie, choć zdawałam sobie sprawę, że kłamał. Przecież daleko mi było do ideału. Byłam gruba, brzydka, miałam okropne włosy, które żyły swoim życiem i sterczały każdy w inną stronę. Gdy się opalałam, na moim ciele widoczne były tysiące piegów, więc w ogóle nie wychodziłam na słońce. I jeszcze piersi, które przypominały dwa pryszcze. Zdecydowanie miss piękności.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro