Znak
Zza rogu budynku gospody przyglądał się uważnie dziewczynie, która klęczała przy strumieniu i robiła pranie. Z ogromną wprawą tarła na drewnianej tarze kolejne rzeczy, a następnie układała je na stosie znajdującym się w wiklinowym koszu. Co jakiś czas przecierała mokrą ręką czoło. Nie mógł wyjść z podziwu, jak bardzo dziewczyna była pracowita, a przy tym każdą czynność wykonywała z uśmiechem, który niemalże nie znikał z jej twarzy. Obdarowywała nim każdego rozmówcę. Była piękna i jednocześnie niezwykle skromna. Nie poznał jeszcze jej imienia. Targały nim wątpliwości, ale w głębi ducha był przekonany, że jest tą, której szuka. Jeśli to prawda, to Los ponownie igrał z jego przeznaczeniem. Szukał jej przez ponad dwa lata, a Los postawił ją na jego drodze, kiedy niemal już stracił nadzieję.
Wczoraj wieczorem, gdy zobaczył oczy dziewczyny, wiedział, że to musi być ona. Poczuł mrowienie w plecach, niemalże wyczuł swoje skrzydła, których nie było tam od prawie osiemnastu wiosen. Przez sześć krótkich cykli księżyca, wpatrywał się w te oczy każdego zachodu słońca, upewniając się, że jest bezpieczna. To samo, chabrowe spojrzenie wywiercało dziurę w jego sercu, kiedy trzymał w ramionach umierającą królową. Zacisnął mocniej szczękę i odgonił tamto wspomnienie.
Teraz, kiedy ją odnalazł, musiał działać szybko. Nie mieli zbyt wiele czasu. Za dwa dni dziewczyna skończy osiemnaście wiosen, a jej moce zaczną coraz bardziej rosnąć. Musi pomóc jej ukierunkować tę moc i wtedy wreszcie może uda im się pokonać elfy.
Tymczasem magiczna tarcza otaczająca Królestwo słabnie z dnia na dzień. Moc elfów ma coraz większy wpływ na pozostałe krainy. Kiedy tarcza zniknie, zło, jakie elfy niosą ze sobą rozleje się na cały świat. Wówczas nie będzie już dla nich ratunku.
Odsunął się od muru, o który do tej pory opierał się ramieniem i ruszył w stronę dziewczyny. Nie słyszała jego kroków. Powoli podniosła się. Otrzepała suknię i wyprostowała plecy, rozciągając przy tym ręce.
– Pomóc? – spytał tuż za nią, kiedy chciała chwycić kosz z praniem.
Dziewczyna drgnęła i obróciła się gwałtownie, stając z nim twarzą w twarz.
– Przepraszam. Wystraszyłem cię – powiedział.
– Nie szkodzi. Nie spodziewałam się tu spotkać kogokolwiek. – Znów się uśmiechnęła. To nie był zwykły uśmiech. Rozświetlał jej całą twarz. Śmiały się jej oczy. Kilka niesfornych włosów koloru ciemnego miodu wymsknęły się z luźnego kucyka i opadły na twarz, dodając jej uroku. Miał ochotę ująć te kosmyki w palce i wsunąć jej za ucho, ale powstrzymał się siłą woli.
Od strony rzeki, za którą rozpościerał się las, powiał chłodniejszy wiatr. Wywołał on ciarki na odkrytych ramionach dziewczyny. Może to przypadek, ale już niebawem właśnie w tamtym kierunku będą musieli się udać, jak tylko potwierdzi swoje przypuszczenia.
– Nie boisz się przebywać tu sama? Taka ładna dziewczyna jak ty. – Po jego słowach, na jej twarzy pojawił się rumieniec.
– Kiedy pan to tak ujmuje, to faktycznie zaczynam mieć obawy. – Rozbawiona, puściła do niego oko. – Nie, nie boję się. Znam tu wszystkich miejscowych, a oni znają mnie. To biedni, ale dobrzy ludzie.
– A przejezdni?
– Rzadko się tu tacy zdarzają. Jest pan pierwszy od wielu miesięcy. To raczej stąd ludzie wyjeżdżają, za pracą i chlebem. Ziemia w okolicy staje się coraz mniej urodzajna i coraz trudniej wyżyć niektórym rodzinom.
– Ja jestem obcy. – Jego słowa wywołały u dziewczyny jeszcze większe rozbawienie.
– Sugeruje pan, że powinnam się go bać?
Uśmiechnął się pod nosem. Chyba pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.
– Mów mi Darius.
– Darius – wymówiła jego imię bardzo powoli. – Widzisz, teraz już nie jesteś obcy.
– A ty, jak masz na imię? – spytał wreszcie.
– Och, faktycznie. Jeszcze się nie przedstawiałam. Wybacz. Czasem jestem taka nierozgarnięta. Jestem Amanda. – Wyciągnęła w jego stronę dłoń.
Amanda. Więc to jednak ona. Nie pomylił się, ale jak to możliwe, że kobieta, która się nią zaopiekowała, znała jej prawdziwe imię? Przez chwilę przyglądał się wyciągniętej w jego stronę dłoni, aż wreszcie ją uścisnął, a przez jego plecy przeszedł dreszcz.
– Piękne imię.
– Mama mówiła, że jego znaczenie ma coś wspólnego z miłością. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Ta, która powinna być kochana – powiedział Darius, trochę jakby do siebie.
Amanda zerknęła na niego zaskoczona, a następnie schyliła się, żeby podnieść kosz. Darius przejął od niej pranie. Wzrok dziewczyny padł na miecz, który miał uwieszony przy pasie. Był ciekaw, czy wyczuwa, że pochodzi z miejsca, w którym się urodziła. Wczoraj, bardzo intensywnie wpatrywała się kamień umieszczony w jego rękojeści.
– Skąd przybywasz? – spytała, kiedy ruszyli w kierunku gospody.
– Jestem wędrowcem – wyjaśnił. – Nie przybywam z konkretnego miejsca. – Było dużo prawdy w tym, co powiedział. – A ty? Mieszkasz tu od urodzenia? – Nie mógł uwierzyć, że była tu przez cały ten czas, tak blisko granicy, podczas, gdy on szukał jej we wszystkich krainach.
– Nie. Od jakiś dziesięciu wiosen. Wcześniej również dużo podróżowałyśmy z mamą.
– Twoja mama...
– Rilla.
– To pewnie wspaniała kobieta?
– Najlepsza. – Przytaknęła.
Zatrzymali się przy sznurach rozciągniętych między drzewami, a Amanda zaczęła rozwieszać pranie.
– A twój ojciec?
– Umarł przed moimi narodzinami. Mama z niechęcią o nim wspomina, a ja nie wypytuję.
Studiował każde słowo, wypowiedziane przez Amandę. Musiał być ostrożny, chciał mieć pewność, że ona jest tą Amandą. Nie chciał jej wystraszyć, ujawniając prawdę zbyt szybko, a jednocześnie bał się, że nie zdążą powstrzymać nadciągającego niebezpieczeństwa. Czuł ekscytację z powodu bliskości dziewczyny. Ostatni raz był tak blisko niej wiele lat temu. Już wtedy kochał ją całym sercem. Jednak teraz, to uczucie było nieco inne. Nie potrafił tego sprecyzować. Mimo tego, że wszystko wskazywało na to, że wreszcie ją odnalazł, to potrzebował znaku, który da mu pewność.
– Nie ciekawi cię, jaki był? Nie jesteś podobna do Rilli, więc może do niego? – Chciałby jej wyznać, jak bardzo jest podobna do swojej matki. Prawdziwej matki.
– Szanuję decyzję mamy, opowie mi o ojcu, kiedy będzie gotowa.
To było niesamowite, jak na każdym kroku przejawiała się mądrość i dobro dziewczyny.
– Nie będziesz przypadkiem obchodzić niebawem urodzin? – Darius drążył dalej.
– Nie. Skąd ci to przyszło do głowy? – Zaśmiała się. – Dopiero za sześć cyklów księżyca. Skończę osiemnaście wiosen – powiedziała z dumą w głosie.
Sześć cyklów. Amanda miała właśnie pół roku, kiedy elfy zaatakowały zamek. Wszystko się zgadzało. Darius robił się coraz bardziej niespokojny.
– Zadajesz dużo pytań – stwierdziła.
– Przepraszam.
– Nie szkodzi. – Znów się roześmiała. – Ale wiedz, że ja również lubię słuchać historii, zwłaszcza nowo poznanych osób.
Darius wolałby nie opowiadać jej swojej historii, choć wiedział, że kiedyś będzie musiał. Naprawdę nie miał powodów do dumy z tego, co uczynił, a ostatnie lata jego marnej egzystencji, wiązały się jedynie z bólem i poniżeniem. Na rękach miał krew niewinnych, choć sam jej nie przelał. Teraz musi wszystko naprawić.
Amanda skończyła wieszać pranie i ruszyli w stronę wejścia do gospody, gdy na poboczu ścieżki, dziewczyna spostrzegła polną mysz leżącą na boku. Stworzenie nie wykazywało oznak życia. Darius wyczuł wyraźny odór Śmierci. Nie zgnilizny, tylko Śmierci we własnej osobie. Zwierzęta nie posiadały duszy, po którą, w przypadku ludzi przychodził Kosiarz. Mysz była na pograniczu życia i śmierci.
– Och, biedulka. – Amanda posmutniała. Chwyciła mysz w dłoń i uniosła do góry. – Może jest chora?
Mysz umierała, ale Darius nie miał serca powiedzieć tego dziewczynie. Przyglądał się jedynie, jak przesuwa opuszkami palców po grzbiecie gryzonia. I nagle, stworzonko zaczęło wiercić się w dłoni Amandy, która ostrożnie odłożyła je na ziemię. Mysz poruszyła w powietrzu swoimi wąsami na nosku i uciekła co sił w nogach w stronę wysokiej trawy.
– Och. Widocznie coś ją tylko ogłuszyło. – Amanda wzruszyła ramionami i posłała Dariusowi uśmiech.
Oto mój znak – pomyślał Darius, nie mogąc wyjść z osłupienia.
– Amando – powiedział bardzo powoli. – Muszę porozmawiać z tobą i Rillą. Natychmiast.
***
Media: HAMMERFALL - "Bloodbound"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro