Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wioska

Wioska sprawiała wrażenie opustoszałej. Zniszczone drewniane domy straszyły wyłamanymi okiennicami bądź rozbitymi szybami. Ponownie denerwująca cisza brzęczała w uszach wędrowców, sprawiając, że euforia wywołana wydarzeniami nad jeziorem, przygasła, zastąpiło ją przygnębienie oraz czujność.

Niestety Corey nie znalazł w księdze odpowiedniego zaklęcia, ale okazało się, że buty Amandy są wystarczająca barierą dla emanującej od niej magii.

Udało im się też przebyć całą drogę, nie natknąwszy się na ani jeden oddział elfów. To jednak wcale nie cieszyło Dariusa. Choć był pewien, że znajdą tu sprzymierzeńców, miał ciągle dziwne przeczucie, wrażenie jakby ktoś ich śledził. Dłoń aż go świerzbiła, żeby wyciągnąć miecz z pochwy i mieć go w pogotowiu.

– Przeraża mnie to miejsce – powiedział cicho Corey, zwracając się do Amandy. – Może tu już od dawna nikt nie mieszka?

– Mieszkańcy wychodzą tylko do pracy w polu lub jeśli naprawdę muszą – odezwał się Darius. – Na początku elfy robiły regularne łapanki. Porywali dzieci, młode kobiety, żeby im usługiwali. Mężczyzn zdolnych do walki mordowali. Potem robili to sporadycznie. Nie mieli już kogo gnębić – dodał z goryczą, nie patrząc nawet na swoich towarzyszy. Jest już późna godzina, więc pewnie ludzie wrócili z pól i ukrywają się w swoich domach.

Wąskimi, bocznymi ścieżkami dotarli do największej we wsi chaty, która jak twierdził Darius, zamieszkiwana była przez starszyznę wioski. W porównaniu z innymi domami, ten wydawał się ogromny i miał podmurowywaną piwnicę. Drzwi również wyglądały na solidne, takie które ciężko wyważyć przy pierwszym lepszym uderzeniu. Darius uderzył w nie z całej siły. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo, aż wreszcie klapka w drzwiach się uchyliła i ujrzeli parę przerażonych oczu. Darius zrobił krok do przodu i schyliwszy się lekko powiedział:

– My do Bradany, powiedzcie jej, że wrócił Darius.

Klapka się zamknęła i znów za drzwiami zapanowała cisza. Amanda, Corey i Edwar wymienili się zaskoczonymi spojrzeniami. Tymczasem Darius nie spuszczał wzroku z drzwi. Jego palce mimowolnie zacisnęły się na sztylecie, który nosił u pasa. Tym razem chwila wydawała się przeciągać w nieskończoność. Anioł już miał uderzyć ponownie w drewnianą powierzchnię, gdy usłyszeli otwieranie zasuw, a w drzwiach ukazał się chłopiec, który na oko Dariusa mógłby nie mieć jeszcze nawet dziesięciu wiosen. Weszli do niewielkiego przedsionka bez okien, a chłopiec zatrzasnął za nimi drzwi i szybko skrył się za nogami kobiety stojącej w jednym z przejść.

– Witajcie – powiedziała, unikając patrzenia na nowoprzybyłych. Była wyraźnie wystraszona obecnością obcych ludzi. – Mam na imię Petra. Wejdzie, proszę i ogrzejcie się przy piecu w kuchni. Musicie poczekać, aż zbierze się starszyzna.

Udali się za kobietą do izby stanowiącej kuchnię i zasiedli na ławach znajdujących się pod ścianą.

– Zaparzę wam ziół. Niestety nie zostało nam nic z kolacji, nie wiedzieliśmy, że będziemy mieć gości – powiedziała, stawiając na piecu garnek z wodą.

– Nie kłopocz się, Petra, wiemy, jak ciężka jest sytuacja w Królestwie. – Edwar przemówił w ich imieniu.

Kobieta przytaknęła ruchem głowy i zaczęła w milczeniu krzątać się po izbie. Towarzysze Dariusa również nie mieli ochoty na pogaduszki, zmęczeni podróżą. Jedynie Amanda zaczęła zagadywać wystraszonego chłopczyka, który bawił się niewielkim konikiem wyrzeźbionym z kawałka drewna. Darius przyjrzał się dziewczynie, która aż promieniała, pomimo przebytej drogi i odpowiedzialności, jaka na niej ciążyła. Uśmiechała się do małego, który lękliwie podnosił na nią wzrok. Również ich gospodyni zerkała od czasu do czasu z niepokojem to na chłopca, to na gości, jakby bała się, że w każdej chwili mogą zrobić krzywdę zarówno jej, jak i synowi.

Ledwie zdążyli upić kilka łyków naparu, kiedy do kuchni wszedł staruszek o lasce. Spojrzał z tym samym strachem w oczach, co Petra, czy dziecko, po czym skłonił się i powiedział:

– Starszyzna na was czeka, chodźcie za mną.

Czwórka przybyszów podniosła się z miejsc, zbierać swoje tobołki. Amanda poczochrała jeszcze jasne włosy chłopca, a Edward podziękował Petrze za gościnę. Udali się za staruszkiem, który poprowadził ich w głąb domu. Idąc wąskim korytarzem, minęli jeszcze dwoje zamkniętych drzwi, prowadzących do innych pomieszczeń. W chacie panowała zupełna cisza, albo nie było tu już nikogo więcej, albo mieszkańcy byli nauczeni, by nie dawać o sobie znaku życia.

Mężczyzna otworzył drzwi na końcu korytarza i wszyscy weszli do całkiem przestronnej izby, może trzy cztery razy większej od kuchni, w której czekali na ich przyjęcie. Po jednej stronie, na drewnianej ławie siedziało kilka osób w podeszłym wieki, tam też dosiadł się również mężczyzna, których ich przyprowadził.

Natomiast pod ścianą przeciwległą do wejścia, znajdował się długi stół, a za nim zasiadły trzy osoby. Uwagę Darius przykuł człowiek siedzący po środku. Mężczyzna w średnim wieku nie miał prawej nogi. Pamiętał, że Bradana opowiadała o swoim synu, który stracił nogę będąc jeszcze dzieckiem i że prawdopodobnie tylko to sprawiło, że elfy go nie zabiły podczas jednego z ich napadu na wioskę.

– Chcieliśmy rozmawiać z Bradaną – rzucił głośno Darius do zebranych, gdy nikt nie raczył ich przywitać.

Amanda stanęła tuż przy nim, natomiast Corey i Edwar zatrzymali się pół kroku za aniołem.

– Moja matka zmarła dwie wiosny temu – odpowiedział mężczyzna siedzący po środku. – Jestem Trevedic, syn Bradany, i od jej śmierci przewodzę radą tej wioski.

Drako spojrzał na przyjaciół, a następnie skinął głową w stronę rozmówcy.

– Ja jestem Darius, a to są...

– Wiem kim jesteś – przerwał mu Trevedic. – Słynny Darius, anioł, który uciekł z zamku, miał odnaleźć naszą królewnę i wybawić Królestwo od złych elfów – dodał z kpiącym uśmieszkiem, który wypełznął na jego nieogoloną twarz. – Matka opowiadała te bajki moim dzieciom przed snem. – Nikt z obecnych nie zaśmiał się na słowa mężczyzny. – I co Dariusie, udało ci się odnaleźć zaginioną córkę królowej Margot?

– Owszem, właśnie stoi przed wami. – Darius został lekko wytrącony z równowagi.

Po sali rozszedł się cichy pomruk pozostałych uczestników spotkania. Trevedic spojrzał z lekkim zaciekawieniem na Amandę, po czym jego twarz znów przybrała obojętny wyraz. Chrząknął, poprawiając się na drewnianym, zapewne mało wygodnym krześle.

– To dziecko ma być niby naszą przyszłą królową?

– To dziecko, ma na imię Amanda i jest córką królowej Margot i króla Adama – wtrącił Edwar, który miał już dość bezczelności przewodniczącego starszyzny – a tobie, wieśniaku, radzę okazać jej szacunek. – Rycerz wystąpił przed Dariusa, zaciskając palce na swoim mieczu.

Jednak anioł powstrzymał mężczyznę przed dalszym działaniem, kładąc dłoń na jego ramieniu.

– Twoja matka wierzyła w powrót królewny i obiecała nam pomóc w walce z elfami. – Darius nie dawał za wygraną.

– Moja matka była naiwną marzycielką, narażającą całą wioskę na gniew elfów – wyrzucił z siebie Trevedic, unosząc przy tym nieznacznie brodę, aby nie dać po sobie poznać strachu przed mieczem rycerza.

– Bradana miała w sobie więcej odwagi i woli walki niż wy wszyscy tu razem wzięci. – Darius westchnął i zrobił dwa kroki w przód. – W porządku, Trevedic, nie chcesz nam pomóc, trudno. Pamiętaj, że kiedy pokonamy elfy, to właśnie Amanda zasiądzie na tronie – dodał z nutą groźby w głosie. – Przenocujcie nas, a rano ruszymy w dalszą drogę albo chociaż dajcie trochę strawy, a wyniesiemy się stąd jeszcze przed zmierzchem.

W momencie, gdy anioł wypowiadał te słowa, usłyszał za sobą podejrzanie znajomy głos:

– Nie ma takiej potrzeby, Dariusie, to już koniec waszej wędrówki.

Oczy wszystkich zgromadzonych w izbie skierowały się w stronę wejścia, a ich spojrzenia utkwiły w istocie, która właśnie weszła do środka. Wysoka, smukła postać musiała się schylić w przejściu, żeby nie uderzyć głową o framugę drzwi. Twarz mężczyzny była nieco podłużna o delikatnych rysach i gładkiej, lekko błyszczącej cerze. Długie, jasne jak łan zboża włosy miał spięte, odsłaniając tym samym uszy o charakterystycznym szpiczastym kształcie.

– Zethar – warknął pod nosem Darius, łapiąc za swój miecz.

Dowódca elfów zatrzymał się, a tuż za nim do pomieszczenia zaczęły napływać kolejne jemu podobne istoty. Również Edwar dobył miecza, przesuwając się tak, by zasłonić sobą Amandę. Corey cofnął się o kilka kroków i skulił w sobie. Podobnie jak Amanda, pierwszy raz w życiu widział elfy na żywo, a teraz okrążało ich kilkanaście tych magicznych stworzeń, z których każdy miał broń skierowaną właśnie w nich. Jedni trzymali w dłoniach miecze, których ostrza miały miedziany odcień, inni natomiast napięte łuki.

Ostatni elf, który ukazał się w przejściu prowadził przed sobą chłopaka, do złudzenia przypominającego syna Petry, ale starszego o dwa, może trzy lata. Dzieciak miał skrępowane sznurem ręce, a prowadzący go elf trzymał przy jego gardle sztylet. Na ich widok w sali zapanowała martwa cisza. Katem oka Darius dostrzegł, jak Trevedic napina wszystkie mięśnie, a jego dłonie zaciskają się w pięści. Teraz było już jasne dla niego, jak i dla jego towarzyszy, że wpadli w pułapkę.

– Odłóżcie broń – rzucił Zethar ze spokojem w głosie i szyderczym uśmiechem na twarzy – albo ten dzieciak poczuje zaraz smak ostrza.

Cichy warkot wydobył się z gardła Trevedica. Tymczasem Darius przekręcił miecz w dłonie, szykując się do walki, kiedy poczuł na ramieniu dotyk Amandy. Nie musiała nic mówić, on i tak wiedział, że dziewczyna próbuje odwieść go od walki, bojąc się o życie chłopaka. Jednak on nie miał zamiaru poddawać się bez walki.

– Dariusie, proszę – wyszeptała Amanda łamiącym się głosem.

– Niech to szlag – zaklął Edwar i odrzucił swój miecz. – Jesteście pieprzonymi zdrajcami! – krzyknął przez ramię do zebranej starszyzny.

Darius jeszcze przez chwilę się wahał, ale również opuścił miecz i pozwolił mu opaść na podłogę.

– Królewno – odezwał się Trevedic, a Amanda spojrzała na niego zaskoczona. – Wybacz mi proszę, ale tu chodzi o życie mojego syna... – zająkał się i uniósł wzrok na dowódcę elfów. – Wypuście go teraz tak, jak obiecaliście!

Zethar uśmiechnął się jeszcze szerzej, przyglądając się po kolei Dariusowi, Amandzie oraz ich towarzyszom i, nie odrywając od nich wzroku, rozkazał swoim ludziom:

– Załóżcie im kajdany – skinieniem głowy wskazał Edwara i Corey'a – aniołowi również, ale te z runami. Potem możecie wypuścić dzieciaka...

– A co z dziewczyną? – spytał jeden z elfów.

– Jest nieszkodliwa, inaczej już byłoby po nas. Eirini się z nią rozprawi – mówiąc to, Zethar podszedł blisko Dariusa i dodał przez zaciśnięte zęby: – Naprawdę sądziłeś, że ci się uda?

Darius nie zdążył odpowiedzieć, gdy któryś elf uderzył go z całej siły w tył głowy, tak że upadając na ziemię, anioł stracił przytomność.

***

Darius zamrugał kilka razy, próbując wyostrzyć wzrok. Wokół panował półmrok. Czuł promieniujący ból z tyłu głowy oraz palący ucisk na nadgarstkach i szyi. Jego ciałem bujało w rytm stukotu kół. Przez chwilę próbował uświadomić sobie co się stało i gdzie się znajduje.

Otworzył wreszcie oczy i przekonał się, że jadą wozem więziennym ciągniętym przez konie i eskortowanym przez oddział elfów. Siedział na drewnianej podłodze, oparty o niewygodne pręty wbijające się mu w plecy. Po przeciwnej stronie ujrzał skuloną Amandę pogrążoną we śnie, opierającą się o ramię Edwara, który podobnie jak Darius skuty był skórzanymi kajdanami. W kącie wozu chrapał cicho związany Corey.

Anioł szarpną kilka razy rękami, jednak nie był w stanie wyswobodzić się z oków. Runy wyryte na skórzanych pasach osłabiały go, sprawiając, że stał się bezsilny. Uderzył tyłem głowy o szczeble.

– Patrzcie, kto się obudził. Dobrze się spało? – Darius usłyszał kpiący głos Edwara.

Twarz rycerza pogrążona była w cieniu, ale był pewien, że gdyby mężczyzna mógł zabijać wzrokiem, na pewno już by to zrobił. Czuł bijącą od niego wściekłość.

– Byłem idiotą. Od początku miałem chronić Amandę przed tobą – kontynuował Edwar. – Tymczasem daliśmy się poprowadzić tobie prosto w zasadzkę.

– Jeszcze nie zginęliśmy, jeszcze nic nie jest przesądzone – powiedział spokojnie Darius.

– Czy ty się słyszysz? Już jest po nas. Musiałby się zdarzyć cud.

– Dopóki żyje Amanda, wszystko jest możliwe.

Edwar poruszył się niespokojnie, bojąc się, że gwałtowniejsze ruchy mogą zbudzić dziewczynę.

– Obyś zginął z rąk elfów, bo inaczej ja się z tobą rozprawię – warknął.

Darius westchnął, próbując poprawić się i przybrać wygodniejszą pozycję choć było to raczej niemożliwe. Nie wiedział skąd ta pewność w nim, że jeszcze wszystko się ułoży, że jednak przepowiednia się spełni i Amanda zdoła pokonać elfy. Chciał w to wierzyć. Musiał w to wierzyć, ponieważ inaczej oznaczałby, że znów popełnił błąd i po raz kolejny zawiódł Królestwo, jego mieszkańców oraz Amandę.

Może jednak powinien był przeciwstawić się przeznaczeniu? Zabrać Amandę na koniec świata, gdzie do końca jej dni mógłby ukrywać ją i chronić przed zagrożeniem, jakie stanowiły dla niej elfy. Wiedział jednak, że byłoby to niemożliwe, ponieważ ich wrogowie w końcu wydostaliby się ze swojego magicznego więzienia, a następnie rozprzestrzenili się po całym świecie niczym wirus w czasach epidemii. W końcu elfy odnaleźliby ich i prędzej czy później musieliby stawić im czoła, a ofiar byłoby zdecydowanie więcej.

Darius skupił wzrok na widoku za więziennymi kratami wozu. Zaczynało już świtać. Droga stawała się coraz bardziej wyboista i zaczynała piąć się ku górze. Z tej odległości było już widać wzniesienie, a na nim strzeliste, kryształowe wieże zamku na tle wschodzącego słońca. To właśnie tam czekała na nich Eirini oraz przeznaczenie.

Byli już blisko. 

***

Media: Hammerfall "Dominion"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro